Sala nagle wypełniła się kakofonią dźwięków, na moment przytłaczając wyczulone zmysły Virgila – pękło szkło, chlusnęło wino, ktoś westchnął pełnym przejęcia głosem, a potem chyba osunął się nieprzytomny w czyjeś ramiona, wnioskując po ciężkim stęknięciu bohatera i wybuchu zatroskanych słów innych gości. Ochrona rzuciła się w stronę zdarzenia, uderzając mocno buciorami o podłogę, dopasowując przypadkiem swoje tempo do żywej melodii wiolonczeli, bo ktoś z organizatorów ewidentnie zabronił przestawać grać i wzbudzać jeszcze większą panikę. Wilkołak skrzywił się nieco, zerknął zza misternie zdobionego wazonu z kwiatami na pracownika muzeum. Gdy Ilara wcielała swój plan w życie, Vi przyglądał się raz jeszcze położeniu ochroniarzy, więc dla niego wyglądało to mniej więcej tak, jak gdyby w jednej chwili znajomy im mężczyzna dalej czarował zebrany wokół niego tłumek ciekawymi uwagami na temat obrazu, a już w następnej wpatrywał się rozbieganym wzrokiem w zniszczone dzieło i swoją zranioną dłoń.
Virgil zamrugał, pospiesznie rozejrzał się za swoją towarzyszką. Ilara niespodziewanie pojawiła się u jego boku, zadowolony uśmieszek spryciary wyginał jej usta, a wszelkie próby wygładzenie warg w jedną prostą kreskę były daremne. Rzuciła mu lekko rozbawione spojrzenie, widząc, że trochę go zaskoczyła.
— Czy powinien pytać? — zagaił, kiwnąwszy brodą na zszokowanego pracownika muzeum, wykłócającego się o coś półgłosem z ochroniarzami.
Ilara wzruszyła ramionami.
— Zależy, jak bardzo uważasz to za istotne w obecnej sytuacji.
Nie był to najlepszy czas na wypytywanie kobiety o jej zdolności, prawda, jednak wątpliwości Virgila co do tego, kim właściwie była bądź czym kiedyś zajmowała się Ilara, ponownie odżyły w jego głowie, odpowiedzi zaś za nic nie przychodziły. Te drobne cechy, które przed nim naturalnie odsłoniła, składały się w niepełny obraz. Jej dywersja była sprytna, gładko przeprowadzona, a Vi dopiero teraz zauważył, jak skory był do zgodzenia się na nią, gdy to Ilara zarządziła o całej akcji. W porównaniu do wilkołaka ona weszła na aukcję jak do siebie, nie okazując ani krzty skrępowania, jakby odwiedzanie podobnych miejsc stanowiło dla niej regularną, czwartkową aktywność, krok miała równy, elegancki, nosiła się prosto i dokładnym wyczuciem swojego ciała. Virgil mógł próbować ją naśladować, lecz chętnie ginący w tłumie rzeźbiarz czuł się tak obco w tej sytuacji, jak to jest tylko możliwe i ramiona same kuliły mu się co chwila. Więc ufał Ilarze, ufał tej aurze profesjonalnej kombinatorki, bo nawet jeśli oboje nie wiedzieli, co dokładnie robią i w co się pakują, to kobieta ukrywała to lepiej od niego.
Umysł podpowiadał mu jeden pewnik o Ilarze – wolał ją mieć za sprzymierzeńca niż wroga i nie na własnej skórze przekonać się, do czego była zdolna.
Mała awantura z uczestnictwem ochrony i pracownika muzeum przycichła, mężczyzna pozwolił się poprowadzić do jakiś bocznych drzwi.
— Zdecydowanie bardziej interesuje mnie niezgubienie z oczu naszego kolegi — przyznał Virgil. Obecność tego faceta akurat tutaj budziła konsternację i nie dawała Vi spokoju — Patrz, zabierają go gdzieś.
— Za nimi — zakomenderowała Ilara. — Może uda nam się coś podsłuchać.
Prześlizgnęli się razem przez tłum, Ilara nie dotykając nikogo ramieniem, Virgil musząc parę razy obracać się za siebie i przepraszać jakichś oburzonych milionerów, że ktokolwiek odważył się obok nich przepchnąć. Drzwi, za którymi zniknęła ochrona, okazały się być przejściem służbowym, bez specjalnej karty od strony sali nie dało się ich otworzyć. Wyczekali momentu pojawienia się w nich kelnera, spieszącego z kieliszkami po szampanie i zgrabnie wpakowali się do środka, nim te zdążyły się zatrzasnąć.
Korytarz pachniał drogimi przekąskami, stukały kieliszki, bąbelki z trunków równoważnych w cenie jego pensji cicho syczały – zaplecze aukcji dla ludzi lubiących przepych jak się patrzy. I wcale ochrona nie prowadziła przez nie pracownika muzeum do wyjścia, ale skręciła z nim nagle w boczne drzwi, z których momentalnie poniósł się zdenerwowany krzyk.
— Virgil, nic nie słyszę stąd — mruknęła Ilara, gdy złapał ją za łokieć i wepchnął do pokoju naprzeciwko, jakieś małej spiżarni, aby uniknąć mającej zaraz wybiec z jednej kuchni kelnerki.
— Ale ja tak — odparł, przyciskając się bokiem do drzwi. — Zostańmy tu, tak będzie bezpieczniej.
Ilara wydawała się na gotową trochę o to kłócić, lecz już wcześniej miała okazję przekonać się o jego wilkołaczych zdolnościach, a stanie pod tamtymi drzwiami wyglądałoby jednak na podejrzane. Kiwnęła głową i zamilkła, pozwalając mu się skupić na nieco przytłumionych słowach.
— …kretyni, skończeni idioci! — Głos brzmiał na lekko znajomy, to musiał być gość z muzeum.
— Panie Kreciku, musieliśmy interweniować, żeby zadbać o spokój… — Ochroniarz, wyraźnie speszony i starający się naprostować sytuację.
— Nie! Beznadziejna ta wasza interwencja! Ja zostałem sprzątnięty tutaj jak jakiś plebsowy rozbójnik, a ten, co rozwalił mi kieliszek, chodzi sobie po sali!
— Nie możemy mieć pewności co do…
— Skończ pieprzyć. I tak macie szczęście, że ucierpiała fałszywka, inaczej kazałbym wam zamknąć wszystkich na sali i do upadłego szukać zbrodniarza. Ale będę, kurwa, stratny. Wiesz, ile zlecenie namalowania czegoś takiego kosztuje? — Nawet nie dał ochroniarzowi dojść do słowa. — Oczywiście, że nie wiesz. Będę się bawił teraz w tłumaczenie tego incydentu tamtym.
— Virgil? — szepnęła Ilara, spostrzegłszy konsternację na jego twarzy. — Co tam się dzieje?
Sam niewiele rozumiał. Usłyszał tylko strzępki informacji wyrwanych z kontekstu, które mówiły mu tyle, co nic, tworzyły więcej pytań bez odpowiedzi. Jakie fałszywki? Przed kim musiał się tłumaczyć ten gość? Jakie miał układy z organizatorami aukcji, że to ochrona bała się jego, nie na odwrót? Otworzył usta, lecz zamknął je od razu, słysząc kolejną osobę wchodzącą do pomieszczenia.
— Pan Krecik? — zapytał nowo przybyły.
— Czego?
Wiadomość jednak mu umknęła, przekazana chyba szeptem do pracownika muzeum. Przez chwilę Vi nie mógł zrozumieć nic, po czym ciszę przeciął skrzekliwy śmiech mężczyzny, który musiał dolecieć do samej Ilary.
— Ten to zawsze chce więcej. Dobra, zgarnij kogoś i idźcie do magazynu, przytargamy dla Steelsberga to cacko.
Wilkołak westchnął. Jeszcze więcej niewiadomych, jakby za mało ich mieli i wcale nie błądzili totalnie po omacku w swoim amatorskim śledztwie. Odwrócił się do Ilary, spróbował powtórzyć zasłyszane słowa.
— I do tego magazyn? — mruknął, marszcząc brwi. — Jeśli rzeczywiście jest tutaj, to powinniśmy się do niego spróbować dostać.
— Pamiętaj, że mamy jeszcze Krecika. Wypadałoby go śledzić, sprawdzić, ile jeszcze wie.
— Racja.
Zdecydowali się poszukać kolejnych informacji, stworzyć jakieś konkretne teorie, a nie jedynie domysły z poważnymi lukami. Oczywiście jednak, że to by mogło być ociupinkę za proste i wszechświat zaplanował dla nich lepszą zabawę.
Tylko wyszli ze spiżarni, w mniemaniu Virgila, na pusty korytarz, kelner o surowej twarzy, wyraźnie zmęczony ilością obowiązków, którą na niego zrzucono tego wieczora, wychynął nagle z jakiegoś pomieszczenia z dwoma tacami. Złowił wzrokiem ich dwójkę i nic sobie nie zrobił ze spłoszonej miny Virgila, gdy zawołał do nich, wydał polecenia.
— Hej, wy, bierzcie przystawki, co się opierdzielacie? Ta taca do stolika trzynastego, ta na pierwszą galerię VIP.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz