31 lipca 2024

Od Liliana - Nie ma ucieczki

Biegnie, pada, wstaje.
Biegnie, próbuje nie upaść. Pada. Wstaje, próbuje biec. Biegnie.
Szaleje wiatr – jeden z tych złowrogich, groźnych wiatrów. Targa włosami, wdziera się pod ubrania, zimnem przeszywa na wskroś. Świszczy w uszach, dmucha prosto w oczy, wdziera się do nozdrzy. Porywa liście, wyrywa konary drzew i rzuca gałęzie pod nogi.
A mimo to Lilian wciąż brnie do przodu. Choć ze zmęczenia łzy spływają mu po umazanych od błociska polikach, choć nie stawia stóp na ziemi tak twardo, jak wypadałoby je stawiać, kiedy podłe wietrzysko targa wątłym cielskiem na wszystkie strony, przez co zdarzy mu się potknąć o własne nogi – i znów, nieudolna pokraka ląduje twarzą w ziemi, to wciąż brnie do przodu uparcie. Nie poddaje się, nie rezygnuje. Nie w jego to zwyczaju.
Obsesja, paranoja, szaleństwo. Desperacki pęd anomalnych zawirowań, a w pędzie tym Lilian zatraca się bez reszty. Nie ucieka – gdyby uciekał, w tym tempie już dawno zostałby złapany, zamordowany, rozszarpany, pożarty. Ta podróż jest jego osobistą, straceńczą pogonią za tajemnicą, która od wielu lat nieustannie pozostaje dla niego nieodgadniona, mimo iż los wcale nie każe mu szukać, a rozwiązania na nią podsuwa praktycznie pod nos. Jedynie w przekorności swojej utrudnia dotarcie do nich. Przeszkody bywają różne, lecz tym razem wystarczy tylko przetrwać te kilka pozostałych metrów i wbiec do portalu, zanim jego magia zgaśnie.
To da się zrobić, myśli Lilian za każdym razem. I za każdym razem z niemalejącym rozczarowaniem oraz ku niechybnej swojej zgubie przypomina sobie, że widocznie znów przeliczył swoje możliwości. W tej grze liczy się czas, co już od samego początku stawia go na przegranej pozycji. Z każdym potknięciem najmniejsza wskazówka niewidzialnego zegara przesuwa się o kilka kresek do przodu, z każdym podniesieniem głowy po upadku poświata roztaczająca się wokół Kamiennego Kręgu wydaje się świecić odrobinę mniej, niż jeszcze te kilka sekund temu. Światełko wypala się, gaśnie, ukrywa przed nim odpowiedzi na jego pytania – i kto wie, czy nie na dobre.
Lilian, co tu dużo mówić… na magii się nie zna, zaś o samych portalach wie raptem tyle, ile zwykłemu śmiertelnikowi jest do wiedzy potrzebne; pojmuje działanie tych stałych, korzysta z nich całkiem często i zawsze z chętnie, przeto zwiedzać świat lubi, ale to w zasadzie byłoby na tyle. Z aktywnymi dzikimi portalami w życiu miał do czynienia dwoma – pierwszy znajdował się jeszcze w odległej Vardelii, z kolei ten drugi już w Solmarii. I chociaż miało to miejsce tak wiele lat temu, że sam nie byłby już w stanie opowiedzieć ze szczegółami okoliczności tamtych zdarzeń, to przez zamglone obrazy młodzieńczych jego wspomnień wciąż z ogromną siłą przebijają się przede wszystkim niechęć i niewymowny wstręt.
W końcu dwa razy w styczności z tymi nieopisanymi anomaliami to już o dwa razy za dużo. Od kiedy Valerius Deslys uczynił Solmarię jego nowym domem, tajemniczy Kamienny Krąg na obrzeżach Luminarii regularnie powraca do niego w snach. Czy to zaledwie manifestacja traumy dziecka o nazbyt wybujałej wyobraźni, czy piętno magicznego bytu nieodwracalnie wpisane w jestestwo młodego człowieka? Lilian nie wie, nie rozumie – ani własnych lęków, a co dopiero tych przeklętych dzikich portali. Jednego i drugiego nie zrozumie prawdopodobnie nigdy.
Często żałuje, że nie może z nikim o tym porozmawiać – z pierwszym lepszym znawcą portali, który mógłby powiedzieć mu, że takie efekty uboczne są całkowicie normalne i że wcale nie jest taki skrzywiony, jak się mu to w największych chwilach zwątpienia wydaje. Wystarczyłoby mu zapewnienie jego własnej terapeutki, która na tych sprawach zna się równie słabo, co on. Wystarczyłoby nawet pokrzepiające słowo losowo zapytanego przechodnia na ulicy. Cokolwiek. Lecz w tej kwestii nie może polegać na nikim innym niż na sobie samym. I chociaż bardzo chciałby wierzyć, że te niedorzeczne przypuszczenia zawierają w sobie choćby najmniejszą cząsteczkę prawdy, to wyjątkowo ponury głos rozsądku w jego głowie – tak, wciąż gdzieś tam się chowa – ciągle odmawia mu racji. No cóż, przynajmniej dopóki trwa sen, ta mała namiastka rzeczywistości ma jakąś rację bytu. W tym świecie nie musi zastanawiać się, co jest prawdą, a co nie. Zbyt skupiony jest na dotarciu do celu oraz na wszystkim, co dzieje się wokół.
Szaleje wiatr, szaleje wciąż. Światoburcza aura portalu podsyca jego moc. Lilian nie potrafi odeprzeć wrażenia, że magia tego miejsca go nienawidzi. Magia Imperatorka, Magia Wichrzycielka, Magia Mącicielka. Ciągnie za nos, podjudza, prowokuje, a przecież koniec końców to i tak właśnie ona pociąga za sznurki; tu poluzuje, tam pociągnie, i z drwiącym wyrazem śmieje się mu w twarz: ha, żałosny i słaby człowieczku – naprawdę myślałeś, że pozwolę ci poznać moje sekrety tak łatwo?
Więc dlaczego wciąż biegnie? Może się zatrzymać. Tak po prostu, na przekór wszystkiemu stanąć w miejscu, usiąść, położyć się. Odpocząć. Och, odpocząć… jest taki zmęczony. Co stanie się wtedy? Czy krąg nadal będzie wygasał, a może zatrzyma się i poczeka – jednocześnie udowadniając mu, że cała ta farsa to nic więcej, jak misternie uknuty plan przeciwko jego osobie? Czy Mącicielka ma plan na taką ewentualność? Tak, powinien się zatrzymać; chociażby po to, żeby zrobić jej na złość. Tak, zatrzyma się.
Ale może następnym razem? Przebiegł już tak wiele, jest już tak blisko.
I może wcale nie będzie potrzebny żaden następny raz?
I kiedy wyciąga dłoń, nagłą wizją długo wyczekiwanego sukcesu tak zaślepiony, że nie przyjmuje do siebie możliwości porażki, portal gaśnie.
I basta. Znowu nie zdążył.
Pada. Nie wstaje, nie biegnie. W kakofonii gniewu, smutku i rozpaczy, w apogeum rozczarowania oraz obrzydzenia własną osobą chce mu się tylko krzyczeć. Otwiera usta, nabiera powietrza do płuc, ale jedyne co się mu udaje, to tym powietrzem zakrztusić.
Budzi go jego własny krzyk. W pośpiechu zrywa się z łóżka, dłoń przykłada do klatki piersiowej. Boli. Boli serce, bolą mięśnie, i boli całe ciało. Ale żyje – jeszcze żyje, serce bije jak szalone, choć z oddechem nadal jakby niełatwo. Musi to rozchodzić. Musi to zajeść słodkim batonikiem, zapić gorącą czekoladą, posłać na zatracenie w czeluściach głupoty ulubionej kreskówki o niebieskim kocie. Musi... uspokoić się sam, bo znów nie ma nikogo, kto mógłby mu w tym pomóc.
To nic. Poradzi sobie. Nie pierwszy to raz. Nie drugi, nie ostatni.
I już wie, że tej nocy oka ponownie nie zmruży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz