01 lipca 2024

Od Merlina do Oriona

Merlin spodziewał się różnych rzeczy po mieszkaniu należącym do sławnego pisarza. Część jego wyobraźni podpowiadała, że skoro mężczyzna był znany, to pewnie mógł sobie pozwolić na wynajęcie designera, który sprawiłby, że okładka drogiego magazynu o dekoracji wnętrz stałaby się rzeczywistością. Z drugiej strony pan Moonward nie wyglądał jak ktoś, komu przyszłoby do głowy rozmawianie z jakimkolwiek designerem i byłoby dla niego naturalne, by pozwolić mieszkaniu urządzić się samemu. Dzięki temu przypominało miejsce, w którym mógłby mieszkać ktoś, kto jedną nogą tkwi w rzeczywistości, drugą zaś w świecie swojej wyobraźni, dzień w dzień łącząc jedno z drugim mostem zbudowanym ze słów i zdań. Chaos przypominał swoim stylem ten, który Merlin zaprowadzał w swym pokoju – chłopak otaczał się tym, co lubił, no tylko był ten problem, że jego zainteresowania nie były powszechnie brane na poważnie. Bo co innego być pisarzem, interesować się książkami, a co innego być Merlinem, interesować się anime.
Chłopak przysiadł na zaoferowanym mu krześle, zerknął jeszcze na Falkora, czy aby pod tą smoczą czaszką nie pichcą się już jakieś odlotowe pomysły, ale jak na razie smok wyglądał na na tyle zaaferowanego nowym miejscem i obecnością wolpertingera, że łobuzerstwo nie przyszło mu do głowy. Jeszcze. Te leżące wszędzie zabawki tylko prosiły się o to, by Falkor się na nie połasił.
A potem pan Moonward odezwał się do smoka, i Falkora jakby opętało.
— Uspokój się! — wykrztusił Merlin, gdy smok zaczął wiercić się przy nim, rozkładając skrzydła i strosząc wszystkie kolce. — Przepraszam za niego.
Faun skinął uspokajająco dłonią, Szekspir już w całości schował się za kopytami, chroniąc się za sylwetką pisarza.
— Przecież nie robi nic złego. — Zauważył pan Moonward, posyłając smokowi lekki uśmiech. — Pójdę ugotować te jajka… A dla ciebie? — Powtórzył, zwracając się do Merlina. — Może herbaty?
— Chętnie, dziękuję — odparł Merlin, zawijając smycz Falkora wokół dłoni.
Pisarz zniknął gdzieś w trzewiach swego domu, z Szekspirem kicającym zaraz za nim, młody czarodziej zaś pochylił się do swego smoka.
— Falkor, jesteśmy w gościach. — Zaczął mu tłumaczyć. — Musisz się grzecznie zachowywać – nie ciągnąć mnie za smycz i nie skrzeczeć na pana Moonwarda, tak? Ani na Szekspira.
Falkor prychnął mu w twarz, zadrobił łapami, nadepnął na stopę, ale gdzie żeby się tym przejął. Zresztą, Merlin przywykł już do tego, że smok, choć już nieco wyrośnięty, wciąż zachowuje się tak, jak wtedy, gdy dało się go zmieścić do pudełka od butów, i nie przyjmuje do wiadomości swoich zwiększających się rozmiarów.
Z kuchni doszedł dźwięk metalicznych szczęknięć, odkręcanego kranu, pstryknięcie zapalanego gazu. Merlin zastanowił się, czy nie powinien był zaproponować swojej pomocy panu Moonwardowi, ale teraz było na to nieco za późno, poza tym Falkor wiercił się przy nim, zapewne musiałby go zabrać ze sobą do kuchni, a tam smok tylko plątałby się pod nogami.
— Jeszcze bym ci wrzątek na głowę wylał i co by było? — zauważył filozoficznie Merlin. Falkor trącił go nosem w kolano.
Pan Moonward wychynął w końcu z kuchni, niosąc tacę z dzbankiem parzącej się herbaty i dwoma kubkami. Mężczyzna rozejrzał się po pokoju, jego spojrzenie padło na stolik i jego blat, stworzony do tego, by postawić na nim tacę, lecz w chwili obecnej w całości zajęty przez książki i szpargały. Faun przeniósł ciężar ciała z kopyta na kopyto, widać starając się rozwiązać problem logistyczny spowodowany przez niedostatek wolnych rąk w stosunku do koniecznych do wykonania zadań.
— Ja pomogę — zaoferował się Merlin, wstając, by przestawić chwiejną wieżyczkę.
Szczyt książkowej konstrukcji zachybotał się niebezpiecznie, ale odkąd Merlin miał Falkora i musiał stać się smoczym tatą na pełen etat, szybkie podtrzymanie czegoś magią nie stanowiło dla niego problemu. Książki udało się przestawić, ich miejsce zajęła taca, a Falkor nawet nie przeszkadzał, zajęty wpatrywaniem się w pana Moonwarda i bardzo niecierpliwym oczekiwaniem, aż ten będzie w stanie poświęcić mu swoją uwagę.
W końcu wszyscy zasiedli, herbata zaś spokojnie ciemniała w dzbanku, stopniowo nabierając mocy i aromatu.
— Dobrze, w takim razie słucham — odezwał się pisarz.
— No więc, bo z Falkorem to jest taki problem, że on to no… Zawsze miał jakieś swoje pomysły, tylko że teraz ostatnio, to się zrobiło tak, że… — Merlin urwał, widząc lekko rozbiegany wzrok pana Moonwarda. — Wszystko w porządku?
Pisarz uniósł dłoń uspokajającym gestem.
— Po prostu… Nie mówcie wszyscy na raz.
Merlin popatrzył po reszcie ekipy… No tak, on słyszał tylko pana Moonwarda, ale faun był w stanie usłyszeć całą ich trójkę, a znając Falkora i jego szybkie działanie, które zawsze poprzedzało jakiekolwiek myślenie, to smok zapewne już trajkotał na całego, zalewając biednego pisarza swoim strumieniem smoczej świadomości. Czarodziej przytomnie stwierdził, że w takim wypadku byłoby mu najlepiej zamilknąć i poczekać, aż jego podopieczny choć trochę się wygada.
Pan Moonward przeniósł wzrok na Falkora, a w pokoju zapadła cisza, gdy widać pisarz słuchał tego, co też młody smok miał mu do powiedzenia. Czas mijał, faun sięgnął w końcu po dzbanek, nalał herbaty do dwóch filiżanek, sięgnął po swoją. Merlin zrobił to samo. I wtedy pan Moonward się odezwał.
— Obawiam się, że to niemożliwe — powiedział, na co Falkor zaskrzeczał z rozpaczą w głosie, rozłożył gwałtownie skrzydła.
— Co jest niemożliwe? — spytał zdębiały Merlin.
— Podzielenie się z Falkorem moim księgozbiorem w celach um… konsumpcyjnych.
— Że co? — Merlina zatkało, potem spojrzał na swojego smoka. — Chcesz zjeść książki? Przecież nie chodzisz głodny!
Falkor prychnął na niego, pokręcił się na dywanie. Wtedy coś dotarło do Merlina.
— Moment, to ma jakiś związek z tym, że bez przerwy włazisz na półki z książkami?
— Och, tak, to jest główna przyczyna — odezwał się pan Moonward. — Falkor sądzi, że powinien zjeść książkę, by być w stanie się z tobą porozumiewać, Merlinie. Pożerając książki zamierza zwiększyć swój zasób słownictwa.
— Falkor, to tak nie działa — Młody czarodziej westchnął, odchylił się na siedzisku. — Czekaj, to dlaczego właziłeś na półki, zamiast capnąć jakąś z dołu?
— Falkor był zainteresowany jakością książek — wyjaśnił pisarz. — Postanowił um… zjeść „książkę z górnej półki”, by móc się lepiej komunikować.
Merlin zapewne wybuchnąłby śmiechem, gdyby sytuacja nie była realna i jednocześnie aż tak absurdalna. Skoro Falkor postanowił zjeść książkę, młody czarodziej stawiałby raczej na to, że przyczyną jest niedobór błonnika w diecie, nie zaś zwiększenia zasobu swojego słownictwa poprzez przyswajanie książek z górnej półki.
W tym momencie smok uniósł łeb, nozdrza rozdęły się, Falkor zaczął intensywnie wąchać coś w powietrzu.
— Jajka! — odezwał się pan Moonward, wstając. — Zapomniałem o jajkach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz