Drzwi autobusu zamknęły się, pojazd odjechał, pozostawiając na przystanku dwie osoby.
Cheoryeon rozejrzał się dokładnie. Wysiadł zupełnie poza Stellaire, w jakiejś pobliskiej, małej miejscowości... w której już raz się zatrzymywał. Dokładniej tydzień temu. W dzień, w którym miał pierwszą lekcję latania... Nie, nie liczył tego jako pierwszej lekcji. Niemiło wspominał ten dzień. Czasami chciał o nim zapomnieć.
Bo miał mieć oficjalnie pierwszą lekcję latania!
W ciągu ostatnich dni sporo się wydarzyło. Prawie zginął tragiczną śmiercią, gdy Yonki zabrał go w przestworza i nonszalancko rzucił z wysokości wielu-wielu metrów, potem udał się z bogami do Ma'ehr Saephii, czyli zupełnie innego świata, poznał Pramatkę, czyli przyjaciółkę Cruinneirima, którego wspomnienia utracił, nie wiadomo, czy nie bezpowrotnie, potem umarł, potem dostał nowe ciało, a potem...! Ach, chwila, stop, pauza, time, przerwa na oddech. Ale ogólnie to się wydarzyło naprawdę dużo – gdyby Cheoryeon prowadził dziennik, to zapełniłby chyba jego połowę samymi wydarzeniami z ostatniego czasu.
W końcu jednak jego nowe życie się w miarę wyrównało. Kontynuował pracę jako grafik, wieczorami dalej otwierał Pokój Jasnowidza, opiekował się Kamykiem, pomagał siostrze z nauką, grał na ulicy jako Cherry Moon. Na dobrą sprawę wrócił do codzienności. Jedynie zmieniło się to, że teraz, cóż, był tak jakby Złotoskrzydłym, czyli legendarnym, ponoć super-duper-wywalonym-w-kosmos bytem i miał ciało, które nie potrzebowało jedzenia ani picia, ani toalety, ani snu. W sumie to dzięki temu zaoszczędzą, więc powinien się cieszyć. A, no i teraz mógł tak już w pełni rozpocząć trening z Yonkim.
Czy się bał?
Tak.
Czy się cieszył?
Tak, ale ponieważ był to Yonki, to się bardziej bał.
Mimo wszystko nie zamierzał rezygnować. Wiedział, że gdyby się tak solidnie uparł, to Bóg Chaosu nigdzie by go nie zaciągnął, lecz w głębi duszy chciał się nauczyć latać. Już dawno pomyślał o tym, że możliwość latania ułatwiłaby mu życie. Nie musiałby płacić za komunikację miejską! W zasadzie to i tak tego nie robił, tylko sprawdzał w przyszłości, czy akurat trafi na kontrolę biletów, ale mniejsza. Chciał umieć latać, w końcu miał skrzydła i głupio byłoby nie być w stanie z nich prawilnie korzystać.
— Trafiła nam się świetna pogoda! — usłyszał.
Odwrócił głowę, zerknął na stojącego obok niego Yonkiego. Mały bóg przeciągnął się, przestąpił z nogi na nogę. Cheoryeon ponownie się rozejrzał.
— Trochę wieje — odpowiedział niezbyt przekonany.
Trochę bardzo wiało.
— To właśnie dobrze! — Yonki podparł się rękami na biodrach. — Wiatr przyda nam się do pierwszej lekcji!
Cokolwiek miał w planie, Złotoskrzydły prawie się modlił, żeby to nie było nic w stylu ich ostatniego „treningu”.
Mały bóg prowadził jasnowidza, o dziwo przez całą drogę nie poderwał go do nagłego lotu. Szli spokojnie w nieznaną stronę, Cheoryeon dokładnie obserwował okolicę. W końcu dotarli na miejsce; stanęli przed jakąś starą, niezamieszkałą ani nieuczęszczaną świątynią.
Różnooki zmierzył całą budowlę wzrokiem. Mimo znajdowania się na jakimś totalnym zadupiu świątynia robiła pewne wrażenie. Była spora, trzymała się całkiem nieźle pomimo rozwalonej częściowo jednej ściany. Porośnięta bluszczem i mchem, ze stosunkowo wysoką wieżą będącą resztkami dzwonnicy i rozbitym witrażem, któremu Cheoryeon nie zdołał się przyjrzeć, ponieważ Yonki zaczął go ciągnąć do środka.
— Na cholerę my tam idziemy? — spytał mniejszego. — Jak my mamy latać w zamkniętym pomieszczeniu? Czy co, zamierzasz rozwalić główne kolumny i kazać mi uciekać przez dziurę w walącym się suficie, hę? — Spojrzał na niego wymownie po tym, jak pospiesznie przyjrzał się dziurze w dachu.
— Nie, mam inny plan — odparł Yonki, gdy nagle się zatrzymał. — Chyba że chcesz...
— Obejdzie się!
Na szczęście Bóg Chaosu nie zamierzał doprowadzić świątyni do jeszcze większej ruiny (przynajmniej na razie); po prostu poprowadził swojego ucznia krętymi schodami, aż dotarli na górę dzwonnicy. Cheory objął wzrokiem widoki, chwilę się nimi nacieszył, a potem zdał sobie sprawę, że na pewno nie weszli tu, żeby koić oczy krajobrazem.
Yonki stanął na krawędzi, wiatr targał jego włosami i z mocniejszymi powiewami odrobinę popychał ciało, ale mały bóg był tym kompletnie niewzruszony. Wyprostował się pewnie, wystawił w górę palec wskazujący, żeby entuzjastycznym tonem oznajmić:
— Lekcja pierwsza!
— Nie mów, że zamierzasz mnie zrzucić stąd...
— Nie! Daj dokończyć! — Zmarszczył gniewnie brwi, ale w kilka sekund się rozpromienił. — Dobra! — Odchrząknął. — To lekcja, do której właśnie potrzebujemy wiatru. Na razie nigdzie nie lecimy, tylko masz rozłożyć skrzydła, żeby poczuć w piórach wiatr. To pozwoli ci się oswoić z samym uczuciem latania!
Cheoryeon patrzył na Yonkiego w milczeniu, zamrugał wolno.
Okej, to miało podejrzanie dużo sensu. Oczekiwał, że bóg mu załatwi freefall, a on mimo niższej tonacji głosu wyciągnie wszystkie wysokie dźwięki trochę ironicznej w tych okolicznościach piosenki Chasing That Feeling, ale nie, pierwsza lekcja miała przebiec o dziwo normalnie. Rozwinąć skrzydła i poczuć wiatr?
No dobra.
Nie zgodził się jednak podejść bliżej krawędzi, bo bał się, że w chwili nieuwagi Yonki po prostu go zepchnie. Stanął zatem na środku wieży, przodem do wiejącego w niego wiatru. Przestąpił z nogi na nogę, wykonał nieco głębszy wdech. Okej, dobra, rozwinąć skrzydła. Skoro teraz miał boskie ciało, to nie powinno mu to przyjść z trudem. Powinien móc to robić bardzo łatwo, przyjemnie, nawet instynktownie...
— No, dajesz, Cheory! — Yonki uderzył go w plecy.
Złotoskrzydły podskoczył, a razem z nim skrzydła, które (tak, jak tego chciał) instynktownie wypuścił. Zachwiał się, na moment stracił równowagę, na szczęście w porę ją odzyskał.
— AŁA! — Spojrzał za siebie na boga; próbował pogładzić się po plecach, ale pierzaste kończyny skutecznie mu to uniemożliwiły.
Aha, czyli nadal nie kontrolował ich w pełni.
Pięknie, Złotoskrzydły, który nie panował nad swoimi złotymi skrzydłami! Cheoryeon to miał szczęście! Jak dobrze, że nie miał żadnych kolegów pobratymców poza Pramatką, bo chyba by padli ze śmiechu, gdyby go zobaczyli! Co za upokorzenie! Wielki Złotoskrzydły Wszechwiedzy Cheoryeon tak zgnojony!
Gdy się pozbierał, przyszła pora na oficjalne rozpoczęcie treningu. Zgodnie z poleceniami Yonkiego stanął prosto, wykonał głębszy wdech. Odruchowo rozłożył ręce...
— Skrzydła, Cheory, skrzydła, nie ręce! — upomniał go bóg.
— A, no tak, racja — rzucił niezręcznie, przywierając ramiona do ciała jak na baczność.
Rozluźnił się nieco, po czym skupił się ponownie. Dobra, ogarnie to. Ogarnie.
Trochę niepewnie rozprostował skrzydła, od razu poczuł napierający w nie wiatr. Powiewy były całkiem silne, na moment prawie go pozbawiły równowagi, ale był w stanie im nie ulec. Stanął pewniej, uwagę poświęcił gładzonym przez powietrze piórom.
Yonki stał z boku, uważnie obserwując jasnowidza. Splótł dłonie za plecami, wykonał zgrabny krok w stronę chłopaka, kazał mu zamknąć oczy. Gdy tamten wykonał polecenie, bóg spytał:
— Czujesz ten wiatr?
— Czuję — odparł Cheoryeon.
— Bardzo podobnego uczucia doświadczasz, gdy lecisz, tylko, no, autentycznie się unosisz, a nie po prostu stoisz. — Wzruszył ramionami. — Ale skup się na samym uczuciu. Na tym, jak wiatr przemyka między piórami, jak skrzydła chcą być przez niego prowadzone!
Jakby na zawołanie pierzaste kończyny odrobinę zmieniły swoje położenie, niby powoli szykując się do lotu. Cheoryeon drgnął jednym z nich w odpowiedzi na sensację, której doświadczył. Może mu się wydawało, ale gdzieś w głębi duszy sam chciał polecieć bardziej niż kiedykolwiek, oderwać stopy od podłoża, wzbić się w przestworza i dać się nieść wiatru. Czy to była namiastka tego, co mógł odczuć, gdy wreszcie przejdzie do prawdziwego latania? Jeśli tak, to chciał jak najszybciej to opanować.
Wiatr nabrał nieco na sile, zaczął całkiem zdmuchiwać grzywkę z czoła Złotoskrzydłego. Yonki również poświęcił chwilę na nacieszenie się żywiołem, po czym stanął koło swego ucznia niczym generał przy żołnierzu, którego szkolił.
— Czujesz ten wiatr?
— Czuję! — odparł Cheoryeon, usta zaczęły się wyginać w uśmiechu.
— Nie słyszę!
— CZUJĘ!
— CZUJ MOCNIEJ!
— CZUJĘ MOCNIEJ!
— CHCESZ LATAĆ?!
— CHCĘ! DOSŁOWNIE ZARAZ ODLECĘ-AAAAA!
Nagły, mocny powiew uderzył w rozłożone w pełni skrzydła, a te go pochwyciły niczym latawiec. Cheoryeon poleciał do tyłu, wypadł przez resztki balustrady i wpadł idealnie do dziury w dachu, zaliczając twarde lądowanie na popękanej, kamiennej posadzce.
Podniósł się cały obolały, a najgorzej go rwało prawe skrzydło, na które upadł. Spróbował poruszyć kończyną, lecz warknął, gdy ból stał się nie do zniesienia. Czyli co, czyli to tyle z jego nauki latania? Pierwsza lekcja i już sobie połamał skrzydła! Czy w takim stanie będzie mógł je schować? Czy znowu zostanie skazany na pracę online, bo trzeba będzie biegać po mieszkaniu i zbierać za sobą pióra?
— Jesteś cały? — usłyszał.
Wstał, zapominając o wytrzepaniu ubrań, podniósł głowę, by dostrzec wyglądającego na niego przez dziurę Yonkiego.
— Jestem cały połamany!
No, może nie cały, ale TAK GO NAPIERDZIELAŁO SKRZYDŁO, ŻE ZARAZ JE SOBIE WYRWIE!
Yonki przeniósł wzrok na przywierającym do ciała jasnowidza skrzydle.
— Potrzep nim trochę! — Ruchem głowy wskazał kończynę.
Cheoryeon zamarł, na solidną sekundę zapomniał o bólu.
Miał. Potrzepać. Skrzydłem. Potrzepać. Złamanym. Skrzydłem.
— Co?
— No potrzep! — Machnął ręką, imitując ruch trzepania.
— CZY CIEBIE POJE...!
— Serio, to pomaga!
Kilka sekund ciszy.
Jasnowidz do reszty zwariował, bo zaufał bogu i zaczął trzepać skrzydłem na tyle, na ile pozwalał mu...
Chwila, ból naprawdę szybko zaczął znikać.
No tak, racja, no przecież – boska regeneracja. Już nie miał zwykłego, śmiertelniczego ciała, które od potknięcia się o krawężnik kończyło z otarciami, a trafione przez auto niczym kręgiel kulą lądowało w szpitalu. Teraz był Złotoskrzydłym ze specjalnym ciałem stworzonym przez Pramatkę; mógł wpaść przez dziurę w dachu i skończyć tylko z chwilowym uszczerbkiem, które samo się goiło. Chociaż nie zmieniało to faktu, że dalej bolało jak skurczybyk, wręcz napierdzielało równo. Czy ibuprofen potrafił sobie z tym poradzić? Nah, o wiele prędzej wszystko się wyleczy, też jak znał życie, to teraz był odporny na działanie większości leków.
Jakiś czas później z powrotem stał na szczycie dzwonnicy. Poprawił swoje skrzydła, upewnił się, że był całkiem zdrowy, po czym spojrzał na Yonkiego, oczekując kolejnego etapu.
— Dobra! — Bóg klasnął. — Teraz poćwiczymy opadanie!
Cheoryeon prawie skoczył mu do gardła, bo na początku usłyszał „upadanie”.
— Przed tobą bardzo proste zadanie — kontynuował chłopak. — Masz zeskoczyć z wieży i łagodnie wylądować.
Wow, serio, bardzo proste zadanie! Normalnie Cheoryeon już leciał!
— Czyli mam skoczyć i mieć nadzieję, że się nie zabiję, czaję — odpowiedział dość sarkastycznie.
— Upadek z takiej wysokości cię nie zabije. — Spojrzał na niego wymownie. — Zresztą, już to sprawdziłeś.
— Ha, ha, bardzo śmieszne.
Z każdą chwilą zaczynał coraz bardziej wątpić w ten cały koncept treningu. Trudno było powiedzieć, że Yonki jakkolwiek się sprawdzał jako nauczyciel. Może Cheoryeon powinien po prostu oficjalnie się zapisać do jakiejś szkółki latania? Ale by się upokorzył, jakby zobaczyli praktycznie dorosłego chłopaka, który nie umiał latać! Poza tym, w papierach był czarodziejem, a żaden czarodziej nie posiadał skrzydeł! By się jeszcze nim niepotrzebnie zainteresowali i co wtedy? Jak się wyda, że tak naprawdę nie był czarodziejem, tylko jakimś legendarnym bytem z innego świata, to mu nie dadzą spokoju!
— Spokojnie, Cheory! — Yonki wykonał uspokajający gest. — To jest serio proste! Jak będziesz spadał i rozłożysz w pełni skrzydła, to one same zaczną łapać wiatr! Tylko musisz im trochę pomóc poprzez odpowiednie ułożenie. Fakt, nie wybijesz się od razu na wysokość, ale przynajmniej oswoisz się z samym uczuciem! Sam chciałeś zacząć od podstaw, to zaczynamy!
Mimo tych słów Cheoryeon dalej był trochę sceptycznie nastawiony. Miał tak po prostu skoczyć? Z wieży? I jakoś poszybować kawałek?
Dobra, ale nie umrze, prawda? Specjalnie zdobył boskie ciało, żeby móc się uczyć latania bez strachu, że złamie sobie kark albo roztrzaska czaszkę o ziemię i poleci do Zaświatów.
W końcu podszedł do krawędzi, odruchowo zerknął w dół. Nie miał lęku wysokości, ale wizja zrzucenia się z dzwonnicy nadal odrobinę go przerastała. Nie no, da radę. Nic mu nie będzie. Dosłownie przed chwilą wpadł przez dziurę w dachu do świątyni, a teraz nie czuł nawet śladów po tym. Da radę.
Da radę.
Stał nieruchomo.
Da radę.
Wciąż nie wykonał kroku.
Da...
— Lecisz! — zawołał wesoło Yonki.
I zepchnął Cheoryeona.
Czy jasnowidz się darł?
Oj, i to jeszcze jak.
Panikował jak szalony, ale wśród tych krzyków próbował jakoś się skupić na tym, co wcześniej tłumaczył mu Bóg Chaosu. Rozłożył w pełni skrzydła, prawie wyobraził siebie wbijającego się w ziemię z nieprzyjemnym strzelaniem karku, ale pierzaste kończyny nie pozwoliły na to, by wizja się ziściła. Ułożyły się instynktownie, wiatr pchnął je w górę, a Złotoskrzydły wykonał ładny łuk, jak gdyby zjeżdżał na deskorolce z rampy, nim zahaczył o ziemię. Przeturlał się kawałek, aż go zatrzymało jedno skrzydło.
Yonki gładko wylądował tuż obok, zaczął wzrokiem badać towarzysza.
— Wszystko gra? — spytał (o dziwo nieco zmartwionym głosem).
Cisza.
— Cheory?
— JA POLECIAŁEM!
Złotoskrzydły niespodziewanie poderwał się do pionu, stając równo na nogach. Zatrzepotał skrzydłami, zapomniał kompletnie o chwilowym bólu, a nawet brudnych śladach, jakich się nabawił na dresie.
POLECIAŁ, NA PRAWO RÓWNOWAGI, POLECIAŁ! Co prawda, był to krótki lot i w sumie trudno to było nazwać lotem, ponieważ na dobrą sprawę po prostu prześlizgnął się tuż nad ziemią, ALE! BYŁO DOBRZE! LEPIEJ, NIŻ ZAKŁADAŁ! ON MÓGŁ SIĘ NAUCZYĆ LATAĆ!
BĘDZIE PRAWDZIWYM ZŁOTOSKRZYDŁYM!
— Tak, poleciałeś! — Przytaknął Yonki, bijąc mu brawo. — A co to dopiero będzie, jak faktycznie zaczniemy szybować wysoko nad ziemią! — Rozłożył ku górze ręce. — Tam to dopiero są emocje!
— Nie no, nie skaczmy od razu na głęboką wodę! — odpowiedział od razu Cheoryeon, krzywiąc się wyraźnie.
Na wysokie loty jeszcze nie był gotowy. Ale jak poćwiczy nisko nad ziemią, między małymi odległościami, to w końcu powinien wszystko załapać, a wtedy będzie lotnikiem z prawdziwego zdarzenia! Och, już się nie mógł doczekać, jak sobie będzie mógł latać nad miastem, oszczędzać na komunikacji miejskiej, szybciej się dostawać z punktu A do punktu B! Walić brak prawa lotu! On będzie latać, choćby miała go za to policja gonić! W takim wypadku pójdzie do Raouna, a Raoun ze wszystkimi się rozprawi, w końcu miał doświadczenie!
Przestąpił szybko z nogi na nogę, pióra skrzydeł zadrżały z podekscytowania.
— Dawaj na górę, próbuję znowu! — zawołał do Yonkiego. — A potem...!
— Podbijemy niebo! — dokończył za niego bóg.
— Podbijemy niebo! — zawtórował mu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz