31 lipca 2024

Od Eliasa do Yonkiego

– Bilecik do kontroli!
Postać siedząca przy samym oknie poruszyła się lekko.
– Halo! Pobudka! Wstajemy!
Podróżnik zamrugał leniwie. Podniósł powoli rudą głowę, która jeszcze przed chwilą spoczywała wsparta o drżącą szybę i mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Widać było, że walczył sam ze sobą, będąc jeszcze jedną nogą w świecie snów i marzeń.
Elias nie wyspał się zbytnio ostatniej nocy. Dlaczego? A dlatego że był zmuszony wstać o nieludzkiej godzinie (piątej rano) i opuścić mieszkanie wpół do szóstej wraz z pokaźnym i niedopasowanym do jego drobnej sylwetki bagażem w postaci wypchanego po brzegi plecaka turystycznego. Następnie wsiadł do komunikacji miejskiej, która miała go zabrać prosto na stację, oddaloną jakieś dwadzieścia minut jazdy od miejsca jego zamieszkania. Gdy już dotarł na peron, pociąg już praktycznie odjeżdżał, dlatego nie mając innego wyboru, rzucił się biegiem do pierwszego lepszego wejścia. Może i dostał po tym wyczynie długą reprymendę od konduktora, który go przyłapał, ale przynajmniej dostał się do środka. Później już tylko musiał przecisnąć się przez ciasne korytarze i alejki, aby znaleźć swoje wykupione tydzień wcześniej miejsce. Kiedy wreszcie doczłapał się do swojego wagonu i rzędu, czuł już zbierające się na czole kropelki potu i obezwładniające zmęczenie. Nie marzył o niczym innym niż o ponownym zaśnięciu, więc biorąc pod uwagę okoliczności, nic dziwnego, że twardy fotel, drugiej klasy, jawił się mu niczym wybawienie. Po odłożeniu swojego plecaka rozsiadł się wygodnie, na tyle ile z resztą pozwalały mu warunki i zamknął powieki. Wystarczyło dosłownie kilka minut, by całkowicie go odcięło. I tak oto pogrążony w błogiej drzemce spędził swoją podróż. Aż do teraz.
Zamrugał ponownie, tym razem bardziej energicznie, przetarł z oczu śpiochy i w końcu skupił wzrok na stojącej nad nim postaci.
– Witam wśród żywych! – Młoda konduktorka zażartowała, a jej wesoły uśmiech niemalże raził pasażera po oczach. - Nie sądziłam, że ktoś jeszcze tutaj jest!
Faktycznie, jeśli mężczyzna by się rozejrzał, to zauważyłby, że wagon, w którym siedział, całkowicie opustoszał. Poza nim i kobietą nie można było dostrzec żywej duszy, co było nawet dziwne, biorąc pod uwagę to, że gdy wsiadał na stacji głównej w stolicy, to praktycznie wszystkie miejsca były zajęte.
– A jednak jestem – odparł lekko zachrypniętym głosem i po szybkim przeciągnięciu się w fotelu, zaczął przeszukiwać kieszenie spodni. – Mam pokazać bilet, tak?
– Tak, poproszę. Dokąd pan zmierza?
Czerwonowłosy przez chwilę wiercił się, aż w końcu znalazł pognieciony świstek w bocznej kieszeni. Wyprostował go jako tako palcami.
– Do Shadeforest. – Podał konduktorce skrawek papieru, a ona szybko i sprawnie zeskanowała go jakimś śmiesznym urządzeniem.
– Czyli sam koniec trasy. Mam dla pana dobrą wiadomość! Jeszcze tylko trzy przystanki przed nami i będziemy na miejscu!
Elf pokiwał delikatnie głową. Myślał, że zostanie znowu sam, lecz póki co kobieta nie ruszyła się o krok i wyglądało na to, że chciałaby coś jeszcze dodać. Uśmiech niespodziewanie zszedł z jej ust, a Elias dosłownie mógł poczuć, jak część luźnej i przyjaznej atmosfery ulatuje przez lekko uchylone okno pędzącego pociągu. Mimo to patrzył się na nią spokojnie, z neutralnym wyrazem twarzy, czekając cierpliwie, czy się odezwie, czy może odejdzie, by wrócić do wykonywania reszty swoich obowiązków.
– Jeśli mogę być z panem szczera, to radziłabym uważać w Shadeforest. Co chwila się słyszy o różnych zaginięciach i anomaliach magicznych…
Uszy elfa drgnęły lekko. Oczywiście, że był zaznajomiony z tymi przypadkami, w końcu to właśnie one skłoniły go do wyjścia ze swojej nory i podjęcia podróży. Ale może od początku.
Miasteczko, do którego zmierzał, oddalone było kilkaset kilometrów od stolicy. Słynęło ono dotąd z tego, że było położone w samym sercu ogromnego i starego lasu, który niezależnie od pory roku przyciągał tłumy spragnionych wędrówek turystów.
Ogólnie, było to miejsce idealne do odpoczynku i połączenia się z naturą. Słowo klucz „było”, bo wszystko zaczęło się sypać jakoś dwa miesiące temu, gdy zaginął jeden z odwiedzających wtedy Shadeforest turystów. Wstępnie uznano, że może zabłądził w lesie, w końcu nie byłoby to czymś niespotykanym, a wypadki zawsze się zdarzały. Minął tydzień, potem kolejny, a mężczyzna dalej nie został odnaleziony, jednak w tym okresie zaczynały znikać kolejne osoby. Zarówno mieszkańcy miasteczka, jak i turyści. Wyruszali samotnie, czy to w grupkach na leśne szlaki, a potem już nie wracali. Żadnych śladów, żadnych wieści. Jedynie rozpowszechniający się wokół niczym ogień strach.
– Nikt praktycznie już nie chce tam jeździć. Ludzie boją się, że w lesie czai się coś złego… Chodzą nawet słuchy, że może to być sprawka jakiegoś seryjnego mordercy… – dodała przyciszonym głosem konduktorka.
Zaczynały już powstawać plotki i teorie na temat tego, co może się dziać w Shadeforest. Dobijało to jeszcze bardziej cierpiącą społeczność miasteczka, której przez brak turystów zaczynały powoli doskwierać problemy finansowe. Kurorty ogłaszały oferty promocyjne, przewodnicy również schodzili ze swoich cen, jednak to i tak nie dało rady przyciągnąć chętnych podróżników. W takim tempie to wnet większość biznesów upadnie i część mieszkańców będzie zmuszona do przebranżowienia się lub przeprowadzki w inne miejsce.
Elias nieco sceptycznie podchodził do pomysłu, że w lesie czai się żądny krwi seryjny morderca. Wraz z zaginięciami pojawiły się anomalie magiczne, co raczej sugerowało zupełnie inną przyczynę tych tajemniczych zdarzeń. Miał już własne przypuszczenia, jednak musiał wpierw dotrzeć na miejsce i sprawdzić, czy to, co podpowiadało mu doświadczenie, pokrywa się z prawdą.
– No dobrze, nie będę już panu przeszkadzać. – Na ustach kobiety znowu pojawił się ten promienny uśmiech i atmosfera wokół od razu nabrała bardziej przyjemnego charakteru. – Jeszcze tylko trzy przystanki – przypomniała elfowi i powoli ruszyła w stronę drzwi na końcu wagonu. – Miłej podróży!



Gdy tylko Elias stanął na peronie stacji końcowej, mógł poczuć unoszącą się w powietrzu magię. Była ledwie wyczuwalna, ale jednak była. Nie każdy tego był świadomy, ale cały las wokół miasteczka był wręcz przepełniony starożytną magią, która płynęła w korzeniach wielowiekowych drzew, czy nawet w krwi żyjących tu zwierząt. Była to sprawka wielu magicznych ruin rozsianych na leśnym obszarze. Położone one były w ciężko dostępnych częściach lasu, gdzie ludzie nie mieli w zwyczaju się zapuszczać, gdyż w obawie o własne zdrowie bardziej preferowali trzymać się wytyczonych i wydeptanych szlaków.
Elias na szczęście dobrze znał te tereny, w końcu nie była to jego pierwsza wizyta w Shadeforest. Miał już na koncie wiele wędrówek między gęsto rosnącymi tu drzewami, wraz z odkryciami zapomnianych przez świat ruin, które potrafiły skrywać w swoich zaklętych wnętrzach naprawdę interesujące rzeczy.
Czarodziej wyjątkowo nie miał zamiaru marnować czasu, więc jak tylko usłyszał, że koła stojącego za nim pociągu poszły w ruch, uznał to za znak, aby także ruszyć w drogę.
Było już późne popołudnie, kiedy przekroczył granicę między miasteczkiem i lasem. Tak jak powiedziała konduktorka, nie było praktycznie żadnych turystów poza nim i sporadycznymi śmiałkami, których zauważył przelotnie, gdy przechodził przez Shadeforest. Razem z mieszkańcami patrzyli dziwnie na niego - uzbrojonego w swój ogromny plecak, w sportowych butach, t-shircie ze śmiesznymi kotkami, ciemnych spodenkach typu trzy czwarte i długimi skarpetkami z palmami, podciągniętymi do połowy łydek - kierującego się prosto w las. Cóż, był już przyzwyczajony do tego typu spojrzeń.
Po kilku pierwszych kilometrach zboczył z głównej ścieżki. Postanowił podążyć za coraz wyraźniej wyczuwalnymi zawahaniami magicznymi. Zakładał, że mogły być one źródłem nadnaturalnych incydentów, które miały tu ostatnio zbyt często miejsce.
Czas leciał szybko i nim się obejrzał, musiał rozbić obóz w krzakach. Rozpalił małe ognisko i zjadł kupionego dzień wcześniej w McRonald burgera, po czym przespał całą noc zakopany po brodę w śpiworze.
Obudził się późnym rankiem, spakował swoje manatki i ruszył dalej. Słońce jeszcze nawet nie wzbiło się na maksymalną wysokość, ale już zaczynało się robić duszno i gorąco. Korony drzew nie były w stanie całkowicie ochronić elfa przed żarem buchającym z nieba, dlatego gdy tylko poczuł zbierające mu się na skórze pierwsze kropelki potu, postanowił zrobić sobie przerwę i schłodzić się w przepływającym nieopodal strumyku. Posiedział sobie z godzinę na kamieniu z gołymi stopami w zimnej wodzie, po czym ubrał skarpetki, buty i wznowił wędrówkę. Nie spieszyło mu się specjalnie. Utrzymywał spokojne tempo, które pozwalało mu na przejście kilkudziesięciu kilometrów dziennie.
Kolejną noc spędził na małej łące. Zjadł zebrane w ciągu dnia jagody i trochę wyschnięte nuggetsy z kurczaka. Przed snem obserwował gwiaździste niebo, nienaruszone przez jakiekolwiek zanieczyszczenie świetlne.
Trzeciego ranka obudziły go palące w skórę promienie słoneczne, dlatego zebrał się szybko i uciekł między drzewa. Czuł, że powoli zbliża się do celu swojej podróży. Powietrze wokół niego aż drżało od niestabilnych wyładowań magicznych, a im dalej się posuwał, tym częściej natrafiał na widoczne gołym okiem anomalie. Drzewa o nietypowym kolorze pni i liści, sarny z dodatkowymi parami kończyn, zające z rogami. Ewidentne znaki, że magia wymknęła się tu spod kontroli i siała zamieszanie w ekosystemie, jak i w życiu ludzi zamieszkujących Shadeforest.
Zmierzchało, kiedy w końcu dotarł do ruin, otoczonych z każdej strony bujną roślinnością. Z miejsca, z którego stał, przypominały trochę te świątynie, jakie można było znaleźć w formie szkiców, czy zdjęć w podręcznikach od historii. Nie było to jednak miejsce kultu, a starannie wzniesiona budowla, niegdyś chroniąca cenne artefakty, tak aby nie wpadły one w niepowołane ręce. Czas jednak odcisnął na tym miejscu swoje znamię. Niektóre ściany i kolumny zawaliły się, a wszechobecna natura zaczęła pochłaniać obcy element, który powstał na jej terenie. Mech i bluszcze pokrywały chylącą się do upadku konstrukcję.
Elias zauważył zejście do podziemi i uznał, że najlepiej będzie podjeść bliżej za dnia. Teraz wypadało trochę odpocząć, aby nazajutrz w pełni sił rozpocząć eksplorację wnętrza ruin.
Oddalił się trochę od znaleziska, poczekał do pełnego zmroku i standardowo rozpalił ognisko. Pochłonął znowu jagody i gumowate frytki, które były tak naprawdę resztkami prowiantu, który zabrał ze sobą z domu. Po tym wsparł się plecami o drzewo, przykryty do pasa śpiworem i zamknął oczy. Niestety sen nie nadszedł tak szybko.
Słyszał, że coś kręci się po krzakach, jednak póki to coś nie miało odwagi, by się do niego zbliżyć, to się tym ani trochę nie przejmował. W końcu mogło to być po prostu zwierzę, które zaciekawione jego obecnością kręciło się gdzieś po okolicy.
Z czasem hałas zaczął jakby zbliżać się, a potem narastać i narastać tylko po to, by nagle ustać. Wokół zrobiło się cicho. Podejrzanie aż za cicho. Pojawiła się za to nowa i jednocześnie dziwna energia.
Chaos. Chaos w najczystszej swojej postaci.
Zaintrygowany czarodziej uchylił lekko powieki i od razu tego pożałował.
I to chyba by było na tyle z mojego spania.
Może gdyby zignorował swoją ciekawość, to to coś by sobie poszło, a tak to pewnie teraz nie da mu już spokoju. Nie, na pewno nie da. Wystarczy tylko na to spojrzeć i już wiadomo, że ma się przekichane.
Ale o co chodziło?
O dzieciaka. A raczej o potężny byt, wyglądający jak dzieciak, który na dodatek siedział naprzeciwko niego, po drugiej stronie ogniska. Gdyby jeszcze tego było mało, to gapił się prosto na niego z wielkim bananem na twarzy. Może i wyglądał na pierwszy rzut oka, jak zwykły śmiertelnik, lecz jego aura mówiła Eliasowi coś zupełnie innego. I miał już nawet pewne podejrzenia czym mógłby być ten jego nocny gość.
– Siemka! Co tu robisz?
To chyba ja powinienem zadać to pytanie.
– Próbuję spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz