Ignis tak jakoś nie odpowiedział zbyt intensywnie, mruknął coś pod nosem, ale dźwięk utonął w nagłym hurgocie jakiegoś debila zapierdalającego na motorze.
— Jak się znajdzie właściwą osobę…
Myśli muzyka odbiegły ku jego własnym przebojom sercowym, niezmiennie kończącymi się rozpierdolem, z którego dźwigał się z trudem i tylko dlatego, że piosenki się same nie zagrają i gitara za nim tęskni. Przyczyną rozpierdolu zawsze była muzyka i to ona składała go na powrót do kupy, kiedy serce poszło w drzazgi. Dante zerknął na Ignisa spod tych wkurwiających szkiełek.
— Zapałka?
— Czego znowu?
— Że ja cię tak spytam… — zaczął Karp trochę innym, ostrożniejszym głosem. — Bo ty tyle pierdolisz o tym, że śpiewanie to główna umiejętność każdego seksiaka, trzy akordy i wszystkie laski twoje, staniki latają na koncertach, a co cię widzę, to ty masz co najwyżej swoją gitarę na kolanach.
— Odpierdol się od mojej gitary.
— Dużo o tobie można powiedzieć, ale mi tam nie wyglądasz na gościa, którego by te sprawy nie interesowały — zakończył syren.
No i w punkt trafił, jebany bokser. Ignis miał prychnąć, prychnięcie okazało się westchnięciem, jakimś takim smutnym, może nostalgicznym. Nastrój sprzyjał zwierzeniom, a wcześniejsze słowa Dantego, tym razem szczere i nieokraszone zwyczajową dawką żartów i drwin, sprawiły, że jakoś łatwiej było mu się otworzyć, pokazać te zaleczone już blizny na jego własnym sercu.
— Interesowały mnie wcześniej, interesują mnie nadal, ale powiedzmy, że podchodzę do nich bardziej realistycznie, niż kiedyś i zamknąłem już ten rozdział — powiedział w końcu.
— Co się zmieniło?
— Uświadomiłem sobie… że nic nie wygra u mnie z muzyką. Tak po prostu. Nie ma na to szans.
Dantego trochę zniosło z kursu, wyrównali, ominęli jakąś popękaną płytkę.
— A czemu niby twoja laska ma walczyć o miejsce w twoim sercu z muzyką?
— Bo właśnie przez muzykę pierdolnęły wszystkie moje poprzednie związki.
Karp postanowił nie rzucić żadnym swoim kretyńskim tekstem, a zamiast tego pozwolił ciszy wygodnie zapaść między nimi, tworząc spokojną przestrzeń na rozmowy i zwierzenia. Gdzie się ten śmierdzący pstrąg tego nauczył, całej tej empatii, o której nikt by go nie posądzał, Ignis nie miał pojęcia.
— Pierwszy raz zakochałem się na początku studiów. Ona też grała na gitarze, dobrze się dogadywaliśmy i jakoś wszystko się szybko rozwinęło. Tylko, że… wiesz, pan Macleod kształcił mnie bardzo holistycznie i studia nie były dla mnie jakimś wyzwaniem. Miałem sporo wolnego czasu, poświęcałem go więc na udzielanie lekcji pianina, żeby było na mieszkanie, no i na próby ogarnięcia sobie gości do zespołu. Szło mi absolutnie chujowo.
— Z tym outfitem to się nie dziwię.
— Spierdalaj — poradził mu Ignis. — Gówno wiedziałem o tym, jak zespół powinien wyglądać – jedyne, co miałem, to potrzebę, żeby z ludźmi tworzyć muzykę, i myślałem, że to wystarczy, że jakoś wezmę i pociągnę i będzie dobrze. Oczywiście nie było. Pierwszy gość, którego znalazłem, to mi zlewał próby. Jednak wynajęcie sali trochę kosztuje, czas jest cenny, ja nie miałem tyle hajsu, więc jak po paru takich jebutnych spóźnieniach koleś dalej miał wyjebkę, to mu pokazałem drzwi. W międzyczasie udało się dołączyć jedną laskę i wtedy…
Ignis urwał, zamyślił się, w końcu parsknął pustym śmiechem.
— Widzisz? Miałem mówić o swojej dziewczynie, rozmowa momentalnie zeszła na muzykę. — Urwał, uciekł spojrzeniem gdzieś w stronę miasta. W oczach błysnął smutek. — Ona dokładnie to mi zarzucała na końcu – że nie poświęcam jej dość czasu i uwagi, każdą wolną chwilę trawię na granie, szukanie ludzi, ogarnianie ich, głównie kłócenie się z nimi, ale nie spędzam go z nią, nie rozmawiamy i nie chodzimy nigdzie razem.
— Od razu sobie to wyjaśniliście, czy próbowałeś walczyć?
— Pewnie, że próbowałem — odparł od razu. — Debil byłem, to obiecywałem, że jak tylko ogarnę zespół, to już będzie dobrze i będę ją zabierał na wszystkie moje koncerty. Domyślasz się, że nie to chciała usłyszeć.
— Ale tylko to mogła — powiedział Dante, pokiwał ze zrozumieniem głową, klepnął genashiego w bark. — Zapałka, ty jesteś debil, prawda, ale większy debil to jest ten, co bierze sobie muzyka i potem ma pretensje, że ten się tą muzyką zajmuje. Jebie od ciebie spalenizną na kilometr, ale że muzyka to dla ciebie wszystko, to widać z pięciu, więc jeśli ktoś nie brał tego pod uwagę, to cię na dobrą sprawę nie znał.
Szli przez chwilę w milczeniu, Ignis puścił mimo uszu wszystkie obelgi, wzruszył w końcu ramionami.
— Może. Może i ja sam siebie nie znałem. Wiele miałem wtedy nieułożone w sobie, dużo się docierało i zmieniało. Chciałem być dobrym partnerem, ale nie wziąłem pod uwagę, że zwyczajnie nie mam możliwości — krótka pauza, Ignis kontynuował. — Dlatego, jak potem spróbowałem ponownie, to dopiero wtedy, kiedy wydawało mi się, ze już w miarę wiem, co robię.
Dante milczał, choć Ignis wyczuł w powietrzu to niezadane pytanie.
— Tak, skończyło się jeszcze większym rozpierdolem, bo byliśmy ze sobą dłużej, ona grała na skrzypcach, i rozmowy o rzeczach zrobiły się poważniejsze. Miałem już chłopaków, to mi serio w chuj dało, tylko no, Norbiego jeszcze nie mieliśmy.
— Chude lata?
— Chude. Seymour pomagał, w sensie on nam salę wynajmował, no to mi dużo ciężaru zdjęło z barków. Ale serio, staraliśmy się jakoś wybić, ogarnąć cokolwiek, żeby gdzieś zagrać, więc w sumie do biznesu trzeba było dokładać. Ja też jakby… Nie miałem tyle doświadczenia z własnym głosem, w sensie z koncertowaniem, więc parę razy zdarzyło mi się zemdleć na scenie, coś podpalić, a to tak nie do końca przysparza popularności i właściciel jednej sali nas straszył pozwem.
— Niech się nim udławi — życzył mu kordialnie Dante. Zerknął na Ignisa, podjął temat. — Twoja dziewczyna się o ciebie martwiła?
Pytanie nie było takie proste, by na nie odpowiedzieć w krótkich słowach, a gdy Karp je zadał, Ignis poczuł w piersi zaleczone wcześniej wyrzuty sumienia.
— Martwiła się o nas. To znaczy, że jak mnie trzeba za nogi wywlekać po każdym koncercie, potem przesypiam cały dzień, dostaję krwotoków z nosa, a hajsu za to wszystko brak, to my sobie po prostu nie poradzimy. Ja w końcu wyląduję w szpitalu, ona tego nie uciągnie w pojedynkę, przecież nie będziemy na garnuszku u Seymoura. Nie ma przyszłości dla czegoś takiego — powiedział w końcu. — Mówiłem jej, że jak się tylko wybijemy, to to nie będzie tak wyglądało, ale wtedy spytała o konkretne daty. Ile jeszcze będzie takiego biedowania i szarpania się ze wszystkim, nim muzyka stanie się pracą, z której będzie stabilny dochód.
Dante gwizdnął przez zęby.
— Mocne pytanie.
— Na które nie miałem odpowiedzi. Zawiodłem ją na całej linii.
— A wróciła po tym, jak już Norbert was adoptował?
— Nie. Nie utrzymywaliśmy żadnego kontaktu, cała relacja poszła w pizdu. — Ignis rzucił mu spojrzenie. — Wiem, jak to brzmi, jak się o tym opowiada. Ale ona nie była takim typem kobiety.
Znów cisza, skręcili w jakąś alejkę. Ignis już właściwie stracił orientację, czy idą w jakąś konkretna stronę, czy wykręcają kolejne kółko wokół bloków.
— Trzeci przypadek zakończył się chyba największym rozpierdolem. To już było po tym, jak Norbi nas przygarnął. I było takie rodzeństwo, bliźniaki, gość grał na gitarze, a jego siostra śpiewała. Z nimi… Złapaliśmy dobry kontakt, serio, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Mnie i chłopakom. Fajni byli, gadaliśmy o muzyce, o życiu, o durnotach, oni też mieli jakiś pomysł na siebie i starali się go zrealizować. Potem to tak jakoś poszło, że zacząłem być z tą siostrą, no i żadne czerwone lampki mi się niestety nie zapaliły.
— To nie brzmi dobrze.
Ignis milczał przez chwilę, nim w końcu wysypał się z tego, co długo siedziało mu zadrą w środku i zaleczenie zajęło zdecydowanie najwięcej czasu, zżarło najwięcej nerwów i energii.
— Słuchaj, zajebali nam piosenkę.
— Jak to – zajebali wam piosenkę?
— Normalnie. Oni zawsze byli tacy… No, dobrzy technicznie, ale z polotem słabo, więc pomagałem im trochę, jak klecili utwory. — Genashi zmarszczył brwi. — I mieliśmy z chłopakami szkic jednego kawałka, dobry był, tylko trzeba było jeszcze trochę podkręcić, doszlifować, żeby to naprawdę pierdolnęło tak, jak powinno. I pewnego wieczoru jest koncert, i co słyszę ze sceny? Naszą piosenkę.
— Ja pierdolę, ale zdradzieckie kurwie — Dante pokręcił głową. — I co zrobiliście? Ja bym ich po prostu zapierdolił.
— Nic nie zrobiliśmy — odparł Ignis. — Nic się nie dało, bo nie mieliśmy żadnych nagrań, żadnych dowodów na to, że to nasza praca. Nic, tylko nasze słowo, przeciw parze gnojków, którzy zaśpiewali to ze sceny. I zebrali wszystkie laury, normalnie najlepszy ich kawałek.
— Zajebany od was, to nic dziwnego, że najlepszy.
Genashi uśmiechnął się kątem ust, zmrużył oczy.
— Wiesz, to brzmiało prawie jak komplement.
— Umyj uszy, Zapałka, bo chyba do reszty już ogłuchłeś.
Ignis parsknął śmiechem, na odlew klepnął syrena w ramię. Przeszli od latarni do latarni, Dante wrócił do tematu.
— A teraz? Masz już ogarnięte z muzyką, hajsem i może nawet nie jesteś aż takim debilem, jak byłeś kiedyś.
— Teraz jest jeszcze gorzej.
— Jesteś jeszcze głupszy.
— Pierdolnąć ci? — Ignis westchnął. — Teraz jest gorzej, właśnie dlatego, że mam wszystko, ale jednocześnie wiele ode mnie zależy. Mam też fanów, a oni co prawda w większości są najlepszym, co nas z Voxem spotkało…
— Norbi będzie płakał.
— …wyłączając Norberta — dodał Ignis. — Ale wracając – sława to ciężar, bez dwóch zdań, i potrafi być problematyczna, jak chcesz z kimś być. Od razu wciągasz taką osobę na świecznik, ludziom zawsze się coś nie podoba, a najbardziej nie podoba im się to, że ich muzyk nie jest wolny. Dla mnie ta droga jest już zamknięta.
Dante pokręcił ze zrezygnowaniem głową, westchnął ciężko, z głębi swojej rybiej piersi.
— Zapałka, ty to jednak potrafisz pierdolić. Bo to nie ma sławnych ludzi z całymi rodzinami i dzieciakami? Dramatycznie to zabrzmiało z tą zamkniętą drogą, ale wiesz, co ci powiem? Tak to sobie uświadomiłem, po Basharze i całym tym rozpierdolu, bo mi się też wydawało, że dla mnie już nie ma szans i tyle. Ale to jest tak, że ta droga jest zamknięta tylko wtedy, kiedy sam ją sobie zamkniesz.
— Wiem, Dante — odparł Ignis spokojnym głosem. — I to właśnie robię. Zamykam ją sobie z pełną tego świadomością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz