29 lipca 2024

Od Merlina do Song Ana

Tym pytaniem Song An go autentycznie zagiął i Merlin doświadczył takiej ciszy na łączach, jak jeszcze nigdy. Song An zmartwił się jego stanem i nawet Falkor popatrzył na młodego czarodzieja ze zdziwieniem, gdy dłoń leniwie międląca koniec smoczego ogona kompletnie znieruchomiała i spoczęła luźno na podłodze.
— Merlin? Wszystko w porządku? — spytał z niepokojem Song An, po chwili dodał innym tonem: — Powiedziałem coś głupiego…?
— Co? Nie, no co ty! — Merlin oprzytomniał od razu. — Po prostu trochę mnie zatkało.
— Czyli nie powiedziałem niczego głupiego?
— Nie, naprawdę. Wiesz, bo to jest tak, że uh… że to zazwyczaj ja proszę innych, żeby mnie nauczyli jakichś zaklęć, więc jak role się nagle odwróciły, to ja się tak trochę tego nie spodziewałem.
Song An popatrzył na niego, przechylił lekko głowę.
— O, to w sumie taki awans zaliczyłeś. Z ucznia na nauczyciela! Ale super!
Merlin zaliczył drugie tego dnia zwarcie na łączach. Nauczycielem to on też się nigdy nie próbował nazywać i jakoś w jego pojmowaniu świata oraz obrazie własnej przyszłości, taka odnoga się w ogóle nie pojawiała. Spodziewał się, że będzie raczej rozczarowaniem dla nauczycieli, o to nie było trudno, choć ostatnimi czasy coraz bardziej przykładał się do nauki (to serio pomagało ogarniać lepiej Falkora), no i efekty tego było nawet widać. Przy sprzyjających wiatrach chciał w przyszłości być po prostu szczęśliwy i nie miał jakichś większych ambicji na to, by osiągnąć sukces w związku z magią, albo stać się sławnym człowiekiem. Także co by się nie działo, Merlin zdecydowanie nie widział się w roli kogoś, kto cokolwiek komukolwiek tłumaczy. Falkorowi długo tłumaczył, czego nie wolno w domu gryźć, ale jego nauki miały chyba mniej niż połowę skuteczności, bo jak Falkor gryzł kapcie, tak nadal to robił.
— Merlin? Też myślisz, że to super, co nie?
— Tak, pewnie! — Wypalił młody czarodziej, wracając do rzeczywistości. — Kacza stopa, ale stres trochę, serio…
Song An potrząsnął głową.
— Ze mną nie musisz się nic stresować. Jestem pewien, że dobrze ci pójdzie, a jak będzie jakiś problem czy coś to… To najwyżej będziemy się z tego potem śmiać, o!
Merlin uśmiechnął się w końcu, napięcie odpłynęło z barków. Serio, to pozytywne podejście do świata i nastawienie Song Ana sprawiało, że i on przestawał się aż tak przejmować wszystkim i jakoś łatwiej było mu podejść do wyzwań, do których nie zbliżyłby się nawet na kilometr. Uczenie kogoś? Wydawało mu się kompletną abstrakcją, teraz jednak poczuł, że był gotów się z tym zmierzyć. Skoro nikt go nie oceniał, a porażka, jeśli się zdarzy, miała być źródłem śmiechu i wspomnień, nagle przestawała być czymś groźnym i stresującym, pętającym jego myśli i niepozwalającym na to, żeby w pełni rozwinął swój potencjał.
— Dobra, okej, to czekaj, niech się zastanowię… Od czego powinniśmy zacząć…
Wrócił myślami do tego, jak wyglądała nauka nowych zaklęć u niego. Oprócz mnóstwa błędów, które popełniał oraz tego, że na początku nigdy nic nie miało prawa wyjść, generalnie to wiedział, co robić po kolei i miał już pewne pojęcie o głównych częściach, z których składało się rzucenie każdego zaklęcia. Z umiejętnością telekinezy było trochę inaczej – ona była dla czarodzieja na tyle podstawowa, że przychodziła naturalnie, nawet nie trzeba było dużo o niej myśleć. Po prostu wyciągało się rękę i szło. Tylko że nadal ktoś musiał tego kiedyś nauczyć.
I wtedy Merlina olśniło – jego telekinezy uczyła przecież babcia, jeszcze przed tym, nim chłopak poszedł w ogóle do szkoły. Wtedy magia nie wydawała mu się jeszcze taka groźna, trudna i stresująca, bo to było zanim nauczycielom udało się sprawić, że coś tak niesamowitego, jak magia, zaczęło być dla niego synonimem czegoś, za co może co najwyżej dostać karę. Z babcią wszystko zawsze było w porządku – babcia nigdy nie krzyczała, nie wstawiała jedynek, a jeśli Merlin zrobił coś głupiego, po prostu radziła sobie ze skutkami tego za pomocą własnej magii, obracając całe zdarzenie w żart.
— Dobrze, to zacznijmy od początku, od samych podstaw. No więc głównym tym, co sprawia, że zaklęcia działają, to jest no… że człowiek ma w środku predyspozycję do magii, co nie? No i to, że czegoś bardzo chce.
— Poważnie tylko tyle? — Song An popatrzył na niego z lekkim zaskoczeniem. — Ale przecież macie tyle czarów i takich skomplikowanych słów do tego…
— Tak, prawda — odparł Merlin. — Tylko no, te wszystkie słowa i gesty, to są głównie po to, żeby to czarodziej się ogarnął i wiedział, co ma robić, przynajmniej jeśli chodzi o te prostsze czary. No to jest jak z torami i pociągiem. Pociąg potrzebuje torów, żeby jechać tam, gdzie powinien, no i w ten sam sposób czarodziej potrzebuje inkantacji i tym podobnych rzeczy, żeby zaklęcie szło tak, jak on sobie tego życzy. Ale musi sobie mocno życzyć i być pewien, że mu się uda, bo jak się w siebie wątpi, to jest po prostu najgorzej.
Song An słuchał go z uwagą, kiwając co jakiś czas głową.
— Dobrze, to na początek spróbujemy z czymś serio lekkim. Z magią to jest jak z mięśniami – nie możesz się rzucać od razu na skomplikowane zaklęcia, albo takie, które wymagają dużo mocy, bo zrobisz sobie krzywdę. Z telekinezą tak samo – nie podniesiesz od razu wiadra z wodą czy palety cegieł. Na początku spróbujemy ogarnąć tak, żeby przesunąć monetę po kartce.
To powiedziawszy, Merlin wstał, podszedł do biurka, przetrząsnął zalegający w szufladzie bałagan. Wyłowił z niego śmieszny, plastikowy krążek – była to moneta kolekcjonerska z jednego z jego ulubionych anime – następnie zaś zgarnął czystą kartkę, flamastrem narysował na niej kółko i tak uzbrojony wrócił do Song Ana. Ułożył kartkę na dywanie, monetę na kartce, ale poza obrębem narysowanego kółka.
— Twoim pierwszym zadaniem będzie sprawienie, żeby ta moneta znalazła się we wnętrzu tego kółka. Tak telekinetycznie, nie? — zaczął Merlin.
Song An wpatrzył się w monetę, na twarzy młodzieńca zagościł wyraz pełnego skupienia. Falkor kompletnie pojechał już w kimę i tylko jedna łapa mu co jakiś czas drgała, więc smok nie zaczepiał ich już, domagając się głasków i czesania.
— Żeby tego dokonać, musisz mocno skupić się na swoim wnętrzu i na tym, że totalnie jest w nim magia i jest jej wystarczająco dużo, żeby tę monetę przesunąć. A potem wyobraź sobie, że moneta naprawdę się przesuwa, i spróbuj to zrobić jak najdokładniej. Jeśli za pierwszym podejściem się nie uda, to się nie przejmuj – myślę, że spoko dasz radę, tylko to kwestia praktyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz