20 lipca 2024

Od Virgila – Dzień Księżyca [AU]

Zabawy związane ze świętem ani trochę nie ucichły po zniknięciu Virgila – nie to, że uważał się za osobistość na tyle istotną, aby wpływać na takie rzeczy, lecz było już dawno po północy, gdy kończył przygotowania na wzgórzu, a tańce i zabawy, rozpoczęte wraz z nastaniem nocy, trwały w najlepsze. Nigdy nie było do końca wiadomo, kiedy świętowanie się zakończy, lecz w tym roku zapowiadało się na to, że figle utrzymają się aż do rana. Pląsaniem przy blasku księżyca męczyli się jedni, to ich miejsce zastępowali drudzy, świeżo wypoczęci po przesiadywaniu przy niewielkich ogniskach, byle te swym ogniem nie zdominowały bladego światła tej wyjątkowej nocy, i ze świeżą dawką wina buzującą w ich ciele. Koła złożone z tańczących zwiększały się i zmniejszały, pulsowały jak serce samego boga nocy, przygrywające liry były jego tętnem, bose stopy wybijały rytm uderzeń. Dziękowali bóstwu za jego opiekę, za spokój i ciszę, którą zapewniał im w czasie podległej mu pory, by mogli wypocząć po ciężkim dniu wypełnionym obowiązkami i z nową siłą powitać ranek. Zwykle pogrążeni o tej godzinie w głębokim śnie, teraz spędzali noc z jej panem, chcąc za świadków swej wdzięczności mieć gwiazdy oraz księżyc, chcąc rozbawić swą uciechą samego boga.
Virgil bawił się świetnie, tracąc oddech na co żywszych tańcach i śmiejąc się w rozmowach, lecz poza spędzaniem obchodów z rodziną i przyjaciółmi, miał jeszcze własne plany na tę noc, własne podzięki do złożenia przed bogiem, którego obecność wywoływała tyle radości u śmiertelnego, bezimiennego dla większości rzeźbiarza.
— Vi. — Zwrócił wcześniej jego uwagę brat, gdy Virgil siedział wciąż pośród świętujących i próbował odkleić spocone ubranie od torsu. Valerius pociągnął go lekko za kosmyk na karku. — Twoje włosy.
Rzeźbiarz zmarszczył brwi, wykręcił głowę, żeby przyjrzeć się ciemnym lokom. Tylko że te nie były już czarne, ale pojedyncze pasmo okryło się bielą, przy świetle księżyca lśniącą niczym migoczące na niebie gwiazdy. Jakby sam pył z nich posypał się na jego włosy i wyparł oryginalną barwę z tego jednego kosmyka. Ciepły uśmiech zagościł na ustach.
Łobuz.
— Czyżbyś zyskał boskie błogosławieństwo? — droczył się brat, lecz Vi już podnosił się z ziemi i szykował do umknięcia w bardziej ustronne miejsce, dostawszy znak.
Teraz spoglądał w dół, na miejsce obchodów, a wszystko czekało przyszykowane za jego plecami. Ugotowane i owinięte w figowe liście krewetki, cukierki ze sklejonego miodem sezamu, dzbanek goryczkowego alkoholu i parę innych dobroci, wybranych pod gusta boga nocy.
Czekał ledwie chwilę, nawet mniej. Wpierw przyszedł dreszcz, potem przelotny chłód, aż wreszcie ręce, smukłe i pokryte szafirowymi symbolami, od tyłu oplotły go czule w talii. Pojawił się nagle, niespodziewanie, acz była w tym również niewysłowiona miękkość. Vi kojarzyło się to z uczuciem opatulenia zziębniętych ramion cieplejszą szatą, tę zaś stworzono z samego rozgwieżdżonego firmamentu.
— Ktoś się napracował dla mnie — zamruczał mężczyzna tuż nad uchem rzeźbiarza.
Vi obrócił się w objęciach ukochanego, spojrzał w szafirowe oczy, mieniące się pogodnie.
— Seymour — szepnął kochliwie, unosząc dłonie i ujmując nimi twarz bóstwa. Ramiona zacisnęły się mocniej na jego ciele, przyciągnęły bliżej do stęsknionego bliskości ciała. — Podoba ci się?
Wzrok boga przelotnie spoczął na przygotowanym jedzeniu, lecz nie dlatego, że nie doceniał przygotowanego poczęstunku. Nie, po prostu szafir z większą lubością przesuwał się po smukłych rysach Virgila, rozciągniętych w uśmiechu ustach, w końcu spoczął on na włosach i tym jednym jasnym kosmyku. Seymour oderwał dłoń od jego talii, owinął sobie na palcach pasmo. Psota tańczyła w kąciku warg, tańczyła w tym urokliwym spojrzeniu.
— Najpiękniejsza uroczystość, którą tej nocy widziałem — odparł, pochylając się ku niemu.
Virgil czcił Księżyc, a ten przyjmował dary złożone z jego pocałunków i śmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz