Ta noc miała w sobie tak wyczekiwany spokój. Ich ostatnie walki przyniosły dźwięczący złotem łup, wypełniający kufry, zdobiący pirackie dłonie. Załodze należał się odpoczynek, Bashar zaś nie widział niczego złego w tym, by jej go udzielić.
Łuna cumowała bezpiecznie w jednej z ich pomniejszych, tymczasowych kryjówek, zażywając względnej ciszy i spokoju późnego wieczora. Kołysała się łagodnie w zatoce, z ciasno zwiniętymi żaglami i starannie wyczyszczonymi, skrytymi wewnątrz działami, niczym groźna bestia, pogrążona we śnie, lecz nadal gotowa do ataku. Nieopodal, na plaży, harcowali piraci, rozprawiając się z wytoczoną dla nich beczką rumu oraz złowionymi przez Dantego, pieczonymi nad ogniskiem rybami. Ich ostatni cel przewoził nie tylko kosztowności, ale i przyprawy, Bashar zaś pozwolił, by część owego egzotycznego dobra jego załoga roztrwoniła na wystawny posiłek, ten jeden raz doprawiony czymś więcej, niż zwyczajną solą. Kapitan, tradycyjnie, nie dołączał do zabawy, pozwalając piratom bawić się bez widma obecności zwierzchnika, bo choć Bashar był dla swych ludzi sprawiedliwy, a jego władza nie miała swego źródła w strachu i terrorze, to jednak mężczyzna był świadom tej subtelnej różnicy pomiędzy zabawą z kapitanem i bez niego.
Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, księżyc wznosił się leniwie nad zatoką. Bashar wyciągnął się w swojej kajucie, tym razem nie pochylając się nad mapami i wykresami, odpuszczając planowanie i zastanawianie się nad tym, gdzie teraz Łuna powinna skierować swój dziób. Nie, kapitan też w tym momencie odpoczywał, choć większość załogi postrzegałaby pewnie czytanie zwykłej książki jako dość nudne zajęcie. Dla Bashara było jednak relaksujące i sprawiało, że wiecznie ściągnięte brwi kapitana się wygładzały, a surowo zaciśnięte usta wyginały w lekki, naturalny uśmiech.
Uchylone okno wpuszczało do kajuty chłodną, morską bryzę, niosło ze sobą głosy załogi, ich śmiechy i podśpiewywania. Może i byli głośno, może dla niektórych byłby to irytujący hałas, dla Bashara jednak dźwięki te były przyjemne i familiarne, lepiej spał, gdy słyszał swoich ludzi. Mordowali właśnie jakąś karczemną przyśpiewkę, trafiając w co drugą nutę, przeciągając przypadkowe słowa, a jednoznaczne wersy okraszając salwą śmiechu.
Wtem nastąpiło jakieś zamieszanie, przyśpiewka ucichła, i jeden głos wybił się ponad wszystkie inne. Bashar uniósł brew, podniósł wzrok znad książki, instynktownie podążył nim w stronę uchylonego okna.
Zamknij oczy, przejdź korytarzem słów
Złap oddech, poczuj lekki chłód
Niech Cię orzeźwi fala wyznania
Niech zabrzmią słowa najpiękniejsze ze słów
— Dante — westchnął kapitan, kręcąc głową. I już miał wrócić do lektury, gdy coś w tym głosie go zaniepokoiło.
Gdy znów odchodzisz, błagam cię byś pozostał
Zamienił w piękno najostrzejsze ze słów
Dotknął nieba błękitu
Poczuł ciepło, które serca rozpala
Do głosu syrena dołączyły i inne, należące do załogi. Lecz choć piraci byli mało muzykalni, najczęściej uważając, że głośniej znaczy lepiej, o tyle teraz w ich staraniach próżno było szukać typowego, pijackiego chaosu. Śpiewali niczym wytrenowany chór, rozwijając harmonijnie melodię, tworząc doskonałe tło dla syreniego głosu. I choć ich piosenka była miła dla ucha, poruszała serce, zrobiłaby wrażenie nawet na koneserach, Bashar poczuł, jak chłód biegnie wzdłuż jego kręgosłupa.
Zatrzymać chcę czas
Mieć cię w ramionach
Chcę słyszeć szept z twoich słodkich ust
Chcę wiedzieć, że na zawsze będę tylko twój
Chcę wiedzieć, że na zawsze będziesz mój
— Zaczarował ich — powiedział kapitan, zatrzaskując książkę.
Wtedy, na plaży, gdy pierwszy raz zobaczył Dantego, ten zaś poprosił o niemożliwe, Bashar brał pod uwagę ewentualność, że syren może spróbować zadziałać wbrew jego woli i omamić załogę swym śpiewem, lub nawet połasić się na użycie magii na nim samym. Bashar radził sobie z niesubordynacją swojej załogi w różny sposób i najczęściej jedno wykroczenie nie pociągało za sobą zbyt dotkliwych konsekwencji, bo każdemu zdarzają się błędy, poza tym co innego jednorazowy wybryk, co innego recydywa. Rzecz miała się inaczej z Dantem. Jego magia nie tylko łamała wolną wolę innych, ale i podważała autorytet kapitana, na to zaś Bashar nie mógł sobie pozwolić. Jeśli Dante użył mocy swego głosu raz, kwestią czasu pozostawało, aż zrobi to ponownie.
Bashar zerwał się z fotela, podszedł do okna.
Sprawiasz, że czuję się jak szalony
Twój dotyk sprawia, że czuję słodki miód
Rozpętałeś sztorm w moim sercu
Bo wiem, że szaleję z miłości do ciebie
Nawet w nocnych ciemnościach Bashar był w stanie z łatwością go dostrzec. Blask ogniska kładł się na wzburzonych morską bryzą lokach, igrał w zwieszającej się z nadgarstków biżuterii, odbijał w trzymanej w dłoni, na wpół pustej butelce trunku. Wokół syrena kołysał się zahipnotyzowany chórek piratów, Bashar jednak wpatrywał się w tylko jedną twarz.
Rozpętałeś w moim sercu burzę
Pozostawiłeś ślady kropli łzy
Dałeś miejsce, schroniłeś moją duszę
Wiem, że razem zdobędziemy każdy szczyt
— Dante! — głos Bashara przeciął noc niczym ostry sztylet, choć mężczyzna go nie podniósł.
Śpiew urwał się gwałtownie, piraci, jakby obudzeni z letargu, popatrzyli po sobie, spojrzeli to na kapitana, to na syrena.
— Do mnie — rozkazał. — Natychmiast.
Okno trzasnęło, książka poleciała na półkę. Kapitan wciągnął swój płaszcz, zapiął pod samą szyję. Ledwie poprawił ostatni guzik, a drzwi kajuty otworzyły się z impetem, syren wpadł do środka niczym rozradowana burza, już otwierał usta, by coś powiedzieć, już miał przypaść do kapitana…
— Siadaj.
Dante zamarł w pół kroku, mimowolnie cofnął się, przysiadł na krześle.
— Kapitanie, ja…
— Cisza.
I cisza zapadła, bo śpiewy zamarły na plaży, Bashar zaś pozwolił, by napięta atmosfera i ciężar jego gniewu dobrze osiadły na syrenich barkach.
— Sądziłeś, że to zabawne, Dante? Używać swojej magii na załodze, jeszcze do czegoś tak niskiego? Do pijackich serenad pod moim oknem?
— Taka ładna piosenka, a kapitanowi się nie podobało…? — syren wydął usta.
— Nie podoba mi się, jak traktujesz resztę załogi i mnie.
— Śpiewam najpiękniej, jak…
— Dante — przerwał mu Bashar. — Nie jestem dla ciebie zdobyczą, jakimś kolejnym trofeum, którym będziesz mógł się pochwalić przed swymi siostrami. Nie godzę się na bycie fanaberią i odskocznią od twojego życia w oceanie. Nie przyjąłem cię do załogi, żeby musieć oganiać się przed niechcianym adoratorem, tylko dlatego, że wierzyłem, że będziesz wartościowym członkiem załogi. — Bashar zamilkł, pozwolił ciszy znów zaciążyć. — Wydawało mi się, że miałem rację.
— Przecież ma pan kapitan rację — odparł Dante, choć uśmiech na jego ustach trzymał się słabiej, niż szyld taniej karczmy. — Jestem wartościowym członkiem załogi, dbam, żeby wszyscy dobrze wypoczęli. Pan kapitan też czasem powinien. — Uśmiech poszerzył się. — Nie można cały czas pracować. Trzeba czasem odpuścić, odpocząć, trochę sobie… pofolgować. — Sugestywnie uniósł brew. — Co w tym złego?
— Złe jest to, że używasz magii, by manipulować moimi ludźmi. Złe jest to, że próbujesz mnie ośmieszyć, śpiewając mi pijackie serenady. I złe jest to, że nie rozumiesz, co to znaczy autorytet i odpowiedzialność.
— Życie pirata to nie tylko rozkazy i dyscyplina. To też wolność, przygoda, zabawa!
— Wolność, przygoda i zabawa nie oznaczają braku szacunku i manipulacji — odparł zimno Bashar. — Swoim zachowaniem pokazałeś, że ludzie to dla ciebie zabawki. Tak załoga, jak i moja osoba. A ja na swoim statku nie będę tolerował podważania mojego autorytetu.
— Podważania autorytetu? — Dante prychnął, skrzyżował ramiona na piersi. — Może po prostu boi się pan, kapitanie, że ktoś zobaczy w panu coś więcej, niż tylko surowego dowódcę? Że zobaczy w panu mężczyznę, który potrafi się śmiać, bawić, a nawet…
— Dość — Bashar zacisnął dłoń w pięść. — To nie twoja sprawa, Dante. Moje życie prywatne nie ma nic wspólnego z moją rolą kapitana. A, jak już wiele razy ci jasno mówiłem, twoje zaloty są nie na miejscu i niechciane.
— To brzmi, jakby pan kapitan się bał — odezwał się Dante głosem, w którym nie było już słychać tej zaczepnej zadziorności. — Bał się kogoś, kto widzi w panu coś, czego pan sam nie chce dostrzec.
— Nie prosiłem o analizę mojej osoby, tak samo, jak nie prosiłem o twoją obecność na tym statku. To ty chciałeś dołączyć do załogi, na co przystałem. Dałeś mi jednak bardzo poważny argument, bym przemyślał swoją decyzję.
— I co kapitan wymyślił?
— Masz godzinę — powiedział Bashar, a z jego twarzy wyparowały wszystkie emocje. — Godzinę na to, by zabrać swoje rzeczy z Łuny i odejść. Nie chcę cię więcej widzieć na moim statku.
— Kapitan nie mówi poważnie…
— Odejdź, Dante.
Resztki uśmiechu zgasły, Dante wstał, po chwili wahania wyszedł. W panującej ciszy tym głośniej było słychać plusk, ten ostatni zaśpiew fal, gdy syren znikał w głębinach. Bashar westchnął ciężko, opadł na swój fotel. Stracił tylko jednego członka załogi, lecz nagle Łuna zdała mu się tak niepełna.
Piosenka w opowiadaniu: Crazy in love (Szalona z miłości), Beyoncé, wykonanie: Aladnada
Nagłówek: The Wrath of the Seas (1886), Ivan Aivazovsky
Nagłówek: The Wrath of the Seas (1886), Ivan Aivazovsky
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz