05 sierpnia 2025

Od Dantego – Purpurowa Łuna (II)

— Dołączyć do załogi? — powtórzył kapitan, mierząc go uważnym wzrokiem, doświadczonym w wyłapywaniu podstępu, lecz w tym lekkim półuśmiechu trudno było dojrzeć coś poza zawadiackością, cieniem filuterności. — Czemuż syren pragnąłby porzucić bezmiar wód na ograniczony pokład statku?
Dante nie przestawał się uśmiechać, racząc się widokiem kapitana skąpanego w blasku księżyca. Pierwszy raz widział go z tak bliska. Był jeszcze piękniejszy, niż gdy oglądał go ze skał.

Dzień wpłynięcia Purpurowej Łuny między wody zamieszkane przez syreny Dante pamiętał doskonale, poruszony tym, kogo ujrzał za sterem statku. Niejednego marynarza w swoim życiu oczarował, niejeden pocałunek skradł z ust owładniętego jego magią człowieka, lecz choć uznawał te momenty za krótkotrwale przyjemne, pozbawione były tej palącej potrzeby, która zrodziła się w nim, gdy twarde, rubinowe oczy przypadkiem spoczęły na nim, w tamtej chwili będącym jedną z wielu syren złaknionych dobrania się do kufra ze skarbami.
Lecz on wcale nie kwapił się do spojrzenia na okup przywieziony przez piratów. Jego siostry kłóciły się o grzebienie, wyrywały sobie szmaragdy i szafiry, Dante zaś spoglądał z dozą pobłażania na te gorące dyskusje. On, kochający stroić błyskotkami nie tylko szyję, ale również syreni ogon, wyjątkowo stał ponad tymi walkami, jako jedyny był świadom, gdzie krył się prawdziwy, mogący zaspokoić niewyżytą duszę klejnot. Rubin, który toczył walkę przeciw światu, ozdobiłby jego ciało najwspanialej, pożądając go w czasie ciepłej, klejącej potem włosy nocy. Niech siostry kładą na obojczykach złote naszyjniki, niech trzymają się z daleka od jego perły wśród lichych małż.
Nie wszystkie syreny mogły przybrać ludzką formę, nie wszystkie ceniły tę umiejętność. Często nazywano ją klątwą, a syreny, które ową zdolność posiadały, używały jej raz jeden w życiu, by już nigdy nie zamienić ogona w nogi. Dante, siłą rzeczy, nie miał wiele okazji, by chodzić, spędzając zdecydowanie najwięcej czasu w wodzie, lecz poruszanie się niczym człowiek nie było mu obce. Gdy decydował się popłynąć za statkiem, wiedział, że światy teraz zamienią się dla niego. I nie czuł strachu, jedynie ekscytację, co uda mu się osiągnąć, dzieląc większą część życia z lądem i pokładem statku, co poczuje, stając oko w oko z kapitanem, którego obrazu myśli nie umiały porzucić.

— Każdy bezmiar może okazać się boleśnie niesatysfakcjonujący, gdy brakuje w nim przygód poruszających sercem — odpowiedział.
Kapitan pokręcił głową.
— Nie robisz tego po prostu dla ryzyka.
— A ty dlaczego to robisz? — odbił syren, czyniąc niewinny krok w przód. Mężczyzna nie zareagował. — Dla pieniędzy i pirackiej sławy, czy tego uczucia panowania nad własnym losem, wybierania i przyjmowania konsekwencji wyborów, gdy chwytasz ster i prowadzisz statkiem przez niebezpieczne wody?
— Kto ci zabrania być panem własnego losu w morzu? — Rubin zmrużył się lekko, nieufny.
Chłodny wiatr targnął czarnymi kosmykami, poruszył złotem loków. Dante zadarł dumnie brodę, coś niebezpiecznego, drapieżnego, jak u wygłodniałego rekina, zostało wyciągnięte na wierzch z głębi mroźnego błękitu przez światło księżyca.
— Nikt. Dlatego wybieram, co chcę — zamruczał. — I chcę coś więcej niż stróżowanie przy twojej wyspie.
Mężczyzna milczał. Decyzja pozostawała w pełni jego, syrenia magia trwała w głębi duszy nieużyta. Syren mógł próbować zawładnąć jego zmysłami, lecz jaka przyjemność się w tym kryła, zmusić, a nie przekonać kapitana znanego na całe szerokie morze do swoich objęć i wygiętych w uśmiechu ust?
Widział jednak, że w rubinie zajaśniał jakiś pomysł.
— Na statku trzeba ciężko pracować — powiedział mężczyzna. Beznamiętny, fachowo oceniający wzrok sam zbiegł na szerokie ramiona i silne dłonie. Dante parsknął, naprężył mięśnie, blada łuna obrysowała ładnie ich ostre krawędzie.
— Myślisz, że ci się nie przydam?


Kapitan zabrał go na statek, by dalej pomówić. Ofiarował mu swój płaszcz, nie reagując na zapewnienia, że zimno nie jest syrenowi straszne i nie potrzebuje on niczego. Zdecydowanie za mały, dał radę nieco okryć barki. Wpierw szli powoli, tempem narzuconym przez kapitana, ale Dante z zadziwiającą szybkością przyzwyczaił się na nowo do chodzenia i z gracją podążał w ślady mężczyzny. Upitą załogę minęli bez słowa, nikt nie był wystarczająco przytomny, by zainteresować się kapitanem odpływającym w szalupie z kimś obcym.
Statek chrapał, nastrój załogi mu się udzielił – deski cichutko trzeszczały pod ich nogami, liny ledwie poruszały się na wietrze, kiwanie na stojącej wodzie zatoki usypiało. Przeszli prosto do kajuty kapitańskiej, nie dało się jej pomylić z żadną inną. Szerokie biurko zapełnione było mapami, dwoma kałamarzami i potrzebnymi na teraz książkami, po bokach stały komody z kapitańskimi dziennikami, a za rzeźbionym oparciem krzesła osadzono w ścianie szeroką koję, zasłaną miękką pościelą. Okno, zajmujące prawie całą rufę, za dnia musiało wpuszczać światło spoczywające na barkach kapitana i zarazem oślepiające przychodzących delikwentów.
Dante, wedle sugestii, przewiązał podany mu koc w biodrach, popatrując na krzątającego się przy biurku mężczyznę z karafką i kubkiem. Przekrzywił lekko głowę, przejechał powoli wzrokiem w dół pleców kapitania i bezwstydnie dalej. Gdyby tak mógł zobaczyć…
— Mam warunki. — Mężczyzna odwrócił się, przerywając przyjemną wędrówkę błękitnego spojrzenia. Podszedł, podał mu kubek pachnący drogim, czystym rumem.
— Czekam niecierpliwie na nie — odparł Dante, przyjmując napój i biorąc łyk. Ciepło rozlało się w przełyku, nieludzkie oczy nie oderwały się od kapitana, patrząc ponad krawędzią kubka. A kapitan, wyprostowany i stanowczy, odpowiadał im przenikliwym spojrzeniem, nie bał się, że w nich utonie. Szerszy uśmiech syrena skrył się w kolejnym łyku. Przecież w końcu każdy w nich tonął.
— Bezsprzeczna lojalność. — Od jego głosu ugięłyby się pokornie płomienie zapalonych świec. Woda z kolei…
— Jestem cały twój, kapitanie — zamruczał syren, z manierą aroganta kłaniając się lekko.
Rubin pozostawał niewzruszony, okryty półmrokiem.
— Będziesz moją pomocą przy nawigacji — mówił dalej, tonem dając jasno znać, że miejsce na negocjacje nie istnieje. — Wiesz, gdzie mieszkają krakeny, gdzie wiry wodne mogą nas skierować ku zgubie. Zadbasz, byśmy nie wpadli na niebezpieczeństwo. I będziesz moimi oczami i uszami na morzu pełnym królewskiej floty.
Złodziejsko niska cena za przebywanie przy tobie.
— Dobrze — powiedział. — Ale ja też mam warunek.
Na to mężczyzna zmarszczył brwi.
— To ty chcesz wejść na mój statek.
— Gdy będę czytał dla ciebie mapę — odezwał się syren, jakby wcześniejszych słów kapitan nie wypowiedział — nikt poza nami nie będzie miał wstępu do kajuty. Nikt z załogi nie będzie znał sekretów, którymi się z tobą podzielę.
Oboje oferowali podejrzanie dobre umowy, bezwiednie rodzące gdzieś z tyłu głowy pytanie, czy w pełni wiedzą, na co się piszą. Do momentu wyciągnięcia się przypieczętowującej słowa dłoni kapitana Dante był przekonany, że jego jedynym celem jest zabawa i skorzystanie z ryzykownego życia pirata, lecz gdy ich palce zacisnęły się na sobie, a oczy spotkały na tej niewielkiej odległości, syrenie przeczucie, to samo, które wyczuwało prądy morskie i pomagało nawigować w morzu, mówiło mu, że w tej obojętności i władczości rubinu przyjdzie mu się już niedługo zgubić.
Wrażenie zbył zawadiackim półuśmiechem.


Załoga podzieliła się na jakiś czas z racji pojawienia się syrena na pokładzie – na strachliwych, na złych i traktujących go równo. Prawie wszyscy trafili z biegiem czasu do tej ostatniej grupy, ale bez paru obitych gęb się nie obyło.
Statek był domem i ostoją piratów, nieustanna praca przy nim stanowiła sposób na życie i zarobek. Jeśli nie robiło się nic, stawało się nie lepszym od skrzeczących nad głowami mew. Dante szybko pokazał, że ciągnięcie za liny oraz zajmowanie się pokładem nie jest mu straszne, zyskał szacunek swoimi wyrobionymi mięśniami, odważnie wystawianymi na chłostanie morską bryzą. Pił, jadł, sprzątał i robił, czyli był jednym z nich, koleżeńskie klepnięcie w ramię mu się należało. A to, że kapitan zaczął na osobności pokazywać mu mapy, czy że mokre od fal ciało, lśniące w świetle księżyca, nieziemskie na tle ciągnącej się po horyzont wody, jasno przypomniało o jego pochodzeniu, nie robiło wielkiej różnicy. Napotykali mniej problemów na drodze i mieli więcej ryb do jedzenia, to się liczyło.
Ci źli byli często zwyczajnie zazdrośni. O czas spędzany przez świeżo upieczonego pirata z kapitanem, o krok, którym syren poruszał się na statku, naturalny i pełen gracji już przy pierwszym wypłynięciu na otwarte morze. Tych wystarczyło sprowokować albo wyzwać na pojedynek. Ramiona, przyzwyczajone do oporu wody, z szybkością niemożliwą do przewidzenia uderzały celnie i kładły piratów na deski. Potem kiwali mu lekko głowami, z uznaniem.
Na strachliwych Dante nie mógł nic poradzić, ale też nie musiał. Bali się patrzeć mu w oczy, mówili, że obecność morskiej istoty na statku sprowadzi go na dno. Te bzdury wyśmiewano. Zaś syren, jeśli naszła go ochota, przyglądał się uważnie strachliwym i uśmiechał, gdy uciekali wzrokiem i odwracali się do niego plecami.
Najbardziej jednak cenił on sobie chwile spędzone na dokazywaniu przy kapitanie. Bo Bashar stanowił zagadkę, której wciąż Dante nie umiał rozgryźć, zaś im więcej poświęcał temu czasu, tym trudniej mu było przestać i zrezygnować z niego.
— Popłyniemy za Polarną… — zaczął kapitan, zamknąwszy drzwi swojej kajuty na klucz, wedle ustalonych warunków. Pochylał się nad mapą, rubin rysował kurs.
— Nie — przerwał mu syren, cmoknął — Polarna wprowadzi nas prosto w patrole króla. — Bashar uniósł głowę, zawadiacki półuśmiech już na niego czekał. — Wiesz, kapitanie, co ja proponuję?
Mężczyzna nie odpowiedział. Dante podjął swą niespieszną wędrówkę wokół biurka, leciutko przejeżdżając palcami po drewnie.
— Popłynięcie za grzbietową płetwą Baidama — powiedział cicho, bawiąc się głębią swego głosu. Kapitan wyprostował się, lecz nie ruszył z miejsca, z nutą irytacji śledząc ruchy syrena. Błękit kusił, nęcił zza tego jednego loku opadającego na twarz, tak jak czyniła to dłoń leniwie rozplatająca sznurki koszuli. — Poddamy się jego pozornie mylącym wskazaniom. — Westchnął, opierając lędźwie o biurko. Gdyby zaczerpnął głębiej powietrza, jego pierś otarłaby się o tors kapitana. — Ominiemy dwa galeony i spotkamy się szybciej z tym transportem złota.
Bashar patrzył prosto w jego oczy, ale wcale nie oceniał propozycji planu. Nim się odezwał, jego spokojny oddech ledwo owiał syreni obojczyk, a silne dłonie mimowolnie zacisnęły się na krawędziach biurka, w tej reakcji kompletnie niezrozumiałej, dziwnej, mieszającej w głowie Dantemu.
— Czy tak właśnie syreny obchodzą się z każdym człowiekiem?
— Zależy, czy ktoś wyjątkowy trafi w ich gusta — zamruczał syren, mówiąc ledwie ponad szeptem.
— Radzę ich gustom się zmienić — rzekł twardo.
Przez chwilę Dante myślał, że Bashar pochyli się w przód, by dosadniejszym uczynić przekaz, ale przecież właśnie tego chciałby syren, a mężczyzna nie zamierzał nic mu dawać. Gdyby syren miał w sobie odwagę i dawną zuchwałość, sam by się przysunął. Ale nie teraz. Teraz jego własne ciało i myśli bały się konsekwencji.
— Nie ma co być takim ostrym, kapitanie — odparł mimo to, grając dalej, bo prawda go przerażała.
— Mogę cię wyrzucić za burtę w każdej chwili. — Chłód w słowach ciął głęboko.
— Możesz. Na całe szczęście szybko pływam.
Rubin pozostawał wbity w niego, kapitan milczał, lecz rozkaz był wyraźny – spotkanie dobiegło końca, mężczyzna nie zamierzał poświęcać więcej dnia na zabawianie syrena. Dante prychnął lekceważąco, z nonszalancją usunął się z przestrzeni Bashara, żegnając go przeciągnięciem się i poprawieniem warkocza spoczywającego na plecach.
— Kieruj się gwiazdą w grzbietowej płetwie Baidama, nie Polarną — rzucił przez ramię. Może droga od drzwi do biurka wystarczyła, by rozczarowanie w głosie nie zwyciężyło słodyczy. — Do zobaczenia, panie kapitanie.
Odszedł, nucąc pod nosem melodię podobną do szumu niepokornych fal.

Nagłówek: Ship at Sea, Ivan Aivazovsky

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz