Miłość, w swej najczystszej formie, była aktem tworzenia.
Budowała mosty nad przepaściami samotności i izolacji, splatała istnienia w jedną, silniejszą nić. Była sanktuarium wzniesionym w sercu drugiego człowieka, do którego można było uciec, gdy świat to było za dużo. Bashar rozumiał to z precyzją chirurga badającego delikatną tkankę – każda chwila spędzona z Dantem była kolejną cegiełką w budowli ich wspólnego świata, kolejnym pociągnięciem pędzla na płótnie ich małej wieczności.
Jednak w świecie naznaczonym przez Malarkę, każda miłość nosiła w sobie ziarno bólu i zniszczenia.
Gommage nie był końcem jednego życia; był wyrokiem wydanym na co najmniej dwa, bo gdy ta stwórcza, lecznicza siła spajała ze sobą żywoty, dając im oparcie i siłę, nieubłagany los przeklinał je oba, bo skazując jedno na zagładę sprawiał, że to drugie podążało zaraz za nim. Bashar widział to w każdym spojrzeniu błękitnych oczu, w każdym zaborczym dotyku potężnych dłoni, które porzuciły swój oręż. Dante, jego porywczy, niezłomny Dante, uczynił z niego kotwicę swojego istnienia. A on, Bashar, wiedział, że gdy kotwica zostanie zerwana, statek jego ukochanego roztrzaska się o skały.
Ta świadomość ciążyła mu bardziej niż zbliżająca się śmierć. Czasem, w ciche noce, gdy Dante spał obok niego, oddychając miarowo, Bashar pozwalał sobie na bolesną grę wyobraźni. Co by było, gdyby role się odwróciły? Gdyby to on był tym młodszym, a Dante, jego piękny, pełen życia Dante, nosił na ramieniu haftowaną złotem opaskę z numerem, odliczającą ostatnie momenty? Czy potrafiłby patrzeć, jak światło w tych błękitnych oczach powoli gaśnie, jak burza wonnych płatków otacza jego ukochanego, by odebrać mu go na zawsze? Czy umiałby wyobrazić sobie poranek bez jego zawadiackiego uśmiechu, dzień bez jego ciepła, noc bez jego ramion?
Bashar ułożył dłoń na piersi, gdy coś w jego wnętrzu ścisnęło się boleśnie. Jego serce przestałoby bić w tej samej chwili, nawet jeśli ciało potrzebowałoby chwili, by to zrozumieć.
Kochał Dantego zbyt mocno, by prosić go o życie po jego gommage. Wiedział, że mężczyzna posłuchałby jego słów, gdyby go poprosił, nawet jeśli rozdarłoby to jego serce i skazało na przechodzenie przez każdy dzień niczym przez kolejną sesję tortur, Bashar dobrze wiedział jednak, że nie było rzeczy, której Dante by dla niego nie zrobił. Dlatego też słowa „żyj dalej” uwięzłyby mu w gardle jak cierń, byłyby zdradą absolutnej prawdy ich uczucia: „nie ma mnie bez ciebie”. Szanował tę prawdę. Szanował decyzję, która kryła się w milczeniu Dantego. Ale miłość, ta prawdziwa, jest też aktem nadziei. I w najgłębszych, najcichszych zakamarkach swojego serca, Bashar wciąż miał nadzieję dla Dantego.
Dlatego pewnego wieczoru, gdy siedzieli przy ognisku, a ogień tańczył w błękitnych oczach jego ukochanego, Bashar przerwał ciszę.
— Chciałbym jeszcze raz zobaczyć Lumière.
Dante uniósł na niego wzrok, zaskoczony. Ich podróż była ucieczką od przeszłości i przyszłości, celowym błądzeniem bez celu, zapomnieniem o tym, co miało ich czekać, co miało być ich przeznaczeniem. Powrót w stronę miasta, tego samego, które ich wysłało na stracenie, wydawał się zaprzeczeniem wszystkiego, co robili przez ostatnie tygodnie. Bashar widział pytania formujące się na ukochanych wargach, ale nie pozwolił im paść. Nachylił się i ujął twarz Dantego w dłonie, kciukami gładząc skórę znaczoną drobnymi bliznami.
— Tylko popatrzeć z daleka — dodał cicho, a jego spojrzenie było prośbą. — Zobaczyć światła na horyzoncie. Ten ostatni raz.
Dante nie pytał, nie wątpił, nie próbował protestować. Nigdy nie potrafił mu odmówić. W jego oczach Bashar odnalazł jedynie bezgraniczne oddanie, miłość i zaufanie. Dante skinął głową, a w tym prostym geście kryła się obietnica, że poniesie Bashara choćby na skraj świata, jeśli tylko o to poprosi. Lekarz instynktownie poczuł ukłucie, lecz to nie była przecież manipulacja. Dla niego to była ostatnia, desperacka próba ocalenia jedynej rzeczy cenniejszej niż własne życie, ważniejszej niż powodzenie ekspedycji, niż wszystko, co Bashar znał. Miał nadzieję, że bliskość Lumière oznaczała bliskość kolejnej ekspedycji. Że statek z nowymi twarzami, może nawet znajomymi z Akademii, dotrze na ten przeklęty kontynent, zanim cisza po jego odejściu stanie się dla Dantego nieznośna. Że widok przyszłości, która wciąż może istnieć, na nowo rozpali w nim wolę walki. Była to nikła szansa, modlitwa szeptana do bogów, w których nie wierzył, ale była tym ostatnim, co mu pozostało. Ostatnim „kocham cię” wyrażonym w gestach.
Droga powrotna na wybrzeże była inna, nie dawała się porównać do tego pełnego uporu marszu, gdy wciąż jeszcze sądzili, że mają jakieś szanse i że wystarczy dotrzeć do Malarki, a reszta potoczy się sama. Każdy krok niósł w sobie ciężar ostateczności. Szli w milczeniu, ze splecionymi dłońmi, z ramionami tak blisko, że same do siebie lgnęły. Bashar chłonął każdy szczegół: sposób, w jaki słońce rozświetlało złote włosy Dantego, tworząc wokół jego głowy aureolę; skupienie na jego twarzy, gdy wypatrywał zagrożeń, choć nie musieli się ich już obawiać; delikatność, z jaką pomagał mu pokonywać trudniejsze fragmenty terenu, jakby Bashar był zrobiony z kruchej porcelany.
Dotarli na plażę. Tę samą, na której kiedyś wylądowali pełni nadziei, a która potem stała się cmentarzem ich przyjaciół, gdy tamten starzec o lasce przywołał dla nich piekło. Teraz jednak piasek był czysty, obmyty przez fale, nie było śladu po poległych, morze zaś śpiewało swą łagodną pieśń. W oddali, na horyzoncie, majaczyła sylwetka Lumière, z charakterystycznie przekrzywioną wieżą, niczym pomnik niezłomności miasta.
Stanęli, patrząc na odległy dom, na życie, które wydarzyło się w innej książce. Wiatr targał ich włosami, niosąc zapach soli i nadciągającego końca. Dante objął go od tyłu, opierając podbródek na jego ramieniu. Jego wielkie, silne ramiona były schronieniem, które Bashar kochał ponad wszystko.
— Pięknie tu — szepnął Dante, a jego głos stłumił materiał koszuli Bashara.
— Tak — zgodził się Bashar, wtulając w niego skroń. Czuł miarowe bicie serca Dantego, rytm, który uspokajał go przez ten cały czas. Rytm, który wkrótce miał usłyszeć po raz ostatni, bo tam, gdzie się udawał, królowała jedynie cisza.
Nie musieli nic więcej mówić. Stali tak przez pewien czas, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi, malując niebo odcieniami pomarańczy, różu i fioletu. To była ich ostatnia wspólna paleta barw, ostatni zachód słońca w ich małej wieczności. Gdy pierwsze gwiazdy pojawią się na ciemniejącym niebie, nadejdzie dla niego koniec. Dla nich. Dla Dantego.
Odwrócił się w objęciach Dantego, stając z nim twarzą w twarz. Błękit ukochanych oczu przypominał teraz ciemny ocean, a gwiazdy odbijały się w nim wraz ze strachem i ostatecznością. Bashar uniósł dłoń i delikatnie pogładził jego policzek.
— Mój Dante — wyszeptał, a w tych dwóch słowach zawarł całą miłość, wdzięczność i ból swojego życia.
Wokół jego stóp zaczęły wirować pierwsze płatki. Białe jak niewinność, czerwone jak miłość i krew. Malarka wyciągała po niego swoje okrutne, chciwe dłonie i nic nie potrafiło jej zatrzymać. Dante patrzył na niego, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza, a lekarz nie próbował jej ocierać.
Bashar przyciągnął go do ostatniego pocałunku. Powolny, czuły i pełen słów, których nigdy nie wypowiedzieli na głos, bo czasem emocje nie dawały zamknąć się w gładkich zdaniach. Obietnica wiecznej pamięci, bezbrzeżne oddanie, podszyte tym cichym błaganiem o życie, o jeszcze jedną, krótką chwilę. Gdy się od siebie oderwali, wonne płatki wirowały już wokół postaci Bashara, niosąc ostateczność.
Dante wciąż trzymał go w ramionach, jakby siłą swojej miłości mógł powstrzymać nieuniknione, jakby te silne ramiona były murami niezdobytej twierdzy, odpornej nawet na magię ich najgorszej nemezis. Bashar uśmiechnął się do niego ostatni raz, a w rubinowych oczach nie było już strachu, tylko spokój i miłość. Nie było łez, nie było rozpaczy. Nie takim pragnął, by Dante go zapamiętał, dlatego choć serce drżało strachem i rozpaczą, oblicze pozostało łagodne, przepojone bezgranicznym oddaniem.
— Kocham cię — powiedział, jego głos obracający się w niesione wiatrem echo.
A potem zniknął, zabrany przez Malarkę, wydarty z kochających objęć, zabrany temu, któremu dawał życie, jedynym uczuciem w sercu mając miłość i nadzieję, że to nie był dla Dantego ostatni dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz