03 sierpnia 2025

Od Tristana – Dla tych, którzy przyjdą po nas (III)

Potwory noszą najmilsze maski.
Andrea i Janek nie chcieli wpierw widzieć tego, co było jasne, nie chcieli słuchać tego, co oczywiste. Kierowali się swoimi sercami pełnymi empatii i troski. Chociaż mam czasami ochotę pociągnąć za te rude kudły Janka i wbić mu młotkiem do łba nieco chłodnego rozsądku, nie winię ich chyba za to. Może nawet jakaś część mnie zazdrości im tej dobroci, z jaką patrzą na świat. Ja, jeśli kiedykolwiek miałem prawdziwe serce – a myśl o kimś wydaje się wspierać ten argument – zostawiłem je w Lumière. Stałem się do reszty naczyniem narzędziem gniewu i nienawiści wymierzonym w Malarkę.
Piszę ten dziennik w tajemnicy przed resztą. Im dalej w las, tym więcej mroku pada na jej twarz. Nie ufam jej i nie przepraszam ani tym bardziej nie zamierzam się tłumaczyć, jeśli ktoś (putain d'idiot) odniesie wrażenie, że nie ufam moim towarzyszom, milcząc na temat tego dziennika. Jedyne, za co mogą mnie Andrea i Janek sądzić, to za imiona poległych, których tu nie umieszczę, lecz nie mam czasu na żałobę. Napięcie między nami nie ustaje i każdy tylko czeka, aż ziemia wreszcie wybuchnie nam pod nogami, aż coś wyskoczy z krzaków czy sama Malarka postanowi łaskawie do nas przyjść. Cokolwiek, byle zmienić nastrój. Ja nie zamierzam dłużej czekać. Wyciągnę spod naszych stóp tego zdradzieckiego węża, który zatruwa przestrzeń wokół nas.
U N D I N E. To jedyne imię, które trzeba teraz zapamiętać. Najbliższy czas pokaże, czy moje słowa okażą się oszczerstwami, czy obnażoną prawdą.


Godziny marszu ciągnęły się w nienaturalnej ciszy. To nie zmęczenie wysuszało gardła, to nie strach sprawiał, że milcząco wbijali spojrzenia w horyzont i szli noga za nogą do kolejnego wzniesienia, kolejnej mogiły, kolejnego lasu. Szarik nie szczekał. Janek się nie uśmiechał. Andrea oszczędnie komentowała to, co pisała w dzienniku Ekspedycji. Tylko Undine wydawała się nie zauważać tych zmian, a raczej doskonale radziła sobie w tej niewzruszonej roli, jakby tamta rozmowa przy ognisku się nie wydarzyła albo była przykrym efektem nieustającej presji dźwiganej przez wszystkich, ona zaś już im to wybaczyła. Niestrudzenie prowadziła ich w głąb kontynentu, choć miało się nieodparte wrażenie, że Monolit raz znajduje się bliżej, raz dalej i tak w kółko, myląc ich jakąkolwiek orientację w terenie.
Nienawistny wzrok, którym Tristan traktował Malarkę, zaczął coraz częściej skupiać się na Undine. Ciekła stal jego gniewu scalała się w chłodne ostrze, a w jego ostrej klindze odbijały się nieszczere uśmiechy i zadziwiająco puste spojrzenia kobiety.
Zaczął o nich pisać po tamtym wieczorze w opuszczonym domu. Każdemu w Akademii wpajało się, jak ważną częścią wyprawy jest dokumentowanie wszystkiego, co może przydać się późniejszym Ekspedycją. Nawet Ceartas, który pokładał tak wiele nadziei w tym, że jego trójka żołnierzy zakończy cykl, kazał im regularnie notować swoje poczynania. Kto przy zdrowych zmysłach świadomie by odmawiał pisania w dzienniku? Więc Tristan zapisał dokładnie to i opisał resztę zachowań Undine, jak jakiś maniakalny projekt poświęcony tej jednej ocalałej. Światło jego dziennika zapełniało się pytaniami, wątpliwościami oraz groźbami, gdy inni spali. Chciał okazać się paranoikiem, który walczy z widmowymi monstrami, lecz niepokojące rozwiązania zagadki tylko się mnożyły, a ufania swemu instynktowi nauczono go w bardzo młodym wieku.
Promienie zachodzącego słońca padały na wysoki wodospad, zmieniając wodę w płynny i niezwykle jasny ogień lejący się ze skał. Nawet drzewa, wystające niebezpiecznie za krawędź wodospadu, obrośnięte czerwonymi liśćmi, zdawały się płonąć. Wzrok Tristana prześlizgnął się po otaczających ich brunatnych, skalnych zboczach, stromo ciągnących się w górę, aż prawie zakrywały niebo. Mężczyzna zmarszczył brwi, wykrzywił usta w pogardliwym grymasie. Wciąż widział górę Monolitu w oddali. Chyba nawet pod ziemią by go zobaczył.
Zwrócił spojrzenie na Andreę siedzącą przy niewielkim jeziorku pod wodospadem. Korzystała z postoju i pisała znów w dzienniku. Tristan zerknął dyskretnie przez ramię. Undine i Janek, z Szarikiem między nimi, spoglądali na wąwóz, którym mieli dalej podążyć. Podszedł krok bliżej do Andrei, zapatrzył się na wodospad zagłuszający jego słowa.
— Wiesz, że nie możemy jej ufać — powiedział chłodno.
Undine za długo już milczała. On również, a ten przeklęty labirynt skalny wzmacniał jego niepokój. Łatwo by się tutaj pogubili gdyby nie Undine, lecz zamiast być jej wdzięcznym, Tristan nie potrafił przestać patrzeć na ten krajobraz jak na pułapkę. Należało wreszcie podjąć jakieś kroki.
— Tristan, czy ty nie rozumiesz? — Andrea z westchnieniem oderwała się od pisania. Nie umknęła jego uwadze dłuższa chwila milczenia poprzedzająca jej słowa i to zdecydowanie niewywołana chęcią dopisania zdania. Jej palce trwały nieruchomo, usta zaciskały się i szukały odpowiedzi. — Ona przeszła przez wiele tragedii…
— Właśnie — warknął cicho, przerywając jej. — Więc powiedz mi, gdzie są jej rany? Gdzie blizny? — Zmrużył oczy, przyglądając jej się uważniej. — Może jeszcze inaczej muszę to wyłożyć – gdybyś ty przetrwała na kontynencie i spotkała Ekspedycję, ile by zajęło ci zapytanie, czy ktoś może ci coś powiedzieć o twoich bliskich albo jak samo Lumière sobie radzi?
Trafił. Ta uparta bariera obowiązku Andrei wobec wszystkich skruszała nieco bardziej.
— Może to zbyt bolesne. Może nie ma nikogo.
Connerie — sarknął. — Sama to czujesz.
— Tak, nie wszystko się zgadza z Undine — przyznała w końcu — ale nie wskóramy niczego, rzucając w nią oskarżeniami.
Wodospad huczał w tle, wydawać by się mogło, że głośniej niż wcześniej, napierając na ich nerwy.
— Więc odejdźmy — zaproponował całkiem poważnie, nie wycofując się mimo ostrego spojrzenia Andrei. Ta chłodna kalkulacja była dla niego oczywista. — Cicho, w nocy, gdy będzie spać. Nie potrzebujemy jej, żeby trafić pod skałę, którą widać nieważne gdzie się znajdujemy.
— Czy ty siebie słyszysz? — rzuciła w jego stronę oskarżycielskim tonem. — Przecież to nieludzkie! Nie porzuca się członków Ekspedycji. A nawet jeśli byśmy to zrobili, to co jak w nocy by ją jakiś Nevron znalazł?
— Co jeśli ona jest Nevronem, jakiego nigdy wcześniej nie widzieliśmy? — zapytał cicho.
— To niedorzeczne.
— Tak samo jak jej opowieści. Czy zapomniałabyś kompletnie imiona ludzi ze swojej Ekspedycji? Moje imię?
Andrea przetarła dłonią twarz.
— Nie przeżyłam tego, co ona. Zadajesz ciężkie pytania, Tristan.
— Bo jesteśmy w ciężkiej sytuacji, putain — fuknął.
— Ale nie wiem. Trudno jest mi się postawić w jej sytuacji.
— Spróbuj.
— Powinniśmy tutaj rozbić obóz — zawołała wtem Undine, przyciągając ich uwagę. Janek i Szarik szli przy niej w ich stronę. Tristan zacisnął usta, skinął wraz z Andreą lekko głową. — Nie zdążymy przed nocą przebyć tego wąwozu, a lepiej, by nic nas nie zaskoczyło tam po zmroku.
Podzielili się obowiązkami. Tristan jednak nie odszedł, póki nie skrzyżował spojrzeń z tą zimną parą oczu przyglądającą mu się. Kolejne ostrzeżenie zawarte między słowami, lecz teraz zdawało się bardziej przypominać jedną z gróźb zapisywanych przez niego w dzienniku. Jego twarz pozostała ściągnięta, wzrok gniewny. W odpowiedzi Undine nie drgnęła. Ale mógłby przysiąc, że jej źrenice, pomimo zapadającego mroku, zwęziły się. Jak u drapieżnika.


Jutro ukręcę wężowi łeb.
Nadal nie mam pojęcia, jaki właściwie los na nas sprowadzę, ale wystarczy tego chodzenia na paluszkach. Ona wie za dużo. Nie obchodzi mnie, ile czasu tu spędziła, co przeżyła, w głębokim poważaniu mam wszystkie inne ckliwe wytłumaczenia dla niej. Nie pozwolę jej dłużej wodzić nas za nos. Albo wypłacze całą prawdę, albo dla dobra Ekspedycji rozstaniemy się i nikt nie będzie miał w tej sprawie nic do gadania. Widzieliśmy wystarczająco, by mieć swoje powody.
Trzecią opcją jest walka.
Przypłynąłem tutaj, by pozbyć się raz na zawsze Malarki. Ten cel nigdy się nie zmienił, zyskał jedynie nowe podpunkty. Będę walczyć do końca, choćby miecz wyślizgiwał mi się z dłoni przez moją własną krew. Póki dycham, przeklnę po stokroć tego starucha, jego panią i wszystkich, którzy staną mi na drodze. Nie boję się śmierci, jedynie tego, że nie zdołam przed nią wykonać mego zadania.
Najgorsze wciąż na nas czeka. Tej nocy ukryję gdzieś w okolicy dziennik. Mam nadzieję, że nigdy nikomu się nie przyda, ale nie zamierzam ryzykować.
nie
gd
PUTAIN
pewnie Janek by palnął jakieś „oj, dolo”
Arthur, jeśli to kiedykolwiek przeczytasz, to znaczy, że zawiodłem.
Przepraszam, że nie zdołałem dać ci lepszej przyszłości. Nie przepraszam, że odciąłem się od ciebie na koniec, nie wyjaśniając nic. Wiedziałem, co za przeznaczenie na mnie czeka i że przez to jedyne, co będę mógł z tobą dzielić, to wspomnienia zaczepnych rozmów z cieniem sympatii. Że nie jestem… Merde, robię się okropnie rzewny. Ta rana wywołana moimi ostatnimi słowami i zniknięciem nie powinna być głębsza od skaleczenia na palcu. Szybko się zagoiła, tak sądzę. Liczę, że w międzyczasie znalazł się ktoś, kto docenił cię w pełni.
Tutaj kończy się moje samolubne wykorzystanie tego dziennika. Zobaczymy, co jeszcze jutro się skończy.


Słabo spał tej nocy, gorzej niż przez wszystkie poprzednie, od kiedy zaczął poświęcać część wypoczynku na tworzenie dziennika. Na niektóre uczucia nie miał wytłumaczenia, a tym bardziej łatwo przychodzących mu słów, którymi mógłby to jakkolwiek ująć. Nauczono go iść w zaparte i zamierzał dopiąć swego celu – niech duch jego przybranego ojca od siedmiu boleści tylko patrzy – lecz tego ciężaru ostateczności towarzyszącego mu przy wszystkim, co w mroku zrobił, nie dało się łatwo zrzucić. Tego cienia żalu za rzeczy, których nie uczynił bądź wręcz przeciwnie. Zdusił to w sobie, nim nastał ranek, upchnął głęboko gdzieś, gdzie nie mogło mu przeszkadzać w trakcji misji, ale gorzki posmak pozostał.
Początek dnia spędzili w drodze, krocząc ścieżką wytyczoną przez Undine. Wąwóz zaczął się zwężać, skały wydawały się gotowe powoli udusić ich między sobą. Albo to on po prostu zastanawiał się, czy zanim zdąży zmusić kobietę do gadania, coś nieszczęśliwego przypadkiem go spotka. Nevron zaatakuje. Kamienie spadną mu na głowę. Zamilknie na wieki przed odkryciem prawdy, a Undine uśmiechnie się nad jego ciałem.
Ten obraz za dobrze do niej pasował.
— Nie masz żadnej mapy, lecz znasz to miejsce jak własną kieszeń — mruknął Tristan, bokiem przeciskając się przez wąskie przejście. Janek jako jedyny musiał się czołgać, bo przy ziemi było szerzej.
— Nie chodzi tu za dużo Nevronów, więc niejednokrotnie używałam tego wąwozu jako skrótu — odparła, nie zerkając nawet na niego.
— Chodziłaś tędy z poprzednimi Ekspedycjami?
— Owszem.
— Gdzie ich dzienniki?
— Przepadły.
Zmarszczył mocniej brwi.
— Nie zadbałaś o nie?
— Nie byłam pewna, czy muszę.
— To może było jedyne, co ostało się po tych ludziach, a ty to po prostu zignorowałaś? — wycedził, oniemiały jej obojętnością.
Pokrętny szlak wyprowadził ich wreszcie na bardziej otwarty teren. Ściany wąwozu wciąż górowały po bokach nad nimi, pojedyncze drzewa przebijały skały swoimi korzeniami. Przed nimi droga się rozwidlała. Undine, traktując jego słowa bodaj nie lepiej od przepadłych dzienników, bez zawahania skierowała się ku lewej stronie.
— Musimy iść teraz tędy.
— Nie.
Tristan stanął, wbił twarde spojrzenie w Undine. To był ten moment. Pusta dłoń zaświerzbiła gwałtownie od braku ostrza.
Kobieta odwróciła się, przechyliła wdzięcznie głowę nieco w bok, a jej łagodna twarz nie zmieniła wyrazu.
— Coś się stało?
— Nigdzie dalej z tobą nie pójdziemy, póki nie powiesz nam całej prawdy o sobie — zawyrokował. Chwilę krótszą, niż zakładał, zajęło Andrei zajęcie miejsca po jego prawicy z Szarikiem. Psie futro na grzbiecie się podniosło. Po lewicy kątem oka dostrzegł Janka, to skinięcie głową przychodzące mu z lekkim trudem. — Co się naprawdę działo od czasu „twojej” Ekspedycji? — kontynuował. — W jaki sposób udało ci się przetrwać? Tylko tobie? A może ktoś ci pomógł?
Undine spojrzała po jego towarzyszach.
— Czy jesteście pewni, że on się dobrze czuje?
— Odpowiedz na pytania — naciskał.
— To nie jest czas i miejsce na to — odbiła chłodnym tonem.
— Jaki brzmi kod 3 kodeksu Ekspedycji? — zmienił temat. Dostał od Undine coś na wzór pobłażliwego spojrzenia.
— Mówiłam, że nie ukończyłam całego szkolenia w Akademii.
— Mówiłaś. — Tristan, nie spuszczając jej z oka, przywołał wreszcie swój miecz. Napięcie, które czuli między sobą a Undine, przeobraziło się w warstwę ciężkiego, suchego powietrza napierającego na nich. — Ale każdy, kto spędził choć tydzień w Akademii, wie, że na mocy kodu 3 zdrajcy zostaną ukarani.
Undine niespiesznie przechyliła głowę w drugą stronę.
— A skąd mam wiedzieć, czy ty teraz nie jesteś zdrajcą i nie sabotujesz misji?
— On ma rację, Undine — odparła Andrea. Jej słowa mieszały się z warkotem Szarika. — Unikasz za wielu odpowiedzi.
Powietrze zgęstniało jeszcze bardziej, dłoń instynktownie ścisnęła mocniej rękojeść miecza, aż ta zatrzęsła się nieznacznie od gniewu wyczekującego ataku. Undine, smukła i drobna kobieta, pozornie niegroźna i przez większość czasu cicha, wciąż stała przed nimi w swym podartym stroju czyniącym z niej członka Ekspedycji. Ale coś się w jej postawie nieodwracalnie zmieniło. Było tam już wcześniej, ten niepokojący chłód bijący od niej, wzbudzające dreszcz ruchy, jednak póki Undine nie postanowiła im sama tego pokazać, nie dało się tego właściwie nazwać. Poruszyła ustami jak do uśmiechu, bo uśmiechnięciem się Tristan nie zamierzał tego nazwać.
— Tristan — wypowiedziała jego imię wręcz czule. — Cóż za przekleństwem się okazałeś. Wielka szkoda. Myślałam, że spędzimy razem jeszcze trochę czasu.
Maska do reszty opadła, odsłaniając potwora.
Smukłe nogi Undine z okropnym trzaskiem łamanych i ustawianych na nowo kości wyciągnęły się, obrosły łuskami, nabrzmiały w gruby ogon, ni to węża, ni to ryby. Strój Ekspedycji rwał się dalej, skóra pękła, a z niej wyłonił się grzebień zakrzywionych, czarnych kolców ciągnących się od karku aż po koniec ciała. Jej drobne dłonie przeobraziły się w narzędzia śmierci wyposażone w długie pazury, jej zęby niczym końcówki sztyletów błyszczące w paskudnym uśmiechu. I te oczy – dwa smoliste kamienie bez jednego uczucia poza chorym pragnieniem.
— Jak… — sapnęła Andrea.
Merde — warknął Tristan.
— O, losie — mruknął Janek.
Ciało kobiety z każdą sekundą przypominało coraz bardziej szkaradne sługusy Malarki, a może było nawet czymś gorszym, potworniejszym, wypaczonym w sposób, o jakim nawet ta bezduszna istotna rządząca nad śmiercią nie pomyślała.
Janek ocknął się pierwszy, pchnął go oraz Andreę stanowczo do tyłu, by uciekali z powrotem drogą, którą przyszli. Jedno spojrzenie na monstrum wystarczyło do pojęcia, że ta walka może skończyć się za szybko. Tristan, mimo najlepszych chęci rzucenia się z mieczem na bestię i przeciwstawienia się wielkoludowi, nie miał szans z jego wielką dłonią każącą im uciekać.
Ogon wywinął się zadziwiająco cicho za ich plecami. Undine ruszyła prosto na nich.
Pognali szaleńczym biegiem, przy którym zaczynają drętwieć nogi, ale nie zatrzymują się, nie mogą. Tristan spojrzał przez ramię i wiedział, że nie zdążą choćby dobiec do przejścia, nim ta zdradziecka bestia ich dopadnie. Lata treningu zrobiły swoje, myśli zaczęły na chłodno szukać alternatywy.
— Na lewo! — wrzasnął, dostrzegając niedaleko małe wejście w skale, w które wszyscy powinni się zmieścić poza ciężkim ogonem Undine.
Wyciągnęli krok, Tristan przylgnął plecami do skały, gotów osłaniać swoich towarzyszy, lecz tylko Szarik wskoczył posłusznie do jaskini. Andrea wepchnęła go do środka, Andreę wepchnął Janek i cała trójka padła obok siebie na ziemię moment przed tym, jak pazury zaryły o skalę, prawie ich sięgnęły.
Dysząc i zerkając na wejście, skąd dobiegał odgłos poruszającego się ogona i drapania, wstali na równe nogi. Ich schronienie ledwo można było nazwać faktyczną jaskinią. Pojedyncza komora prowadziła donikąd.
— Przeklęta…! — wrzasnął Tristan, próbując usiekać próbujący się dostać do środka dłoń.
— Zbyt duża i za szybka to bestia — westchnął Janek — ale może uda mi się ją spowolnić, to się wymknięcie.
— Janek — szepnęła Andrea, wymieniając osłupiałe spojrzenia z Tristanem. Mężczyzna machnął dłonią, uśmiechnął się do niej, jakby właśnie wyświadczał małą przysługę, pożyczał jej cukier, a nie własne życie.
— Sensu nie ma, żebyśmy wszyscy tu żywot potracili, jak szansa jest dla was, że jutro nadejdzie. Ja dam radę.
Tristan już otwierał usta, by wybić mu ten durny pomysł z głowy, lecz nagle dźwięki dochodzące z zewnątrz się zmieniły.
Jedno uderzenie. Dwa. Ogon wywinął się zgrabnie, trafił znów w skałę. Pył sypnął się znad wejścia. Nie mieli czasu na dyskusję.
Próbowała ich wypędzić albo pogrzebać żywcem.
Durny pomysł stał się gwałtownie ich najlepszą opcją na zwiększenie swoich szans powodzenia.
Gardło zapiekło go od wstrzymywanego, sfrustrowanego, pełnego nienawiści krzyku. Stracili prawie całą Ekspedycję na plaży przez tamtego starucha i Nevrony. Mieli stracić jeszcze więcej przez tę podłą gnidę. Winił się, że nie zareagował wcześniej, że nie odeszli od Undine, póki mogli.
Złowieszczy pomruk wybrzmiał wraz z kolejnym uderzeniem.
Winił się za podejście do Janka i położenie na jego ramieniu ręki.
— Jesteś za dobry na ten świat, wielkoludzie — powiedział cicho, ściskając to szerokie, silne ramię, które wyniosło go z jednej maskary i bez zastanowienia gotowe było wynieść go z drugiej. Zaciągał niemożliwy do spłacenia dług, lecz jeśli faktycznie mieli wciąż coś osiągnąć, to trzeba było go przyjąć.
Część skały ukruszyła się nad wejściem.
Janek poklepał go po dłoni, kojąco i krzepiąco, bez winy. Tristan tylko mocniej zacisnął usta.
— A jakże inaczej miałbym go traktować? — odparł Janek z pogodnością, którą wyłącznie on mógł mieć w tej sytuacji.
Na drugim ramieniu spoczęła z wahaniem dłoń Andrei.
— To nie powinno się tak kończyć — odezwała się, kręcąc głową.
— Ale przecież będzie dobrze. — Janek posłał jej kolejny uśmiech, zerknął pod nogi, gdzie kręcił się skamlący Szarik. Podrapał psie uszy, zostawił to ostatnie wspomnienie swojego ciepła na płowym łbie. — Będzie dobrze — powtórzył, ciszej jedynie o niecały ton.
Potwór na zewnątrz rytmicznie uderzał w skałę.
Poczekali do następnego, solidnego uderzenia, nim puścili Janka, wciąż patrzącego na nich z niezmąconym spokojem, przez który faktycznie miało się wrażenie, że wszystko będzie dobrze, a oni wyjdą z tego cało. Jak bardzo Tristan nie mógł znieść tego spojrzenia. Jak bardzo chciał widzieć w nim prawdę.
— Na mój znak — powiedział, chłodno i twardo, jakby dźwięk wywołała klinga jego miecza. Przymknął na moment powieki, słysząc w uszach dudnienie własnego serca i odgłos uderzającego ogona. Raz. Dwa. — Dla tych, którzy przyjdą po nas — wymamrotał pod nosem modlitwę, w którą nauczono go nie wierzyć. Otworzył oczy, a malujące się w nich pragnienie zemsty było niczym drugi oręż w jego ręce. Trzy. — Teraz!

Nagłówek z gry Clair Obscur: Expedition 33

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz