04 sierpnia 2025

Od Bashara - Purpurowa Łuna (I)

Bashar pewną dłonią trzymał ster, prowadząc swój wierny okręt między zdradliwymi skałami. Purpurowa Łuna zanurzała się głęboko, obciążona wiezionym w ładowni skarbem, zrabowanym sprytnie królewskiej marynarce. Kapitan uśmiechał się pod nosem, rad z łupu, rad i z nowej kryjówki, którą udało mu się dla nich znaleźć. Nie, te ostre skały i gwałtowne prądy, skryte pod powierzchnią oceanu, to było za mało, by ochronić ich bezpieczną przystań, potrzeba było czegoś więcej, by wymagający kapitan naprawdę poczuł, że wszyscy jego ludzie są bezpieczni. Dlatego też Bashar z radością powitał wieść od jednego ze swych podwładnych, że oto na drodze do ich kryjówki pojawiły się syreny – morskie istoty zdolne słodyczą swego głosu odebrać rozum najbardziej wstrzemięźliwym ludziom – i postanowił wykorzystać to do swoich celów.
Przed magią syren obronił się łatwo. Znanym oczytanym osobom sposobem kazał zatkać woskiem uszy całej załodze, a gdy jego statek, jeden i drugi raz przepłynął obok skał kompletnie niewzruszony, drwiąc sobie z niosącego zgubę, zaklętego głosu syren, Bashar postanowił przejść do negocjacji. Zaproponował drobną opłatę z pirackich łupów, by syreny pozostały na skałach, bezlitośnie łowiąc mniej fortunne statki, broniąc jednocześnie pirackiego leża, do którego miały wpuszczać jedynie Purpurową Łunę. Na układ syreny przystały, widząc, że ich pieśni nic nie wskórają przeciw tej jednej załodze, a perspektywa świecidełek z powierzchni, stworzonych z niespotykanych w morskich głębinach materiałów, przełamała resztę ich oporów. I tak, Bashar zyskał dla swej kompanii obrończynie, jakimi nie mógł poszczycić się żaden inny pirat.
Statek płynął powoli między skałami, zwolnił na moment, by w umówionym miejscu zostawić skrzynię z podarkami. Syreny zaraz podpłynęły, ciekawe, jakież to nowe skarby kryło drewno, zajęły się bransoletkami, przymierzały naszyjniki i ozdobne grzebienie. Bashar skinął na załogę, dwóch majtków zaraz pomknęło w górę po drabinkach, szarpnęło za liny. Żagiel opadł, złapał wiatr, okręt zaś przyspieszył, odważniej prując fale, jakby sama Purpurowa Łuna czuła bliskość swego portu. Jeszcze tylko kawałek, ich wyspa majaczyła już na horyzoncie.
— Kapitanie.
Bosman podszedł do niego, nachylił się, konspiracyjnym szeptem przekazał swoje słowa.
— Coś za nami płynie.
— Coś? — spytał Bashar, ponaglająco unosząc brew.
— Słabo widać, ale to chyba jedna z nich — powiedział niskim głosem, Bashar zaś skinął mu głową i odprawił, by bosman dalej śledził ich ogon.
Nie był to pierwszy raz, gdy jedna z syren wzgardziła błyskotkami w skrzyni i zamiast wraz ze swymi siostrami zachwycać się złotem i kutym srebrem, bezcennymi klejnotami, grawerowanymi ozdobami, postanowiła popłynąć za statkiem, kryjąc się wśród morskiej piany i ciemności lodowatej wody. Od czasu do czasu rekinia płetwa wychylała się spomiędzy fal, by czmychnąć znów pod powierzchnię. Bashar nie był pewien, czego chce ten ich niespodziewany obserwator, ale miał wrażenie, że niedługo się tego dowie.


Noc już dawno zapadła, załoga zaś leżała w przypadkowych miejscach ich kryjówki, po tym, jak Bashar pozwolił im na chwilę zapomnienia i rozparcelowanie całej beczki rumu. Śpiewy niosły się daleko, głośno, z każdą mijającą godziną coraz mniej składne i bardziej sprośne, lecz tego jednego wieczora kapitan nie zamierzał ganić swych podwładnych za nic. Ostatnie tygodnie były dla nich ciężkie, władca chyba poszedł po rozum do głowy, postanowił aktywniej walczyć z piratami, planowane przez królewskich admirałów obławy robiły się coraz trudniejsze do ominięcia i przerwania. Oni sobie radzili, prawda, lecz jak długo będzie trwała ich szczęśliwa passa? Bashar zastanawiał się nad tym od pewnego czasu, myśl tkwiła gdzieś w tyle głowy, czyniąc sen niespokojnym.
Gdy śpiewy stały się już zbyt głośne i męczące dla kapitana, ten niepostrzeżenie wymknął się z popijawy, a nogi same zaniosły go na plażę, cichą i spokojną o tej porze, gładzonej łagodnością morskich fal, rozświetloną perłową poświatą księżyca. Bliskość morza, delikatny wiatr i to specyficzne uczucie samotności, bycia oddalonym od wszystkich swych towarzyszy, z którymi podróżował statkiem, sprawiało, że myśli stawały się bardziej klarowne, biegły spokojniejszym torem. Bashar lubił przechadzać się w ten sposób w samotności, bez pośpiechu roztrząsać w myślach trapiące go problemy.
Z tym tylko, że nie była to pierwsza noc, gdy mężczyzna miał nieodparte wrażenie, że wcale nie jest sam. Wyspa była niewielka, bezsprzecznie należała do niego i jego załogi, na pewno nie kręcił się tu nikt niepowołany. Przynajmniej nie na wyspie. W morzu – to zupełnie co innego.
Bashar szedł coraz dalej i dalej, aż dotarł do końca plaży, wyznaczonego przez skrawek potrzaskanego klifu. Przysychający morszczyn kładł się na rozsypanych w piachu, ciemnych skałach, przyniesiony tu przypływem bądź gwałtownym sztormem. W ciemności skały tworzyły groźne wyglądającą, nieustępliwą barierę, a między ostrymi krawędziami tak łatwo było stracić równowagę, zranić się o skałę. Lecz tej nocy księżyc wznosił się wysoko, lśniąc niczym polerowana, srebrna tarcza i hojnie obdarzał świat swym chłodnym blaskiem. W jego świetle spojrzenie kapitana wychwyciło jakiś ruch pomiędzy skałami, mignięcie czegoś złotego.
— Pokaż się — odezwał się kapitan władczo. Przeczuwał, kto też może czaić się wśród morskich skał.
Odpowiedziała mu cisza, przerywana jedynie miarowym szumem fal, aż w pewnym momencie coś wychynęło zza skały. Bashar dostrzegł na wpół wyschnięte, jasne loki i niezwykłe oczy, o charakterystycznej, mroźnobłękitnej barwie, rozlewającej się na całe białko, zdecydowanie nienależące do człowieka. Po chwili ukazała się cała twarz, ramiona, silne i umięśnione, tors i brzuch. Dalej Bashar spodziewał się dostrzec rekini ogon, ten sam, który niestrudzenie pruł fale podążając za ich statkiem, ale nie. Nieznajomy, wciąż wsparty na kamieniach, chwiejnym krokiem wyminął jedną ze skał, prezentując równie silne, męskie nogi, i niczym nieosłonięte, zupełnie ludzkie ciało. O tym, że syreny mogą przybrać ludzką formę, Bashar nigdy nie słyszał.
— Podążałeś za mną — podjął, podchodząc bliżej. — Nie robiłeś tego bez przyczyny.
Ten pokręcił głową, w końcu odważył się puścić skałę. Kolejne kroki nie były już tak chwiejne i niepewne, usta wygięły się w lekkim półuśmiechu.
— W takim razie słucham. Czego ode mnie chcesz?
Broń co prawda wisiała przy biodrze, Bashar nie ruszał się nigdzie bez swego rapiera, lecz wyciągał go przeciwko ludziom, nie zaś istotom z głębi morza.
— Porozmawiać — odparł nieznajomy, przystanąwszy. Miał piękny głos, nawet bez użycia tej syreniej magii. — I dołączyć do załogi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz