03 sierpnia 2025

Od Nikolaia — Wieczna zima (I)

Nadeszła nagle. Z północy. 
Wszystko to zaczęło się niespodziewanie: od zimniejszych powiewów wiatru, krótszych dni, pierwszych niepozornych płatków śniegu. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że do tych anomalii doszło w środku upalnego lata. 
Wieczna zima, tak bowiem nazwali ją wszelacy specjaliści, trwała bez końca. Dni, miesiące, następnie lata. Śnieg i lód pokryły wszystko, co mogły: łąki, lasy, góry, wody, domy, ulice, aż w końcu całe miasta. Tak gwałtowne i niespodziewane obniżenie temperatury odcisnęło piętno na każdej istocie. 
Pierwsze dni wiecznej zimy były najgorsze. Pewnie dlatego, że nikt nie potrafił poradzić sobie w nowej, tak nietypowej sytuacji. A może dlatego, że wtedy jeszcze ludzie mieli nadzieję… 
Nieprzychylna rzeczywistość szybko zweryfikowała nawet największych optymistów. Mróz nie przechodził — wręcz przeciwnie. Dał wszystkim dosadnie w kość. 
Wkrótce prąd wysiadł, wodociągi zamarzły, śnieg zasypał najważniejsze trasy, jedzenia zaczęło brakować. Rozpoczęła się prawdziwa walka o przetrwanie. Najgorsze było jednak to, że wraz z okrutnie niską temperaturą pojawiły się mroźne bestie…

Gospody w tych stronach należały do rzadkości. Jednak pomimo nieprzychylnej lokalizacji, cały budynek po brzegi wypełniony był gośćmi. Wszyscy poszukiwali tutaj odrobiny światła i ciepła przed nadchodzącą nocą. Gdy tylko zachodziło słońce, temperatura stała się nie do wytrzymania. Pozostawanie na zewnątrz o tej porze nie wchodziło w grę. Tylko głupiec podróżowałby w ciemnościach i mrozie, narażając się na łaknące krwi bestie lub na odmrożenia. 
Z tego też powodu pod dębowe drzwi gospody Ostatni Promień Słońca zawitał kolejny wędrowiec. Jego gruby płaszcz całkowicie pokrył śnieg. Twarz młodego mężczyzny nie była widoczna — zasłaniały ją ściśle owinięty wokół głowy puchaty szalik oraz naciągnięta na czoło gruba czapka z kolorowym pomponem. Na plecach miał wielki plecak. Przywiązane były do niego liczne menażki, kawałki materiału i inne kolorowe przedmioty nieznanego przeznaczenia.
Młodzieniec wszedł do gospody, wnosząc ze sobą do środka mroźny podmuch wiatru. Wytrzepał ciężkie buty o wycieraczkę, a następnie ignorując ciekawskie spojrzenia gości, zajął miejsce przy barze. Dopiero gdy wygodnie usiadł, zdjął mokrą od śniegu czapkę i rzucił ją niedbale na blat. Następnie ściągnął rękawce i poczynił z nimi to samo. Przeczesał dłonią rozczochrane włosy i wziął głęboki oddech. W końcu poczuł odrobinę ciepła. Podróżował od rana, potrzebował tego odpoczynku jak nigdy wcześniej. 
Odchylił się trochę na krześle i rozpiął kurtkę. Wtem zza pazuchy wyłoniła się biała ptasia główka. Kruk wyskoczył na blat, otrzepując się i machając intensywnie skrzydłami.
— Dalej się nie przyzwyczaiłeś, Kokos? — zaśmiał się młodzieniec, szturchając ptaka palcem. Kokos zakrakał z niezadowolenia i odsunął się od swojego opiekuna. 
W gospodzie było naprawdę ciepło. Ogrzewano ją ogromnym kominkiem i setkami świec poupychanych w każdym rogu sali. Elektryka wysiadła lata temu, więc ogień powrócił do dawnych łask. Rozświetlał on domostwa, ratował przed zimnem, dodawał atmosfery. 
Nowo przybyły gość wpatrywał się w lśniący płomyk stojącej przed nim świecy. Tańczył on pod wpływem najmniejszych podmuchów wiatru. Kołysał się wdzięcznie, niemal hipnotycznie. 
— Nikolai, już myślałem, że coś cię wreszcie zjadło po drodze. 
Młody mężczyzna podniósł wzrok na barmana. Był to staruszek o krzaczastych brwiach i wąsach. Niósł właśnie czarkę grzanego wina. Postawił ją przed swoim gościem. 
Nikolai uśmiechnął się szeroko. Od razu wyciągnął dłonie i otulił nimi ceramiczne naczynie. Wydzielało ono przyjemne ciepło. 
— Nie mógłbym, bo od kogo wtedy kupowałbyś medykamenty? — odpowiedział młodzieniec, popijając wino. — Nie zapomnij o moim kruku.
Barman przewrócił oczami, ale bez słowa przyniósł kolejne naczynie z parującą od ciepła wodą. Kokos od razu skorzystał z okazji, aby się napić. 
— Żeby to było tego warte — burknął niechętnie barman, komentując zachowanie ptaka. — Dobrze wiesz, że czysta woda to teraz produkt deficytowy. Mam nadzieję, że przynosiłeś w zamian coś wartościowego.
Pieniądze straciły dawną wartość. Nikt nie naje się lub nie odkazi ran kawałkiem papieru czy monetą. Handel wymienny zyskał na popularności, a Nikolai niemal od zawsze miał do niego głowę. Dzięki ciężkiej pracy dorobił się niemałego uznania. Podróżował od początku wiecznej zimy, nie próżnował i dzisiaj mógł cieszyć się wieloma przynoszącymi zyski kontaktami. Tak jak teraz: bez problemu mógł przespać się, zjeść do syta i napić wina w ogrzewanej gospodzie, nie martwiąc się żadnymi opłatami. 
Nikolai wyciągnął z kieszeni dokładnie zawinięty w papier pakunek. Położył go ostrożnie na barze i przysunął w stronę barmana. 
— Przeciwbólowe, bandaże i inne takie — wyjaśnił Nikolai, jakby od niechcenia. — Zresztą, to co zawsze. 
Barman wziął paczuszkę i bez słowa schował ją po drugiej stronie baru.
— Możesz zostać kilka dni, ale nie nadwyrężaj mojej gościnności — zwrócił się do kupca. — Chociaż mam dla ciebie informację, która raczej nie pozwoli długo odpoczywać. 
Nikolai okazał zainteresowanie. Podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. 
— Mów dalej, przyjacielu. 
— Dwa dni temu rozbił się w górach samolot z zaopatrzeniem — szepnął barman. — Jego piloci jakimś cudem o własnych siłach dotarli do gospody. Teraz odpoczywają, ale niedługo wyruszą, aby odzyskać towar. Wskażę ci drogę, jeśli zgodzisz się odwdzięczyć za tak cenną informację. 
Handlarz zmarszczył brwi. Propozycja wydawała się naprawdę kusząca. Już niejednokrotnie wchodził w spółki z Kulawym Markiem, tutejszym barmanem. Wiedział, że ten nie sprzedałby mu żadnego kłamstwa. Gra musiała być warta świeczki, skoro mu o tym powiedział. Zapowiadał się naprawdę dobry interes.
— Dobrze wiesz, jak mnie przekonać. 
Zamówił posiłek, dokończył herbatę i udał się do pokoju, w którym miał spędzić noc. W międzyczasie dowiedział się od Kulawego Marka wszystkiego, co powinien wiedzieć o wraku rozbitego samolotu. Znajdował się u podnóża pobliskiej góry. Rozbił się przez pogodę — silniki zamarzły, więc maszyna zaliczyła bolesny upadek. Czterem pilotom udało się uciec, trzech dotarło do gospody. Ranni, wycieńczeni, ale żywi byli w stanie opowiedzieć o swojej tragedii. Nie mieli jednak siły, aby powrócić po wszystko to, co pozostawili na pokładzie. A nowa rzeczywistość rządziła się nowymi prawami: znalezione, nie kradzione. Nikolai uwielbiał tę zasadę. 
Nadszedł poranek, niewiele cieplejszy od nocy. Temperatura dalej pozostawała na minusie. Mróz szczypał w twarz. Nikolai wyszedł na zewnątrz. Dostrzegł liczne zaspy, ciągnącą się w nieskończoność pustynie śniegu.
Nikt jeszcze nie zdążył odśnieżyć ani wydeptać ścieżek. Zostały zasypane tak jak po każdej nocy. Śnieg niemal oślepiał w oczy, stąd też Nikolai założył przyciemniane okulary. Nie chciał stracić wzroku.
Był już właściwie gotów do drogi, chwycił w odzianą w rękawicę dłoń sznur od pożyczonych sanek, postawił pierwszy krok, gdy niespodziewanie usłyszał za sobą nawołujący go głos. To barman. Kulawy Marek stanął w drzwiach, szczelnie otulony kocem. Tuż obok niego Nikolai rozpoznał znajomą twarz.
Aiolyt. Poznali się już jakiś czas temu. Jak się okazało, Aiolyt także zajmowało się handlem. Niejednokrotnie ich drogi się przecinały. Najczęściej z niekoniecznie pozytywnym skutkiem. Ten sam cel, ten sam sposób zarabiania na życie: musieli ze sobą konkurować. Stąd Nikolai z niechęcią spojrzał na rywala. Uniósł brwi w pytającym geście. 
— Pójdźcie razem — zaproponował barman. — Zgarniecie więcej towaru niż gdybyście mieli iść w pojedynkę. 
Nie czekając na odpowiedź, kulawy Mark chuchnął sobie kilkukrotnie na ręce, aby się rozgrzać, a następnie powrócił do swojej gospody. Aiolyt i Nikolai zostali sami, wymieniając pomiędzy sobą nieprzyjazne spojrzenia.
Mimo wszystko barman miał trochę racji. W pojedynkę zabiorą tylko mniejszą część przydatnych rzeczy, a powrót po pozostałe nie wchodził w grę. Dwie osoby wezmą zdecydowanie więcej. 
— Umówmy się — zaczął Nikolai, zmuszając się  do uśmiechu. — Pół na pół, ale kto pierwszy, ten lepszy. Dzielimy się wynagrodzeniem równo, ale co ciekawsze zostaje u tego, kto to znalazł. Pasuje? 
Mówiąc to, wyciągnął rękę w stronę Aiolyt, które przez chwilę zastanawiało się nad propozycją. Ostatecznie wyraziło zgodę. 
— Spróbuj mnie tylko oszukać — zagroziło, ale uścisnęło dłoń. 
Nikolai zaśmiał się cicho. 
— Nie łamię obietnic — zapewnił, a następnie odwrócił się na pięcie. — Tylko mnie nie spowalniaj. 
Nikolai ruszył przed siebie. I od razy zapadł się w śnieg. Okazało się, że nocne opady nie próżnowały. Zaspy sięgały kupcom po pachy. Poruszanie się w takich warunkach było naprawdę uciążliwe. Nawet jeśli gonił ich czas i pogoda nie sprzyjała, nie mogli przyśpieszyć. Śnieg dobitnie utrudniał im chodzenie.
Minęło południe. Słońce wisiało nad ich głowami. Dwójka kupców w ciszy przedzierała się przez las. Prowadzili znikome rozmowy, czasem wymieniali się jedynie pomniejszymi złośliwościami i drobnymi uwagami. Wydawało się, że droga nie ma końca. W międzyczasie zatrzymali się tylko na jednym postoju: napili się ciepłej herbaty z termosu i zjedli swoje racje. Musieli chwilę odpocząć, ponieważ byli dopiero w połowie drogi. 
Raz minęli śnieżną jaskinię. Z jej wnętrza usłyszeć można było ciche powarkiwania. Śpiąca mroźna bestia. Podróżnicy musieli zachować ciszę. Nie chcieli obudzić potwora. 
Mroźne bestie wykazywały aktywność jedynie nocą. Miały futra białe niczym śnieg, a pazury wykute z twardego lodu. Stanowiły główne zagrożenie późnych wędrówek. Jeśli śmiałka nie dobiła niska temperatura, onez powodzeniem dokończyły robotę. Krwiożercze i niebezpieczne, nie przepuściły żadnej okazji do ataku. 
Mijały godziny. Nikolai odczuwał zmęczenie od tak długiego brodzenia w śniegu. Nie mógł jednak narzekać. Nie, gdy Aiolyt z nim podróżowało. Okazywanie słabości nie wchodziło w grę. Nikolai musiał dotrzeć do celu pełen sił, zwarty i gotowy, aby zdobyć wszystkie wartościowe rzeczy przed swoim towarzyszem. 
Czas był ich największym wrogiem. Noc niosła ze sobą śmierć. Nikolai miał w planach przespać się we wraku samolotu. Nie zdążyłby wrócić jeszcze w czasie dnia. Dopiero o świcie można było pomyśleć o drodze powrotnej.
Wieczór się zbliżał nieubłaganie. Dnie wiecznej zimy pędziły, były niezwykle krótkie. Nikolai spojrzał przed siebie. Las się przerzedzał i nim się obejrzeli, podróżnicy stanęli na jego skraju, tuż przy brzegu jeziora. 
Wtem Nikolai zauważył ciemny punkt odcinający się na bieli śniegu. Było to ciało. Widok tego wcale go nie zdziwił. Podczas swoich podróży widział wielu martwych, zamarzniętych osób. W tych okolicach to nic zaskakującego.
Martwy mężczyzna miał skórę bladą od mrozu. Padł z wyczerpania i odmrożeń. Nikolai rozpoznał mundur lotnika — mężczyzna musiał być czwartym pilotem, tym porzuconym przez towarzyszy. Tym, któremu szczęście nie dopisało. 
— Obyś trafił do ciepłego miejsca, przyjacielu — szepnął Nikolai. Nie okazał jednak żadnego większego smutku. Przyzwyczaił się do widoku śmierci. Podróżował już od wielu miesięcy, prawdę mówiąc, był przekonany, że widział już wszystkie okrucieństwa nowego, lodowego świata. Z tego też powodu, bez większego zawahania się podszedł do trupa i ściągnął z niego szalik.
— Chcesz? — zapytał, odwracając się do Aiolyt. 
— Raczej podziękuję — odpowiedziało, krzywiąc się nieznacznie. 
— Twoja strata. — Nikolai wzruszył ramionami, wziął szalik i przywiązał go do plecaka. — Przyda się komuś innemu. 
Pozostała im godzina, może dwie, nim świat pokryje mrok. Musieli się streszczać. 
— Pokażesz mi mapę? 
Aiolyt kiwnęło głową i otworzyło narysowany naprędce plan okolicy. Nikolai zastanawiał się przez chwilę. Nie mieli czasu. Mogli dalej przedzierać się przez las i dotrzeć do podnóża góry trasą, którą wcześniej wyrysowano, ale równie dobrze daliby radę zboczyć z kursu i przejść przez zamarznięte jezioro.
Woda w stanie ciekłym nie była tutaj widziana od lat. Przykrywała ją gruba warstwa lodu. Chociaż przeprawa przez jezioro wydawała się bardziej ryzykowna, zdecydowanie zajmowała mniej czasu. Na drugim, bardzo odległym brzegu jeziora, można było dostrzec wzniesienia podnóża góry. W samym krystalicznym lodzie jeziora odbijały się zaostrzone szczyty. 
Nikolai bez słowa wszedł na lód. Bał się, że z trudem utrzyma równowagę, ale buty zaopatrzone w gwoździe ułatwiły mu zadanie. Przeszedł parę kroków i spojrzał przed siebie. Jezioro ciągnęło się daleko. Minimum kilka kilometrów. Ale to znacznie szybsza droga, pozbawiona zasp. 
— Ten lód utrzymuje się tutaj od lat — stwierdził Nikolai, tupiąc nogą, jakby chciał się upewnić. — Przejdźmy tędy. Jeśli wrócimy na leśny szlak, nie zdążymy przed nocą i albo zamarzniemy, albo coś nas zeżre. Jeziorem będzie szybciej. Co ty na to, Aiolyt? 
Nikolai wyszczerzył zęby w uśmiechu. Był przekonany, że tak będzie lepiej. Nie chciał zamarznąć. Zbyt dobrze szło mu unikanie śmierci. Nie chciał przerwać tej passy i miał zamiar wrócić jutro do baru, gdzie stanie się znacznie bogatszy. Oczami wyobraźni już widział, jak wyleguje się z Kokosem na miękkiej kanapie przy cieplutkim kominku. Bez najmniejszych obaw o przeżycie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz