31 sierpnia 2025

Od Souela – Zakazana przyjaźń (IV)

— Właśnie, Pyskacz, bo jak tak studiowałem księgę smoków, to zauważyłem, że brakuje informacji o nocnych furiach. Nie ma czasem drugiego tomu z nimi albo jakiegoś zwoju czy...?
Przerwał, uskakując w bok, tuż przed smoczym ogniem. Zachwiał się, tarcza niemal wypadła mu z rąk, na szczęście zdołał ją utrzymać, a nawet częściowo się osłonić przed rozlatującymi się na wszystkie strony iskrami. Zerknął wpierw na ścianę za sobą, dzięki wilgotnym deskom niepodatną na przypalenie, potem w stronę czającego się smoka. Dwunogi gad otworzył paszczę, szykując się do kolejnego wystrzału płomieni. Souel nie czekał, tylko od razu wziął nogi za pas.
Oglądający to wszystko z widowni Pyskacz pokręcił z zażenowaniem głową, chwilowo podparł czoło ręką.
— Souel, jesteś na ćwiczeniu, weź, się skup, no! — jęknął tym swoim ochrypłym głosem. — Przypominam wszystkim, że na dzisiejszej lekcji zmagacie się ze śmiertnikiem zębaczem, niezwykle szybkim i zwinnym smokiem, a żeby go pokonać, to musicie być od niego szybsi i zwinniejsi oraz poruszać się cicho.
— Ale moje pytania są chyba uzasadnione, jeśli chcę zostać dobrym wikingiem? — rzucił chłopak, wyglądając zza ściany.
Smok akurat skoczył za jakimiś innymi dźwiękami, więc Souel miał szansę wrócić do tematu.
Nie wiedział, czy po treningu uda mu się wypytać Pyskacza o szczegóły, ponieważ ten planował spędzić popołudnie w kuźni, a skupionego na pracy nikt nie powinien dekoncentrować. W takim wypadku najlepiej było pytać teraz. Może przy odrobinie szczęścia śmiertnik częściej się będzie skupiał na innych dzieciakach? Jak to Souel usłyszał, na niego nie powinien się rzucić, bo wyglądał nędznie.
— Czy znane są wymiary nocnej furii? Albo kolor? W ogóle jak z ich aktywnością? Bo skoro są nocnymi furiami, to za dnia chyba odsypiają, nie? Dobrze kombinuję?
— Dobrze to ty kombinujesz przepustkę w jedną stronę do Helheim. — Pyskacz wywrócił oczami (aha, czyli Souel nie zasługiwał na Walhallę). — Słuchaj, Souel, nie chcę cię rozczarować, ale smoki nie rozumieją naszej mowy, więc nie zagadałbyś żadnego na śmierć. Przestań tyle paplać i rusz się do roboty!
— Właśnie, zostaw paplanie mnie! — wtrącił Cheoryeon.
— Cicho siedź, bo zdradzisz naszą... — zaczęła Suyeon, lecz nie zdążyła dokończyć, ponieważ śmiertnik wystrzelił w ich stronę kolce; oboje zostaliby podziurawieni, gdyby nie tarcze, za którymi w ostatniej sekundzie zdołali się schować — ...pozycję.
Na dźwięk dość bliskiego wystrzału chłopak z piórem czmychnął w poszukiwaniu jakiegoś schronienia.
Pyskacz westchnął ciężko, podrapał się hakiem w bok głowy. Poprawił swoją pozycję, lepiej się opierając o jeden ze stalowych prętów odgradzających go od areny. W pewnym momencie zaczął mierzyć ją wzrokiem.
— Theo, przestaniesz się w końcu chować? — zawołał.
Skulony chłopak wzdrygnął się na swoje imię. Wyjrzał zza tarczy, na widok wpatrującego się w niego kowala nieco pobladł.
— Ja też robię coś ważnego! — próbował się bronić. — O-Obserwuję smoka, szukając jego słabych punktów!
— Mhm, ta, a taki zwinięty w kulkę stanowisz szybki kąsek. Jak nie zmienisz pozycji w czasie natychmiastowym, to zejdę tam po ciebie!
Nie musiał dwa razy powtarzać. Theo przygryzł dolną wargę, mocno się wahał, ale w końcu stanął wyprostowany i ruszył w tylko sobie znanym kierunku. Gdy tak oddalał się od poprzedniej kryjówki, można było zauważyć, że szukał nowej miejscówki – tym razem takiej, w której Pyskacz go nie dostrzeże.
Smok zgrabnie skakał po drewnianych ścianach, robiących za swego rodzaju labirynt, po którym biegali kadeci. Taka konstrukcja miała za zadanie poprawić ich zwinność, a także w razie czego ułatwić ukrycie się przed zarówno wzrokiem bestii, jak i wystrzeliwanymi z ogona kolcami. Wielkie nozdrza poruszyły się, oko łypnęło w stronę desek, za którymi stał schowany Souel.
Serio, co on dalej robił na tym szkoleniu? Nie doszedł przecież do wniosku, że się nie nadawał na pogromcę smoków? Nie był w stanie zabić żadnego z nich, więc po co chodził na treningi? Zrobić z siebie największego idiotę?
— Psst!
Czarnowłosy odwrócił głowę, spojrzał na ukrytą w innym miejscu dwójkę: Yangcyna i Terrella. Pierwszy wykonał szybkie skinięcie, zalecające przemknięcia tutaj. Souel przełknął głośno ślinę. Bał się poruszyć, aczkolwiek nie mógł ukrywać, że zdecydowanie byłoby mu raźniej w grupie. Do tego tamta dwójka należała do tych lepszych kadetów, więc w razie czego może by go ochronili? Nie, Terrell raczej nie, ale nadal jego szanse na przetrwanie znacznie by się zwiększyły.
Wykonał głębszy wdech, poprawił chwyt zarówno na tarczy, jak i toporze, który trzymał w drugiej ręce. No, dobra.
Ruszył możliwie jak najszybciej i jak najciszej w stronę znajomych.
Krawędź tarczy przypadkiem zahaczyła o ścianę.
Usłyszał nad sobą warknięcie.
Z krótkim, acz dość panicznym krzykiem zaczął uciekać, starając się dostać do chyba jeszcze czekającej na niego dwójki. Skręcił gwałtownie, gdy nagle poślizgnął się na podłożu. Nie zdołał odzyskać równowagi, przez co upadł, upuszczając zarówno topór, jak i tarczę. Podparł się rękami, spojrzał za siebie.
Śmiertnik stał raptem parę kroków za nim. Poruszył skrzydłami, w tym samym czasie otworzył paszczę, z której wystrzelił ogień.
Już po nim.
Kątem oka spostrzegł ruch. Mimowolnie mrugnął, a gdy podniósł powieki, nad nim stał Terrell. Brunet osłaniał ich obu tarczą, przyjmując na nią płomienie. Po ustaniu ziania zerknął na palące się drewno, czym prędzej odrzucił w kąt, unikając poparzeń.
Nim Souel jakkolwiek zareagował, został pociągnięty w górę przez Yangcyna. Z jego pomocą stanął na nogach, nie zdążył jednak podziękować, ponieważ musieli czym prędzej uciekać. Spojrzał za siebie, zmierzył wzrokiem walczącego ze śmiertnikiem Terrella. Chłopak wymachiwał siekierą przed łbem smoka, w ten sposób nie pozwalając mu na zebranie w gardle ognia do ziania. Wyraźnie zirytowało to tamtego – warknął krótko, uniósł w górę ogon, najeżając dotychczas przylegające do łusek kolce.
— Terrell! — zawołał w panice Souel.
Brunet odwrócił głowę, by posłać mu pytające spojrzenie.
I tu popełnił błąd.
Kolce wystrzeliły, Terrell wykonał szybki unik, lecz wtem głośno syknął. Upadł na ziemię, puścił siekierę, żeby przycisnąć dłoń do prawego ramienia.
Souel i Yangcyn spoglądali z przerażeniem na wyciekającą spomiędzy palców krew.
Śmiertnik zerknął bokiem w stronę Terrella, rozdziawił paszczę, w gardle rozbłysło żółtawe światło. Szykował wystrzał, lecz plany pokrzyżowało mu niespodziewane uderzenie w łeb. Odskoczył do tyłu, poruszył szczęką.
Tuż przed nim stanął Cheoryeon, ściskając mocno w jednej dłoni niewielki młot, w drugiej tarczę z dwiema kropkami. Różnooki znalazł się akurat w takim miejscu, że mająca oczy po bokach bestia nie mogła go dostrzec. W tym samym czasie Suyeon podbiegła do Terrella i zaczęła go zgarniać z linii ostrzału.
Smok obrócił łeb, Cheoryeon podążył za ruchem, nadal pozostając w ślepym punkcie. Okryte łuskami nozdrza poruszyły się, ewidentnie wyłapując jeden z kilku zapachów wikingów, ale zwężone źrenice nie były w stanie dostrzec jego właściciela. Chłopak postanowił nie marnować okazji: skoczył pod żuchwę, przywalił mocno młotem w gardło. Było to dobre uderzenie, ponieważ śmiertnik zachłysnął się powietrzem, wykonał kilka kroków w tył. Skrzydła przyległy do boków ciała, szyja skierowała łeb w dół w geście, że gad stracił chęci na dalszą walkę. Czy sam zrezygnował, czy z braku regularnych posiłków nie miał w sobie tyle energii – to pozostawało zagadką, której nikt na ten moment nie chciał rozwiązywać.
— Brawo, Cheoryeon.
Zza jednej ze ścian wyłonił się Pyskacz, ciągnąc za kołnierz Theo. Młodzieniec szedł ze spuszczoną głową i wzrokiem zbitego psa, nie stawiał oporu nawet w najmniejszym stopniu. Jego postawa zmieniła się dopiero, gdy spojrzał na Terrella. Cudem wyrwał się z chwytu kowala, podbiegł do kolegi, zaczął oglądać ranę, mówiąc, że trzeba czym prędzej zaprowadzić go do Gothi.
Po tym, jak smok został zamknięty w boksie, młodzież mogła wreszcie odetchnąć. Wszyscy się przejęli rannym, sugerując, że pomogą mu dotrzeć do uzdrowicielki. Tamten oczywiście odburknął, że nie potrzebował ich pomocy. Skrzywił się, popatrzył na Souela.
Tego wrogiego spojrzenia czarnowłosy na długo nie zapomni.
Zawalił. Znowu.
Trening dobiegł końca, a po opatrzeniu przez Gothi Terrella wszyscy mogli się rozejść. To znaczy, Souel wcześniej się odłączył od grupy ze względu na ogromne poczucie winy. Gdyby był bardziej ogarnięty, do niczego by nie doszło. Ale nie, musiał być największą ofermą na wyspie, której nawet smok nie postrzegał jako zagrożenie.
Właśnie, smok.
Podniósł się ze swojego łóżka, w którym planował spędzić resztę popołudnia, zgarnął z biurka obok notatnik. Otworzył na stronie ze szkicem nocnej furii. Dalej go niesamowicie intrygowała. Prawdopodobnie był jednym z niewielu, którzy mieli okazję ujrzeć ją na własne oczy. On, niezdarny, psujący wszystko nastolatek. Wiedział, że nie powinien zbytnio się interesować, ale to, że został oszczędzony, do tego dwa razy, nie dawało mu spokoju. Nawet w jego umyśle wykształciła się pewna teoria. Bardzo absurdalna. Jeszcze bardziej fascynująca.
Ostatecznie postanowił opuścić chatę z nadzieją, że w ten sposób odciągnie od siebie złe myśli związane z dzisiejszym treningiem. Udał się w kierunku Kruczego Urwiska, po drodze zabierając ze sobą mały sztylet, starą tarczę oraz pojedynczą, choć niemałą rybę. Może jak ją rzuci w chwili zagrożenia, to ona zostanie zjedzona zamiast niego? A przynajmniej o to się modlił.
Po jakimś czasie znalazł się przy zatoczce. Wszedł do niej z nieco innej strony, ponieważ z górnego wejścia nie dałby rady dostać się bezpiecznie na sam dół. Przyczaił się za dwoma głazami, zasłonięty tarczą, przeleciał wzrokiem po otoczeniu. Nieco się zdziwił, gdy nigdzie nie dostrzegł mrocznego stwora. Raczej nie mógł się stąd wydostać ze względu na niezdolność do lotu i ukształtowanie terenu. Może gdzieś się skrył? Możliwe, że jako nocna furia rzeczywiście potrzebował za dnia odpoczynku, więc znalazł jakąś kryjówkę, w której spał. Tylko słońce powoli chyliło się ku zachodowi, więc powinien niebawem stać się aktywny.
Souel poczeka.
Siedział przyczajony, początkowo zdeterminowany; niestety dość szybko zaczął się niecierpliwić. Chciał możliwie jak najszybciej ujrzeć gada, przyjrzeć mu się dokładniej, zbadać jego zachowanie. Łał, czyli tak się musiał czuć Theo, gdy uczył się o otaczającej go florze i faunie. Ciekawe, co on by zrobił na jego miejscu. Nie znali się za dobrze, więc Souelowi trudno było przewidzieć słowa mniejszego blondyna.
Zerknął na spoczywającą przy bucie rybę. Po krótkim namyśle podniósł ją, wyjrzał zza tarczy i rzucił w głąb zatoczki z myślą, że jak trafi w odpowiednią odległość, to najprawdopodobniej nie zostanie tak szybko zauważony, kiedy smok przyjdzie po przekąskę.
Ryba wylądowała parę kroków przed nim.
Aha.
Dobrze, podejście drugie.
Po upewnieniu się, że smoka nadal nie ma w pobliżu, opuścił swoją kryjówkę. Ruszył między głazami, lecz wtem wpadł ciałem na tarczę, która niespodziewanie utknęła. Spróbował pociągnąć za uchwyt – nic. Puścił, przeszedł pod nią, złapał z drugiej strony za krawędź; mimo prób nie ustępowała. Zmierzył wzrokiem swoje dzieło, westchnął ciężko.
Zmiana planu: przeniesie rybę dalej, następnie szybko schowa się za, ech, utkniętą tarczą i kontynuuje czekanie.
Przystąpił do działania. Podniósł rybę, łapiąc ją za skrzele, wolnymi krokami zaczął iść przed siebie. To tylko kawałek. Położy przynętę, ucieknie. Położy przynętę, ucieknie.
Kątem oka wyłapał ruch. Odwrócił głowę, zamarł.
Na wielkim kamieniu siedziała przyczajona nocna furia.
No, to chyba rybka będzie tylko przystawką.
Smok zsunął się na ziemię, nieustannie obserwując chłopaka. Zaczął go wolno okrążać, zachowując bezpieczną odległość, poruszył nozdrzami, gdy wtem jego źrenice nieco się poszerzyły. Souel zmierzył go wzrokiem, po chwili zaryzykował zerknięciem na trzymaną rybę. Tak, bestia na pewno chciała ją zakąsić. Może jak grzecznie odda i zajmie smoka jedzeniem, będzie miał szansę na ucieczkę? Jeśli uda mu się wcisnąć w dolne, wąskie przejście oddzielające zatoczkę od lasu, nie zostanie złapany. Lepiej próbować, niż od razu podać się na tacy... po raz któryś z kolei.
Niepewnym ruchem wyciągnął rękę z rybą w stronę smoka. Tamten o dziwo zaczął bardzo powoli się zbliżać. Gad wykonał kilka kroków do przodu, zmierzył wzrokiem postać młodzieńca, gdy nagle zaczął powarkiwać, źrenice mając z powrotem zwężone. Souel wzdrygnął się na tę zmianę zachowania. Co się stało, co źle zrobił?
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zielone oczy cały ten czas były utkwione w jednym punkcie – wyglądającym zza futrzanej kamizelki, wsuniętym za pasek sztyletem. Ogarnął go strach, ale jednocześnie też coś pokroju... fascynacji? W końcu smok rozpoznał narzędzie, które ludzie używali między innymi jako broń. Wiedział, że było niebezpieczne.
Smoki wcale nie były takie głupie, za jakie je uważano.
Souela naszła pewna myśl. Wolno sięgnął ręką po sztylet, zacisnął palce na rękojeści. Gdy wyciągnął go zza paska, powarkiwania nocnej furii stały się głośniejsze. Nim jednak zdołała się przygotować do ataku, zamilkła, kiedy chłopak upuścił broń. Dwójka stała tak trochę niezręcznie, aż gad wykonał dziwny ruch łbem. Souel zwariowałby, gdyby powiedział na głos, że chyba zrozumiał przekaz, ale postanowił podnieść sztylet i ponownie nim rzucić, tym razem znacznie dalej, aż do wody. Kiedy po okolicy rozległo się niegłośne chlupnięcie, smok...
Chwila, usiadł?
Usiadł. Usiadł tak, jak to robiły psy, koty i inne sylwetką podobne zwierzęta. Dotychczas przylegające uszy podniosły się aż do pionu, źrenice stały się prawie kompletnie okrągłe. Wielka, straszna bestia patrzyła teraz na młodego wikinga niczym pies czekający, aż dostanie smaczka.
Widząc to, Souel przez pierwsze kilka sekund nie wiedział, co robić. Przypomniawszy sobie, wyprostował bardziej rękę z rybą. Nocna furia zaczęła się zbliżać, wciąż bardzo ostrożnie, niemal komicznie wyginając grzbiet. Wreszcie znalazła się tuż przed nim, otworzyła pysk.
— Brak zębów? — szepnął pod nosem Souel, przyglądając się uważnie dziąsłom. — Byłem pewien, że...
Jak na zawołanie, zęby pojawiły się znienacka, żeby sprawnie pochwycić rybę. Chłopak niemal podskoczył, przytulając do torsu ręce. Pospiesznie policzył palce, odetchnął z ulgą na widok, że żadnego nie stracił.
Smok połknął szybko, oblizał wargi. Zerknął na Souela, znów zaczął się zbliżać, tym razem pewniej. Źrenice mierzyły sylwetkę, ewidentnie czegoś szukając. Tamten pospiesznie się cofał, w pewnym momencie upadł do tyłu.
— Nie, ja... — Przywarł plecami do głazu, na który natrafił. — Ja nie mam więcej.
Świetnie, przystawka została wchłonięta w trymiga, więc teraz pora na danie główne z chłopaka. W jaki sposób mógł przekazać, że był za chudy na posiłek?
Podniósł wzrok na siadającego przed nim smoka. Zielone oczy przyglądały się pobladłej twarzy, gdy nagle wywróciły się bardziej w głąb czaszki, okryte łuskami gardło zaczęło się dziwnie poruszać, jak gdyby w odruchu wymiotnym. Souel nie zdążył zrozumieć, co się działo, jak gad otworzył pysk i splunął na spodnie ocalałą, niestrawioną częścią ryby.
Skrzywił się wyraźnie, poczuł nieprzyjemną wilgoć na nogawkach. Przyjrzał się mięsu, potem nocnej furii. Spoglądała na niego, źrenice szerokie, uszy postawione. W pewnym momencie ruchem oczu wskazała swój... podarunek. Z początku nie rozumiał, o co chodziło, a gdy go oświeciło, nie był wcale zadowolony.
Czy właśnie próbowała się z nim podzielić? Em, doceniał ten... gest, serio, ale... Jak się uprzejmie odmawiało plującej plazmą bestii? Tak, żeby nie była urażona i go nie zjadła?
Smok cicho fuknął, chyba zaczynając się ździebko niecierpliwić. Ceniący mimo wszystko swoje życie Souel doszedł do wniosku, że wolał jednak nie psuć tego momentu, zwłaszcza że w żadnych warunkach nie zdołałby uciec. No, dobra. Raz kozie śmierć...
Niepewnie wziął do rąk kawałek ryby, przeszedł go lekki dreszcz przy kontakcie palców z nie tylko oślizgłą, ale teraz też mokrą od smoczej śliny skórą z łuskami. Zbliżył do ust, poczuł nie najlepszy zapach. Naprawdę nie chciał tego robić. Może jednak pogodzi się ze śmiercią? Nie, umrzeć przez rybę? Bez przesady. Był wikingiem. Jego pobratymcy przechodzili przez gorsze rzeczy, tracili ręki, nogi, a nadal dumnie poruszali się po tym świecie. W porównaniu z tym zjedzenie trochę surowej, nadtrawionej ryby było takie złe.
Wgryzł się, z trudem wziął kęs. Ze wstrzymanym oddechem zaczął żuć, aczkolwiek smak nadal się przebijał.
— Mhm! — udał, że mu smakuje.
Popatrzył na obserwującego go smoka, spróbował oddać resztę. Tamten na to nie zareagował; jedynie przejechał językiem po pysku, a następnie wykonał ruch przypominający...
Och, on tak na serio?
Czuł, jak żołądek mu podchodzi do gardła, kiedy próbował przełknąć. Nawet zaczynało się cofać, ale ostatecznie wszystko wylądowało w brzuchu. Souel otworzył usta, marząc o tym, żeby mieć przy sobie coś, dzięki czemu pozbędzie się wstrętnego posmaku. Przełknął jeszcze z parę razy własną ślinę, po czym podniósł wzrok na smoka. Choć gad nadal się nie poruszał, jego spojrzenie zdradzało... satysfakcję? Coś koło tego?
Niezręcznie wykrzywił usta w uśmiechu, ukazał górny rząd zębów. Nocna furia przyjrzała się jego twarzy, zmrużyła nieco oczy. Wyprostowała się nieco, wargi zaczęły drgać, ujawniając znowu puste dziąsła. Kąciki paszczy za wszelką cenę starały się wygiąć ku górze.
Widok ten był niesamowity dla Souela. Ta próba skopiowania gestu niby nie była niczym wielkim, ale niemal wywracała cały jego świat do góry nogami. Zaczął mierzyć wzrokiem łeb zwierzęcia, z tak niewielkiej odległości zauważając wgniecione w łuskach ślady przypominające blizny. Blizny po sznurach. Westchnął cicho.
Zdawał sobie sprawę, że gad go nie rozumiał, ale chciał przeprosić. Choć wtedy miał jeszcze inne poglądy, teraz było mu strasznie głupio.
Ostrożnie wyciągnął dłoń w kierunku łba.
Niestety na ten gest smok wysunął zęby, cicho warknął. Odsunął się od chłopaka, a krótko po tym wzbił się do lotu. Poszybował niestabilnie na drugi koniec zatoczki, zaczął wolno się kręcić, ogniem przypalając lekko grunt. Ułożył się na tak powstałym legowisku, przymknął oczy. Trwał tak w bezruchu, dopóki ucho nie zadrgało na śpiew jakiegoś ptaka; podniósł powieki razem z łbem, przyjrzał się przesiadującemu na gałęzi, pierzastemu zwierzakowi.
Souel ostrożnie zbliżał się do nocnej furii, nie chcąc przegapić okazji. Załapał, że bestia nie miała w interesie pozbawiania go życia, więc możliwe, że będzie mógł przebywać w jej pobliżu. Musiał dokładnie zbadać ten gatunek, przecież jeśli pochwali się obserwacjami przed innymi...!
Nie, raczej mu nie uwierzą.
Mimo to nie chciał tak szybko rezygnować. Już tyle cech zauważył: dokładniejsze kształty sylwetki i wyrostków, niejednolitą czerń łusek – a nie pozwoli, by na tym się skończyło. Chciał wiedzieć więcej.
Był całkiem blisko, kiedy smok obrócił łeb. Ich spojrzenia się spotkały, Souel zastygł niczym przemieniony w kamień. Uśmiechnął się niezręcznie, po chwili wykonał krok w tył. Gad westchnął, nieco zmienił swoją pozycję. Położył łeb na przednich łapach, zawinął ogon, zasłaniając ocalałą sterówką pysk.
Chłopak zmierzył go wzrokiem, znów wolno się zbliżył. Zaczął siadać, ale szybko stanął wyprostowany, kiedy został ponownie przyłapany. Po tej próbie nocna furia postanowiła się oddalić. Wskoczyła na jeden z wielkich konarów przy skalnej ścianie, zawisła na nim prawie jak nietoperz, owijając się skrzydłami.
Teraz to Souel tym bardziej nie miał szans na zbliżenie się do smoka. W dodatku dotarło do niego, że choć teraz nocna furia nie chciała go zgładzić, nie oznaczało to, że nie zmieni swojego zdania. Postanowił zatem zostawić ją w spokoju i przynajmniej dać się zdrzemnąć.
Pochwycił do ręki leżący w trawie patyk, przysiadł na kamieniu. Bez większego namysłu przystąpił do kreślenia w piasku linii, które z czasem zaczęły układać się w smoczy łeb. Parę wyrostków na górze, szeroka szyja, oczy na samym przodzie...
Spory cień opadł na część rysunku, Souel zamarł. Po chwili udając, że nic się nie działo, kontynuował bazgranie w piachu. Dorysował źrenice, poprawił szyję, nie widząc, że oczy modela tego dzieła uważnie śledziły każdy ruch.
Cień w końcu zniknął, razem z krokami sugerując oddalenie się bestii. Chłopak odetchnął z ulgą. Niestety nie pozostał sam na długo. Głośny dźwięk pękającego drewna zwrócił jego uwagę, a kiedy spojrzał za siebie, smok był z powrotem, tym razem trzymając w pysku wielką gałąź. Gad zaczął krążyć po plaży, końcem gałęzi kreśląc koślawe linie.
Souel oglądał to wszystko z niemałym zaskoczeniem. Wpierw uśmiech, teraz rysowanie; nocna furia nie tylko ciekawsko go obserwowała, ale również zdecydowanie próbowała naśladować. Jego. Człowieka, należącego do wikingów, wrogów smoków.
Z dobrą chwilę trwało to bazgrolenie, w międzyczasie chłopak zdążył przypadkiem oberwać gałęzią. Pomasował się w tył głowy, ból jednak szybko odszedł w niepamięć, oto bowiem nocna furia skończyła swoje dzieło. Smoczysko stanęło z boku, puściło kij, by następnie dumnie obejrzeć całość. Souel wstał, by też z góry zerknąć na linie. Nie przypominały one niczego poza kłębkiem nerwów, jakim czasami się stawał, a mimo to był pod niemałym wrażeniem.
Ruszył przed siebie z zamiarem zejścia ze środka dzieła, gdy nagle usłyszał warczenie. Zatrzymał się, spojrzał z obawą na stojącego groźnie smoka. O co chodziło? Co tym razem źle zrobił?
Przeleciał po sobie wzrokiem, aż ujrzał, że butem stanął na jednej z linii. Pospiesznie podniósł stopę, dokładnie w tym samym czasie powarkiwania ustały. Zerknął na smoka, teraz spokojnego.
Stanął na linii – warczenie.
Zabrał stopę – cisza.
Postawił nogę poza linią – smok zamruczał.
Souel uśmiechnął się lekko. Spuścił wzrok, zaczął schodzić z piaskowego płótna, uważając, by nie nadepnąć na żadną z linii. Obrócił się, w pewnym momencie zaczął iść tyłem. Wtem przystanął.
Usłyszał nad sobą chuchnięcie, lekki powiew musnął włosy i pióro. Odwrócił się, wykonał krok w tył.
Nocna furia siedziała tuż przed nim. Spoglądała na niego swymi zielonymi oczami. Niby to był smok, rzekomo groźny, powodujący chaos i zniszczenie, do tego jeden z najgroźniejszych, jakie mieszkańcy Berk poznali. Nieprawy pomiot burzowych piorunów i samej, samiusieńkiej śmierci.
Ten nieprawy pomiot burzowych piorunów i samej, samiusieńkiej śmierci miał teraz spojrzenie łagodniejsze niż niejeden wiking. W owalnych źrenicach odbijał się cały świat: promienie zachodzącego słońca, pobliskie skały, nabazgrane w piasku linie...
A także sylwetka młodego chłopaka, wpatrującego się w bestię wielkimi oczami.
Souel nie widział w smoku straszliwego potwora, bezlitośnie zabijającego ludzi. Widział inteligentną, spokojną istotę, zaciekawioną dwunogim szczenięciem, które w przeciwieństwie do swoich pobratymców nie zabiło ją, tylko uwolniło, a do tego przyniosło dla niej pożywienie.
Powoli wyciągnął rękę, lecz smok cicho warknął, wciąż nieoswojony z nim wystarczająco. Souel spojrzał wpierw na swoje palce, potem w zielone oczy. Wtem w umyśle zawitała pewna myśl.
Spuścił głowę, przymknął powieki. Ponownie wyciągnął rękę, całkowicie ją prostując. Zastygł nieruchomo. Czekał. Z początku nic się nie działo.
I wtedy poczuł.
Gładkie łuski przylgnęły do dłoni. Opuszki wyłapały ciepło oraz poruszające się pod grubą skórą wraz z oddechem powietrze. Dotykał smoka. Dotykał go. Nocna furia dała się dotknąć.
Obdarzyła go zaufaniem.
Bardzo ostrożnie otworzył oczy, podniósł wzrok na gada. Tamten jeszcze chwilę utrzymywał kontakt fizyczny, aż zabrał łeb, cicho westchnął, po czym szybko się oddalił. Souel podążał krótko za nim wzrokiem, potem zerknął na swoją dłoń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz