Kolejna komnata nie zachwycała oczu wystrojem, czy bogatym
zdobnictwem. Ściana z ciemnoczerwonego piaskowca była gładka i
nienaruszona, powleczona jedynie cienką warstwą wapnia w ramach
konserwacji, a podłogę stanowiły kamienne płyty; nudne i proste,
kompletnie niezapadające w pamięć. Pomieszczenie było pozbawione
okien, choć Serafin mógłby przysiąc, że skądś wieje. Cienki
strumień chłodnego powietrza opływał jego kark, poruszał
delikatnie włosami i jednocześnie stanowił bardzo irytującą i
niewyjaśnioną na ten moment zagadkę.
Podobnie jak stojący na samym środku kamienny ołtarz ze złotą
wagą.
― Łudziłem się, że będzie po prostu butelka ― mruknął Serafin
zmęczonym tonem.
Isidoro uśmiechnął się kątem warg, wyraźnie czymś rozbawiony.
Przezornie jednak nie skomentował, podszedł bliżej ołtarza i
obejrzał uważnie wagę. Książę dołączył do niego po dłużej chwili
wymownego spoglądania w sufit.
― W górach też nie było prosto ― przypomniał astrolog.
― Nie przywołuj tej misji w mojej obecności. Nadal mam ciarki na
samą myśl o polu antymagii.
― Myślałem, że bardziej zapadła ci w pamięć moja wyrafinowana
kuchnia.
Serafin parsknął.
― Tak, smak tamtych sucharków był niepowtarzalny, naprawdę.
Zobacz jak ocieram łzę na samo wspomnienie.
Isidoro przyjrzał mu się bardzo uważnie, w błękitnych oczach
błysnęło rozbawienie; skinął głową w bok, wskazując milczącą
wagę. Serafin zrozumiał aluzję, powiódł spojrzeniem w stronę
przedmiotu. Od razu dostrzegł, że szalki były puste, w idealnej
równowadze, a podstawkę wagi zdobiły skomplikowane litery
starego dialektu. Przyjrzał się im z zainteresowaniem, przesunął
palcami po misternie żłobionych wgłębieniach.
― Czy ta zagadka też będzie nie w porządku?
― Na to wygląda ― odpowiedział Serafin i cofnął dłoń, odruchowo
podkręcił wąsa. ― Tym razem dziedzina to mity. Co wiesz o… ―
zawahał się, machnął ręką ― zresztą, przecież ty wszystko wiesz,
ale i tak nie powiesz, bo Dziwka Fortuna.
― To nie do końca tak działa, Serafinie.
― Tak czy inaczej, to, ile nam zostało do tej cholernej butelki
wiesz tylko ty.
Isidoro skinął głową.
― I nie powiesz.
Znów skinął. Serafin prychnął.
― Moja moc ma pewne ograniczenia. ― Astrolog oparł się biodrem o
ołtarz, postukał palcem w chłodny kamień. ― Żeby rozwiązać tę
zagadkę musimy działać razem, nic więcej nie wiem. Nie znam jej
bezpośredniego rozwiązania.
― Te litery nawiązują do mitu o pewnym potworze. ― Książę splótł
ramiona na piersi, zabębnił szponami o ramię. Nie było powodu
dalej odwlekać nieuniknionego. ― Ammat, bo tak się potwór
nazywa, czeka na dusze umarłych po drugiej stronie, tuż przy
takiej wadze jak ta. Kiedy zmarły tam trafia, następuje sąd, na
szali kładzie się pióro prawdy jakiejś bogini, której imienia
nie pamiętam, na drugiej ląduje serce nieboszczyka. Jeśli
przeważy pióro – Ammat go zjada, tym samym pozbawiając szansy na
szczęśliwe życie pozagrobowe.
― Zastanawia mnie to, że zapamiętałeś imię potwora, a nie
bogini.
― Chcesz o tym porozmawiać?
Isidoro uśmiechnął się enigmatycznie, nie dał się zbić z tropu.
― Jak tylko znajdziemy butelkę.
― Świetnie. ― Serafin stuknął szponem w szalkę od niechcenia,
przez chwilę obserwował jak się kołysze. ― Mamy wagę, ale nie
mamy czego zważyć, a nie uśmiecha mi się w tym momencie
umieranie.
― Może coś jest ukryte w ołtarzu?
― To chyba jedyna opcja.
Isidoro zajrzał na drugą stronę, zbadał palcami każde wgłębienie
w kamieniu i każdy wyłom. Żadna magiczna zapadka się nie
odezwała, waga wciąż błyskała złotem w półmroku, wiatr wciąż
szeptał słabo przypominając echem o swojej potędze. Serafin
rozejrzał się po komnacie, rzucił oskarżycielskie spojrzenie
lasce sayyida, ale rozwiązanie nie spłynęło na nich magicznie,
samo z siebie.
― Skoro butelka jest jakby… drugim artefaktem sayyida, niemal
tak samo ważnym, to może… ― zaczął Isidoro tonem pełnym zadumy,
rzucił szybkie spojrzenie na trzymany przez księcia artefakt. ―
Może one się równoważą? Może to właśnie laskę trzeba ułożyć na
szali, a butelka pojawi się, by wyrównać ciężar?
Serafin uniósł nieznacznie brwi. To nie było głupie. W zasadzie,
to było nawet całkiem sensowne.
Ułożył laskę na lewej szali z delikatnością o którą nikt o
zdrowych zmysłach by go nie posądził, ale nie puścił.
Podtrzymywał ciężar dłonią, dbając, by balans nie został
zaburzony.
― Zastanawiam się… ― zaczął ostrożnie. ― Czy to może nie
pułapka.
Isidoro zmarszczył brwi, nagle zmartwiony. Myślał nad czymś
intensywnie przez minutę czy dwie; Serafin mógłby przysiąc, że
widział w jego oczach odbicie przemykających ukradkiem myśli.
― Nie mamy wyjścia ― orzekł w końcu, z pewnym zrezygnowaniem,
potarł brodę palcami. ― Musimy zaryzykować. Nie widzę innej
możliwości.
― Spytałbym, czy wolisz już, czy na trzy, ale chyba znam
odpowiedź.
Puścił szalkę, ta zjechała gwałtownie w dół, burząc balans wagi.
Przez chwilę nic się nie działo, nic nie wybuchło, nie
zmaterializowała się żadna Ammat by ich pożreć, ani żadna
zagniewana i zapomniana bogini. W komnacie zaległa cisza;
głęboka, mocna, wibrująca w uszach i wzmagająca niepokój.
― Chyba nic… ― zaczął Isidoro, ale Serafin uciszył go
machnięciem szponiastej dłoni. Czuł coś. Gdzieś w powietrzu,
jakby przy sklepieniu…
Zadarł głowę w górę, obejrzał sufit. Wiatr wzmógł się, czuł to
wyraźnie nie tylko jako oddziaływanie magii, ale jako sam w
sobie żywioł. Nagły podmuch targnął rękawem jego szaty, pomknął
obok wagi, spychając ją na bok. Przedmiot zatańczył w miejscu,
jakby nagle chciał opuścić towarzystwo, Serafin stanowczo
przytrzymał podstawkę dłonią. Kolejny zbłąkany zefirek rozbił
się o ołtarz, wzniecił tuman kurzu. Isidoro kichnął.
Magia kotłująca się w komnacie skłębiła się wyraźnie na drugiej
szalce, przybierając formę bladobłękitnego obłoczku rozedrganej
energii, który z początku był zbyt lekki, by swoim pojawieniem
się czynić różnicę, ale rósł i nabierał ciężaru z każdą kolejną
sekundą. Kształt, początkowo znacząco kulisty, rozciągnął się
nieznacznie, stał się bardziej obły, by finalnie przybrać formę
szklanej łzy spowitej magicznym obłokiem emanującym
orzeźwiającym chłodem.
Obie szale wyrównały się, Serafin puścił podstawkę wagi i
wyciągnął rękę po butelkę. Złote szpony zawisły tuż nad
artefaktem, czarnoksiężnik wyczuwał wyraźną aurę właściwą
przedmiotom klasy legendarnej. Uśmiechnął się pod nosem, trochę
brzydko, a trochę chytrze.
Mevlana nigdy nie chciał pokazać mu tej cholernej butelki, nawet
mimo tego, że był niższy rangą.
― Weź laskę ― zwrócił się do Isidoro. ― Wolałbym nie
destabilizować wagi, nie mam ochoty na nieprzyjemne
niespodzianki.
Astrolog posłusznie złapał za artefakt, poczekał aż Serafin
zrobi to samo. Zdjęli przedmioty równocześnie; waga zachwiała
się nieznacznie, szalki poruszyły się niespokojnie, ale nic się
nie stało. Wiatr muskający jego kark zniknął, podobnie jak kłęby
magii tak wyraźnie wyczuwalne jeszcze chwilę temu.
Odgarnął włosy niedbałym gestem, stuknął szponem w szkło.
― Teraz musimy tylko stąd wyjść w jednym kawałku.
― Przewidujesz jakieś problemy?
Serafin wzruszył ramionami.
― Sayyidzi bywają nieprzewidywalni, Isidoro. Nie zdziwiłbym się,
gdyby skarbiec nagle postanowił nas utopić w baklawie.