Biegnie, pada, wstaje.
Biegnie, próbuje nie upaść. Pada. Wstaje, próbuje biec. Biegnie.
Szaleje wiatr – jeden z tych złowrogich, groźnych wiatrów. Targa włosami, wdziera się pod ubrania, zimnem przeszywa na wskroś. Świszczy w uszach, dmucha prosto w oczy, wdziera się do nozdrzy. Porywa liście, wyrywa konary drzew i rzuca gałęzie pod nogi.
A mimo to Lilian wciąż brnie do przodu. Choć ze zmęczenia łzy spływają mu po umazanych od błociska polikach, choć nie stawia stóp na ziemi tak twardo, jak wypadałoby je stawiać, kiedy podłe wietrzysko targa wątłym cielskiem na wszystkie strony, przez co zdarzy mu się potknąć o własne nogi – i znów, nieudolna pokraka ląduje twarzą w ziemi, to wciąż brnie do przodu uparcie. Nie poddaje się, nie rezygnuje. Nie w jego to zwyczaju.