15 sierpnia 2024

Od Bashara do Dantego

Przed tym, jak los skrzyżował jego los z Dantem, Bashar zawsze musiał radzić sobie jakoś z nadmiarem niewykorzystanego urlopu, byle żaden niespodziewany, nawiedzający szpital audyt nie przyczepił się do tego, że ordynator nadmiernie eksploatuje pracowników. Ordynator to oczywiście robił, ale nie potrzeba było ku temu namacalnych dowodów. Dlatego też lekarz niby brał dni urlopu, ale jakoś tak wypadało, że pojawiał się jednak w pokoju, szurał kapciami po korytarzach, konsultował się z innymi medykami w sprawie badań i odwiedzał swoich pacjentów, utrzymując uparcie, że to wszystko w celach towarzyskich.
W chwili obecnej Bashar również musiał dokonywać roszad i przemian z dniami urlopowymi, tym razem jednak nie chodziło o pozbycie się ich nadmiaru, ale raczej wyczarowanie ich z niczego, gdy Dante twardo opierał się nadmiarom dyżurów, albo wyciągał go gdzieś, wymuszając na lekarzu zasłużony odpoczynek. Pula dni wolnych kurczyła się w zastraszającym tempie, lecz nie po to Bashar żył tak długo, zbierając doświadczenie w kreatywnej księgowości na skalę państwa, żeby pokonały go rubryczki w jednym szpitalu. Szczególnie, gdy personel go lubił i wiedział, że w razie konieczności, może liczyć na pomoc i poradę tego jednego lekarza.
Konieczność wzięcia paru wolnych dni, by spędzić je spokojnie w Stellaire, Bashar najchętniej umotywowałby tym, że co prawda ciało wróciło na właściwy odłamek, ale głowa potrzebowała czasu, by przyzwyczaić się z powrotem do rutyny — długo go nie było, konferencja i wakacje sprawiały, że daty nieobecności, zakreślone na czerwono w kalendarzu, wyglądały groźnie. Lecz ordynator najpewniej kręciłby nosem na takie argumenty, toteż Bashar użył argumentu lekarskiego, naukowego i zdroworozsądkowego, którego podważyć się nie dało. Skoro wrócił z egzotycznego i odległego odłamka, właściwym było, by poddać się choć kilkudniowej kwarantannie.


Pierwsza noc, którą mógł spędzić normalnie, w wannie, nie zaś w zwyczajnym łóżku, przyniosła ciału spokój i głęboki sen, którego Bashar sam nie wiedział, że tak bardzo potrzebuje. Budzika nie nastawiali, pozwalając, by sen opuścił ich naturalnie. Bashar obudził się, nie wiedząc nawet, która godzina, bo zegarek Dante uparł się wynieść w ogóle z łazienki, otulony przyjemnym półmrokiem i znajomym ciepłem. Poruszył się lekko, instynktownie prostując ramiona.
— Panie doktorze, dzień dobry.
Zerknął w dół, spojrzeniem napotkał te pogodne, mroźnobłękitne oczy, wpatrujące się w niego z radosnym wyczekiwaniem. Rekini ogon poruszył się lekko pod wodą, otarł nieznacznie o łydki.
— Długo już nie śpisz?
— Nie wiem, straciłem rachubę — odparł, a Bashar zaś parsknął pogodnie, pokręcił głową.
— Trzeba było mnie obudzić.
Dante poprawił się przy nim, uniósł nieco, sięgnął ciemnych włosów.
— Miałem rzadką okazję popatrzeć sobie, jak spokojnie śpisz. Zawsze budzisz się przede mną, jeden raz możemy się zamienić.
Początkowy plan był taki, by i na śniadanie się zamienili i teraz to Dante miał próbować swych sił z ich ulubionymi naleśnikami, lecz przyzwyczajenia wygrały i nie wiedzieć kiedy, Bashar stał przy patelni, wprawnym ruchem odwracając naleśniki, Dante zaś nakrywał do stołu, kręcił się po kuchni, starając się przenieść sztućce, kawę, kwiaty, i jednocześnie zaczepiać Bashara, udając, że tylko niewinnie zerka mu w patelnię. Gdzieś po drodze udało się obrać granat, Dante rzucił tylko jednym stłumionym przekleństwem, gdy parę ziarenek prysnęło po stole, lecz w ogólnym rozrachunku potyczkę z owocem można było uznać za zwycięską.
Po leniwym, późnym śniadaniu, przyszedł czas, by odwiedzić stęsknione kaczki w parku, przywitać się z wiewiórkami i resztą gawiedzi, zerknąć też, jak się mają nowo posadzone rośliny i czy już zdjęli rusztowanie z odnawianych rzeźb. Pogoda cudownie dopisywała, a choć przez Stellaire przetaczała się właśnie fala upałów, chłodna bryza znad jeziora, kurtyny wodne i ciężka zaprawa, którą Bashar przeszedł w Sallandirze, sprawiły, że żar nie wydawał się dokuczliwy, a słoneczny blask grzał przyjemnie, nie pozbawiając jednak sił ani humoru.
Potem czekała ich wizyta na bazarku, kiedy to Dante prowadził Bashara między stoiskami, wybierając konkretne produkty i nie chcąc podzielić się z lekarzem tym, co zamierzał przygotować im na obiad, Bashar zaś śmiał się cicho, uważając, by jego próby zgadnięcia, o co może chodzić, na pewno nie były trafne. Wrócili do domu okrężną drogą, Dante sam nalegał, niepomny na ciążące na ramieniu siatki, skoro silna dłoń pewnie ściskała tę lekarską, a spacer był tak przyjemny.
Weszli na piętro, przyszedł czas, by wypakować zakupy, zająć się magią kulinarną. Dante próbował usadzić Bashara w salonie, mówiąc, że w całości ten obiad zrobi i jego kochanie może usiąść i wypoczywać, wybrać im film, albo pomyśleć, co by porobili po południu czy wieczorem, ale gdy plan ten rozpadł się radośnie, żaden z mężczyzn nie narzekał. Odległość między kuchnią i salonem okazała się zbyt wielka, i gdy Dante stał nad palnikami, Bashar kręcił się przy blacie, zajmując szatkowaniem jakichś warzyw.
— Kardamon, pieprz czarny, łyżka papryki… — mruczał pod nosem Dante, przebierając w przyprawach, doprawiając jedzenie coraz to nowymi aromatami. — I jeszcze… Kurwa, gdzie ten przepis.
— Jeszcze cynamon i gałka muszkatołowa.
— Tak, cynamon i… — Syren odwrócił się do niego, spojrzał uważnie. — Skąd wiedziałeś?
— Kupiliśmy cynamon i gałkę, więc to chyba naturalne, że trzeba użyć ich w przepisie — odparł lekarz, odwracając się profilem, akurat tak, by idealnie było widać ten daleki od niewinności uśmiech. Mężczyzna zerknął w patelnię. — Pak choi ci się zaraz przypali.
Teraz to Dante parsknął pogodnym śmiechem, pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
— Cieszę się, że już jesteś.
Bashar przeniósł ciężar ciała, oparł się o silny bark.
— Cieszę się, że już jestem.


Nim Bashar miał wrócić do swojego typowego, szpitalnego kieratu, czekało go jeszcze jedno zadanie – zapoznanie kolejnej ważnej dla Dantego osoby.
Tym razem jednak nie miała to być żadna bitwa, do której demon musiałby się przygotować, starając się przewidzieć, jakie działa zamierza wytoczyć na niego przeciwnik. Nie, tym razem chciał zobaczyć kogoś, o kim często słyszał, którego zdjęcia wielokrotnie widział, za każdym razem towarzyszącego uśmiechającemu się od ucha do ucha Dantemu. Virgil, przyjaciel z dzieciństwa i jedna z najbliższych syrenowi dusz, gotowy pozbierać gubiącego się w swych emocjach krawca, zaopiekować nim, gdy ten zapominał o sobie, i być głosem rozsądku, gdy Dante wybierał niezdrowy sposób radzenia sobie z problemami – Bashar zdecydowanie chciał poznać Vi, zobaczyć relację dwójki mężczyzn w rzeczywistości.
Wybrali ładną, yeongsańską restaurację, z udekorowanym zielenią roślin ogródkiem i drewnianą podłogą, po której bezszelestnie przemykali kelnerzy. Rozpięte nad ogródkiem płachty jasnego lnu chroniły przed upałem, cicha muzyka płynęła z głośników, a ulica, odgrodzona parkanem i drzewami, wydawała się odleglejsza, niż w rzeczywistości.
Wyszli odpowiednio wcześnie, by zasiąść i poczekać nieco na Virgila, lecz wilkołak również pojawił się przed czasem, na miejsce dotarli niemal jednocześnie. Bashar bezbłędnie rozpoznał te pogodne, metaliczne oczy, charakterystyczny nieład ciemnych loków i śniade policzki, tak naturalnie ozdabiające się wesołym uśmiechem.
— Miło mi cię poznać — powiedział, uścisnąwszy stwardniałą marmurem dłoń rzeźbiarza.
— Mi ciebie też — odparł, popatrując to na Bashara, to na Dantego, uśmiechając się coraz szerzej.
Usiedli, zamówili, Dante pożartował, atmosfera zaraz zrobiła się ciepła, przyjazna, bo oto syren siedział pomiędzy dwójką mężczyzn życzących mu jak najlepiej, znających go dobrze, gotowych podnieść, gdyby rzeczywistość rzuciła na kolana. Vi wodził wzrokiem między Dantem i Basharem, w końcu zgarnął parę tkwiących w stojaku pałeczek, niespiesznie skubnął koniec.
— Fajnie, że udało się w końcu spotkać — zaczął. — Mam nadzieję, że nie było ciężko. Znaczy, praca lekarza zajmuje dużo czasu, Dante też potrafi się zasiedzieć w zakładzie… — Wilkołak przechylił lekko głowę. — Zastanawiam się, czy czasem nie jest wam ciężko zsynchronizować kalendarze.
Dante wyszczerzył zęby, Bashar sięgnął dłonią, wsunął ją pod rękę syrena.
— Jeśli naprawdę chce się spotkać, grafiki da się ustalić tak, żeby było to możliwe. Ja mam możliwość przearanżowania godzin dyżurów, chociaż z przyjęciami pacjentów i operacjami najczęściej mam związane ręce. Jeśli chodzi o godziny spędzane w szpitalu, mogę się z kimś zamienić, albo pomówić z ordynatorem…
— …tym chujem złamanym…
— …żeby wziął pod uwagę moje argumenty…
— …i wypierdolił, bo nikt go w tym szpitalu nie chce…
— Dante! — Bashar naparł na niego ramieniem, parsknął śmiechem. Lekarz wrócił do rozmowy. — W każdym razie – takie negocjacje zazwyczaj wystarczają, reszta jest po stronie Dantego.
— Znasz Kuttnera, Vi — podjął syren. — Dopóki zamówienia idą, a klienci tylko trochę się czepiają, to nie ma problemu. Szczególnie, że mam maszynę w domu, więc mogę powkurwiać Wiśniewską o poranku.
— Ale udało mi się przekonać pana Orłowskiego, żeby odpuścił nieco grzejnikowi i nie bębnił laską w rury, próbując wymusić mir sąsiedzki.
— On i tak jest w połowie głuchy — obruszył się Dante. — A maszyna wcale nie jest taka głośna.
— Starzy ludzie mają swoje dziwactwa.
Krawiec westchnął, ścisnął mocniej dłoń lekarza.
— Zawsze dyplomatyczny.
Virgil tymczasem zdążył otworzyć pałeczki, a oczy błyszczały pogodnie, gdy mężczyzna słuchał tej wymiany zdań.
— Dante planujący bardziej pracę i swoje zajęcia, ciekawie się tego słucha — powiedział, parsknął śmiechem. — Jeszcze mi powiedz, że oduczyłeś go bałaganiarstwa.
— Sam się oduczył — odparł Bashar, nim kelner pojawił się z napojami. Mężczyzna wsunął słomkę do szklanki, pociągnął niewielki łyk. — O nic nie musiałem go prosić, niczego nie musiałem mówić.
— Niewiarygodne — Vi rzucił syrenowi rozbawione spojrzenie. — Od kiedy ty taki jesteś?
— Ja zawsze taki byłem — Dante wyszczerzył się do niego.
Kelner wrócił z resztą zamówienia i na moment rozmowa utonęła, zbiegła ze swojego toru, by skupić się na podanym jedzeniu. Pochwalono sos i makaron, Vi wyłowił kawałek przypieczonej wołowiny, Bashar sięgnął po ostry sos. Poszło parę pytań o ostatni wyjazd i Sallandirę, potem było coś o samym Yeongsanguk, lecz niewiele, żaden z nich nigdy w tamtym kraju nie był.
— Ale moglibyśmy tam kiedyś pojechać, co sądzisz? — rzucił Bashar, zerkając na Dantego.
Syren pokiwał głową.
— Ale najpierw w planach mamy Sallandirę, koniecznie też musimy odwiedzić Pantalazję, no i Raam mnie chyba zapierdoli, jeśli nie spędzimy chociaż paru dni w Bharacie. I rozmawialiśmy też kiedyś o Senkawie… — powiedział, wyliczając kolejne miejsca potencjalnych wycieczek.
— Plany wakacyjne mamy zaklepane na co najmniej trzy lata do przodu — podsumował Bashar, a Dante uśmiechnął się szerzej, coś rozbłysło w skrytych za różem oczach.
Makaron znikał szybko, po krewetkach wkrótce nie został nawet ślad. Jeszcze ostatnie kawałki kruszonych orzechów błąkały się w zagłębieniu talerza, starannie wyszukiwane przez wprawnie trzymane pałeczki. Rozmowa znów skręciła, tym razem w stronę samego Virgila, rzeźb i sztuki.
— Dante pokazywał mi zdjęcia niektórych twoich dzieł — zaczął Bashar, gdy stół już uprzątnięto i kelner subtelnie ułożył kartę, pragnąc skusić klientów deserem i kolejnymi napojami.
— Bo są zajebiste, a zajebistymi rzeczami trzeba się dzielić.
— Dante! — Virgil parsknął śmiechem.
— W pełni popieram w tej materii Dantego – sztuka zasługuje na rozgłos, nie ma w tym niczego złego.
Vi posłał mu lekki uśmiech, zapytał:
— A które konkretnie rzeźby widziałeś? Pamiętasz je może?
Bashar uniósł brew.
— Oczywiście, że pamiętam. Jedną z pierwszych, które Dante mi pokazał, była rzeźba driady z sarenką.
— Driady z… — Vi zamyślił się, nim przypomniał sobie dzieło. — To dość stara praca, chyba dałem ją na zaplecze. — Zerknął na Dantego. — Kiedy zrobiłeś zdjęcie?
— Kawałek czasu temu.
— Nie dało się nie zauważyć podobieństwa do Praksytelesa — kontynuował Bashar. — Sądzę, że to był ciekawy pomysł, Hermesa zastąpić driadą, Dionizosa sarenką i uzyskać taki delikatny, a jednocześnie przemawiający do duszy efekt.
Widział, że swoją wypowiedzią wziął rzeźbiarza z zaskoczenia.
— Dante ci o tym opowiadał?
— Nie musiałem — odparł Dante, szczerząc kły, przysuwając sobie kartę. — Bashar po prostu taki jest.
Virgil wrócił spojrzeniem do lekarza.
— To była w sumie wprawka, chciałem przećwiczyć parę rzeczy, tak technicznie, a jak lepiej to robić, niż naśladując dawnych mistrzów.
Bashar skinął głową. Gdzieś w tle kelner rzucił im uważne, podszyte nadzieją spojrzenie.
— Wydaje mi się jednak, że ulubieni dawni mistrzowie płynnie się u ciebie zmieniali — kontynuował Bashar. — Sylwetki zrobiły się bardziej dynamiczne i odważne, zacząłeś przekazywać więcej emocji.
— Tak, prawda… Chyba w życiu większości rzeźbiarzy przychodzi faza na Berniniego.
— Trudno się dziwić, kiedy zobaczy się rzeźbę Apollo i Dafne.
Dante zaczepił w końcu kelnera, zamówił jeszcze jakieś przekąski, a potem odpłynął nieco z rozmowy, gdy Vi wyszedł z początkowego zaskoczenia i defensywy, a tematy przeszły z ogólnych dotyczących rzeźby, na coraz bardziej szczegółowe i specjalistyczne. Pojawiały się nazwy dzieł, w końcu Bashar poprosił o więcej zdjęć, mężczyźni pochylili się zgodnie nad telefonem Virgila, ten zaś sprawnie wyświetlał kolejne obrazki, aż Bashar uniósł brew, podziwiając wyraźne krawędzie i starannie odwzorowane kolory.
— Co to za model? — spytał, wskazując na sam telefon. — Ma naprawdę dobry aparat.
Vi zająknął się, uśmiechnął.
— To stary model, po prostu Seymour go kiedyś naprawił i, jak to sam określił, poprawił to, co twórcy mogliby zrobić lepiej.
— Ach, rozumiem… — w głosie Bashara zadźwięczało rozczarowanie.
Dyskusja o rzeźbach biegła dalszym torem, kelner doniósł przekąski, dolał napoje, znów zniknął gdzieś dalej.
— I jeśli chodzi o Celliniego… — podjął Vi, Bashar nagle zmarszczył brwi.
— Nigdy go nie lubiłem.
Rzeźbiarz zamarł z dłonią w pół drogi do miski z ciasteczkami.
— Jak to? — spytał, przechylając głowę. — Ale przecież wcześniej mówiłeś, że Perseusz z głową Meduzy
— Ach, tak, tak, wiem. Jego rzeźby mi się podobają. Chodziło o niego samego jako człowieka — uściślił lekarz. — Nie dało się z nim w ogóle porozumieć, nie dotrzymywał terminów, ciągle miał problemy z prawem…
— W książkach wspominano, że miał burzliwe życie, a współpraca z nim nie należała do najłatwiejszych…
Bashar sięgnął po swój napój.
— Delikatnie powiedziane.
Oczy Virgila rozbłysły.
— Interesowałeś się bardziej jego biografią?
Demon nie odpowiedział od razu.
— Nie nazwałbym tego zainteresowaniem — powiedział ostrożnie, a potem nie wiadomo kiedy, rozmowa skręciła na nieco inne tory. — Nierzadko w dziełach poświęconych znanym osobom pomija się lub usprawiedliwia ich problematyczne zachowanie, jeśli tylko tworzona przez nich sztuka jest innowacyjna i ponadczasowa. — Bashar zerknął w stronę Dantego. — Pamiętasz naszą rozmowę o Coco, wtedy, na pokazie.
Dante oderwał się od słomki.
— Tak, Coco i jej podejście do modeli. — Syren zmarszczył brwi. — Rozmawialiśmy o tym z Vi, potem poszło na modeli do rzeźb i jeszcze parę innych rzeczy… — Dante dopił resztę ze szklanki. — Przeproszę was na chwilę.
To mówiąc wstał i zniknął gdzieś w trzewiach lokalu. Bashar miał już wrócić do rozmowy o rzeźbach i tym, jak sposób życia artysty rzutuje na jego dzieła, gdy poczuł, że Vi chciałby pomówić o czymś innym.
— Bashar, przepraszam, że tak nagle do tego wracam, ale mam takie pytanie.
Lekarz obdarzył go spokojnym, rozumiejącym spojrzeniem.
— Troszczysz się o niego, wiem. Pytaj śmiało.
Vi odetchnął, splótł dłonie.
— Po prostu teraz widzę, że jest szczęśliwy i dba o siebie, ale pamiętam… Ten moment na samym początku, kiedy się znaliście. — Wilkołak wziął głębszy oddech. — Zniknął na parę dni, a ja odchodziłem od zmysłów, nie wiedząc, gdzie się podział. Przyszedł do mnie w środku nocy, wyglądał tak żałośnie, jak nie on. A potem… potem tyle czasu chodził w bandażach. Dante niewiele mi o tym czasie mówił. — Zrobił niewielką pauzę. — To musiała być poważna sytuacja i zastanawiam się, czy wszystko jest już w porządku. Tak naprawdę w porządku.
Bashar odstawił swoją szklankę, dłonie ułożył na blacie, rozplecione i otwarte. Demon nie dzielił się ze światem szczegółami swojej relacji z innymi, większość osób usłyszałaby zapewne coś w rodzaju „skoro Dante niewiele o tym czasie mówił, zapewne miał ku temu powód, który powinniśmy obaj uszanować”, dostosowane tonem do statusu rozmówcy, lecz w przypadku Virgila sprawa prezentowała się inaczej. Bashar wiedział, jak wiele mężczyzna znaczy dla Dantego i jak szczere są jego uczucia, jak chętne do pomocy syrenowi są te szorstkie dłonie. Dlatego postanowił zrobić wyjątek, ten jeden raz uchylić zasłonę między światem i prywatnymi sprawami.
— Jest naprawdę w porządku, bo powód, dla którego do tego wszystkiego doszło, już nie istnieje, a my obaj rozumiemy, jaki był ciąg przyczynowo-skutkowy, który zmienił Dantego z mojego pacjenta w ukochanego partnera — wyjaśnił. — Znasz Dantego i wiesz, jakie było jego serce.
Vi zacisnął lekko usta, skinął głową. Dante, będący zawsze w centrum uwagi, rozkręcający imprezy, wracający każdego wieczora do domu z inną osobą – to wyglądało jak dobra zabawa tylko dla osób pozbawionych pomyślunku, niedostrzegających, jak poraniony i obolały w środku był syren.
— Gdy do mnie pierwszy raz przyszedł, on sam nie spodziewał się szczerości we własnych uczuciach, tym bardziej nie dostrzegłem jej ja. Sugestie w gabinecie zbywałem traktując Dantego z właściwym mojemu zawodowi profesjonalizmem, odmawiałem mu też, jeśli zdarzyło mu się znaleźć mnie poza gabinetem i dalej nagabywać. — Bashar urwał, popatrzył stanowczo w oczy Virgila. — Nie godzę się na bycie fanaberią i przelotną przygodą, podobne propozycje poczytuję jako osobisty afront, więc gdy Dante przekroczył pewne granice, wyjaśniłem mu dokładnie, dlaczego jego zachowanie jest skandaliczne i powiedziałem, że nie będę tego dłużej tolerował. Wiesz, jak potrafi pokłócić się Dante?
Coś przemknęło przez oblicze Virgila, oczy na moment posmutniały.
— Tak, wiem. Jego słowa potrafią być bardzo raniące.
— Owszem. Jeśli osoba, do której je kieruje, darzy go uczuciami. W naszym przypadku było inaczej – to ja byłem ważny dla Dantego, nie na odwrót, ja zaś… mam duże doświadczenie w przeprowadzaniu rozmów tak, by uzyskać żądany wynik.
Słowa były oględne, lecz tembr głosu mówił o braku litości, jakim Bashar obdarzył syrena, a fakt tego, że trzy dni samotności w objęciach oceanu nie uleczyły ran po tym starciu ani trochę, dopełniały obrazu tego, czego syren musiał wysłuchać pod klatką schodową Bashara.
— Ale zgodziłeś się iść z nim na pokaz do Coco, a potem na kolejne randki — powiedział Vi.
— Tak. Dante w końcu wziął się za bary z własnymi uczuciami i pokazał mi, że są szczere. Może i zaczęło się u niego z oglądaniem się za mną jak za butami na wystawie, ale uczucie przerodziło się w coś poważniejszego, tylko Dante sam nie potrafił tego ani nazwać, ani okazać. — Bashar zamilkł na moment. — Ja już wcześniej widziałem, że to unikalny mężczyzna, że jest gotów do poświęcenia, odważny, że potrafi wiele znieść bez skargi. Ale w moich oczach te pozytywne cechy nie miały szans przeważyć nad tym, czego ode mnie chciał. Co mu się wydawało, że jest mu potrzebne.
— Więc kiedy Dante w końcu pogodził się ze swoimi uczuciami i odpuścił…
Bashar skinął głową.
— Tak. Postanowiłem dać mu szansę. A on chwycił ją i proszę, gdzie go to zaprowadziło. — Demon się uśmiechnął. — Gdzie to zaprowadziło nas obu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz