Kilka kroków przed wejściem do pewnego lokalu stanęły dwie młode dziewczyny. Zmierzyły wzrokiem szyld, zerknęły przez wielkie na niemal całą ścianę okna do środka, badając, na tyle, ile się dało, wnętrze.
Przed nimi znajdowała się otwarta stosunkowo niedawno, ale już lśniąca popularnością kawiarnia: Napój bogów. Nazwa od razu przyciągała uwagę, ponieważ sugerowała, że podawane w niej napoje mogły się pochwalić nie tylko wysoką jakością, lecz również smakiem. Ach, i jeszcze jedna ważna rzecz – z tego, co słyszały, lokal prowadziły trzy osoby: wysoki, przystojny mężczyzna, urodziwy chłopak o hipnotyzującym spojrzeniu i uroczy dzieciak.
Sporo osób musiało to wszystko sprawdzić, a te dwie młode damy najwyraźniej nie mogły być inne.
Po krótkiej wymianie zdań postanowiły obie wejść do środka. Ta z ciemnymi włosami popchała drzwi, o których otwarciu powiadomił tradycyjny dzwoneczek; niby taki, jak w wielu innych lokalach, aczkolwiek wydający się brzmieć czyściej, lepiej (a może to była wina aury tego miejsca). Od razu rozejrzały się po wnętrzu, skąpanym w ciepłych barwach. Dominował brąz białymi i złotymi kontrastami, które nadawały temu miejscu bogactwa, profesjonalizmu. Wszystko było wyraźnie nowe, ale zachowane w domowym, przytulnym klimacie. Nie czuć też było tego, co towarzyszyło sieciówkom. O tak, już im się podobało to miejsce.
Po dokładniejszym rozejrzeniu się i przy okazji wypatrzeniu wolnego stolika wreszcie skierowały się w stronę lady.
I wtedy zobaczyły ich.
Za kasą kręciło się dwóch pracowników. Bliżej stał średniego wzrostu chłopak. Długie do barków, cieniowane włosy miał ułożone w codzienny, ale jednocześnie idealny wolf cut, który leżał na nim, jak gdyby został specjalnie dla niego stworzony. Perfekcyjnie współgrał z młodzieńczą, nieskazitelną twarzą, z początku łagodną, ale gdy chłopak na moment podniósł głowę na swojego rozmówcę, dało się dostrzec ładnie zarysowaną linię szczęki. Usta miał pełne, przy uśmiechu rysujące na lewym policzku delikatny dołeczek; pasowały wręcz niesamowicie do dużych oczu i prostych brwi, nadających twarzy pogodny, ale też profesjonalny wyraz. Ach, właśnie, te oczy! Choć na świecie istniało wiele wyjątkowych, magicznych istot, gdy dziewczyny zobaczyły dwukolorowe tęczówki z białymi źrenicami w środku, ciemnowłosa odruchowo uderzyła ręką swoją rudą przyjaciółkę.
Tamta jednak bardziej skupiła się na stojącym przy różnookim, wyższym mężczyźnie. Wzrostem na oko zbliżał się do metra dziewięćdziesiąt, ciało miał umięśnione, co łatwo dało się określić po rozpiętym nieco kołnierzu koszuli i podwiniętych za łokieć rękawach. Przy uśmiechu ukazywały się dwa dołeczki, a trochę trójkątnawe brwi nadawały mu zadziornego wyglądu. Stał pewnie siebie jak pan tego miejsca (według innych to on właśnie był właścicielem kawiarni), głos miał głęboki, z nutą melodyjności. Niemal czarne oczy z kontrastowymi białymi źrenicami wpatrywały się w niższego chłopaka, z którym dyskutował na jakiś temat.
— Jest i on! — usłyszała rudowłosa szept od przyjaciółki.
Spojrzała na bok, jej oczom ukazał się niziutki, wyglądający na nie więcej niż piętnaście lat chłopak. Wycierał właśnie stolik po klientach, którzy akurat wyszli. Buzię miał zaokrągloną, włosy schludnie ułożone z grzywką rozczesaną na boki, w oczach rozbawienie, pasję i te same, co u pozostałej dwójki źrenice. Gdy poczuł na sobie wzrok dziewczyn, podniósł głowę i pomachał im na powitanie.
— Słyszałam, że oni wszyscy są rodziną — rzuciła cicho rudowłosa.
— Ale wygląda na trochę młodego, żeby być ich ojcem, przynajmniej wolf cuta — odparła ciemnowłosa, ruchem głowy ukradkiem wskazując najwyższego z białookich.
— Może jest najstarszym bratem?
Na tę myśl obie niemal pisnęły.
Zapowiadał się wspaniały dzień!
Raoun poklepał swojego podwładnego po plecach i czmychnął gdzieś na zaplecze.
Cheoryeon odwrócił się w stronę klientów, na twarz wskoczył niewinny, bardzo ładnie na nim wyglądający uśmiech.
Nienawidził swojej pracy. Nienawidził siedzenia cały dzień w kawiarni i, udając, że nie ma żadnych zmartwień, uśmiechać się do nieznajomych, jak gdyby ten jeden gest miał zaczarować ich w stałych klientów. A nie, chwila, tak było. Wykrzywiał kąciki ust ku górze, przytulnym głosem oferował specjały, dzięki czemu ponad połowę osób widział potem po raz drugi, trzeci, siódmy, dziesiąty. I w sumie lubił słuchać miłych komentarzy na temat swojego wyglądu czy głosu (nawet ktoś mu powiedział, że wygląda jak idol).
Cena za takie teksty jednak była dość wysoka.
Prawo Równowagi potrafiło być niekiedy naprawdę brutalne. Cheoryeon był obsypywany komplementami, zarabiał całkiem ładną sumkę jako barista dzięki sporej popularności kawiarni oraz szczodrości Raouna, ale dla wyrównania szal siła wyższa regularnie zsyłała na niego sytuacje, które na tyle go denerwowały, że gdyby nie boskie ciało, to pewnie dawno by już osiwiał.
Nie, musiał wytrzymać. Trudno, trafiali się różni ludzie, ale hej, czego się nie zrobi dla dobrych pieniędzy, prawda? Zresztą, nie licząc upierdliwych klientów, praca sama w sobie nie była zła. Szef się po nim nie woził (w sumie Raoun go po koneksjach zatrudnił), Yonki... o dziwo dawał radę, więc Cheory technicznie pracę samą w sobie miał dobrą. Mógł normalnie usiąść sobie na krześle, gdy przez pewien czas nikogo nie obsługiwał! To był duży plus! To znaczy, to nie tak, że od całodniowego stania bolały go nogi, ale boskie ciało mimo wszystko nie zabezpieczało przed utratą psychicznej energii.
Dobra, okej. Dobra, profeska, pełna profeska.
— Dzień dobry! — przywitał się ze zmierzającymi w jego stronę klientkami, zarzucając swój klasyczny, niewinny uśmiech. — Co podać?
Dziewczyny podeszły do lady. Rudowłosa podążyła dziwnie tęsknymi oczami za znikającym z jej pola widzenia Raounem, podczas gdy ciemnowłosa, mimo pozornej dyskrecji, pochłaniała wręcz wzrokiem Złotoskrzydłego.
— Dzień dobry — odpowiedziała trochę nieśmiało, na moment zakrywając dłonią uśmiech. — Co macie do picia?
Cheoryeon dwie sekundy stał nieruchomo, po czym, wciąż z tym samym uśmiechem, podniósł obie ręce i otwartymi dłońmi wskazał wielką, czarną tablicę nad nimi z kompletnym menu. Tablicę, którą on sam, bez niczyjej pomocy, gibając się na drabinie, uzupełniał kredą, ponieważ ani Yonki, ani nawet Raoun nie mieli wystarczająco ładnego pisma. Tablicę, na której nawet porobił rysunki, żeby dodać jej osobowości, nakarmić oczy. Tablicę, która go prawie zabiła... a raczej drabina, z której zleciał, ale mniejsza.
Podczas gdy dziewczyny zaczęły wzrokiem mierzyć menu, Cheoryeon wykonał ukradkiem wdech mający na celu ogarnięcie emocji. Dalej nie rozumiał, jakim pieprzonym cudem dał się zaciągnąć w biznes Raouna. O tak, świetny pomysł, żeby założyć kawiarnię Napój bogów i sprawić, by pracowała w nim trójka bogów! Co za lśniąca idea! Nigdzie czegoś takiego nie było!
— Czym jest opcja Cokolwiek? — usłyszał.
Powrócił wzrokiem na dziewczyny, uśmiechnął się tak, jak wcześniej.
— Wybierając ją, otrzymają panie losowy z napojów zapisanych na żółto — odpowiedział.
— Aa. — Obie w tym samym czasie pokiwały.
To był jego pomysł. Gdy Raoun zebrał ich wszystkich przy stole, żeby opracowali jakieś napoje, których nigdzie indziej nie dało się dostać, Cheoryeon od niechcenia zarzucił magiczną propozycję – jeśli do lokalu przyjdzie ktoś, kto nie będzie umiał czegoś wybrać i w sumie odpowiadać mu będzie cokolwiek, to wtedy do akcji wkroczy opcja Cokolwiek. O dziwo Raoun przyjął tę wizję. I w sumie się przydawała, bo klienci dzięki temu zastanawiali się aż o pięć procent mniej!
Rudowłosa spojrzała odrobinę niżej.
— A Niespodzianka?
Ruchem głowy wskazała napis, jak gdyby Cheoryeon nie potrzebował wcale odwrócenia się o niemal sto osiemdziesiąt stopni, żeby również tam zerknąć.
Na szczęście nie musiał, bo, hm, pracował tu.
— To niespodzianka. Ten napój przygotowuje mój współpracownik. — Ruchem głowy wskazał wycierającego któryś już z rzędu stolik Yonkiego. — Możemy zapewnić, że każdy się zaskoczy.
Poszerzył uśmiech, lekko zmrużył oczy.
Niespodzianka z kolei powstała z inicjatywy Boga Chaosu. Powiedział, że doda do kawy szczyptę swojej mocy, sprawiając, że nikt nie będzie umiał przewidzieć jej smaku. Dosłownie. Ktoś mógłby poczuć autentyczne truskawki albo banany, sosnę(?), nie, Yonki, mięso nie, nic z takiego obiadowego zestawu, bez przesady – to w drugiej części powiedział Raoun. Bóg Spirytyzmu na początku trochę sceptycznie do tego podszedł, ale ostatecznie się zgodził pod warunkiem, że te smaki mimo wszystko będą takie kawiarnijne. Cokolwiek to mogło znaczyć.
Dziewczyny chwilę się zastanawiały.
Taką dłuższą chwilę.
A ciemnowłosa to się wydawała częściej spoglądać na niego niż tablicę.
— Polecam Crunchy Frappuccino z ciasteczkami — przerwał między nimi ciszę, posyłając klientkom uśmiech.
Jeden z najdroższych napojów.
— O, to weźmiemy dwa — odpowiedziała ciemnowłosa, gdy gestem uzgodniła to z przyjaciółką.
— Dobrze. — Z tym samym uśmiechem zaczął klikać palcem w ekran przed sobą. — Jakie sosy?
— Karmelowy i czekoladowy.
— Z bitą śmietaną?
— Tak.
— Z posypką?
— Czekoladową i orzechową.
— Dobrze. — Chwilę zaznaczał poszczególne opcje. — Coś do zakąszenia? Mamy zadowalającą ofertę ciast.
Dziewczyny zerknęły z powrotem na tablicę, tym razem całkiem na prawo, gdzie były wymienione ciasta. Chwilę błądziły po niej wzrokiem, popatrzyły też na kawałki ciast przeznaczone na wystawę. W końcu jedna spytała, czym był specjał dnia, a gdy Cheoryeon odpowiedział, że dzisiaj mieli sernik marchewkowy, obydwie klientki zamówiły sobie po kawałku. Zapłaciły razem, wzięły paragon i udały się do jednego ze stolików pod ścianą.
Złotoskrzydły odwrócił się tyłem do lady, udając, że sprawdza coś na półkach, westchnął ciężko.
Ta praca zbyt wiele od niego wymagała.
Nienawidził być aż tak na siłę fałszywy, znaczy się, miły. Te ciągłe uśmiechy, słodkie słówka, ta cała błazenada trwająca cały dzień, sześć razy w tygodniu. Gdyby Raoun tak dobrze nie płacił, to by zaraz się zwolnił i jeszcze go pozwał. I pozwałby klientów. Wszystkich by pozwał.
Musiał jednak wytrzymać. Dla Suyeon i Kamyka. Dla siebie. Dla ich całej rodzinki.
Ruchem ręki przywołał do siebie Yonkiego i kazał mu, żeby zaczął przygotowywać zamówienie, podczas gdy on obsłużył kolejną klientkę. Stosunkowo młoda kobieta zapłaciła, usiadła przy oknie. Cheory chwilę zgniatał drobno zmielone ziarna w małym naczyniu, które następnie włożył do maszyny ciśnieniowej. Gdy w filiżance (plus do wyglądu) znalazła się odpowiednia ilość espresso, wlał ją do kubka, następnie dodał mleka. Przed podaniem jeszcze dodatkowo podgrzał kawę, ponieważ miało to być:
— Ekstra-ekstra-ekstra gorące latte!
Serio, kto zamawiał ekstra-ekstra-ekstra gorący napój? Żeby to chociaż był Ignis z Voxa, to by jeszcze Cheory przymknął na to oko, ale to była jakaś kobieta kompletnie nieprzypominająca muzyka. Nawet nie miała energii genashiego ognia!
Zjawiła się wyczekiwana enigma przed ladą, bez uśmiechu podziękowała. Złapała kubek za ucho i, jeszcze zanim odeszła, postanowiła pociągnąć pierwszy...
— A! — Syknęła, krzywiąc się wyraźnie. — Gorące!
— Naprawdę? — Cheoryeon uniósł obie brwi. — Cóż, to ekstra-ekstra-ekstra gorące latte.
Trochę mu się wymsknęło, jednak nie zamierzał za to przepraszać.
— Ale jest za gorące! — odpaliła klientka.
— Ale pani chciała takie.
— Ale poparzyłam się w język...!
— Powinna pani to przewidzieć! — Rozłożył ręce. — Nawet niepotrzebne są do tego zdolności jasnowidzące!
Zmierzył wzrokiem wygląd kobiety. Wtem westchnął ciężko (który już raz w tym dniu), z gardła wydostał się cichy pomruk.
— Yonki, schłodź pani kawę, ja dokończę frappe.
— Się robi! — odparł wesoło Bóg Chaosu.
Zostawiając Yonkiego z kobietą, podszedł do maszyn, przy których chwilę temu mniejszy chłopak przygotowywał zamówienie dla dwóch wcześniejszych klientek. Dokończył wszystko, postawił na ladę razem z kawałkami ciasta, wypowiedział całe zamówienie na głos, by dziewczyny po nie przyszły. Ciemnowłosa uśmiechnęła się do niego odrobinę dziwnie, wrzuciła do słoika na napiwki banknot. Różkooki popatrzył na papierek.
Przynajmniej coś.
Czas mijał, ruch dzisiaj był średni. Cheoryeon w wolnych chwilach siadał na krześle i brał do rąk mały szkicownik z ołówkiem, żeby sobie poszkicować. Narysował uproszczoną sylwetkę człowieka, odrobinę wymazał gumką, a potem stopniowo projektował jakiś strój. Zarysował kontur kurtki, zaznaczył kilka kieszeni, zaczął kombinować jakieś gogle...
Dzwoneczek przy drzwiach z powrotem postawił go do pionu. Schował pod ladą swoje przybory, wygładził rękami fartuch. Przywołał na twarz firmowy uśmiech, powitał nowego klienta. Starszy mężczyzna zamówił małe espresso (tak, była jeszcze opcja dużego espresso dla silnych i opętańców), przy płaceniu wręczył dokładnie tyle, ile kosztowała kawa. Takich klientów Cheoryeon lubił – spokojnych, ani narzekających, ani nazbyt ciekawskich czy śledzących każdy jego ruch, Nie zastanawiali się długo, płacili kartą lub dawali w gotówce dokładną kwotę. Złotoskrzydły przy tych klientach dostawał nadzieję, że praca baristy nie była taka zła.
I wtedy maszynę ciśnieniową szlag trafił.
Nie miał pojęcia, co się stało, ale po prostu odmówiła mu posłuszeństwa. Wycisnęła tylko połowę esencji, a potem się zbuntowała. Cheoryeon próbował ją jakoś ogarnąć, nawet wyłączył i włączył ponownie, ale to nie pomogło.
Trochę niezręcznie przeszedł koło klienta, żeby znaleźć się przy przygotowującym jakiś inny napój Yonkim. Nachylił się, zniżonym głosem podzielił się z nim swoim problemem, a potem zaciągnął do maszyny, aby bóg coś z tym zrobił. Tak, on. Bóg Chaosu. O dziwo z reguły naprawiał wszystko.
Szczerze(!) przeprosił mężczyznę za problem i zaproponował rekompensatę w postaci darmowego małego cappuccino, tamten jednak powiedział, że i tak za nie zapłaci. Ostatecznie udało im się dojść do porozumienia: klient zapłacił za cappuccino jak za espresso.
Dobra, mini kryzys zażegnany. Teraz tylko poczekać, aż Yonki zchaosi maszynę do stanu użytkowego.
W Napoju bogów zawitał kolejny klient, tym razem wyglądający na świeżą czterdziestkę mężczyzna. Podszedł do lady; poświęcił tylko jedno krótkie spojrzenie na zbadanie tablicy.
— Poproszę flat white — powiedział mocno neutralnym tonem.
— Ach, przepraszamy — zaczął uprzejmie Cheory — ale nasza maszyna ciśnieniowa obecnie jest w trakcie naprawy i nie możemy podać niczego na bazie espresso.
Gdyby dostał chociaż minutę, to by zdążył dać karteczkę o tym.
— A, rozumiem. — Tamten nieco robotycznym ruchem pokiwał głową; na szczęście nie spojrzał w stronę dziecka kombinującego coś z maszyną. — To poproszę zwykłe latte.
Cheoryeon zamrugał.
— Em, latte też jest na bazie espresso.
— To niech będzie latte bez espresso.
Co?
— Czyli chce pan samo mleko? — Uniósł jedną brew, jednocześnie mrużąc oko pod nią.
— Nie.
— To nie będzie latte, bo do latte potrzeba espresso.
Jak można nie rozumieć tak prostej rzeczy?! Okej, spoko, nie każdy był kawowym świrem i nie wiedział, co dokładnie pływa w jego kawie, on sam nie należał do znawców, koneserów czy innych krytyków kofeiny, ale przecież jasnowidz wytłumaczył jasno! Nawet żart mu wyszedł z tego! Serio, jak można było nie załapać, że maszyna ciśnieniowa nie działa, więc NIE BĘDZIE NIC NA BAZIE WALONEGO ESPRESSO!
— Dobra, dobra, nie denerwuj się — rzucił mężczyzna, niezgrabnie przy tym machnął ręką.
— Nie denerwuję się — skłamał z odrobinę psychopatycznym uśmiechem. — Po prostu proszę mi powiedzieć, co pan chciałby zamówić, wykluczając napoje na bazie espresso, czyli wszystkie, które na tablicy z menu nad nami wymienione są pod dużym napisem w szeryfowej czcionce: „NA BAZIE ESPRESSO”. — Uniósł rękę, wskazując odpowiednie miejsce na tablicy.
— Uch, po prostu daj mi... — Zerknął na menu. — Eeeee... Okej — wrócił wzrokiem na chłopaka — po prostu daj mi cappuccino.
— Nie.
— No dajcie cokolwiek, na bogów!
— Czyli Cokolwiek, rozumiem. — Wciąż z psychopatycznym uśmiechem zaczął stukać palcem w ekran. — To będzie osiem funtów.
Klient niechętnie zapłacił kartą. Gdy zaczął szukać wolnego miejsca, Cheory ruszył w stronę maszyn, wołając:
— Yonki, idź na zaplecze po rozpuszczalną!
— Się robi! — Bóg zasalutował wesoło i skoczył do odpowiedniego pomieszczenia.
Złotoskrzydły podparł na moment ręką czoło.
Naprawdę, skąd się takie osoby brały? Przy takim postępie technologiczno-magicznym powinny istnieć urządzenia skanujące inteligencję – postawiłoby się coś takiego przy wejściu i osoby ze zbyt niskim wynikiem nie mogłyby wejść. Ach, wtedy to by było! W takich warunkach to mógłby pracować jako barista nawet pół wieku!
Doczekał się kolejnej chwili spokoju, głównie dlatego, że udało mu się przykleić na drzwiach karteczkę z informacją, że maszyna ciśnieniowa nie działa. Dzięki temu mniej osób zaglądało do kawiarni, a on mógł sobie pozwolić na oddech. Usiadł na krześle, kontynuował szkicowanie.
Niestety Yonki był zadziwiająco dobrym naprawiaczem (określenie „mechanik” trochę tutaj nie pasowało), ponieważ maszyna po niecałym kwadransie działała jak nowa. To sobie Cheory nieźle odpoczął.
Pomyśleć, że dzisiaj to Raoun miał poranną zmianę, nie on! Osobiście wolał pracować rano, bo potem popołudnie miał luźniejsze, nawet jeśli często spędzał je na zapleczu, bo prowadzenie popularnej kawiarni w trzy osoby nie pozwalało na luźny i krótki grafik. Przynajmniej płacono mu za bycie on standby. W sumie Bóg Spirytyzmu śmiesznie wymyślił ten biznes. Niektóre rzeczy inaczej działały, ale przy takich pieniądzach Cheoryeon nie mógł narzekać na sam system pracy.
Tylko na klientów.
— Poproszę cappuccino, ale z podwójnym espresso.
— Dobrze, to będzie sześć funtów. — Postukał palcem w ekran.
— Sześć? — Klient uniósł brew, strzygnął jednym ze zwierzęcych uszu. — Myślałem, że pięć.
— Funt za dodatkowego szota.
— Och.
Mężczyzna przeleciał wzrokiem po ladzie, natrafił nim na słoik z napiwkami. Bez jakiegokolwiek zastanowienia sięgnął ręką, wybrał funta i położył razem z pozostałymi pięcioma.
Cheoryeon skamieniał w połowie wykonywania ruchu.
Dosłownie dostał laga mózgu.
Typ zrobił to na jego oczach. Na jego jasnowidzących oczach. Ha, Cheoryeon mógłby być ślepy na jedno oko, a w drugim mieć wadę minus pięć i nadal by to dostrzegł. Jak. Koleś. Śmiał. Brać. Ze. Słoika.
— Odkładaj.
— Hm? — Klient postawił uszy; chyba w kulki sobie leciał, bo wyglądał, jakby nie wiedział, o co chodziło.
— Do słoika.
— Nie no, w zeszłym tygodniu włożyłem tutaj funta, teraz go zabie...
— Do słoika.
Miał ochotę przefrunąć przez ladę, pociągnąć typa za te wkurzające trójkątne uczy, wsadzić do nich kostki lodu, a następnie polać wrzątkiem.
— Ale technicznie to mój funt...
— RAOUN!
Na zawołanie z zaplecza wyłonił się Raoun, który jak gdyby czekał na jakąś akcję w jego lokalu (choć to nie mogła być prawda, pewnie po prostu siedział na telefonie). Mężczyzna podszedł do jasnowidza, spojrzał wpierw na niego, potem mężczyznę po drugiej stronie lady.
— Co jest?
— Nasz kochany, rzekomo regularny klient próbuje zapłacić za kawę pieniędzmi ze słoika — odpowiedział potulnym tonem Cheoryeon.
Słysząc jego słowa, Raoun uniósł jedną brew, nie ukrywając zaskoczenia. Mimo to był w miarę spokojny. Z niegłośnym: „Ach tak?”, spuścił wzrok na podstawkę i, nie dając nikomu czasu na żadną akcję, jednym ruchem ręki zagarnął pieniądze, które następnie wrzucił do słoika z napiwkami.
Mina klienta była bezcenna.
— Coś jeszcze? — rzucił krótko Bóg Spirytyzmu.
— Już nic — odpowiedział naturalnie Cheoryeon, jak gdyby to, co przed chwilą zobaczył, było u nich typowym wtorkiem.
Bóg odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę zaplecza. Cheory odprowadził go wzrokiem, podczas gdy klient ukradkiem sięgnął ręką do słoika, lecz nim palce znalazły się w jego wnętrzu, otrzymał solidne pacnięcie, aż uderzył spodem dłoni w szklaną szyjkę. Zabrał rękę, zaczął ją masować; widząc wyskakujące zaczerwienienie, podniósł głowę i ujrzał Raouna, który znikąd się przed nim zmaterializował. Dwójka wymieniła się spojrzeniem, białe źrenice niemal wywiercały dziurę w oczach klienta. Trzy dłużące się sekundy później białooki wyprostował się, pogroził palcem i bez słowa sobie poszedł.
Cheoryeon leniwym wzrokiem popatrzył na ekran przy kasie, zmierzył wzrokiem wybrany wcześniej napój.
— Nadal chce pan to cappuccino z podwójnym espresso? — spytał, przywołując na twarz niewinny uśmieszek.
Mężczyzna zerknął na niego, chwilę jeszcze masując rękę, aż w końcu prychnął pod nosem.
— Uch, wychodzę! — Odwrócił się na pięcie i skierował do wyjścia.
— Miłego dnia, zapraszamy ponownie! — Pomachał mu na „do widzenia”.
Nie, naprawdę, skąd się oni wszyscy brali?! Wpadali tu przez dziki portal?! A może z kosmosu? Może próbowali przejść przez Mgłę, ale tylko zassało im mózgi, bo nie wierzył, po prostu nie wierzył, że w ich głowach były jakiekolwiek szare, już nie wspominając o synapsach między nimi. On sam prędzej pojechałby w odwiedziny do dawnego sierocińca, niż odwaliłby coś takiego! Poszedłby do Dantego i powiedziałby mu, jakim super jest syrenem, na którego zawsze można liczyć, ale nigdy nie pomyślałby nawet przez choćby jedną milisekundę, żeby wybrać pieniądze ze słoika na napiwki i spróbować nimi zapłacić! I SAMIEC SIĘ JESZCZE BRONIŁ! NIECH LEPIEJ BRONI SWOJĄ GODNOŚĆ...!
A nie, chwila.
Nie dało się bronić czegoś, co nie istniało.
Na szczęście nie trafiał często na debilnych klientów. Byli oni mniejszością. Znacznie częściej przychodził ktoś normalny, kto pokazywał, że można jak przykładny obywatel Novendii wejść do kawiarni, zamówić coś, zapłacić, wypić, zjeść i wyjść, nie powodując przy tym żadnych problemów ani nie irytować pracowników. Nawet nie trzeba było się uśmiechać, serio. Mógł wejść ktoś kompletnie naburmuszony, wzrokiem prawie zabijający, ale dopóki zachowa podstawowe zasady przebywania w tego typu miejscach, Cheoryeon będzie się cieszył.
Wreszcie doczekał się momentu, kiedy najkrótsza wskazówka zegarka na jego nadgarstku zaczęła coraz bardziej się zbliżać do godziny bogów – czyli po prostu godziny zamknięcia kawiarni. W lokalu pojawiało się coraz mniej osób, praca robiła się taka, jaka powinna być od początku: spokojna, powolna, niemalże kojąca. Gdy minuty wykonywały już ostatnie skoki, Złotoskrzydły postanowił pomóc Bogu Chaosu ze sprzątaniem. Nawet Raoun proponował pomoc, ale dwójka odparła, że z pierwszymi porządkami dadzą radę.
Odłożył ostatnie naczynia do mycia, westchnął.
Myślał o powrocie do domu. Po drodze kupi sobie jakieś piwko, żeby siebie wynagrodzić za tak dzielną pracę. Teraz się już nie upijał, więc mógł sobie pozwolić. Jeszcze się trochę pobawi z Kamykiem. I ponarzeka siostrze na ludzi.
W kawiarni rozległ się dźwięk dzwonka. Słysząc go, Cheory prawie zaklął. Z dość sporym trudem wrócił na kasę; nie chciało mu się nawet od razu patrzeć na klienta.
Przed ladą stanęła średniego wieku kobieta w krótkich do szczęki, tlenionych włosach, wyraźnie kreślonych kredką, łukowatych brwiach, ubrana w białą, pseudojeansową kurteczkę i spodnie do kompletu.
— Dzień dobry — powiedziała.
— Dobry wieczór — odparł niższym niż normalnie głosem Cheoryeon.
— Poproszę...
Nie, on się nie da! Był twardym żołnierzem! Był Zlotoskrzydłym!
— Przepraszamy, za mniej niż minutę zamykamy.
Kobieta popatrzyła na niego znad ciemnych okularów.
Kto, do absolutnej cholery, nosił okulary przeciwsłoneczne PO ZACHODZIE SŁOŃCA?!
— Dobrze, to poproszę duże Boskie Frappe i dwa kawałki brownie.
— Nie, nie, zamykamy. — Szybko sprawdził godzinę na swoim zegarku. — Już po czasie, zamykamy na poważnie.
— Ale zamówiłam przed zamknięciem.
Dostał kilkusekundowy lag mózgu; był prawie pod wrażeniem, że drugi w tym dniu.
— Niestety już jest zamknięte. — Wyłączył ekran. — Przepraszamy, prosimy przyjść jutro, jak kawiarnia będzie ponownie otwarta.
— Nie, nie rozumiesz, chłopcze. — Przestąpiła z nogi na nogę, podparła się ręką na biodrze. — Przyszłam, zanim jeszcze była godzina zamknięcia i zdążyłam złożyć swoje zamówienie, więc powinieneś je dla mnie przygotować. — Skrzyżowała ręce na piersi, zacmokała z niezadowoleniem. — Widać, że się nie uczysz w szkole.
Cheoryeon schylił się odrobinę, próbował powstrzymać śmiech, lecz nie udało mu się i z gardła wyślizgnęło się parsknięcie. Odchylił głowę do tyłu, w oczach lśniła granica szaleństwa. Chyba zwariował do reszty.
Kobieta zmierzyła go krytycznym wzrokiem. Otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś, lecz Złotoskrzydły ją wyprzedził, mówiąc:
— Jestem starszy niż pani rodzice, dziadkowie i przodkowie sprzed przynajmniej czterech pokoleń razem wzięci, a i tak mówię tylko o tych latach, które pamiętam, to po pierwsze. — Wystawił otwartą dłoń, zgiął kciuk. — Po drugie — w ślad za kciukiem powędrował palec wskazujący — zamykamy o dwudziestej pierwszej, a ta godzina już wybiła. — Ponownie zerknął na zegarek. — Nawet jest minuta po czasie, więc teraz mogę zgłosić panią za wtargnięcie na cudzą posesję, jeśli pani nie opuści grzecznie naszego lokalu.
— Słucham?! — Niemal zachłysnęła się powietrzem. — Nie będzie jakiś gówniarz do mnie pyskował!
Jasnowidz jednak nie miał najmniejszej ochoty, ani nawet energii (psychicznej) na użeranie się z babsztylem.
— Yonki, trzeba wynieść śmieci — rzucił beznamiętnym tonem.
— Się robi! — Yonki dosłownie wyrósł zza lady.
Mimo wzrostu bóg bez problemu przeskoczył ladę i znalazł się tuż przy kobiecie, mówiąc do niej, że ma zadanie do wykonania. Ku jej jakże wielkiemu zdziwieniu oraz przebijającym się przez tapetę na twarzy przerażeniu malec podniósł ją swoimi niewielkimi dłońmi niczym postać w grze dla dzieci jakąś nagrodę i z bananem na buzi wyniósł z kawiarni.
Cheoryeon położył cały tors na ladzie, westchnął najcięższej, jak tylko się dało.
Zapadła cisza. Błoga cisza. Kawiarnia została oficjalnie zamknięta na ten dzień. Nikt tu już więcej nie mógł wejść. Teraz tylko posprzątać do końca i dom.
Posprzątać i dom.
Spokojnie zdjął fartuch.
I cisnął nim w podłogę.
— RAOUN, JA RZUCAM TĘ ZJECHANĄ ROBOTĘ!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz