Nie wiedział, ile czasu już tutaj spędził. Nie miał też pojęcia, kiedy ostatni raz mistrz się z nim kontaktował. Pamiętał jedynie, że było to bardzo dawno temu.
Otchłań otworzyła się niespodziewanie. Z dnia na dzień odwróciła życie wszystkich do góry nogami. Z portalu wypełzły istoty istnie z najgorszych koszmarów. Pojawiło się ich tysiące, albo i więcej. Wiele potwornych bestii sprawiło, że wyjście na zewnątrz stało się niemożliwe. Miasta opustoszały. na ulicach zapanowała cisza, a oprócz krwiożerczych monstrum ciężko było cokolwiek żywego spotkać.
Na samym początku, bunkier, w którym się chował, został wypełniony po brzegi szukającymi schronienia mieszkańcami miasta. Mogli się tam zatrzymać wszyscy potrzebujący pomocy. Nic więc dziwnego, że i dla Song Ana znalazło się tam trochę miejsca. Za wszelką cenę próbował dotrzymać towarzystwa zmartwionym śmiertelnikom i napawać ich nadzieją. Mimo miłych słów i nieznikającego z twarzy uśmiechu, jego samego męczyła jedna trudna sprawa.
Utracił kontakt z mistrzem. Znaczy się, bardziej: nie mógł go nawiązać. Opuszczając Grom, Yunru Lei obiecał, że jeśli uczeń będzie potrzebować pomocy, zawsze będzie mógł o nią poprosić. Song An, odkąd świat zaczęły męczyć bestie z Otchłani, niejednokrotnie starał się uzyskać wsparcie od mentora, ale ten milczał. Sprawa ta martwiła go bardzo, biorąc pod uwagę pewne zmiany w nim samym.
Przede wszystkim, jego moce wróciły. Znaczy się, po części. Wprawdzie nie odzyskał całej swojej potęgi, ale przynajmniej część umiejętności wróciła. Te zdolności, które na nowo w sobie odkrył, sprawiły, że mordercze potwory przestały być dla niego zagrożeniem. Nawet te najbardziej niebezpieczne nie mogły go doścignąć. Przestał odczuwać także głód i pragnienie.
Przewaga ta nie sprawiła, że Song An chciał opuścić bezpieczny bunkier. Oczywiście głównym powodem pozostawania w miejscu nie był strach. To tutaj najintensywniej próbował nawiązać kontakt z mistrzem. Martwił się, że jeśli wyruszy w podróż, Yunru Lei go nie odnajdzie.
Bunkier pustoszał. Wszyscy wyruszali na wschód, gdzie wojsko przygotowało chroniony obszar dla uchodźców. Tam zmierzali ludzie z nadzieją, że bestie z Otchłani ich nie dosięgną.
Każda osoba, jaką poznał Song An gdzieś się rozpłynęła. Najpewniej i oni ruszyli do schroniska. Tylko on pozostał w opustoszałym mieście, siedząc w ciemnym bunkrze, licząc na pomoc mistrza. Ta jednak nie nadchodziła.
Mijały dni. Song An powoli tracił nadzieję, że mentor się do niego odezwie. Może nauczyciel wierzył, że jego uczeń sobie poradzi? Ale dlaczego więc oddałby mu część mocy? Tak niespodziewanie i bez żadnego słowa?
Wierzył, że bóg burzy musiał mieć jakiś powód. Song An nie miał innego wytłumaczenia na jego milczenie.
Po kilku dłużących się dniach, zebrał się w sobie i wyszedł na powierzchnię. Pierwsze, co zauważył na zewnątrz to zniszczone budynki. Wyglądały one, jakby przeszło przez nie tornado. Okna zostały wybite, dachy zerwane, a cegły walały się po popękanych drogach. Między budowlami wyrosły dziwaczne, nieznane Song Anowi rośliny, tak jakby natura starała się wyprzeć dawne rządy człowieka.
Dawno nie wychodził na powietrze, stąd zmiany, jakie zastał, naprawdę go zaskoczyły. Najgorsze w tym wszystkim było to, że był kompletnie sam. A nienawidził samotności.
W ciszy przemierzał opustoszałe ulice. Odkąd odeszli stąd ludzie, tak i bestie z Otchłani się przemieściły. Zdawało się, że podążają tropem człowieka, nie przerywając swoich wiecznych łowów.
Szedł w ciszy, rozglądając się na boki w obawie, że tuż za rogiem czyha na niego niebezpieczeństwo. Wolał być przygotowany na każdą ewentualność. Nie potrafił znieść tego, że jest kompletnie sam. Wspominał, jak jeszcze niedawno mijał tutaj setki ludzi, całkowicie zajętych swoimi sprawami. Dziś, ich dawne kłopoty zwykłej codzienności najpewniej były już kompletnie nieaktualne, ponieważ zastąpiła je walka o przetrwanie w świecie, którym rząd przejęły okrutne bestie.
Minęło południe. Song An dalej nie opuścił granic miasta. Właściwie to kręcił się w kółko, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Właściwie, to miał cichą nadzieję, że uda mu się spotkać jakiegokolwiek śmiertelnika. Samotność go dobijała. Pozostawiony jedynie ze swoimi myślami, nie potrafił przestać martwić się o mistrza.
Przysiadł na krawężniku i obserwował pustą ulicę. Mieszkańcy domów przy niej wybudowanych musieli wynieść się stąd w niemałym pośpiechu. Świadczyły o tym porozrzucane wszędzie rzeczy osobiste: walizki, ubrania, a nawet zabawki… Wszystko porzucone i zapomniane. A Song An czuł się podobnie.
Oparł łokcie na kolanach, kładąc twarz na otwartych dłoniach. Zastanawiał się, dlaczego mistrz dalej się nie odezwał. Przecież musiał wiedzieć, co tutaj zaszło. Dlaczego więc milczał…?
I może boski sługa użalałby się nad sobą chwilę dłużej, kiedy niespodziewanie usłyszał krzyk. Skoczył na równe nogi, starając się zlokalizować źródło dźwięku. Rozejrzał się. Hałas dochodził zza pobliskiego budynku. Nie zastanawiając się chwili dłużej, Song An pobiegł na ratunek. Bardzo, bardzo szybko.
Budowla została rozerwana przez nieznaną młodzieńcowi roślinę. Miała ona grube, giętkie pnącza. Owijały one fundamenty domostwa, wypływały z jego okien, drzwi i komina. Wyglądało to tak, jakby ów zielsko wprowadziło się tam na miejsce ludzi.
I cóż. Może sam ogrom rośliny mógł zadziwiać, aczkolwiek najbardziej zaskakującą rzeczą w jej bycie było to, iż jej liany poruszały się w szokująco szybkim tempie. Song An, gdy tylko znalazł się w zasięgu pnączy, musiał wykonywać naprawdę zręczne uniki. Dla ucznia boga burzy, pana błyskawic, coś takiego nie sprawiało najmniejszego problemu. Co innego dla nieszczęsnego mężczyzny, którego mięsożerna roślina złapała w pasie i pociągnęła w swoim kierunku.
Boski sługa nie miał wyjścia. Musiał podejść bliżej, aby uwolnić pechową ofiarę zielska. Nie miał żadnego planu. Po prostu skoczył do przodu, ominął trawiastą mackę, przeturlał się po ziemi, zmniejszając dystans między nim a nieznajomym.
Roślina nie dała rady go pochwycić Song Ana, któremu udało się dostać do uwięzionego mężczyzny. Nie miał ze sobą żadnej broni ani niczego, czym mógłby go uwolnić. Czas i szalejąca nad ich głowami roślina nie działały na korzyść sytuacji.
Boski sługa nie mógł długo się zastanawiać. Postawił wszystko na jedną kartę. Wyminął mężczyznę, a następnie podskoczył i chwycił pnączę trochę dalej, niż owijało ono nieszczęśnika. Ścisnął je i skupił moc na dłoniach. Impuls elektryczny zgromadzony przed niego był na tyle mocny, że dał radę przypalić roślinę.
Liana opadła bezwładnie na ziemię, puszczając więźnia wolno. Mężczyzna spadł na chodnik, z trudem łapiąc oddech. Odkaszlnął kilka razy, gdy niespodziewanie poczuł kolejne szarpnięcie. Przeszedł go dreszcz w obawie, iż natrętna roślina znów go pochwyciła. Tym razem, jednakże, był to Song An, który korzystając z odzyskanej nadludzkiej siły, wyciągnął go z zasięgu ataku rośliny.
Już chwilę później obydwaj siedzieli na krawężniku kilka ulic dalej, odpoczywając po szaleńczym biegu. Znaczy się, mężczyzna padał ze zmęczenia. Na Song Anie taka akcja ratunkowa nie wywarła najmniejszego wrażenia. Przynajmniej nie teraz, gdy był w pełni swoich burzowych sił.
– Zaryzykowałeś dla mnie życie – powiedział z niedowierzaniem mężczyzna, gdy odzyskał głos. – Nie wiem, jak ci dziękować…
Song An w końcu miał chwilę, aby przyjrzeć się swojemu rozmówcy. Był to równie niewysoki, co on, jasnooki blondyn. Co ciekawe, miał na siebie założony mundur policyjny. Oprócz tego, mężczyzna wyglądał na naprawdę wyczerpanego. Oczy miał podkrążone, jakby od dawna nie spał, a cerę bladą. Zdaniem boskiego sługi, nie mógł mieć on więcej niż 30 lat. A przynajmniej tak mu się wydawało.
– Każdy by tak postąpił – stwierdził Song An, wzruszając ramionami. Uśmiechnął się szeroko. – Nie mogłem cię tam zostawić!
Mężczyzna jednak posmutniał. Wbił wzrok w ziemię.
– W ogóle nie powinienem dopuścić do sytuacji, żeby ktokolwiek musiał mnie ratować – mruknął. – To ja przybyłem tutaj, aby pomóc wydostać się ostatnim mieszkańcom miasta, a jedyne, co robię, to sprowadzam na siebie kłopoty.
– Przecież to nie twoja wina! – Song An stanął tuż przed nim. – To mogło się zdarzyć każdemu!
– Cóż, przynajmniej w połowie wypełniłem swoje zadanie.
– Zdanie? – Boski sługa przekrzywił głowę, zadając pytanie.
– Służby mundurowe zajmują się sprowadzaniem pozostawionych w strefach zagrożenia ludzi do Głównego Schronienia – wyjaśnił mężczyzna. – A dzisiaj spotkałem ciebie, więc będę w stanie ci pomóc! Odwdzięczyć się!
Oczy policjanta zalśniły. Song An nie wiedział, jak ma mu powiedzieć, że nie ma w planach dołączyć do uciekającej przed potworami populacji. Nie miał jednak serca odmówić mężczyźnie w mundurze, który już zdążył się ucieszyć,
– Ah, tak, tak właśnie – zaśmiał się nerwowo, patrząc w bok. – Schronienie, taaak, schronienie…
– Znajduje się kawałek stąd, ale jak wyjdziemy na główną drogę, zgarnie nas wojsko – tłumaczył entuzjastycznie mężczyzna.
Song An kiwał głową, na wszystko to, co policjant do niego mówi. Cóż, nie chciał go zasmucać. Nie teraz, gdy właściwie otarł się o śmierć.
– Swoją drogą, cieszę się, że wpadłem na czarodzieja! – powiedział jasnowłosy mężczyzna. – Wolałbym nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby nie ty!
– Czarodzieja? – Song An otworzył usta z zaskoczenia.
– No, ciebie – wskazał policjant, nie kryjąc swojego zaskoczenia. – Użyłeś magii, żeby mnie uwolnić, prawda?
– Czarodziejem! – zawołał boski sługa. – Właśnie tak, jestem czarodziejem. Najnormalniejszym na świecie. Czarodziejem, co ten, no, czaruje. Zupełnie zwyczajnie.
Policjant zmarszczył brwi i zmrużył oczy, na co Song An uśmiechnął się niezręcznie. Zaśmiał się cicho.
– To ten, um… – próbował zmienić temat. – Mam na imię Song An.
– Felix – przedstawił się uprzejmie, chociaż dalej spoglądał na boskiego sługę podejrzliwie.
– Miło mi cię poznać, panie Felixie! – Na ustach Song Ana pojawił się serdeczny uśmiech. Czuł, że poznał właśnie nowego przyjaciela.
– Felix wystarczy… – zakłopotał się policjant. Uniósł rękę, wplatając dłoń w kręcone włosy.
Między obydwoma zapanowała trochę niezręczna cisza. Felix wpatrywał się w niebo, bawiąc się kosmykami włosów, a Song An opierał się o ścianę pobliskiego budynku. Nadchodziła noc.
– Chyba powinniśmy znaleźć schronienie. – Młody policjant przerwał ciszę. – Co powiesz na ten supermarket?
Wskazywał ręką galerię, do której Song An chodził z George’em po zajęciach. Tam kupił kucykową bransoletkę. Codziennie nosił ją na ręce, nawet dzisiaj, kiedy nie wiedział nawet, czy z jego przyjacielem jest wszystko w porządku. Odkąd bestie z Otchłani wypełzły, nie widział się z nim. Tęsknił i martwił się o niego, a koralikowa ozdoba jedynie potęgowała te uczucia.
Nie mógł jednak odmówić mężczyźnie wejścia do galerii. Sam dałby radę podróżować bez odpoczynku jeszcze niezliczoną ilość dni, ale Felix wyglądał na padniętego.
– Może znajdziemy tam też coś do jedzenia? – zauważył boski sługa, uśmiechając się do policjanta. – W każdym razie, chodźmy!
Supermarket nie przypominał tego, czym był wcześniej. Znaczy się. Faktycznie jego fundamenty nie zostały naruszone, ale panujący wewnątrz chaos i bałagan sprawił, że boski sługa nie poznawał galerii. Przede wszystkim uderzała go cisza, tak bardzo niepodobna do tego miejsca. Wcześniej ludzie ledwo się mieścili, z trudem przeciskając się do poszczególnych sklepów, a dzisiaj jedynymi klientami byli Song An i Felix.
Ich kroki odbijały się echem po ogromnej przestrzeni. Dotarli niemal na sam koniec supermarketu, gdzie znajdował się wielki sklep spożywczy. Chociaż półki były poprzewracane, a część artykułów leżała porozrzucana na ziemi, wszystko wskazywało na to, że uda im się tutaj znaleźć coś sensownego do jedzenia.
Song Ana lekko niepokoił fakt, że zbierają wszystko bez żadnej zapłaty. Przyzwyczaił się, że ludzie za wszystko płacili, ponieważ inaczej była to kradzież (przekonał się o tym kilka razy w mało przyjemnych okolicznościach). Ale skoro policjant wydał nieme przyzwolenie, boski sługa podnosił z ziemi puszki z kukurydzą.
– Powinniśmy wziąć też coś na zapas – stwierdził Felix, gdy udało im się odnaleźć trochę jedzenia o długiej dacie przydatności. Song An doniósł butelki wody.
– Mogę przynieść plecaki z działu szkolnego – zaproponował boski sługa. – Zajmie mi to sekundkę!
Nie czekał właściwie na odpowiedź policjanta. Doskonale wiedział, gdzie znaleźć poszukiwane przedmioty, ponieważ niejednokrotnie oglądał je tutaj z George’m. Zebrał dwa ze stojącej jeszcze szafki, a następnie odniósł je do Felixa. Prowiant został zapakowany.
Zasiedli do kolacji. Jeśli w ogóle tak można było to tak nazwać. Z puszek jedli groszek, przegryzali suchym chlebem tostowym, chrupali chrupki keczupowe i popijali herbatą mrożoną. Posiłek nie należał do tych najbardziej wartościowych, ale przynajmniej jakiś zjedli. Znaczy się, Song Anowi nie robiło to najmniejszej różnicy, ale Felix pochłaniał kanapkę za kanapką.
Po posiłku usiedli obok siebie, rozmawiali o wszystkim i o niczym jednocześnie. W obliczu globalnej tragedii najzwyklejsza na świecie konwersacja była na wagę złota.
– Wiesz, to trochę dziwne – powiedział niespodziewanie Felix, rozglądając się po ogromnym pomieszczeniu sklepu.
– Co właściwie masz na myśli?
– Jak zaczęło się całe to szaleństwo, ludzie ruszyli do sklepu, aby uzupełnić zapasy – przypomniał policjant dzieje sprzed kilku miesięcy. – Wynosili jedzenie całymi tonami.
– Pamiętam, jakby to było wczoraj – przytaknął Song An. – Papier toaletowy rozszedł się w dosłownie kilka sekund.
– Tak, tak. – Felix pokiwał głową. – Więc nie wydaje ci się to trochę podejrzane, że tutaj udało nam się znaleźć jedzenie? I to jeszcze takie z długim terminem przydatności?
Boski sługa zmarszczył brwi. Policjant miał rację. Wszystko, co tutaj znaleźli, dawno temu powinno zostać rozkradzione przy okazji upadku znanej dotychczas cywilizacji. Skąd więc tutaj tyle dobrodziejstw? Tak popularny obiekt handlowy, logicznie rzecz biorąc, musiałby w pierwszej kolejności ulec rabunkom.
– Jeśli się nad tym zastanowić – przytaknął Song An – to masz kompletną rację. To bardzo dziwne.
– Coś musiało się stać – stwierdził policjant, marszcząc brwi. – Nikt nie zostawiłby tak wiele dobrego jedzenia.
Boski sługa przytaknął. Felix miał zupełną rację. W sytuacji zagrożenia życia, upadku całej cywilizacji, nikt nie przejmował się pieniędzmi. Ogólnie pojęte zasady istnienia w społeczeństwie przestały obowiązywać: kradzieże stały się czymś na porządku dziennym. W związku z tym, faktycznie zaskakujący był fakt, że nikt jeszcze nie obrabował galerii, a przynajmniej jej części spożywczej.
Rozwiązanie zagadki nadeszło chwilę później. I to dosłownie. Pierwszym zwiastunem zbliżającej się bestii były butelki z wodą, których zawartość zaczęła rytmicznie podskakiwać. Następnie młodzi mężczyźni usłyszeli kroki. Coraz głośniejsze i szybsze. Nim zdążyli zareagować, zza rogu wyskoczył potwór.
Oczom Song Ana ukazało się monstrum, przypominające trochę ogromną salamandrę. Gad miał ciemne łuski i potężny okrągły łeb. Stworzenie był bardzo długie, a dodatkowej wielkości nadawał mu ogon: gruby oraz wiotki niczym wielki bicz, zrzucał pozostałe jeszcze na półkach przedmioty.
W pierwszej chwili Felix i jego towarzysz zamarli w bezruchu. Policjant wstrzymał oddech, a jego oczy zrobiły się niemal tak duże, jak spodki od filiżanki. Song An, stojący twarzą w twarz z bestią, wcale nie wyglądał lepiej.
Szybko skoczył w tył, w obawie, że znajdzie się w zasięgu ataku potwora. Boski sługa miał pustkę w głowie. Wiedział, że najlepszym wyjściem zawsze jest ucieczka, ale monstrum ustawiło się w bardzo niekorzystnym dla nich położeniu, odcinając im drogę do wolności. Możliwe, że gdyby Song An był tutaj sam, to bez najmniejszego problemu ominąłby przeszkodę. Nie mógł jednak zostawić Felixa na pastwę losu.
Mówiąc o tym, policjant stanął tuż obok boskiego sługi i skierował wyciągnięty zza pasa pistolet w prosto w stronę łba potwora. Odległość pomiędzy nimi nie była duża, stąd żaden z wystrzałów nie spudłował. Niestety, zdawało się, że pociski nie zrobiły na bestii najmniejszego wrażenia, a jedynie zirytowały ją i zachęciły do szarży.
Podłoga zadrżała. Artykuły na półkach rozbiły się o ziemię. Monstrum ruszyło prosto na dwóch młodych, szczerząc dwa rzędy lśniących kłów. Felix zareagował szybko i pociągnął Song Ana w bok. Udało im się uniknąć ataku. Bestia miała problem z wyhamowaniem. Uderzyła w przeciwległą ścianę na tyle mocno, że zdawało się, że cały budynek zadrżał.
Potwór zdawał się być chwilowo rozkojarzony. Machnął łbem kilkakrotnie, jakby próbował odzyskać równowagę. Nadarzył się idealny moment na to, aby spróbować uciec.
— Biegnij do drzwi, ja wezmę zapasy — polecił Song An. Nie czekał na odpowiedź Felixa. Szczerze mówiąc wolał, aby policjant się wycofał. W pojedynkę boski sługa miał większe szanse na pomyślny odwrót.
Felix nie czuł się jednak przekonany.
— Nie mogę cię tak zostawić — odparł, marszcząc brwi. — Jeśli się pospieszymy, to…
— Uważaj! — przerwał mu niespodziewanie Song An.
Za niczego nieświadomym Felixem pojawiła się bestia. Widocznie musiała szybciej dojść do siebie, niż się tego spodziewali!
Boski sługa nie miał zbyt wielu możliwości. Musiał postawić wszystko na jedną kartę. Chwycił policjanta za ramię i odepchnął go, jak mocniej tylko potrafił. Plan, który sklecił na poczekaniu obejmował ratunek Felixa poprzez skupienie na sobie całej uwagi potwora.
Cóż. W pewien sposób poszło po jego myśli. Policjant zniknął z pola widzenia monstrum. Stał teraz oko w oko z Song Anem. Boski sługa wierzył w swoje umiejętności. Ogromna salamandra syczała wrogo, machając potężnym ogonem.
Potwór przystąpił do ataku. Song An bez problemu uniknął szarży. Właściwie, to myślał nawet, że jeśli teraz ominął potwora, to ucieczka powinna pójść z górki! Wystarczyło przebiec przez bramki, dotrzeć do Felixa, a następnie wspólnie opuścić to przeklęte miejsce. Wszystko na wyciągnięcie ręki.
Cóż, przynajmniej taką miał nadzieję. A one z reguły bywają złudne. Wyjście znajdowało się parę kroków od Song Ana. Właściwie skupił się wyłącznie na nim. Obserwował, czy bestia się nie zbliża. Cały wzrok wbił w jej ogromne cielsko.
Nic więc dziwnego, że przegapił skierowany w skierowany w swoją stronę ogon. Nim zdążył zareagować, oberwał nim prosto w klatkę piersiową. Było to uderzenie niemal miażdżące kości – gdyby nie wrodzone umiejętności Song Ana (oraz jego pochodzenie) prawdopodobnie nie dałby rady podnieść się znów na nogi.
Został popchnięty na szafki stojące za nim. Ogłuszony opadł na płytki. Przez chwilę stracił orientację, gdzie właściwie się znajduje. Miał wrażenie, że świat wokół niego wiruje. Gdzieś w oddali słyszał swoje imię, ale nie potrafił określić kierunku, skąd dźwięk pochodzi.
Nigdy nie czuł się tak źle. Z początku nie mógł nawet złapać oddechu, później każda kolejna próba sprawiała mu ból, jakiego nie doświadczył ani razu wcześniej. Nawet, gdy Dante z impetem Różową Strzałą wpadł na niego podczas ich pierwszego spotkania. Wyszedł z tego bez żadnego draśnięcia.
Teraz było jednak inaczej. Co najgorsze, kiedy tylko ucisk w gardle przeminął, Song An wykaszał na otwartą dłoń krew. Cóż, ciężko stwierdzić, co bardziej go zaszokowało: pulsujący ból i chaos w głowie czy widok czerwonej, lepkiej cieczy.
Krople kapały na posadzkę. Boski sługa wiedział, że jego aktualne ciało nie jest doskonałe. W końcu, sam się na to zgodził. Nie przypuszczał jednak, że taki szok wywoła na nim widok swojej własnej krwi.
Dłonie Song Ana zaczęły drżeć. Właściwie, zapomniał już o bólu w klatce piersiowej. W głowie miał całkowitą pustkę. Jak miał skorzystać ze swojej nadludzkiej szybkości, skoro czuł, jakby był niemal sparaliżowany?
Pomoc nadeszła nieoczekiwanie. Wystarczyło, że Felix popchnął Song Ana, a ten jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odzyskał świadomość. Wydawało się, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, gdzie i w jakiej sytuacji właściwie się znajduje.
Byli w pułapce. Chociaż faktycznie policjant uratował otępiałego boskiego sługę, tak teraz bestia całkowicie zagrodziła im drogę. Obydwaj mieli kłopoty. I to najpoważniejsze, jakie spotkały ich tego dnia.
Song An próbował szybko wymyślić coś, co umożliwiłoby im ucieczkę. Jego szybkość okazała się mało skuteczna. I miał jeszcze Felixa na głowie. Był wdzięczny mężczyźnie za pomoc, ale obawiał się, że w tym momencie naraził on niepotrzebnie swoje życie.
Boski sługa musiał postawić wszystko na jedną kartę. Prawdę mówiąc, nigdy nie zamierzał używać swoich zdolności poza Gromem. Teraz został jednak postawiony pod ścianą. Postanowił nagiąć wyznaczone przez siebie samego zasady. W związku z tym, zebrał się w sobie i skoczył przed policjanta. Znalazł się pomiędzy nim, a bestią. Wyciągnął dłoń, zmarszczył brwi, podjął próbę koncentracji swojej mocy.
Monstrum nie zamierzało rezygnować z łatwego posiłku. Ponownie ruszyło w stronę młodych mężczyzn. Tym razem Song An również postanowił nie pozostawać dłużny. Nim bestia w ogóle zdążyła się zbliżyć, boski sługa wystrzelił zebraną w ręce moc. Błyskawica ugodziła potwora prosto w łeb, trafiła idealnie między oczy. Ogromne ciało agresywnego stworzenia zadrżało od wysokiego napięcia. Jeszcze przez chwilę istota poruszała się spazmatycznie, aż w końcu poruszyła ogonem po raz ostatni, nim z hukiem opadła na ziemię.
Song An wziął głęboki oddech i opuścił rękę. Koniuszki jego palców były obolałe, ale nie bolały. Właściwie miał wrażenie, że całe wcześniejsze urazy minęły. Po użyciu umiejętności poczuł się dziwnie lepiej. Dodatkowo, ucieszył się, że w ogóle trafił tak potężnym piorunem, w końcu, dawno ze swoich mocy nie korzystał.
– Zabierajmy się stąd – zawołał do Felixa. Sam chwycił oba plecaki z zapasami. Policjant nie odpowiadał, więc boski sługa ostatecznie odwrócił się i spojrzał w jego kierunku. Mężczyzna wpatrywał się w Song Ana z otwartymi ustami, był kompletnie zaskoczony. Boski sługa przewrócił oczami, zawrócił, złapał go za rękę i pociągnął za sobą:
– Pośpieszmy się, to coś dalej może stanowić zagrożenie.
Schronili się w niewielkim, wcześniej pewnie przeznaczonym dla personelu pomieszczeniu. Tam rozłożyli fanty i zajęli się kolacją.
– Jesteś naprawdę potężnym czarodziejem! – Felix poruszył temat walki z bestią. W jego głosie Song An usłyszał niemałe zdziwienie.
Boski sługa nie wiedział, czy w takich okolicznościach powinien dalej ukrywać swoją fałszywą tożsamość. W końcu, czy w obliczu katastrofy miało to jakikolwiek sens? Postanowił po raz pierwszy zdradzić swoją tajemnicę.
– Cóż, właściwie, to nie jestem czarodziejem – powiedział nieśmiało, bawiąc się kosmykiem włosów, aby unikać kontaktu wzrokowego.
– Jak to? – Policjant wydawał się być jeszcze bardziej zaskoczony. – Przecież wcześniej użyłeś magii, prawda?
– Tak, ale – zgodził się Song An – nie jestem czarodziejem. W sumie to nawet nie jestem człowiekiem.
Felix zrobił naprawdę wielkie oczy.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – dopytywał. – Wiesz, rasa nie ma specjalnie znaczenia i tak dalej, po prostu...
– Jestem czymś pomiędzy.
– “Pomiędzy”? – powtórzył policjant drżącym głosem. – Pomiędzy czym?
– Człowiekiem a bogiem – wydukał Song An. – Znaczy się, nie jestem bogiem. Ale człowiekiem tym bardziej. Dlatego czymś pomiędzy. Służę bogom. Właściwie to tylko jednemu, ale…
Widząc naprawdę przerażony wyraz twarzy Felixa, Song An wziął głęboki oddech. I zaczął opowiadać wszystko. Od samego początku. Od opuszczeniu Gromu po nieszczęścia dzisiejszego dnia.
Policjant przez chwilę trawił każdą kolejną informację, jaką zdradził mu o sobie boski sługa, pomasował skronie, aż w końcu odezwał się:
– Czegoś nie rozumiem. Skoro nie musisz jeść ani pić, po co to poświęcenie? Dlaczego ryzykowałeś tak wiele, aby zdobyć to wszystko?
– Ponieważ ty tego potrzebujesz – odpowiedział Song An niemal od razu. – Wiesz, chciałem pomóc.
Felix westchnął głośno. Z jakiegoś nieznanemu boskiemu słudze, policjant posmutniał.
– To ja chciałem pomóc tobie – wyjawił z żalem. – Ale widać, że chyba narobiłem więcej głupot niż pożytku.
– Przesadzasz – zaśmiał się Song An. – Uratowałeś mnie. A oprócz tego, bardzo cieszę się, że cię spotkałem. Wiesz, odkąd zaczęło się całe to szaleństwo, byłem trochę samotny.
Felix uśmiechnął się delikatnie.
– Cóż, miło mi to słyszeć – zakłopotał się, zerkając w bok. – Co teraz planujesz?
– Może kontynuujemy wspólnie podróż?
– Ale… Wydawało mi się, że mówiłeś o tym, że nie planujesz iść do głównego schronu – przypomniał młody policjant.
– Cóż, ale nie mam też żadnych innych planów – mówiąc to, Song An wzruszył ramionami. – Tak naprawdę, dopóki mój mistrz się ze mną nie skontaktuje, jestem wolny. Więc chętnie do ciebie dołączę!
– W takim razie, liczę na owocną współpracę!
Mieli przed sobą jeszcze długą drogę, a to był dopiero początek ich podróży. Nieznane ludzkości bestie szalały po powierzchni, stanowiąc zagrożenie na każdym kroku. Ale tego wieczoru ani Song An, ani Felix się tym nie przejmowali. Teraz jedli kukurydzę z puszki i byli naprawdę szczęśliwi.
O ile można było takim być w obliczu apokalipsy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz