02 sierpnia 2024

Od Eliasa do Isidoro

Ładnie powiedziane, przeszło Eliasowi przez myśl, kiedy za pomocą magii sięgnął po pierwszą lepszą książkę z biblioteczki i przewertował ją, w poszukiwaniu czegoś ciekawego. W tym czasie monolog Richarda przeszedł na jakiś mało istotny temat i czarodziej pozwolił sobie po prostu tego nie słuchać. Był niemalże pewien, że jego towarzysz wyprawy również selekcjonował zakres przyswajanych słów, które padały z ust pracownika instytutu.
Właśnie.
Towarzysz.
Minął już szmat czasu od kiedy elf ostatni raz mógł kogoś nazwać towarzyszem. Instytut zwykle wysyłał go w pojedynkę. Zajmował się wyznaczonymi przez górę incydentami magicznymi, analizował stare zaklęcia, jeździł oglądać świeżo odnalezione ruiny albo robił cokolwiek innego, co od niego w danym momencie chcieli. W końcu nie miał nic lepszego do roboty. Sam też we własnym zakresie urządzał sobie przeróżne wyprawy, ale jakby teraz tak pomyślał, to nawet nie znał nikogo, kogo faktycznie mógłby na nie zabrać. Nie byłoby kłamstwem stwierdzenie, że w tym stuleciu był sam jak palec.
Nie był samotny. Przynajmniej tak mu się wydawało. W końcu miał głowę pełną wspaniałych wspomnień, czy potrzebował czegoś więcej?
Elias zerknął dyskretnie na Isidoro. Miał wrażenie, że pod pewnymi względami są do siebie bardzo podobni, ale mimo to nie wiedział zbytnio, jak powinien nawiązać z nim znajomość. Nie był duszą towarzystwa, nie potrafił prowadzić rozmówek o wszystkim i niczym, więc jak mógłby się zbliżyć do jasnowidza? Poza tym w głowie kotłowały mu się jeszcze inne pytania. Czy mężczyzna o popielatych włosach nie będzie uciążliwy? Czy nie będzie kulą u nogi? Czy uda się im dogadać?
Przypomniał sobie, że już kiedyś towarzyszyły mu tego rodzaju myśli i wątpliwości. Wtedy też przechodził długi okres bycia samotnym wilkiem i ciężko było mu znieść świadomość, że miało się to nagle zmienić. Mimo to nie żałował, że tego pamiętnego dnia postanowił się przełamać i pozwolił tej osobie wkroczyć w swoje życie. Miał nadzieję, że tym razem będzie podobnie.
– Jeśli chodzi o transport. – Czarodziej w końcu skupił się wywodzie koordynatora. Odłożył książkę na miejsce i usiadł w fotelu tuż przy jasnowidzu, stawiając na swoich nogach pudełko z McRonald. – Przygotujemy dla was prywatny samolot, który zabierze was prosto do Medwi. Na lotnisku będzie na was czekać lokalna ekipa badawcza. Przejmą was pod swoje skrzydła, zawiozą do kopalni i przekażą niezbędne szczegóły, które zostały pominięte w raporcie. Czy macie jakieś pytania?
W gabinecie zrobiło się tak cicho, że można było usłyszeć przelatującą muchę. Elf przez chwilę śledził wzrokiem jej tor lotu. Jak ona się tu dostała?
– A kiedy w ogóle ma być ten wylot? – zapytał nagle Elias.
Uśmiech Richarda drgnął niebezpiecznie, jakby zwiastując upadek całej tej miłej fasady. Nim jednak do tego doszło, mężczyzna odchrząknął i jak gdyby nigdy nic wytłumaczył:
– Przed chwilą o tym mówiłem. Czyżby pan mnie nie słuchał?
– Nie.
Znowu zapadła cisza i przez pokój przeleciała ta sama mucha.
– Dobrze… W takim razie powtórzę specjalnie dla pana. Wylatujecie za tydzień w sobotę. Macie stawić się na lotnisku nie później niż o wpół do szóstej. Czy wszystko jasne?
Elias pokiwał głową.
– Świetnie. Teraz dam wam jeszcze kopie akt waszej wyprawy, abyście mogli jeszcze raz we własnym zakresie przeanalizować zawarte w nich informacje. – Richard otworzył wbudowaną w biurko szufladę i wygrzebał z niej dwa spięte pliki dokumentów. Przekazał je siedzącym naprzeciwko mężczyznom i klasnął w dłonie. – Czyli żadnych więcej pytań? Cudownie! W takim razie nie będę panom dłużej zajmował czasu. W razie jakichkolwiek wątpliwości proszę się ze mną kontaktować. Numer do mnie macie podany na pierwszej stronie akt. – Wstał energicznie od biurka i nie minęło nawet pięć sekund, a ten już stał przy otwartych drzwiach. – A teraz żegnam się z panami i życzę owocnych badań w kopalni!
Isidoro podniósł się ze swojego fotela, więc czerwonowłosy poszedł w jego ślady i podążył za nim do wyjścia. Minęli suszącego zęby Richarda i ruszyli spokojnym krokiem wzdłuż pustego korytarza.
– A! Panie Eliasie! – Czarodziej zatrzymał się i obejrzał się przez ramię na mężczyznę, zza którego uśmiechem kryła się maluteńka nutka złośliwości. – Proszę się nie spóźnić na samolot! – Po czym zamknął za sobą drzwi.
Elf bez jakiejkolwiek reakcji na te słowa spojrzał znowu przed siebie i zauważył, że Isidoro nie poruszył się ani o krok, czekając aż niższy z dwójki będzie gotowy, by iść dalej. Wznowili spokojny chód, lecz zatrzymali się przed głównym wyjściem z budynku. Spojrzeli na siebie w milczeniu. Czarodziej zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć, zagadać à propos jakiegoś tematu, lecz jak tylko zauważył łagodny uśmiech na ustach jasnowidza, uznał, że nie ma się czym przejmować.
Jakoś sobie poradzą.
– Może wymienimy się numerami? Tak na wszelki wypadek – zaproponował Isidoro, a czerwonowłosy nie widział powodu, by mu odmówić. Od razu zaczął przeszukiwać kieszenie, ostrożnie przy tym manewrując trzymanym przez niego pudełkiem z jedzeniem.
– Tylko… – zaczął, wpatrując się w swój malutki telefon ze wbudowaną klawiaturą i pancerną obudową. – Czy mógłbyś mi pomóc?
Jasnowidz uśmiechnął się szerzej i choć Elias nie był ekspertem w dziedzinie uczuć i emocji, to miał wrażenie, że uśmiech jego towarzysza był bardziej szczery i autentyczny, niż te wszystkie zaprezentowane im chwilę wcześniej przez koordynatora.
Na pewno sobie poradzą.



Elias przejrzał akta jeszcze tego samego dnia wieczorem.
Rozłożony na łóżku skanował dokładnie wzrokiem strona po stronie, aby lepiej zrozumieć, przed jakim zadaniem postawił go instytut.
Džbánov.
Tak nazywało się miasto, w którym znajdowała się kopalnia i to tam dokładnie mieli się wybrać w przyszłym tygodniu. Położona w dolinie miejscowość nie wyróżniała się niczym szczególnym. Może i była położona w malowniczej okolicy, jednak tak czy siak, jej głównym atutem była właśnie ta kopalnia. Czarodziej był ciekawy, co odkryją w jej wnętrzu. Jednak to miało się dopiero okazać na miejscu. Teraz musiał pomyśleć, co powinien ze sobą zabrać.
Ale to może później.
Przewrócił się na prawy bok i ziewnął. Ten dzień go już wystarczająco wykończył, więc równie dobrze pakowanie mógł odłożyć w czasie. W końcu miał na to calutki tydzień!



Skończyło się na tym, że zaczął się pakować dzień przed wylotem.
Kręcił się po mieszkaniu, próbując odnaleźć w bałaganie potrzebne mu rzeczy, potykając się co chwila o stosy książek i rozwalając je. Znowu wyrzucił wszystkie ubrania z szafy i wybrał pierwsze lepsze cieplejsze szmatki, które następnie wcisnął do plecaka podróżnego.
Następnego ranka, kiedy opuścił mieszkanie, zostawił je w jeszcze większym chaosie, niż było pierwotnie. Jak zwykle nie przejął się tym zbytnio, bardziej skupiony na tym, aby nie spóźnić się na samolot. Wymagało to od niego więcej wysiłku i biegania, niżby się spodziewał.
Wpadł rozczochrany i zdyszany do głównego holu, prawie roztrzaskując się na drzwiach obrotowych i wyczerpany doczłapał się do najbliższego wolnego siedzenia. Rzucił ciążący mu plecak pod nogi i zamknął oczy, starając się unormować oddech. Sportowcem, to on nigdy nie zostanie.
– Dzień dobry. – Usłyszał znajomy głos i uchylił jedną powiekę, by spojrzeć na stojącego nad nim Isidoro. Na ustach mężczyzny drgał lekki uśmiech i tak jak tydzień wcześniej, wyglądał nienagannie.
– Dzień dobry… – wysapał i po otwarciu drugiego oka, wytarł swoje lekko spocone dłonie o spodnie.
– Wyrobiłeś się idealnie pięć minut przed naszą odprawą.
– Uhm.
Byłby wcześniej, gdyby nie to, że zaspał, ale raczej nie musiał się dzielić tą informacją. To, co Isidoro miał wiedzieć, na pewno już wiedział, w końcu jest jasnowidzem.
Zapadła między nimi cisza.
Elias zerknął ukradkiem w stronę przeszklonych ścian budynku.
– Więc… No… Ładna się dzisiaj zapowiada pogoda, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz