18 sierpnia 2024

Od Dantego – COWGAYS (II) [AU]

Jak Raoun zaproponował, żeby Dante zajął się z początku tylko maszynistą, to syren myślał, że mu przypierdoli. On, ze swoim morderczym prawym sierpowym, brutalnym prostym lewym, barami ledwo mieszczącymi się w drzwiach wagonów, miał pójść na jednego frajera. Oczywiście, że zareagował ostro, Dante bardzo rzadko reagował inaczej i już szykował barwną wiązankę przekleństw zawierających odniesienia do wieku sugerującego siedzenie w bujanym fotelu z fajką oraz ślepotę przez świecące się jak psu jajca źrenice, lecz na całe swoje szczęście Raoun pośpieszył z wyjaśnieniem. Obelgi zamieniły się w ciche burknięcia, syren pokiwał głową, uznał to za genialny pomysł, on sam praktycznie na niego wpadł, ani przez chwilę nie patrzył z chęcią rozpierdolu w oczach na drewnianą figurkę wagonu ochrony. Ostatecznie ich dopracowany plan był prawie tak samo piękny, jak ubranie Dantego, oczojebna, różowa latarnia morska pośrodku wysuszonej prerii.
Tak więc, wedle ustaleń, syren ścigał się właśnie z pędzącym pociągiem, starając się dotrzeć możliwie najbliżej lokomotywy, zanim wskoczy na pokład, by nikomu nie przyszło do głowy go nadmiernie zatrzymywać. Uśmiechnął się pod nosem, popędził swojego złotego rumaka, ten zaś odważnie posłuchał się polecenia, wyciągnął krok. I niech Raoun jeszcze raz spróbuje powiedzieć, że ten jego siwulec jest szybszy od złotego Fantaila, perełki w syrenim majątku, to przekonają się w wyścigu, kto szybciej dotrze do lokomotywy.
Żelazna bestia dymiła, prychała, syczała, jakby samymi odgłosami starała się odpędzić nadciągające niebezpieczeństwo, lecz na niewiele jej się to zdało – kły drapieżnie świeciły się w słońcu, różowe okulary kryły za sobą głód przemocy i zysku, Dante nie zamierzał zrezygnować. Dwa cmoknięcia, Faintail grzecznie odbił lekko w lewą stronę, przysunął się do wagonu za składem węgla dla lokomotywy. Syren przerzucił nogę przez siodło, stanął w jednym strzemieniu i wyciągnął się po żelazną poręcz. Złapał, podciągnął się i wylądował na podeście, charakterystycznym gwizdnięciem dając znać, że koń może umknąć do jednej z kryjówek na trasie.
Wagon był osobowy, chociaż tak blisko lokomotywy niewiele osób chciało siedzieć. Dostrzegł jakiegoś przysypiającego na kanapie dziadka z kapeluszem na oczach i wystraszonego samym swoim istnieniem młodzika ubranego w drogi garnitur, pewnie pomylił wagony. Dante przeszedł przed opustoszały przedział krokiem każącym myśleć, że cały ten złom należy do niego i, po części, tak właśnie było. Zlęknionym chłopakiem nawet się nie przejął – jedno krótkie spojrzenie wystarczyło, żeby chłopaczyna wbił plecy w ścianę i bał się odetchnąć. Syren przeskoczył zgrabnie na wagon z węglem, metaliczny zapach rozgrzanego metalu i sadzy tylko się wzmocnił. Maszynista kontrolował piec, wciąż nieświadomy obecności różowego nemesis.
Tylko że przed różowym nemesis czekało jeszcze węglowe nemesis. Dante skrzywił się, niechętnie stanął jedną nogą na czarnej górze.
— Nienawidzę, kurwa, węgla… — burczał pod nosem, warczał na każdy nowy ślad na różowej nogawce. — Nienawidzę jebanego węgla…
Stanął w końcu tej pieprzonej lokomotywie, kurwiąc na każdy czarny okruch przyklejony do kowbojek, aż barczysty maszynista odwrócił się wreszcie, wytrzeszczył oczy. Dante dmuchnął na lepiący się do nosa kosmyk, przeklął gorąc panujący w tym złomie. Trzeba było zostawić kurtkę, ale czego się nie robiło dla wyglądu.
— Hop przez okno — mruknął, straciwszy część humoru. A złamas musiał go rzecz jasna pogorszyć.
Maszynista okazał się pierdolonym wojownikiem, dzikim zapaśnikiem klasy robotniczej, który przynosił do domu chleb kupiony za obstawione na jego nazwisko zakłady. Otrząsnął się z pierwszego szoku i rzucił z pięściami na syrena, aż włosy w brodzie stanęły mu dęba ze zdenerwowania. Od kiedy tacy ludzie pracują w pociągach?! Dante wykonał unik, ale w tej przegrzanej puszce nie było za wiele miejsca na potyczkę. Natrafił ramieniem na ścianę, zamachnął się na przeciwnika, ten jednak dobrze wykorzystał chwilę utraty równowagi przez kowboja. Złapał się za bary z syrenem, Dante z bólem pomyślał o tych osmolonych łapskach na swoim ubraniu, po czym z jeszcze większym bólem przyszło mu wyobrażenie siebie lecącego z pociągu. Maszynista pchnął go na okno, silnymi ramionami zmusił do wystawienia tułowiu poza lokomotywę. Wiatr smagał ostrymi porywami twarz, rozwiewał złote loki.
— Wypad z mojego pociągu! — krzyknął, dalej napierając. Dante zacisnął szczękę, kątem oka przyuważył podłużną dźwignię. Pomysł zalśnił w szkłach.
— Twoja — wycedził przez zęby syren, kopnął kolanem w podbrzusze mężczyzny — stara.
Maszynista skrzywił się, odsunął pół kroku, Dante więcej nie potrzebował. Kopnął raz jeszcze, sięgnął dźwigni, szarpnął jeden raz, drugi. Metal stęknął, zaprotestował, lecz Dante był nieustępliwy. Dał radę odepchnąć przeciwnika i za trzecim razem wyciągnął żelastwo z rozmachem. Nacierający ponownie maszynista praktycznie podłożył się mu, dostał dźwignią prosto w czoło. Zwalił się bezwładnie na ziemię z gwiazdkami tańczącymi pod powiekami.
Dante sapnął, wyprostował się, poprawił kołnierz kurtki. Na plamy ją pokrywające nie chciał patrzeć. Zerknął na wnętrze lokomotywy, zawahał się, widząc mnogość rur, pokręteł, śrub i całej reszty metalowego gówna.
Może trzeba było zostawić maszynistę przytomnego i kazać mu rozpędzić pociąg. Tak by pewnie zrobiła mądra osoba. Ale Dante kierował się myślą, że głupi ma zawsze szczęście i zaczął kombinować na własną rękę.
Na samym dole znajdowało się okrągła pokrywa od pieca. Jak będzie się w nim rajcować, to kocioł popierdoli od ciśnienia, a diabelstwo będzie zapierdalać, nie? Tylko, kurwa, znowu musiał się babrać w przeklętym węglu. Dante westchnął, chwycił łopatę, otworzył przy jej pomocy piec i zaczął dosypywać paliwa bez szczególnej uwagi dla ilości szufli, które wpakował do środka. Żar buchnął mu w pewnym momencie w twarz, syren uznał, że chyba wystarczy na razie. Pociąg zaczął przyspieszać, majaczące na horyzoncie miasto zobaczy tylko mknącą po torach smugę. A jak frajer się obudzi…
Wzrok padł na wyrwaną dźwignię. No tak. To chuja zrobi. Dante hamulce po prostu wyjebał. Potem będą się tym martwić. Musiał sprawdzić, co u reszty ekipy.
Przedarł się z powrotem do pierwszego osobowego, ni mniej klnąc na węgiel (następnym razem rabują pociąg z drewnem wrzucanym do pieca). Młodzik dalej trząsł się na swoim siedzeniu, dziadek spał, ale w oknach drzwiczek przedziałów zobaczył biegnących w jego stronę mężczyzn. Półuśmiech pojawił się na ustach, Dante zatrzymał się, poczekał na straż kolejową.
— W czymś problem, panowie? — rzucił swobodnie, jakby uzbrojona dwójka wcale nie wparowała do wagonu, mierząc do niego z pistoletów.
— Ręce do góry i ani kroku! — krzyknął stojący bliżej niego funkcjonariusz. Syren zaśmiał się, uniósł grzecznie ręce.
— Czyli moim kolegą się nie przejmujecie? — Kiwnął brodą na tył pociągu.
— Jakim… — mruknął napiętym głosem strażnik, jeden z drugim zerknęli przez ramię. Nieopierzone podlotki.
Jednym pociągnięciem za lufę wyciągnął broń z dłoni bliższego mężczyzny, gruchnął kolbą w skroń, facet padł błyskawicznie od ogłuszenia. Drugi się bardziej stawiał, spróbował wystrzelić, syren w ostatniej chwili chwycił go stanowczo za nadgarstek. Pocisk przeleciał przez podłogę, pięść Dantego trafiła w nos strażnika, bijąc szybkimi ciosami, póki nogi nie ugięły się pod nim. Dobra, teraz tylko…
Uniósł głowę, natrafił spojrzeniem na połyskujący metal kolejnego pistoletu. Trzeci strażnik musiał kryć się gdzieś za siedzeniem, wpatrywał się teraz hardo w syrena i trzymał palec zdecydowanie za blisko spustu. Dante zmarszczył brwi, zamarł. Gdyby mógł…
Nie skończył myśli, oczy strażnika wyszły z orbit, gdy czyjaś dłoń złapała jego kark, uniosła, a potem cisnęła mężczyzną gdzieś w kąt wagonu, odsłaniając swojego właściciela. Raoun posłał syrenowi zaczepny uśmiech.
— Miałem go — skwitował Dante akcję ratunkową.
— „Dzięki”, dwie sylaby i sześć liter, dałbyś radę tyle powiedzieć.
Mężczyzna wywrócił oczami.
— Widziałeś Octavię?
— Jeszcze nie, chciałem wpierw…
Wybuch zagłuszył resztę zdania i zatrząsł pociągiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz