Zahra pracę w kwiaciarni, jak większość rzeczy w jej życiu, zyskała całkowitym przypadkiem. Okazało się, że dzieli ścianę kawalerki z florystą, takim z zawodu, pasji i przeznaczenia, tak zwanym z grubej rury. Sąsiad prowadził własną kwiaciarnię, prężnie reklamując, że to jego lokal (nazwany po prostu Oj Bratku, z, kto by się domyślił, bratkiem w logo) jest inny niż pozostałe pięć kwiaciarni w Wypizdowie Dolnym, do którego się Zahra przeprowadziła (oczywiście miasteczko tak się oficjalnie nie nazywało, to byłoby dziwne. Ale zdecydowanie zasługiwało na takie przezwisko, gdyż a) było pośrodku niczego, b) mieszkało tu kilka ludzi na krzyż, w dodatku wszyscy byli nudni, c) nic tu się nigdy nie działo). Przeprowadzka również była totalnym przypadkiem. Tak właśnie Zahra dyktowała sobie życie – pozwalała losowi ciskać nią, gdzie wlezie, jak jesiennym liściem na wietrze.
Gideon (tak przedstawił się sąsiad) już przy pierwszym spotkaniu począł narzekać, że nie ma kto mu w biznesie pomóc. Zahrze zaproponował posadę chyba jedynie dlatego, że rozmowa ciągnęła się jakieś piętnaście minut, a dziewczyna bez problemu nadal trzymała w rękach ciężkie kartony przeprowadzkowe.
– Potrzebuję kogoś, kto by mi donice i ziemię przenosił – machnął wiotkim nadgarstkiem w powietrzu – kogoś z masą.
Zahra może nie była stałym klientem siłowni, ale masę miała, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka mięśni nie było widać. Z doniczkami by sobie poradziła. Szczególnie, jak oferują za to pieniądze. Więc się zgodziła, oczywiście.
O kwiatach nie wiedziała praktycznie nic, oprócz tego, że przychodzą w różnych kolorach i ładnie pachną (przynajmniej większość). Ale zmiany w Oj, Bratku były spokojne i ciche, większość czasu spędzała na zapleczu, faktycznie przenosząc torby z ziemią i nawozem oraz doniczki. Czasem musiała spędzić czas za kasą, ale ludzie w tym mieście byli skromni i prostolinijni – jeżeli potrzebowali bukietów, to wystarczyła garść róż, czy tulipanów. Bardziej skomplikowane kompozycje przyjmował Gideon, i to na zamówienie w przyszłość. Czasem i z dostawą. Oczywiście to Zahra zajmowała się dostarczaniem owych bukietów - dzięki swojemu motocyklowi łatwo było jej ominąć korki, a kontener na bagażniku (oryginalnie kupiony na hurtowy zakup pizz) okazał się wspaniałym miejscem na przechowanie kwiatów. Gideon jej ufał, z dostawami, za ladą i na zapleczu. Generalnie praca była według Zahry świetna.
Podczas jednej z takich dostaw minęła wściekle czerwony neon, który od razu zwrócił jej uwagę. Na szczęście światła zmieniły się na równie wściekłą czerwień, dzięki czemu mogła przyjrzeć się znakowi. Angel’s Nest, studio piercingu.
– O kurwa – wymsknęło się jej spomiędzy zębów. Bo żadnego kolczyka od dawna sobie nie zrobiła. A od przeprowadzki minął miesiąc. Od ostatniego piercingu przynajmniej pół roku, bo dawno przestała martwić się jakąś szczególną pielęgnacją (nie to, że Zahra martwiła się jakimś specjalnym dbaniem o nowe piercingi czy tatuaże. Z reguły goiło się na niej jak na psie. Nawet za szybko). Należało jej się. Za przeprowadzkę, za znalezienie pracy, i tak dalej. Taka wymówka dobra, jak każda inna. Albo i lepsza.
Po pierwszej wypłacie, z gotówką w ręku i gotowym na języku zamówieniem (tragus, lewe ucho) przekroczyła drzwi salonu. Pieniędzy miała równo na jeden kolczyk, ale od razu pożałowała, że nie wzięła ze sobą całej skarbonki.
Piercerka była… Piercerka była, w skromnym zdaniu Zahry, niesamowita. Nie z tej ziemi. Eyeliner ostry jak skalpel, długie włosy sunące za nią jak ogon, skrzydła, wyciek ropy naftowej na tafli oceanu, skóra jak porcelana. Gdyby nie fakt, że tylko jedno z dwóch kolan Zahry jest faktycznie częścią jej ciała, to pewnie by się pod nią ugięły. Na szczęście to drugie, metalowe, powstrzymało ją przed katastrofą. Jest lesbijką, ale lesbijką, która potrafi się zachować. Nawet w otoczeniu najpiękniejszych kobiet. No dobra, potrafi udawać, że umie się zachować.
Przedstawiła się jako Octavia i Zahra prawie wtopiła się w fotel, kiedy gotka złapała ją za twarzy, żeby wymierzyć piercingowi odpowiednie miejsce. Dobrze, że skóra Zahry była naturalnie czerwona. Przynajmniej nie było po widać na niej wypieków.
Minęło kilka dni, a Zahra wciąż o tym myślała. O jej chłodnych dłoniach, o jej krzywo przyciętej grzywce, o zajebistym outficie. Nawet teraz, kiedy siedziała sama w kwiaciarni – Gideon musiał wyjechać za miasto na cały dzień, by na świeżo złożyć łuk kwiatowy i wiązanki na czyjś ślub – każdy kolec róży, które przycinała, przypominał jej o igłach, które przysunęła do fotela Octavia, a aksamitne płatki kwiatu o tym, jak gładkie były jej palce, kiedy złapała za ucho i policzek Zahry. Gideon obiecał jej bonus za pilnowanie kwiaciarni cały dzień bez pomocy. Może pójdzie za kilka dni po kolejny piercing… tym razem jakiś na twarzy. Może vertical labret? Żeby Octavia mogła dotknąć jej ust. Przynajmniej to. Głupio było pytać piercerkę, kogoś, kto obsługiwał ją jak każdego innego klienta, o numer. Co jeśli nie byłaby zainteresowana? Jeszcze pomyślałaby, że Zahra jest jakimś pierwszym lepszym zbokiem, co umawia się na piercing, żeby tylko poczuć dotyk kobiety. Wcale tak nie było (myśl, że Octavia w jakikolwiek sposób nie byłaby zainteresowana kobietami nawet nie przeszła jej przez głowę. Nawet nie wzięła jej pod uwagę. To wręcz według Zahry niemożliwe, żeby ktoś taki, ktoś z tak zajebistym stylem i aurą był jakimś cudem hetero. Nie, to akurat było niemożliwe). Nie, Zahra nie mogła być nachalna. Powinna grzecznie odczekać kilka dni, i jak dostanie już w łapę bonus, pojawić się w salonie. Wtedy ewentualnie zapytać o numer Octavii. Ale nie wcześniej. Dla zasady.
Tak więc Zahra spędziła swój pierwszy w pełni samotny dzień pracy, walcząc z niezwykle kolczastymi różami, wzdychając do wspomnienia sprzed tygodnia. Aż do momentu, kiedy drzwi kwiaciarni staranował nikt inny, jak Octavia (może Zahra zyskała podczas przeprowadzki umiejętność manifestacji?). Która zamówiła bukiet. Bukiet oznajmiający miłość.
KurwaKURWAKURWAMAĆ.
Zahra wzięła oddech, zacisnęła szczękę, wymusiła uśmiech na usta. No tak, po co mogła Octavia przyjść do kwiaciarni, jak nie po zamówienie bukietu. Ale żeby akurat taki, który ogłaszałby wszem i wobec jej miłość do kogoś? Kogoś innego niż Zahra?
Gdyby to był ktokolwiek inny, niż właśnie Octavia, to Zahra pewnie zbyłaby zamówienie, rzuciłaby w stronę klienta wizytówką Gideona, bo to w końcu on znał się na bukietach, znaczeniach kwiatów, i na tym które kolory pasowały do czego. Ale to Octavia. Najpiękniejsza piercerka w mieście. Zahra nie miała innej opcji, jak zgrywanie najbardziej zaznajomionej w kwiatkach osoby w całym Wypizdowie Dolnym. Może jeżeli wykaże się przed Octavią super skillem, to ta porzuci te prukwę, której planowała dać bukiet?
– Tak, oczywiście – Zahra mrugnęła, zrobiła obrót na pięcie (wcale się nie potknęła) – kwiaty mają wiele znaczeń. Różne kwiaty oznaczają…yyy… różne rzeczy.
Przeklęła się w myślach za to, że w sumie nigdy nie słuchała wykładów Gideona na temat różnych znaczeń. Gość uwielbia to, że ten sam gatunek mógł mieć całkowicie inne przesłanie, jeżeli byłby w innym kolorze. Zahra za to miała tę całą filozofię w dupie. Kwiatek to kwiatek, zwiędnie za trzy dni, jeżeli go nie zje. I kwiatki wcale nie są tak smaczne, na jakie wyglądają. Mimo wszystko Octavia wyglądała, jakby jej uwierzyła. Więc Zahra rzuciła na blat trzy róże w różnych kolorach, do tego chryzantemy (fioletowe i żółte) i goździki (też żółte, różowe i czerwone - jak róże). Patrząc na styl Octavii, głupio byłoby nie dodać czegoś czarnego. Na szczęście Gideon nie uważał farbowania kwiatów za przestępstwo, więc Zahra wepchnęła do zestawu jeszcze kilka gotycko wyglądających róż. Związała bukiet potrójną wstążką i wystawiła go w stronę piercerki.
Octavia wyciągnęła z kieszeni portfel, na co Zahra parsknęła. Nie, nie nie. To musi być profesjonalnie zagrane.
– Na koszt firmy – mrugnęła jeszcze raz, tym razem jeszcze bardziej ostentacyjnie. Octavia podniosła brwi, ale wzięła bukiet w dłonie bez jakiegokolwiek pytania. Zagrywka na firmę miała być dobrym flirtem, ale również wymówką. Bo nikt chyba nie chciałby za to monstrum dobrowolnie zapłacić.
– Okej.
Stały chwilę tak w ciszy, Zahra za ladą, z rękami w kieszeni, Octavia z tym przeklętym bukietem w rękach (wyszedł okropny. Dobrze, że Gideon nie pozwalał jej robić zamówień). Przez chwilę tak patrzyły sobie w oczy, po czym Octavia wypchnęła bukiet w stronę Zahry.
O nie. O nie. Domyśliła się, że Zahra chuja wie o kwiatach. Jest skończona.
Ale Octavia nie zrobiła burzy o wygląd bukietu. Wręcz odwrotnie:
– Proszę.
Zahrę zamurowało. Czy tak wyglądał zwrot produktu? W sumie nikt jeszcze nie był na tyle odważny, by kłócić się z nią o zamówienie. Ale z drugiej strony nikt nie dostał tak chaotycznego bukietu.
– Hę?
– Proszę – powtórzyła Octavia, machając pękiem kwiecia przed twarzą Zahry. Pękiem, który dosłownie rozsypywał się w jej dłoniach – To dla ciebie.
– Co.
– Zamówiłam bukiet u ciebie. Dla ciebie.
– Ale te kwiatki… mówiłaś, że…
– No.
– Wow – westchnęła Zahra, wręcz czując, jak jej źrenice się rozszerzają. Jak kot, przed którego twarzą ktoś zaczął machać wędką. Jak Buzdygan, kiedy Zahra żonglowała kawałkami surowego mięsa – Czekaj. Co. Wooooooooooow. Szczerze, to myślałam, że nie mam u ciebie szans. Wow.
Octavia się uśmiechnęła. Uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, kiedy Zahra ugryzła jedną z róż. Rzuciła okiem na zegar. W sumie to powinna już zamykać, Gideon i tak nie wróci. Obiecała, że stawi się w Oj, Bratku przed nim następnego ranka, że otworzy sklep, skoro została powiernikiem kluczy. To znaczyło, że nie musiała się z nim widzieć do, no, następnego ranka.
Zahra zwróciła wzrok z powrotem na Octavie i sam ten ruch prawie przyprawił ją o zawroty głowy. I utratę równowagi. Przełknęła płatki róży wciąż pozostałe w jej ustach i odchrząknęła.
– Pod ratuszem robią takie. Kino plenerowe. Chcesz iść?
– Pod warunkiem że dasz sobie postawić kolację – mrugnęła Octavia. I teraz Zahra chyba naprawdę straciła równowagę, bo musiała złapać się blatu. Zamknęła kasę, wyciągnęła klucze z szuflady.
– Okej. Okej. Idziemy.
Następnego ranka Gideon dobijał się do mieszkania Zahry pięściami. Otworzyła mu zaspana, z potarganymi włosami i wciąż w piżamie.
– Miałaś otworzyć kwiaciarnię dwie godziny temu – westchnął Gideon. Oczy Zahry wybałuszyły się tak, jakby miały zaraz wyskoczyć z orbit.
– Szlag. Ups – zniknęła za drzwiami, by po chwili wrócić z kluczami do Oj, Bratku w dłoniach – Sorki, zasiedziałyyy… znaczy się, zasiedziałam się.
Gideon wsunął nos do mieszkania. Przy małym stoliku jadalnym stała para kozaków na wysokim obcasie z platformą – coś, czego Zahra nigdy by na siebie nie wcisnęła. Zmarszczył brwi, po czym podniósł jedną z nich.
– Tak. Nieważne, dzięki za wczoraj. Weź sobie wolne. Bawcie się dobrze.
Gdyby Zahra nie była cały czas czerwona, to teraz na pewno byłaby potężnie zarumieniona. Bez kolejnego słowa zatrzasnęła przed Gideonem drzwi.
Wsunęła się pod kołdrę i wczepiła w bok Octavii. Piercerka wyszukiwała coś na telefonie ze skupieniem w oczach, jej palce stukające w ekran z prędkością światła.
– Sprawdziłam znaczenie kwiatów. Wiesz, gdzie się używa chryzantem? Na pogrzebach.
Zahra parsknęła śmiechem. Poczuła, jak jedna z dłoni Octavii ląduje na jej plecach, żeby tam rysować nieokreślone wzory.
– No cóż – westchnęła Zahra – Wyrazy współczucia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz