28 sierpnia 2024

Od Zahry – take your troubles to the chapel [AU]

TW: typowe post-apo: zombiaki, rozkładające się ciała, jedzenie ludzi, przemoc, krew, śmierć itd.
Wieczorem, zanim straciła totalnie przytomność, Zahra zadecydowała, że piątki są do bani. Szczególnie te trzynastego. Co było całkowicie przeciwne jej charakterowi, ale cóż. Koniec świata potrafił zmienić człowieka. Ale zacznijmy od początku.

Wszystko zaczęło (a raczej skończyło, bo to był bardziej odpowiednie słowo dla apokalipsy) się właśnie w piątek trzynastego. Niegdyś data ta była ulubioną dla Zahry, w końcu uwielbiała szerzyć chaos, a nieszczęście innych było lepsze, niż drogi drink. Może nie dosłowne nieszczęście, ale to, w jaki sposób ludzie reagowali na te wszystkie głupie zabobony. Nie rozbijaj lustra, nie przechodź pod drabiną, wystrzegaj się czarnych kotów. Zahra za to pasjonowała się takimi gusłami. Specjalnie czołgała się pod każdą, robiła sobie zdjęcie w każdym rozbitym oknie i lustrze, ciągnąc palcami po pajęczych rysach. Głaskała każdego napotkanego kotka, szczególnie te czarne. No i miała własnego węgiełka, Buzdygana. Miała. Ale to inna sprawa. W każdym razie, dla Zahry, wszystko, co pechowe, było szczęśliwe. Do dnia, w którym rozpoczął się koniec świata.
Trudno powiedzieć, co spowodowało wirusa. Fanatycy spisków rządowych uważali, że to ludzie-jaszczury potajemnie rządzące światem chciały zlikwidować problem przeludnienia. Lekarze, chemicy, i inne mądrale mówiły, że to kwestia drastycznych zmian klimatycznych i globalnego ocieplenia, które spowodowały dziwne mutacje wcześniej prostych chorób. Zahra po prostu uznała to na nowy level trudności w życiu. Bywało i tak. Jak jeszcze wszystko było w początkowych stadiach, to niektórzy naukowcy próbowali prowadzić badania, żeby znaleźć przyczyny choroby, określić jej stadia. Ale potem zarażeni zaczęli przygryzać medyków, którzy pobierali im krew, i oni sami stawali się chodzącymi trupami, więc żadne z eksperymentów nie otrzymało ostatecznych wyników.
Może w pewnym sensie Zahra miała gorzej, niż przeciętny śmiertelnik podczas apokalipsy zombie. Niby lepiej, bo wszystko na niej goiło się jak na psie, dzięki czemu nie zużywała tyle potrzebnych produktów, jak leki czy bandaże. Gorzej jednak było z jej dietą. Przed końcem świata (potulnie z Octavią nazywały go po prostu Piątkiem. Takim wielką literą, żeby było wiadomo, że chodzi o ten konkretny piątek) Zahra żywiła się ludzkim mięsem, nie mając zbytniej trudności w znalezieniu posiłku. W końcu miasta były pełne ludzi, i procentowo spokojnie połowa z nich miała coś na sumieniu. Takich łatwiej było się pozbyć, bo mało kto po nich płakał. Po Piątku było ze wszystkim trochę gorzej. Ludzie albo pochowali się w piwnicach, nuklearnych schronach i innych takich, albo po prostu zostali zjedzeni. Połowicznie, w pełni, w każdym razie przez tego głupiego wirusa, który robił z nich chodzące trupy. A takiego trudno było zjeść. Bo przecież skoro ich krew, ich ślina i wszystkie inne ustrojstwa powodowały zakażenie i przemianę w jednego z nich, to jak Zahra miała się nimi posilać? Znalazła więc inny sposób.
Jak pierwszy raz wspomniała go Octavii, ta spojrzała na nią z niedowierzaniem. Ale szybko okazało się, że to najlepszy sposób. Zwykłe, ludzkie dania nie zaspokajały jej głodu, więc głupi pomysł Zahry pozostał jedną opcją.

Tak właśnie znalazła ją Octavia, oparta o jedną z kościelnych ław, ściągającą skalpelem płaty skóry i mięsa z łydki.
– Smacznego – rzuciła, opadając na siedzenie obok swojej dziewczyny. Jej plecak był pusty, co nie oznaczało nic dobrego. Octavia miała pójść na pobliską stację benzynową, poszukać baterii, czegoś do picia, i ogólnego prowiantu. Fakt, że nie targała za sobą przynajmniej dwóch toreb, był niezbyt pocieszający. W okolicy kończyły się zapasy.
– Dzięki – Zahra oderwała fragment mięśnia trójgłowego, po czym wepchnęła go do ust. Nie mogły zaryzykować rozpaleniem ogniska, póki nie było to zdecydowanie wymaganie. Jakiekolwiek dźwięki przyciągały umarlaki, a nie zdążyły jeszcze zablokować wszystkich drzwi i okien kościoła.
Właśnie, kościół. Octavia miała go pierwsza, jako własną bazę. Zahra włamała się do środka pewnej nocy, szukając schronienia przed deszczem. Bazylika nie była w samym centrum miasta, ale mieściła się między zabudowaniami, co czyniło ją fortem doskonałym. W dodatku aura miejsca była wręcz nie do skopiowania. Kolory, które rzucały popękane witraże na zadymioną podłogę, kiedy zachodziło słońce…
Zahra poznała Octavię właśnie w jej kościele. No i szybko się zakochała, nie chcąc opuścić jej na krok, jak głupi pies albo przegłodzony dachowiec. Na szczęście Octavia szybko odwzajemniła uczucie. I kościół stał się ich wspólną bazą.
– Nic? – westchnęła Zahra, między gryzami własnej nogi. Rana na łydce powoli się zasklepiała, jeszcze kilka minut i byłaby wielkości i głębokości drobnego skaleczenia, ot, przecięcia kartką papieru. Octavia pokręciła głową.
– Nic.
– Kurwa – powiedziały równocześnie i Zahra odchyliła się, tak, żeby oprzeć głowę na ramieniu Octavii.
Siedziały tak chwilę w ciszy, Octavia ze swoim pustym plecakiem, Zahra z własną krwią i mięsem na swoich lepkich dłoniach. Zbliżała się rocznica, dosłowny rok, od Piątku. Nikt nie posiadał już kalendarzy, ale Octavia kreśliła dni na jednej ław, od wybuchu wirusa. Piątki z dnia na dzień rosły, aż pojawiło się ich 72. I cztery. To oznaczało, że rocznica przypadała na kolejny dzień. Zahra spojrzała w stronę kresek.
– Myślisz, że ten trzynasty też będzie piątkiem?
– Patrząc na ilość naszych zapasów, będzie podobnie nieszczęśliwy – odpowiedziała kwaśno Octavia.
Zbliżała się zima, i jak podczas poprzedniej większość budynków nadal posiadała działające ogrzewanie i ogólne udogodnienia, tak teraz nie działało praktycznie nic. Musiały przed pierwszym śniegiem znaleźć przynajmniej kilka koców, może śpiwory. Najlepiej puchowe kurtki. Ale żeby zdobyć cokolwiek, trzeba było być gotowym na dłuższe i częstsze wyskoki w głąb miasta. I narażanie się na spotkanie z hordą umarlaków. Ale kto inny poradziłby sobie z bandą zombiaków, jak nie Octavia i Zahra?

Jak tylko jej noga zagoiła się na tyle, że nie kapała krwią na posadzkę, dziewczyny wyruszyły na poszukiwania. Zahra, z kieszeniami wypchanymi nożami, i Octavia ze swoim rewolwerem i plecakiem na prowiant.
– Jeżeli nas rozdzielą, widzimy się w domu – powtórzyła jak mantrę Zahra. Nie zdarzało im się często opuszczać siebie nawzajem, ale podczas apokalipsy trzeba było mieć plan B. I plan C. i D.
Octavia zwinnym susem wskoczyła na gruz, który kiedyś był wielkim oknem galerii handlowej. Podała Zahrze dłoń, pomogła jej wdrapać się na drugie piętro. Zanim jednak zdążyła podnieść się z kolan, podłoga się zatrzęsła. Zachwiała, jęknęła pod ciężarem, pękła.
– Szlag! – Zahra złapała się wystającej, ale nie zdążyła złapać równowagi i spadła razem z gruzem.
Na szczęście nie był to długi dystans, przynajmniej na tyle, żeby coś złamała. Włosy Octavii zwisały wraz z jej głową i ręką ze skarpy, jakby próbowała podać Zahrze rękę i znów ją wciągnąć. Ale Zahra nie mogła dosięgnąć ręki. W dodatku ambaras zrobił na tyle hałasu, że w oddali słychać było jęk trupów. Oczywiście, że Zahra musiała zwrócić na siebie ich uwagę.
Nagle, drzwi do holu, w którym wylądowała, otworzyły się z hukiem. Przez nie wpadła do środka cała horda umarlaków. Jedynym jej szczęściem było to, że nie były szybkie. Czołgały, kulały w jej stronę z bolesnym jękiem i swądem rozkładającego się mięsa. Bolesnemu stękaniu wtórowało bzyczenie much, które goniły za trupami.
– Zahra! – Octavia zwróciła na siebie jej uwagę, jednak to tylko przyciągnęło trupy jeszcze bliżej. Dziewczyna nadal wyciągała rękę w dół, jednak Zahra wiedziała, że jeżeli spróbuje się wdrapać na górę, to albo Octavia wyląduje z nią w holu, albo któryś z umarlaków złapie ją za dyndającą nogę i ugryzie.
Pokręciła głową.
– Odwrócę ich uwagę! – krzyknęła, zakasując rękawy – Ty idź przejrzeć sklepy na piętrze. Spotkamy się w kościele!
Octavia wyglądała przez chwilę, jakby zastanawiała się, czy w ogóle nie skoczyć do swojej dziewczyny, ale obie wiedziały, że to zły pomysł. Strzał broni przyciągnąłby tylko więcej trupów, a i tak nie wybiłyby wszystkich. Kiwnęła więc głową i zniknęła za spadkiem.
No tak, teraz trzeba wymyślić plan E. Zahra mogłaby przywabić hordę w róg holu i przepchnąć się przez nich, żeby wyjść tymi samymi drzwiami, które grupa umarlaków wywaliła z zawiasów. Nie widząc za bardzo lepszej opcji, gwizdnęła w stronę zombiaków.

Powrót do kościoła pamiętała jedynie fragmentarycznie. Wiedziała, że udało jej się przecisnąć przez hordę. Że straciła równowagę przy stacji benzynowej i musiała chwilę odetchnąć, trzymając się za krwawiące ramię. Że jej kolano wygięło się w nienaturalną stronę, kiedy zeskoczyła z dachu jednego z budynków, próbując przeciąć centrum miasta skrótem. Że zachód słońca malował całe miasto na krwawą czerwień i soczystą pomarańcz. Że… że jeden z umarlaków podciął jej nogę, naparł na nią swoim rozkładającym się ciałem, i wbił obnażone szczęki w mięsień między szyją a ramieniem.
Oślizgłe od potu, krwi i ropy dłonie uciekały od klamki, przez co Zahra musiała naprzeć na drzwi kościelne całym swoim ciężarem, żeby je otworzyć. Dopiero kiedy doczołgała się do ołtarza, wpadła do jej zamglonej bólem i dezorientacją głowy, że to był bardzo zły pomysł. Nie, nie powinna była tu przyjść. Powinna uciec jak najdalej. Octavia nie powinna tego widzieć. Ale nie myślała o tym, gdzie pójść. Ciągnęła się przez miasto automatycznie, nawet nie zastanawiając się nad tym, co się stanie. Po prostu chciała wrócić do domu.
Jednak jej noga uginała się od bólu i zmęczenia i ostatecznie, Zahra nie miała gdzie iść. Oparła się więc o jedną z rozpadających się kolumn, dziękując sobie za pomysłowość, bo zostawiła sznury i wszystkie inne podobne zapasy właśnie przy ołtarzu.

Po raz kolejny Octavia znalazła Zahrę w kościele. Chociaż tym razem w innym stanie. Udało jej się, jakimś cudem, bo jedną ręką, przywiązać się do ołtarza kilkukrotnie. Tak, żeby nie miała możliwości wysunięcia się niewoli. Jej ręka, ta, przy której Zahra została ugryziona, leżała bezwiednie wzdłuż jej ciała. Z rany sączyła się ropa i krew. Było widać miejsce, w którym umarlak zatopił zęby i wyrwał kawał mięsa. Skóra, zaróżowiona, przypominała wczesną bliznę, ale od ugryzienia ciągnęły się czarne linie. Zakażenie wdało się w krew.
– Octavia – parsknęła Zahra, plując ciemną krew i spienioną ślinę na kafelki pod sobą. Dziewczyna podbiegła do spętanej, sunęła na kolanach po krzywej podłodze – Przepraszam.
– Nie masz za co – zielone oczy Octavii błyszczały, jak rozgwieżdżone niebo. Jak odbicie gwiazdozbiorów w tafli jeziora. Czasem siedziały wspólnie na dachu kościoła i oglądały noc, wymyślając kolejne kształty na niebie. Octavia złapała twarz Zahry w dłonie – daj mi swój nóż, wytniemy zakażenie.
Zahra uśmiechnęła się lekko, odkaszlnęła.
– Za późno. Za blisko tętnicy.
– Pamiętasz twoją nogę? Też niby było za późno, a nam się udało. Powiedz w której kieszeni–
– Octavia – Zahra zacisnęła nadgarstek dziewczyny w palcach, choć brakowało jej sił, więc uścisk nie był pewnie ani trochę mocny – Poproszę cię o jedno.
Octavia pociągnęła nosem, kiwnęła głową. Oparła swoje czoło o Zahry, przez co ta poczuła napływające do oczu łzy. Myślała, że po śmierci Buzdygana już nigdy nie uroni łzy. Jak się myliła.
– Błagam, odejdź, zanim się przemienię – westchnęła, powoli tracąc oddech. Co chwile traciła przytomność, żeby obudzić się kilka minut później, dryfowała między snem a jawą, czekając na Octavię. Czuła, że zaraz znowu opadnie. Tylko pytanie, czy ten ostatni raz. Przemiana u zwykłego człowieka mogła trwać nawet kilka dni. Z szybszym metabolizmem Zahry zmiana mogła nadejść lada chwila. Już dawno straciła czucie w ugryzionej ręce, z minuty na minutę coraz trudniej jej się oddychało.
– Nie – odkrzyknęła Octavia, ściskając twarz Zahry w dłoniach jeszcze mocniej – Zostanę tu z tobą. Zastrzelę cię, jeśli będzie potrzeba.
– Wiem, że tego nie zrobisz – zaśmiała się ostatkiem sił Zahra. Odsunęła głowę tak, żeby móc spojrzeć w oczy swojej ukochanej po raz ostatni – Nie chcę, żebyś mnie taką zobaczyła. Proszę, odejdź. Kocham cię.
Zahra nie chciała, żeby ich bajka, szczęśliwe zakończenie jej i Octavii, skończyło się tak… nieszczęśliwie. Przełknęła ślinę, oparła usta o policzek Octavii w niezręcznym pocałunku, nie chcąc w żaden sposób narażać na zakażenie. I straciła przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz