03 sierpnia 2024

Od Raouna – COWGAYS (I) [AU]

Słońce prażyło z nieba, dawało szansę na dobrze ścięte jajko na blasze, z północy jednak wiał chłodny wiatr, dający trochę ukojenia. Panujące na prerii złocistozielone trawy kołysały się niemal rytmicznie, wydawały się dyrygować sunącym po niebie chmurom. Wyblakłe, ledwo widoczne w oddali górskie szczyty nie zapowiadały deszczu, nawet jeśli wiatr chwilami dawał się we znaki. Gdzieś w tle szumiały źdźbła oraz gałęzie znajdującego się nieopodal przerwania prerii w formie niewielkiego skupiska drzew. Dzień przebiegał w tych terenach leniwie. Większość zwierząt odpoczywała lub oczekiwała nadejścia zmroku, po niebie krążyły tylko pojedyncze ptaki drapieżne, w nadziei wypatrujące potencjalnego posiłku. Przebywając tutaj, niejedna osoba miałaby ochotę na najzwyczajniejsze w świecie poleżenie, odpoczywanie, czysty relaks.
Naturalny krajobraz przecinały ciągnące się kilometrami tory, rozpalone od słońca, aż powietrze tuż nad nimi delikatnie falowało. Do metalu zbliżyła się mała jaszczurka, nawet wdrapała się na jedną z desek, ale nie odważyła się bardziej zbliżyć, bowiem wyczuła wysoką temperaturę. Wyciągnęła język, zbadała koniuszkiem powietrze, gdy nagle czmychnęła w trawę, wystraszona nagłym wibrowaniem.
Rozległą prerię przemierzał pociąg osobowy. Jechał typowym dla siebie tempem, wiózł bezpiecznie pasażerów, którzy zabijali czas podróży czytaniem, szyciem, rozmową czy też spaniem. Nie licząc stałego terkotania, w wagonach panował spokój.
Pociąg zaczął jechać między drzewami małego lasku, swym hałasem spłoszył przebywające w pobliżu dzikie zwierzęta, a jednocześnie zagłuszył uderzenia kopyt koni, które nagle poderwały się do galopu.
Koło pociągu pędziły konno trzy osoby. Każda z nich, mimo z pozoru ciemnych płaszczy, wyglądała na tyle charakterystycznie, że nikt nie mógł zapomnieć ich wyglądu. Trzech jeźdźców, wszyscy w zasłaniających widok z góry na twarze kapeluszach, ale w niemożliwych do przegapienia w tłumie ubraniach.
Mały chłopiec wyjrzał przez okno, do razu dostrzegł jadącą między torami a drzewami jedną z osób.
— Mamo, czy to bandyci? — spytał, pokazując palcem.
Siedząca obok kobieta podążyła wzrokiem we wskazanym kierunku, nikogo jednak nie dostrzegła.
Jeźdźcy zniknęli, bowiem każdy zaczął wcielać w życie wielki plan.

— Dobra, robimy tak.
Przy starym, drewnianym stole stały trzy osoby, wszystkie skupione na spoczywającej na środku blatu mapie.
Trójca tradycyjnie siedziała w swojej niedostępnej dla nikogo innego, dobrze ukrytej przed oczami bazie. Nie odpoczywali ani nie urządzali sobie żadnych zabaw, a prowadzili bardzo ważne spotkanie, w którym musieli ustalić, jak poprowadzą napad na pociąg. Gdy tylko zaufany informator powiedział im, że w tym konkretnym pociągu będą jechać nie tylko osoby o dość sporym majątku, ale też kupa forsy przeznaczona na budowę jakiegoś budynku w pewnym mieście, Trójca nie mogła pozwolić, by taka okazja przeszła im koło nosa. Zwłaszcza że kolej przebiegała przez tereny, których jeszcze nie opanowali, więc dobrze by było poszerzyć swoje horyzonty, prawda?
Ubrany w swój boski płaszcz Raoun wyciągnął rękę, otoczonym rękawiczką palcem wskazującym zastukał lekko w pewien punkt na mapie.
— Tak, jak wcześniej proponował Dante, zaczaimy się w tym lasku i poczekamy na pociąg — zaczął. — Nie trzymamy się blisko siebie, tylko każdy ma upatrzony swój cel. Musimy możliwie jak najszybciej dostać się do środka.
Postawił na linii znaczącej tory wystruganą z drewna lokomotywę, następnie dostawił do niej kilka tak samo wyglądających wagonów.
— W tym pociągu przewożona będzie góra pieniędzy przeznaczona na budowę świątyni w Starej Moeder, dlatego wagon pocztowy będzie wyjątkowo między zwykłymi wagonami a salonikami, żeby go zabezpieczyć przed odczepieniem przez bandziorów. Oczywiście, na nas to nie podziała. — Wzruszył ramionami.
Zgrabnym ruchem ręki postawił na mapie trzy kolorowe figurki ludzików: fioletowego, różowego i czarnego. Rozmieścił je w odpowiednich odstępach, z czego różowy był najbliżej lokomotywy, czarny najdalej, a fioletowy między resztą.
— Dante uda się do lokomotywy — kontynuował, przesuwając różowy pionek — załatwi maszynistę i rozpędzi bardziej pociąg.
Stojący obok niego, ubrany w jaskrawo różowy strój Dante stanął prosto, posłał reszcie jeden ze swoich firmowych półuśmiechów. Spomiędzy warg wyjrzał kieł, który złowieszczo błysnął w świetle zawieszonej pod sufitem lampy naftowej.
— Dopilnuję, żeby nasza ciuchcia nie robiła żadnych postojów — powiedział.
Raoun cicho prychnął na ten komentarz. Wrócił wzrokiem do mapy, złapał za kolejny pionek, tym razem fioletowy i przybliżył go do środkowego wagonu.
— Ja w tym samym czasie przeniknę do pocztowego i go zabezpieczę oraz przygotuję pieniądze na późniejszy transport. — Spojrzał na ostatni z trzech pionków. — Octavia natomiast...
— Zastrzeli wszystkich?
Mężczyźni w dokładnie tym samym czasie spojrzeli na ubraną w niemal całości na czarno, niższą od nich dziewczynę.
W całym pomieszczeniu nastała cisza.
— Nie, Octavia, nie będziesz strzelać do wszystkich — odpowiedział odrobinę zmarnowanym tonem Raoun.
— Czemu? — Tamta wyglądała na zawiedzioną.
— Bo nie możemy od początku dać o sobie znać. Musimy zaczekać, aż pociąg minie Chybaty Town i znajdzie się ponownie na odludziu. — Pokazał palcem na mapie wymienione lokalizacje.
Dziewczynie nie spodobała się ta wiadomość. Z głośnym jękiem spuściła głowę, coś chwilę mruczała pod nosem, krzyżując ręce na piersi. Raoun popatrzył na nią, westchnął ciężko. Nie mogli od razu robić zamieszania, ponieważ wtedy pociąg idealnie będzie wjeżdżał do miasteczka. Jeśli coś pójdzie nie tak, będą nici z całego napadu, a druga taka okazja może się nie powtórzyć. Plus informator ostatnio podwyższył swoją stawkę. Cholerny, rozdarty szczeniak...
— Octavia, jak zdobędziemy już tę forsę, to kupimy super broń i pójdziemy się napierdalać z frajerami po drugiej stronie Południowego Kanionu — oznajmił Dante, uderzając dłonią w pięść.
Octavia kilka sekund mu się przyglądała ze skrzywieniem na twarzy, w końcu jednak odpuściła. Raoun zmierzył ją wzrokiem, potem spojrzał znów na ich wizualizację planu.
— W sumie możesz iść do ostatniego wagonu, gdzie skazańcy jadą na zsyłkę i ich wypuścić — rzekł. — Każ im zrobić zamieszanie, żeby siedzący we wcześniejszym wagonie funkcjonariusze mieli jakieś zajęcie. Sama zaś przedostaniesz się dachem na wcześniejsze wagony i zaczniesz okradać ludzi.
— Dobra! — Dziewczyna częściowo się rozpromieniła. — A jak będą jakieś protesty, to mam strzelać?
Znów cisza.
— Och, dobra, rozumiem! — jęknęła głośno, wywróciła oczami.
Trójca jeszcze ustaliła parę rzeczy, obmyślili też plan ucieczki. Gdy skończyli, ponownie wszystko omówili, żeby mieć pewność, że każdy dobrze zrozumiał, co miał robić, włącznie z Octavią. Dante przestąpił z nogi na nogę, stukot obcasów zadźwięczał w pomieszczeniu. Spojrzał na mapę i porozstawiane na niej figurki, uśmiechnął się łobuzersko.
— Ach, jak to pięknie wygląda! — zagwizdał.
— Mówiłam, żeby ukraść te farby — rzuciła Octavia.
— O naszym planie mówię. Ale ten pomysł z farbami też był dobry.

Raoun zbliżył się do pociągu, odrobinę pociągnął za lejce, żeby odpowiedni wagon mógł go szybciej dogonić. Wyciągnął stopy ze strzemion, kucnął na siedzisku, przytrzymując się rogu. Odwrócił głowę, spojrzał na nadciągający wagon pocztowy. Poklepał swojego siwego ogiera, a następnie wybił się z siodła.
Płynnym, praktycznie fruwającym ruchem poleciał do pociągu, przeniknął przez ścianę do środka. Szybko stał się materialny, żeby przypadkiem nie wypaść z drugiej strony; wylądował gładko, półprzezroczysty koniec płaszcza zafalował.
Siedzący na krzesełku mężczyzna w średnim wieku, słysząc jakieś podejrzane dźwięki, odwrócił głowę, lecz nim cokolwiek więcej zrobił, jego oczy na sekundę rozbłysły bielą. Gdy wróciły do normy, ten ziewnął przeciągle, z powrotem utknął wzrokiem we wcześniejszym punkcie.
— Słyszałeś? — doszło jego uszu.
Podniósł nieco głowę, spojrzał w kierunku zajmującego krzesło po drugiej stronie wagonu innego, podobnie ubranego mężczyznę.
— Co słyszałem? — zapytał ospale.
— No, kurwa, za tobą jakiś dźwięk — burknął tamten. — Bliżej jesteś, to jak mogłeś nie usłyszeć?
— Na bogów, nogą musiałem poruszać. Zluzuj gacie, przewrażliwiony jesteś jak twoja stara.
— Spierdalaj.
Między dwójką zapadła cisza, oboje wydawali się wrócić do swoich myśli. Pierwszy mężczyzna spuścił wzrok na oparty na kolanach karabin, chwilę mu się przyglądał. W końcu zabrał broń z nóg i położył na ziemi, a zaczął sprawdzać po kolei wszystkie kieszenie. Gdy w jednej z nich poczuł cygaretki oraz pudełko zapałek, poprawił swoją pozycję na krześle.
— Ej, dasz ognia? — rzucił do kolegi.
Tamten w odpowiedzi uniósł brew.
— Nie masz swojego?
— Zostawiłem w domu.
— Ech, któregoś dnia zostawisz w domu ten swój zadymiony łeb.
Mimo niezbyt miłych słów wyciągnął swoje zapałki.
Pierwszy mężczyzna wstał, spokojnym krokiem poszedł na przeciwny koniec wagonu. Drugi już wybierał zapałkę, gdy nagle jakaś ręka złapała go za krtań i przyszpiliła do ściany. Zachłysnął się powietrzem, upuścił pudełeczko, wysypując z niego niemal wszystko.
Zmrużył oczy, ujrzał twarz, której wcześniej nie widział, ale wydawała mu się bardzo znajoma.
— Chwila, ty jesteś... — nie zdołał dokończyć, bowiem coś chrupnęło mu w karku.
Raoun puścił mężczyznę, który bezwładnie osunął się na ziemię. Odwrócił się na pięcie, zobaczył, jak typ, którego wcześniej opętywał, próbował doczołgać się do swojej broni. Bóg nonszalancko podszedł bliżej, wbił podeszwę buta w plecy, aż rozległo się pęknięcie desek pod spodem w akompaniamencie czegoś innego. Schylił się, nasłuchiwał, dopóki nie uznał, że jego przeciwnik już więcej nie stanie do walki.
Wyprostował się, zarzucił tyłem swojego płaszcza.
Dobra, zabezpieczy towar, a potem sprawdzi, co u reszty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz