Kiedy pan Moonward wyciągnął karton i markera, Merlin początkowo nie wiedział, co też pisarz próbuje zrobić. Nauczyć Falkora pisać? Młody czarodziej widział już wiele tresowanych zwierzaków i człowiek by nie pomyślał, do czego zdolny jest pupil, dla którego właściciel naprawdę się starał i sumiennie przykładał się do wyrobienia w nim jakiejś umiejętności. Może i Falkor nie posiadał przeciwstawnych kciuków, a jego wprawa w wykonywaniu jakichkolwiek subtelnych ruchów była niewielka, niemniej jednak Merlin miał wrażenie, że gdyby się ktoś porządnie uparł, to smok w końcu mógłby startować w konkursie kaligrafii.
Konkurs kaligrafii widać jednak nie czekał na Falkora, bo pan Moonward wcale nie próbował wsadzić Falkorowi flamastra w łapę, tylko sam zajął się pisaniem po kartonie. Merlin zapuścił zaciekawionego żurawia przez ramię fauna.
— Jajko? — spytał, rzucił Falkorowi niedowierzające spojrzenie. — Nie możesz dostawać jajek za każdym razem, jak sobie tego życzysz.
Smok prychnął i syknął, kolce na grzbiecie na moment zjeżyły się bojowo, nim Falkor wrócił uwagą do pana Moonwarda i tego nieszczęsnego kartonu. Zaraz obok „jajka” pojawiło się też „ciastko”.
— Poważnie?
Oczywiście, że to nie był koniec pomysłów Falkora, jednak na szczęście smok wyszedł już myślami z potrzeb typowo jedzeniowych, sukcesywnie przechodząc do kolejnych witalnych elementów składających się na smoczy żywot. Po „ciastku” przyszła pora na „spacer”, „zabawę”, „szczotkowanie” i „głaskanie”, bo przecież bez tych rzeczy Falkor był nieszczęśliwy i zdecydowanie chciał mieć możliwość, by wyraźnie żądać ich od Merlina, kiedy tylko miał ochotę.
— No ja nie wiem, czy to był taki dobry pomysł, żeby dać ci decydować o tych słowach, Falkor — mruknął czarodziej, na co smok obdarzył go kolejnym prychnięciem.
A potem nastała cisza i dłuższa przerwa, kiedy pisarz nakreślił na kartonie kółko, lecz nie od razu wpisał w nie odpowiednie słowo. Patrzył na Falkora, Falkor patrzył na niego w skupieniu, tłumacząc chyba jakiś swój zawikłany pomysł.
— Potrzebujesz kąpieli z bąbelkami, czy jak? — spytał w końcu Merlin, gdy Falkor wciąż chyba coś telepatycznie komunikował, pan Moonward zaś postukiwał pisakiem w karton.
— Nie, tym razem nie chodzi o potrzebę, którą miałby Falkor — odparł pisarz, odwracając się w stronę Merlina. — Chodzi raczej o coś, czego ty potrzebujesz, Merlinie.
— Ja?
Czarodziej aż przekrzywił głowę w zaskoczeniu, nie mając pojęcia, co też urodziło się pod tą twardą, smoczą czaszką. Falkor miewał naprawdę odlotowe pomysły, jego logika podążała niezbadanymi ścieżkami, wiele razy dał już tego dowód, ale widać, że smokowi nadal było tego mało i postanowił zadziwić swojego czarodzieja czymś nowym. Chyba było to jakieś jego hobby, bo Falkor wylatywał z jakimiś nowościami średnio raz w tygodniu.
— Czego niby mogę potrzebować? — spytał, nie rozumiejąc.
— Wsparcia — powiedział po chwili Orion.
Falkor prychnął, syknął, plasnął ogonem o posadzkę. Pisarz skinął głową, kontynuował.
— Falkor mówi… że często czytasz książki i piszesz coś w zeszytach, że zajmuje ci to dużo czasu i nie sprawia radości.
Merlin westchnął, wzruszył ramionami, uśmiechnął się smutno.
— Nikt nie lubi ślęczeć nad pracą domową. Kończę szkołę, to nauczyciele zadają jej bez opamiętania, jakbyśmy nie mieli nic innego do roboty…
Pan Moonward pokiwał smutno głową, w oczach odbiło się zrozumienie.
— Falkor mówi, że nie chce, żebyś był z tego powodu smutny. I nie mówił o sobie źle, kiedy coś ci nie wychodzi.
Młody czarodziej siedział przez chwilę w milczeniu. Musiał przyznać, że wypowiedź Falkora wzięła go z zaskoczenia – smok był inteligentny, co do tego Merlin nigdy nie miał wątpliwości, bo choć Falkor miewał swoje za uszami i zachowywał się czasem w trudny do przewidzenia sposób, to jednak posiadał ten specyficzny rodzaj empatii, właściwy niektórym zwierzętom, poza tym szybko się uczył (jeśli mu to pasowało – otwieranie słoika z ciastkami, nawet zamkniętego na klucz, to była dla niego pestka), i bardzo precyzyjnie zauważał, kiedy „nie wolno” dało się jeszcze nagiąć albo obejść, a kiedy zakaz był definitywny i złamanie go groziło prawdziwymi konsekwencjami. Merlin nie spodziewał się jednak, że smok zauważy, że robienie pracy domowej to dla niego taka męczarnia i że najczęściej nie idzie mu to wcale tak gładko.
— Falkor mówi, że w jego oczach jesteś bardzo potężnym magiem. Właściwie to najpotężniejszym.
Merlin uniósł brew, spojrzał na smoka.
— Chłopie, doceniam, ale mówisz tak, jakbyś taty nigdy nie widział w akcji. Albo cioci Morgany.
Falkor momentalnie zjeżył się jak szczotka – cioci Morgany po prostu nie znosił i miał ku temu powody. Kobieta, doświadczona w utrzymywaniu podległych sobie chowańców w całkowitym posłuszeństwie, starała się przekonać zarówno Merlina, jak i resztę jego rodziny, że Falkora również należy trzymać krótko i pilnować, by zawsze słuchał się człowieka, dla dobra swojego i wszystkich postronnych. W teorii brzmiało to dobrze, ale metody, jakie ciocia polecała, by osiągnąć zamierzony cel, były w oczach Merlina po prostu okrutne i zakrawały na znęcanie się nad zwierzętami.
Tymczasem zaś Falkor pokręcił się na dywanie, przestępując z łapy na łapę i intensywnie komunikując coś panu Moonwardowi, ten zaś słuchał smoczej opowieści, kiwając w zamyśleniu głową, unosząc brwi i popatrując to na Falkora, to na siedzącego zaraz obok Merlina.
— Falkor ma swoje powody, żeby tak twierdzić i mówi, że go nie przekonasz, Merlinie — powiedział w końcu pan Moonward.
— No w kulki sobie lecisz — mruknął Merlin, patrząc na swojego smoka z wyrzutem, lecz zaraz jego wzrok złagodniał, młody czarodziej wyciągnął dłoń i pogłaskał łuskowaty łeb. — Ale równy z ciebie chłop. Wiesz, z tym wsparciem, i w ogóle.
Merlin rzecz jasna nie miał pojęcia, skąd Falkor wytrzasnął ideę, że miałby niby być potężnym czarodziejem, skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na coś zgoła odmiennego. Młodzieniec nie połączył tego z jednym z najwcześniejszych wspomnień Falkora, gdy smok był jedynie małą, łuskowatą kulką przerażenia, usiłującego poradzić sobie w domu pełnym groźnych i potężnych czarodziejów, których nie znał i nie rozumiał. Tamta sytuacja wyglądała zgoła inaczej, lecz w młodym, smoczym mózgu powstało wspomnienie, w którym trzech straszliwych magów, ze znienawidzoną ciocią Morganą na czele, próbuje zrobić mu krzywdę, przywołując swą przerażającą magię, a nie kto inny, jak Merlin, odważnie staje między nim i zagrożeniem, następnie zaś machnięciem dłoni posyła straszliwych magów na ziemię. Merlin, przy którym spędził pierwszą spokojną noc w nowym domu i Merlin, który nakarmił go najpyszniejszymi jajkami na twardo, kiedy smoczy brzuch ściskał się strachem i głodem.
Merlin podniósł głowę, spojrzał na pisarza.
— Serio dobry pomysł z tą tablicą. I dziękuję, że pan ją dla nas zrobił. Teraz już chyba z Falkorem jakoś lepiej ogarniemy.
Pan Moonward odpowiedział mu uśmiechem, mruknął coś o tym, że to drobiazg i nie trzeba. Następnie postukał flamastrem w karton, zamyślił się, aż w końcu na środkowym kole pojawiło się wielkie serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz