Elias pamiętał tamten dzień, jakby to było wczoraj. Dzień Ceremonii Wybrania. Dzień, w którym przyjął swojego pierwszego i tak naprawdę jedynego padawana. W końcu jakby mógł to kiedykolwiek zapomnieć? Jak mógłby zapomnieć ich pierwsze spotkanie? Jak mógłby zapomnieć go?
Był to słoneczny i przyjemnie zapowiadający się poranek na planecie Coruscant. Świt niósł ze sobą powiew nowego dnia, a społeczeństwo budziło się do życia, szykując się do stawienia czoła kolejnym wyzwaniom i obowiązkom przyniesionym przez los.
W samym sercu tego pełnego zgiełku miasta wznosiła się Świątynia Jedi. Budowla, która trwała poza czasem, będąca ostoją spokoju i mądrości, lśniła w odcieniach szarości i srebra w muskających ją nieśmiało promieniach słonecznych. Dumnie wznosiła się nad otaczającymi ją wieżowcami, skupiając na sobie spojrzenie każdego przechodnia, który, kuszony jej kunsztownymi zdobieniami i eleganckimi ostrymi krawędziami, nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Zachwycała pięcioma smukłymi wieżami, a każda z nich była arcydziełem architektonicznej precyzji, misternie zbudowana z dbałością o każdy, nawet najmniejszy szczegół.
Wewnątrz przestronny hol już na wejściu witał gości duchową atmosferą. Przypominał także o powadze tejże instytucji. Zebrane w nim posągi i freski na ścianach przedstawiały dzieje obrońców galaktyki i zasłużonych Jedi, których dziedzictwo, w przeciwieństwie do nich samych, nigdy nie umarło i na zawsze znalazło swoje miejsce w historii wielkiego Zakonu. Czas zdawał się tu wręcz nie płynąć i nawet nowoczesna technologia i chaos metropolii nie były w stanie zakłócić spokoju emanującego z każdego zakątka Świątyni.
Powietrze było tu chłodne i czyste, niosło ze sobą subtelny zapach kadzidła.
Szerokie korytarze były wypełnione ciszą, przerywaną jedynie cichym echem kroków Jedi, którzy z widoczną ekscytacją zbierali się w centralnej Wieży Zgromadzeń. To właśnie tam tamtego dnia panował największy ruch.
Przywdziani w tuniki i szaty tak młodzi, jak i starsi Jedi spotkali się w niej w celu przeprowadzenia Ceremonii Wybrania.
Wiele młodych serc biło mocno i pewnie z podekscytowania na nadejście tej zaszczytnej chwili. W końcu zebrani tutaj uczniowie wyczekiwali na jej przyjście wiele długich, poświęconych intensywnym treningom i próbom, lat, które miały sprawdzić, czy są gotowi na postawienie kolejnego kroku na drodze do stania się pełnoprawnymi rycerzami.
Stali ustawieni w jednym rzędzie, a naprzeciwko zbierali się rycerze i mistrzowie, spoglądający na nich w zamyśleniu i z rosnącym z każdą chwilą zaciekawieniem. W tej grupie znalazł się i Elias, chyba jako jedyny zupełnie niezainteresowany całą tą szopką. Gdyby nie to, że został zmuszony do przyjścia tutaj, to pewnie nawet by się nie zjawił. W końcu nie miał zamiaru przyjmować żadnego ucznia.
Nigdy nie interesowało go mentorowanie i najzwyczajniej we wszechświecie uważał, że się do tego nie nadaje. Szkolenie uczniów wolał zostawić Jedi, którzy się na tym znają i na pewno nie spartolą powierzonego na ich barki zadania. Z tego też powodu trzymał się na tyłach, a jego wzrost idealnie współgrał z zamysłem całkowitego zniknięcia w tłumie.
W pewnym momencie z cichym ziewnięciem przestąpił z nogi na nogę. Był już znudzony przedłużającym się przemówieniem Wielkiego Mistrza, który już od dobrej pół godziny pełnym powagi głosem wyjaśniał trudy i poświęcenia, jakie przechodziły te dzieciaki od swoich najmłodszych lat, i zapowiadał nowe, czekające na nich wyzwania, jeśli tylko zostaną wybrani na padawanów. Elias miał wrażenie, że podobne przemowy słyszał już chyba z tysiąc razy. Każda z nich była równie męcząco nużąca.
– A teraz moi drodzy Jedi, nadszedł czas wyboru padawanów. – Wielki Mistrz zakończył swój wywód i z pogodnym uśmiechem na ustach wskazał ręką na wytrwale czekających uczniów.
Stojący przed Eliasem mały tłum rozszedł się na boki, jednak on nie miał zamiaru się ruszyć nawet o krok.
Obserwował ze swojego miejsca, jak rycerze i mistrzowie przechadzają się tam i z powrotem w poszukiwaniu odpowiedniego kandydata, który miałby stać się ich podopiecznym. Czuł się przy tym całkowicie odcięty od tej rzeczywistości, która powstawała przed jego oczami. Nie rozumiał ich podekscytowania, a gdy czegoś nie rozumiesz, rodzą się w twojej głowie pytania.
Czym się kierowali w wyborze ucznia? Jak przekazywali swoje nauki? W jaki sposób tak łatwo przychodziła im wymiana zdań z kandydatami? Co było w tym takiego pożądanego, że praktycznie każdy tu obecny mistrz marzył, aby przyjąć pod swoje skrzydła padawana? Dlaczego on nie potrafił? Dlaczego przerażała go sama wizja tego?
Elias poczuł lekkie ukłucie w klatce. Spuścił wzrok na swoje buty.
Nikt i tak pewnie nie chciałby zamkniętego w sobie mentora, znanego w całym Zakonie jako stroniącego od reszty samotnika.
– Czemu tu tak stoisz? – Z zamyślenia wyrwało go pojawienie się drugiej osoby. Spojrzał apatycznie na Wielkiego Mistrza. – Powinieneś dołączyć do reszty.
– Nie sądzę. Tu mi dobrze.
– Czyżby?
– Tak.
Stary Jedi westchnął ciężko i poklepał go po ramieniu.
– Chociaż spróbuj. Zawsze przed tym uciekasz, a może właśnie powinieneś stawić czoło temu wyzwaniu?
– Nie nadaję się do tego. Tylko bym zmarnował czyjś potencjał.
Wielki Mistrz nagle mruknął coś pod nosem i otworzył szerzej oczy, doznając olśnienia.
– Eliasie… dalej się o to obwiniasz?
Mężczyzna zjeżył się na to pytanie. Starszy wiedział, że lepiej nie ciągnąć tego tematu, nie kiedy blizny przeszłości nie były całkowicie zagojone.
– Posłuchaj mnie uważnie, Eliasie. Myślę, że byłbyś naprawdę dobrym nauczycielem, możliwe, że nawet jednym z najlepszych. Prawdopodobnie sam tego nie dostrzegasz, ale wiele osób cię tu podziwia i słyszałem nawet, że wielu uczniów marzyłoby o tym, żebyś choćby tylko na nich spojrzał. Czy nie warto spróbować? Czy nie spełnisz możliwe, że ostatniej prośby swojego biednego, schorowanego i starego mistrza? – Załamał dramatycznie ręce i zgarbił się, starając jakoś wzruszyć jak dotąd nieugiętego w swojej decyzji byłego ucznia.
Elias posłał mu niedowierzające spojrzenie, po czym wzruszył lekko ramionami.
– Niech ci będzie, ale pewnie i tak nic z tego nie będzie. – Miał nadzieję, że po tym wszystkim Wielki Mistrz odczepi się od niego, a on już więcej nie będzie zmuszany do przychodzenia na tego typu ceremonie.
– Cudownie! – Pomarszczony mężczyzna wyprostował się i od razu przywołał do siebie czekającego kilka kroków od nich młodego Jedi. Elias nawet go wcześniej nie zauważył. – Myśl pozytywnie i na pewno będzie dobrze!
– Oczywiście – mruknął nieco ponuro i przyjął od wyżej wspomnianego Jedi treningowy miecz świetlny. Miecz, który miałby przekazać swojemu padawanowi.
– Ruszaj, nie trać czasu! – Wielki Mistrz popchnął go w stronę zgromadzenia i na pożegnanie okazał mu wsparcie w postaci uniesionego ku górze kciuka.
Elias westchnął cicho i poszedł dalej.
Spokojnie przechodził wzdłuż ustawionych w równym rzędzie uczniów. Przy większości z nich stali już zainteresowani rycerze i mistrzowie. Póki co trwały głównie wstępne rozmowy, jednak zauważył, że co poniektórzy dokonali już wyboru. Praktycznie każdy wiedział, po co i po kogo tu przyszedł. Nic dziwnego. W odróżnieniu od Eliasa inni Jedi śledzili treningi młodzików, analizowali ich postępy i interesowali się tym, jak poszczególni uczniowie wypadli podczas różnych prób, które testowały ich umiejętności, charakter i połączenie z Mocą. Dzięki temu mogli wytypować dla siebie potencjalnych padawanów. Elias zupełnie nic nie wiedział o dzisiejszych kandydatach.
Po dojściu do połowy rzędu miał już serdecznie dosyć.
Pozostali członkowie Zakonu posyłali w jego stronę pełne zdziwienia spojrzenia, jednak nie śmieli go zaczepiać. Uczniowie też patrzyli na niego dziwnie. Odprowadzali go wzrokiem, kiedy tylko obok nich przechodził, i z przejęciem szeptali coś między sobą.
Tak jak myślałem… Nie pasuję tu.
Miał już zamiar się poddać, gdy nagle coś go tknęło.
Stanął w miejscu.
Poczuł coś. Coś niewytłumaczalnego dla ludzkiego języka ani w sumie dla żadnego innego. Ciepłe uczucie, które zagościło w jego ciele, nieco uspokoiło jego ponure myśli, ale jednocześnie nieustannie ciągnęło go prosto w kierunku tej jednej, konkretnej osoby.
Spojrzał na stojącego nieco dalej, niewiele wyższego od niego chłopca. Nie mógł mieć więcej niż trzynaście lat.
Zaintrygowany postanowił się do niego zbliżyć, dopiero po chwili zauważając, że stał już obok niego jakiś mistrz – Vinor Kinall, jeśli dobrze kojarzył z zebrań Rady. Chyba nawet siedzieli ostatnio obok siebie, ale nie dałby sobie ręki uciąć.
Elias cichutko ustawił się obok nich. Podczas gdy oni byli pochłonięci rozmową, on poświęcił ten czas na mało dyskretne przyglądanie się młodzieńcowi. Zatrzymał dłużej wzrok na popielatym warkoczyku ucznia, czując nieodparte pragnienie ścięcia go pewnego pięknego dnia. Samo wyobrażenie tego wzbudziło w nim dumę.
– Mistrzu Eliasie? – Wrócił myślami do rzeczywistości i przesunął wzrok na Kinalla. – Jestem zaskoczony, że zaszczycił nas mistrz swoją obecnością. Co cię do nas sprowadza?
– Postanowiłem wybrać sobie padawana – rzucił prosto z mostu, nie siląc się na jakieś większe uprzejmości.
Mistrz i uczeń popatrzyli po sobie, potem na niego. Nie spodziewali się usłyszeć od niego takiej odpowiedzi. On też się tego nie spodziewał. W ogóle sam był pod wrażeniem, z jaką łatwością przychodziły mu te słowa.
– Och… och! W takim razie gratuluję decyzji! I jak idzie?
– Chyba właśnie go znalazłem. – Spojrzał znacząco na młodzieńca.
Mistrza Kinalla zatkało. Potrzebował chwili, by się pozbierać po kolejnej nowinie.
– Z całym szacunkiem mistrzu, ale czy śledziłeś jego postępy w treningach?
– Nie.
– Analizowałeś wyniki w nauce? W kontrolowaniu Mocy? Czy wiesz, jak radzi sobie z szermierką?
– Nie.
– Czy chociaż znasz jego imię?
– Nie.
Kinall westchnął ciężko. Ramiona mu lekko opadły.
– Widzisz, ja to wszystko robiłem i wiem, że ten chłopak ma niezwykły talent.
– Aha.
Pomiędzy mistrzami zapadła cisza. Kinall zastanawiał się, jak przekonać drugiego Jedi do znalezienia sobie innego kandydata na padawana, a Elias z kolei spojrzał na chłopca, który dotąd z opanowanym zaciekawieniem przyglądał się jemu. Był ciekawy, czy uczeń poczuł podobne przyciąganie, co on.
– Nie odpuścisz, co nie? – zagadnął Kinall.
Elias, nie odwracając wzroku od Ucznia, wydobył z ust jedno krótkie i stanowcze:
– Nie.
– W takim razie niech chłopak zdecyduje. – Obaj jednocześnie wyciągnęli miecze w stronę ich wybrańca. – Wybierz, który z nas zostanie twoim Mistrzem. – Padło pozornie proste polecenie.
Chłopiec zamyślił się, a jego twarz zdradzała jedynie spokój i skupienie. Tak naprawdę to nie był łatwy wybór. Obaj mistrzowie różnili się od siebie, specjalizowali się w różnych dziedzinach, każdy mógłby nauczyć go czegoś innego. Mimo to jego wzrok ciągle wędrował w stronę niskiego Jedi.
Po chwili zadumy skierował do niego pytanie:
– Dlaczego ja?
Elias chciałby umieć ubrać swoje myśli w ładne słowa, ale niestety nie był do tego zdolny. Nie dało się jakkolwiek wytłumaczyć tego, co aktualnie czuł i jeśli dobrze interpretował intensywne spojrzenie chłopaka, to w nim zapewne też szalały podobne emocje.
– Moc mnie do ciebie poprowadziła.
Został nagrodzony delikatnym uśmiechem. Młodzieniec przyjął miecz od Eliasa, który wziął nagle głęboki wdech, nie zdając sobie sprawy, że go w ogóle wstrzymywał.
Mistrz Kinall był ewidentnie zawiedziony finalną decyzją, jednak mimo to pogratulował obojgu i odszedł, aby w samotności pogodzić się ze swoją przegraną.
A więc stało się – Moc i los dopięli swego.
– Jak się nazywasz, chłopcze?
– Isidoro D'Arienzo, mistrzu.
Szybko okazało się, że Mistrz Kinall miał rację. Isidoro miał w sobie niezwykły potencjał i talent. Elias był przekonany, że odpowiednio poprowadzony uczeń dokona w przyszłości wielkich rzeczy. Jak najbardziej chciał to zobaczyć na własne oczy, jednak widmo jego potencjalnej porażki jako nauczyciela spędzało mu sen z powiek. Chciał zobaczyć pełnię umiejętności Isidoro. Chciał go wynieść na sam szczyt i zrobić z niego jednego z najlepszych Jedi w całej historii niezmierzonego wszechświata. Wiedział, że chłopak jest do tego zdolny, tylko czy Elias okaże się wystarczająco dobrym mistrzem?
Początkowo nawet nie potrafił się otworzyć przed Isidoro. Izolował się, jak to miał w zwyczaju w stosunku do innych, i podchodził do ich relacji z dystansem, trzymając się sztywno samej idei szkolenia. Bał się, że wpuszczenie młodzieńca do jego skamieniałego serca tylko im obu zaszkodzi.
Jednak anielska cierpliwość i życzliwość Isidoro powoli zaczęła niszczyć jego starannie wzniesione mury obronne. Elias w końcu zmiękł.
Spostrzegł, jak bardzo jego padawan był podobny do niego samego i jak ich charaktery wzajemnie się uzupełniały, tworząc pomiędzy nimi uczucie zgodności i harmonii.
Zrozumiał, że nie ma sensu dłużej uciekać. Nie chciał uciekać. Nagle zapragnął poznać bliżej tego intrygującego chłopca. Chłopca, którego sama Moc postawiła na jego drodze.
Z każdym kolejnym dniem, a potem rokiem ich więź stawała się coraz silniejsza. Powoli zaczęła przekraczać granice zwykłej relacji mentora i protegowanego, by w końcu przerodzić się w głęboką, braterską miłość. Elias nie wiedział, że kiedykolwiek znów będzie zdolny do tego rodzaju uczuć. A jednak.
Nie potrzebowali wielu słów, aby się zrozumieć. Czasem krótkie spojrzenia, drobne gesty wymienione podczas treningu były wystarczającą wiadomością pomiędzy tą dwójką.
Samo szkolenie szło niezwykle gładko. Isidoro szybko się uczył i z zapałem pochłaniał wiedzę przekazywaną mu przez mistrza. Sekwencje jego kroków podczas walki stały się pewniejsze, miecz już nie wypadał ze spiętej z nerwów dłoni, bez trudu blokował ataki droidów, jak i samego Eliasa, który po każdym ich sparingu prawie umierał od zadyszki. Nigdy nie był dumny ze swojej sprawności fizycznej, a na domiar złego niemądrze zrzucał jej opłakany stan na rzekomo starzejące się ciało. Isidoro na szczęście nie wspierał jego użalania się nad sobą i zazwyczaj po kilkuminutowej przerwie wracali do dalszych ćwiczeń.
Poranne medytacje stały się ich codziennym rytuałem, lecz największą radość Elias znajdował w przekazywaniu młodzieńcowi wiedzy o samej Mocy.
– Wiesz już, że Moc to nie jest jakaś dziwna siła zesłana na nas z kosmosu – powiedział mu kiedyś. – Jest to energia pomiędzy wszystkimi żyjącymi stworzeniami, napięcie, równowaga, która spaja cały wszechświat ze sobą.
– Tak. Ale wciąż ciężko mi jest ją sobie wyobrazić.
Mistrz uśmiechnął się lekko. Posadził Isidoro na miękkim dywanie, a sam usiadł naprzeciwko niego.
– Więc nie próbuj jej sobie wyobrażać. Poczuj ją. – Ujął delikatnie dłonie swojego ucznia. – Zamknij oczy. Oddychaj. Po prostu oddychaj. Spróbuj poczuć całym sobą otaczający cię świat. Co widzisz? Co czujesz?
– Życie. Śmierć i rozkład, które napędzają nowe życie. Ciepło. Zimno. Pokój. Przemoc.
– A pomiędzy tym wszystkim?
– Równowagę. Energię. Moc.
– A w tobie?
– We mnie... – Otworzył oczy, a na jego ustach zadrżał radosny uśmiech. – Ta sama Moc.
Elias mruknął w wyrazie aprobaty, nie potrafiąc wyjść z podziwu dla swojego padawana.
– Czuję coś jeszcze. – Isidoro zacieśnił uścisk ich dłoni.
– Co takiego?
– Twoją Moc, mistrzu. Jest ciepła i przepełniona dumą, a także... miłością. Do mnie.
Mistrz skinął głową. Nie zaprzeczył.
– Isidoro, jesteś dla mnie przyjacielem. Bratem. Bez względu na to, dokąd los cię poprowadzi, pamiętaj o tym… i przestań mnie w końcu nazywać „mistrzem” – zganił go czule, po czym odchrząknął. – A teraz popracujemy nad twoim widzeniem.
Mijały kolejne lata.
Isidoro rósł jak na drożdżach i wciąż rozwijał się pod czujnym okiem swojego mistrza, który na każdym kroku służył mu dobrą radą i wsparciem. Jednak ich wspólny czas powoli dobiegał końca. Elias czuł to już od momentu, gdy młody padawan całkowicie opanował swoją umiejętność widzenia przyszłości, a ich ostatnia misja tylko potwierdziła jego przypuszczenia.
Elias początkowo miał udać się na nią samotnie, ale wystarczyła chwila namysłu, by szybko zmienił zdanie. W końcu przydzielone mu zadanie mogło stać się doskonałą lekcją dla jego ucznia. Tak więc zabrał go ze sobą na Atune – planetę znaną ze swoich rozległych pustyń i ekstremalnych burz piaskowych – prosto w pościg za notorycznym i samozwańczym królem piratów.
Umiejętność Isidoro pomogła im w porę uniknąć niebezpiecznej konfrontacji, do jakiej najpewniej by doszło, gdyby padawan nie ostrzegł mistrza o zagrażającej ich życiu zasadzce. Pirat wiedział, że był śledzony. I najwyraźniej nie był tak głupi, jak Elias śmiał początkowo przypuszczać.
Przestępca sprawnie i szybko zebrał swoich wiernych ludzi, zwinął manatki i przeniósł ich kryjówkę do wąwozu, gdzie miał nadzieję zwabić polujących na niego Jedi. Tam miałby nad nimi znaczącą przewagę, jednak na jego nieszczęście Elias nie miał zamiaru wpakowywać się na minę. Dlatego postanowił chwilowo się wycofać i wraz z Isidoro wynajął dwuosobowy pokój w jednym z domków w Yatan – miasteczku zajmującym się głównie turystyką i hodowlą banthasów.
– Musimy obmyślić plan działania. Jakieś sugestie? – mruknął, wyglądając przez okno, z którego miał idealny widok na rozciągający się na horyzoncie wąwóz.
– Myślę, że nie będzie to koniecznie...
Elias spojrzał na niego ukradkiem, unosząc brwi w niemym pytaniu.
– Nadchodzi burza.
Oczy mistrza błysnęły ze zrozumieniem. Wrócił do swoich obserwacji. Niebo było nieskazitelnie czyste, ale Isidoro nie mógł się mylić. Ostatni raz powędrował wzrokiem w stronę wąwozu i westchnął cicho.
– A jednak jest skończonym głupcem. – Zatrzasnął okno.
Następnego dnia znaleźli całą zgraję martwą.
Burza uderzyła.
Gwałtownie i mocno.
Deszcz i piasek zalały wąski wąwóz, topiąc ukrywającego się w nim króla piratów i całą jego świtę. Elias miał nadzieję schwytać ich żywych, jednak wszechświat chciał inaczej, a on nie miał zamiaru się z nim o to kłócić.
Spokojnie obserwował, jak Isidoro przeszukuje martwego pirata, a następnie przenosi zwłoki na ich statek kosmiczny. Czuł stonowane przygnębienie padawana, ale nie skomentował tego. Poklepał go jedynie po ramieniu, a kiedy wrócili do świątyni, powiedział:
– Nie możemy powstrzymać losu, tak jak nie możemy zatrzymać słońca.
Kilka dni po tej misji przywołał Isidoro do siebie. Nie było sensu dłużej odwlekać tego, co nieuniknione.
– Za dwa dni wyruszamy na Ilum – poinformował młodzieńca, kiedy postawił na stoliku przed nim kubek wypełniony herbatą z mleka thala-sirena.
– Ale… Ja… Już…? – Isidoro zamrugał kilka razy, nie dowierzając starszemu mężczyźnie. Pobladł trochę, ale po wzięciu kilku głębszych wdechów jego twarz przybrała naturalny kolor. – Jesteś tego pewien?
– Tak.
– Ale…
Elias wiedział, że padawan ma do niego dużo pytań i równie wiele wątpliwości, jednak nie mógł nic na to poradzić. Mógł wysłuchać swojego ucznia, ale to wciąż nie zmieniłoby jego decyzji.
Nadszedł czas, by Isidoro obrał własną ścieżkę we wszechświecie.
– Jesteś gotowy. A skoro ja tak mówię, to oznacza, że tak jest. – odparł stanowczo, jednak widząc minę padawana zszedł lekko z tonu. – Isidoro. Ufasz mi?
– Oczywiście.
– Skoro tak mówisz, to uważam twój brak wiary za dość niepokojący.
Młodzieniec zaśmiał się lekko, a Elias uśmiechnął się na to i usiadł przy stoliku.
– A teraz pij herbatę, póki ciepła. Na Ilum nie będzie takich luksusów. Tylko mróz i lód.
Kilka dni później stanęli przed wejściem do świętej jaskini. Obaj lekko drżeli, mocno odczuwając panującą wokół temperaturę, ale, mimo że pogoda i chłodna atmosfera dawały im w kość, nie dali się zastraszyć. Mieli tu coś do załatwienia. A raczej Isidoro miał.
– Pamiętaj, że masz tylko trzy godziny i ani minuty dłużej. Po tym czasie brama się zamknie i próba dobiegnie końca – Elias przypomniał padawanowi, który nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w głąb ziejącej zimnem jaskini. – Słuchasz mnie, chłopcze?
– Tak, mistrzu… – Uśmiechnął się krzywo. – Chyba już pójdę… – Zbliżył się do wejścia, jednak nim zdążył je przekroczyć, zawahał się i obejrzał przez ramię.
Elias westchnął, a obłoczek pary uciekł z jego ust. Przez ten cały wspólnie spędzony czas zauważył, że gdy Isidoro czymś się stresował, to jego umysł odmawiał używania imienia mistrza. Zamiast tego automatycznie przechodził na bardziej formalny ton, jakby miało to być pomocne w zachowaniu kontroli.
Przyjrzał się stojącemu przed nim mężczyźnie. Isidoro dla postronnego obserwatora mógłby wyglądać na opanowanego i pewnego siebie, jednak jego mistrz wiedział lepiej. Czuł jego niespokojnego ducha, jego nerwową Moc wprawiającą powietrze wokół nich w delikatne wibracje i Elias nie pragnął niczego więcej niż zapewnić go, że wszystko będzie dobrze.
W kilku krokach zmniejszył dzielącą ich odległość i chwycił drżące dłonie młodego Jedi. Pozwolił kojącej Mocy opuścić jego ciało. Ona popłynęła leniwie między nimi, a potem niczym koc otuliła swoim ciepłem zmartwionego młodzieńca.
Był pewien, że jego uczeń sobie poradzi. Nauczył go wszystkiego, co sam wiedział, nie pominął niczego, nawet najmniejszych szczegółów. Jego wiedza należała teraz także i do Isidoro.
Dał mu wszystko, co posiadał.
Wszystko.
– Isidoro. Przez te wszystkie lata widziałem twoje poświęcenie i determinację. Wierzę, że już niedługo zostaniesz wspaniałym rycerzem, który stanie na straży pokoju w galaktyce. Zaufaj sobie. Zaufaj Mocy, a twoja droga będzie jasna.
Padawan skinął głową, oczy mu się lekko zaszkliły, ale na ustach pojawił się wdzięczny uśmiech.
Elias mrugnął do niego, po czym podszedł do bramy.
Z jednego z przymocowanych do niej uchwytów wyciągnął pochodnię. Rozpalił ją pstryknięciem palców i spojrzał znacząco na ucznia. Ten, tym razem pewniejszym krokiem, zbliżył się do niego i z wyszeptanymi podziękowaniami, przyjął ofiarowane światło.
A potem odszedł.
Dzierżąc jedynie pochodnię w ręku, zagłębił się w pochłonięty mrokiem labirynt lodowych korytarzy. Ściany połyskiwały w blasku padającego na nich ognia, migając do niego kolorowym, wręcz nieziemskim połyskiem. Mijał imponujące stalaktyty i stalagmity, tworzące naturalne łuki i kolumny. Musnął je palcami, czując jedynie bijące od nich chłód i… Moc.
Schodził do coraz to głębszych partii jaskini. Echo jego kroków i odgłosy kapiącej w oddali wody były jedynymi dźwiękami, które przecinały panującą wokół ciszę.
Był skupiony.
Prowadziła go sama Moc, szeptała, śpiewała mu w duszy, a on pokładał w niej swoje zaufanie i nadzieję. Jednak musiał uważać. Obranie niewłaściwej drogi lub choćby chwila nieuwagi mogły mieć dla niego nieprzyjemne konsekwencje.
Minął kolejne rozwidlenie dróg. Korytarze nagle zaczęły robić się coraz to węższe, przez co kilka razy został zmuszony do ostrożnego przeciśnięcia się pomiędzy szorstkimi i ostrymi szczelinami.
Szedł dalej. I dalej.
W pewnym momencie trafił na korytarz nie do pokonania. Nie łączył się z innymi tunelami i kończył się wielką ścianą lodu, uniemożliwiającą jakiekolwiek przejście dalej. Nie było innego wyjścia. Musiał zawrócić do ostatniego rozwidlenia i obrać inną z dróg.
Spojrzał przelotnie na swoje odbicie i już miał się odwrócić, gdy nagle usłyszał swoje imię. Ściany wokół niego zaczęły falować, a obraz widziany w tafli lodu uśmiechnął się do niego. Zaskoczony zbliżył się do ściany, zaczynając dostrzegać szczegóły, które wcześniej mu umknęły. Krótkie i białe włosy, modne i idealnie skrojone odzienie. I ten uśmiech.
– Mattia…?
Postać wyszczerzyła się do niego, aż poczuł ciarki na plecach.
– Witaj z powrotem. – odbicie odezwało się znowu, tym razem z łagodniejszym wyrazem twarzy.
– Z powrotem…? – Poczuł gwałtowny uścisk na ramionach, a gdy spojrzał w dół, zauważył trzymające go mocno ręce. – Co… – Nie zdążył nawet odpowiednio zareagować, kiedy to został wciągnięty. Nie zdążył nawet odpowiednio zareagować, gdy poczuł przejmujące zimno. Lód pochłonął go gładko niczym woda, wciągając pod swoją taflę.
Zamrugał intensywnie, a przed oczami zaczęły pojawiać się znajome obrazy.
Stanął w salonie. Ogień w kominku wesoło trzaskał, przytulnie ogrzewając całe pomieszczenie.
Wrócił do domu.
Padawan westchnął mimowolnie z ulgą, na moment zapominając, że jeszcze przed chwilą stał w przesiąkniętej chłodem jaskini. Rozluźnił się nieco, pomimo tego, że z tyłu głowy miał wrażenie, że coś jest nie tak.
Spojrzał na stojącego obok brata.
– Miło cię znowu widzieć – odezwał się tamten i otworzył szeroko ramiona, szykując się do objęcia nimi swojego bliźniaka.
Isidoro cofnął się niepewnie. Potknął się lekko o róg dywanu.
– Co ja tu robię…?
– Uderzyłeś się w głowę, Isi? Wróciłeś do nas! – Mattia przyjrzał mu się uważnym wzrokiem, po czym podszedł bliżej. Chwycił materiał jego szaty i prychnął złośliwie. – Nie spodziewałem się, że tak daleko zajdziesz. Padawan, co?
– N-nie rozumiem… Czemu wróciłem?
– Wywalili cię. – Mattia puścił jego szatę i spojrzał mu prosto w oczy. – Nie zaliczyłeś próby w świętej jaskini.
– Nie. Ja. Przecież… byłem… – Rozejrzał się po salonie. Czuł się lekko otumaniony, tak jakby jego umysł brodził przez bardzo gęstą mgłę.
– Cóż, to było do przewidzenia. – Mattia poklepał go po plecach. – Nie nadajesz się na Jedi.
– Słucham…? Zawsze mówiłeś, że…
– Kłamałem. – Wywrócił oczami. – Isi, spójrz na siebie. Czy naprawdę wierzyłeś, że zostaniesz rycerzem? Ty? Ten wiecznie zamknięty w sobie chłopiec? Wieczna kula u mojej nogi? Niby jak chciałeś im się w czymkolwiek przydać?
Isidoro milczał. Nie poznawał swojego bliźniaka. Tego wiecznie uśmiechniętego i promieniującego dobrocią Mattiego. Czy tak naprawdę nigdy nie znał własnego brata? Czy zawsze tak o nim myślał? Jak o ciężarze, którego nie można się pozbyć?
– Nie masz nic do powiedzenia? – Mattia świdrował go wzrokiem, a na jego ustach drgał szyderczy uśmieszek.
Zraniony Isidoro spuścił głowę i zacisnął palce na pochodni. Skąd miał pochodnię?
Coś drgnęło w jego umyśle.
Poczuł resztki kojącej Mocy, otulającej jego ciało.
Moc mistrza.
Elias na niego czekał.
– Oczywiście. Siedź cicho. To chyba jedyne, w czym jesteś dobry…
– Nie…
– Co tam mruczysz pod nosem?
Isidoro zebrał się w sobie, starając się przywrócić swojego opanowanego ducha. Podniósł wzrok na stojącego przed mężczyznę.
– Nie jesteś moim Mattią.
– Ach, tak?
– Mój brat ma wielkie i silne serce. Jasne i ciepłe, jak słońce. Za nic w świecie nie byłby tak okrutny.
– Jesteś w wielkim błędzie i…
– Obawiam się, że nie mogę tracić na ciebie ani minuty dłużej. – Chwycił obiema dłońmi palącą się pochodnię. – A teraz, jeśli mi wybaczysz, mam zadanie do wykonania.
– Nie waż się!
Isidoro już go nie słuchał. Zamachnął się na widmo i w ułamku kilku sekund cała iluzja rozpłynęła się w powietrzu.
Znowu był w jaskini.
Zadrżał z zimna i z wciąż walącym o żebra sercem, spojrzał na swoje odbicie. Tym razem nie zauważył w nim niczego niepokojącego.
Odetchnął cicho.
Dał sobie kilka minut na ochłonięcie i uspokojenie skaczącego tętna. Znowu myślał jasno, a mgła, która spowiła wcześniej jego umysł, całkowicie odeszła wraz z iluzją jego brata.
Ruszył dalej.
Pozwolił Mocy prowadzić się przez kręte tunele i korytarze. Nie wiedział, jak długo już przebywał w jaskini, ale nie pozwolił, by zaburzyło to jego opanowanie. Zaufał sobie i własnemu przeczuciu, które podpowiadało mu, że wszystko będzie dobrze. W końcu był już blisko. Był tego pewien. Czuł to całym sobą.
I się nie mylił.
Kryształ go wołał.
Był świadomy jego przyciągania już od dłuższego czasu, ale dopiero teraz stało się one silniejsze i wyraźniejsze. Miał go już prawie na wyciągnięcie ręki.
Już niedaleko.
Przyspieszył kroku.
Z cichym sapnięciem przecisnął się przez ostatnią szczelinę i nagle zamarł, oślepiony światłem setek kryształów kyber.
Potrzebował chwili na przyzwyczajenie się do ich blasku. Witały go wieloma barwami, rozpraszając wszelki mrok. Przez moment poczuł się nawet onieśmielony. Nie spodziewał się, że znajdzie ich całe skupisko.
Uśmiechnął się lekko i rozejrzał się dookoła. Wołanie jego kryształu było tutaj najsilniejsze, tak samo jak Moc. Praktycznie mógł poczuć ją przemykającą pomiędzy palcami.
Odetchnął rześkim powietrzem i spojrzał na jeden z kryształów. Instynktownie zbliżył się do niego.
Prawie że serce wyskoczyło mu z piersi, kiedy zebrany przez niego kryształ, błysnął do niego radośnie. Padawan, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jego jasne światło i mimowolnie uklęknął na ziemi, nie mogąc oderwać wzroku od kryształu, który tak bardzo się cieszył, że wreszcie został przez niego odnaleziony.
Elias uśmiechnął się na widok, wyłaniającego się z jaskini młodzieńca. Przez cały ten czas oczekiwał jego powrotu.
Isidoro, po odłożeniu pochodni, od razu podszedł do niego i ukazał mu na dłoni jasny kryształ kyber. Starszy Jedi wziął go między palce i z zainteresowaniem prześledził jego krawędzie.
– Niesamowite… – mruknął sam do siebie, zafascynowany jego białym kolorem. Był idealny, a jego uczeń zaliczył próbę. – Gratulacje. – Oddał mu kryształ i trochę niezręcznie przytulił ucznia, nie wiedząc, co zrobić z rozpierającą go od środka dumą.
– Dziękuję.
Elias przyjrzał się mu się z bliska. Padawan wydawał sięszczęśliwy, jednak coś nie grało.
– Coś się stało? – Ujął go za rękę.
– Miałem wizje… i… ja… – Przegryzł wargę.
Mistrz uspokajająco ścisnął jego dłoń i pociągnął go za sobą.
– Opowiesz mi wszystko w drodze powrotnej. Ale w pierwszej kolejności zbudujesz porządny miecz.
Elias siedział przy stoliku i popijał rozgrzewającą herbatkę. Co chwila przyłapywał się na tym, że zerkał w stronę rozłożonego na podłodze Isidoro. Otaczały go przeróżne części, śrubki i inne materiały, z których miał złożyć swój nie jakiś tam treningowy, ale prawdziwy miecz świetlny.
Jako mistrz nie mógł ingerować w ten proces, dlatego czekał cierpliwie. I tak mieli jeszcze sporo czasu, nim wylądują na Coruscant.
Dopił gorący napój, rozsiadł się wygodnie i z zadowolonym pomrukiem przymknął oczy. Odpoczywał tak sobie do momentu, aż usłyszał charakterystyczne brzęczenie.
Spojrzał na wyprostowanego Isidoro, dumnie dzierżącego płonącą na biało broń. Po chwili młody mężczyzna odwrócił się w jego stronę i z radosnym uśmiechem zaprezentował swój miecz.
Elias skinął głową z aprobatą i ruchem ręki nakazał mu, by usiadł przy stoliku. Młodzieniec od razu wyłączył broń i dołączył do mistrza, siadając naprzeciwko niego.
– Świeci się na biało – skwitował, a jego głos drżał od emocji.
– Tak. – Oczy Eliasa błysnęły rozbawieniem. – Zdążyłem zauważyć.
– Ale… białe kryształy są niezwykle rzadkie… Nie są naturalnie spotykane…
– To prawda. Są wynikiem oczyszczenia uszkodzonego kryształu kyber ze skazy Ciemnej Strony Mocy. Prawdopodobnie należał kiedyś do Sitha.
– Jak mógł znaleźć się w jaskini?
– Jest wiele opcji. Choć żadna nie jest pewna. – Elias wstał od stolika, aby dolać sobie herbaty. Nie odszedł daleko. – Myślę, że po prostu dawno temu jakiś Sith zabłądził w jaskini, umarł, a kryształ tam pozostał, przez cały ten czas czekając... cóż, tak naprawdę na ciebie. – Chwycił też pełny kubek dla Isidoro i wrócił na swoje miejsce.
Młodzieniec z wdzięcznością przyjął parujący napar z ziół.
– Gdy go znalazłem, był już oczyszczony... Nie rozumiem tego, powinien być czerwony, prawda?
– Tak, ale wspomniałeś coś o wizjach? – Przekrzywił lekko głowę z zaciekawieniem.
– Na początku widziałem Mattiego. Jego iluzję.
Elias mruknął ze zrozumieniem. Uczeń wiele razy opowiadał mu o swojej rodzinie, a on zawsze z przyjemnością wysłuchiwał wszystkich jego historii. Wiedział też, że Moc mogła wykorzystać obrazy jego bliskich do wystawienia przyszłego rycerza na próbę. Iluzje były formą duchowego oczyszczenia, które miało pomóc padawanowi zrozumieć i zaakceptować skrywane przed światem lęki. Celem było pokonanie wewnętrznych ograniczeń.
– Możliwe, że to była po części sprawka kryształu. A że jesteś silny w Mocy, to wraz z odparciem iluzji, jednocześnie go oczyściłeś. – Uśmiechnął się do niego i wziął duży łyk herbaty.
– To by miało sens. – Młodzieniec przytaknął mistrzowi.
– Co jeszcze widziałeś?
Isidoro ostrożnie upił łyk napoju, po czym odstawił go na bok.
– Mistrzu… – Zawahał się, szukając słów, które wiernie oddadzą to, co tam przeżył. – Znalazłem się w miejscu, gdzie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zbiegły się ze sobą w czasie, ujawniając mi swoje tajemnice…
Elias nawet nie śmiał mu przerwać, z zafascynowaniem wpatrując się w młodzieńca.
– Widziałem dawne wydarzenia, nawet te sprzed moich narodzin. Widziałem obce twarze i… ciebie. I jakiegoś innego Jedi. Martwego. – Elias spuścił wzrok na dłonie, obejmujące kubek. – Kim on był…?
– Moim przyjacielem – odpowiedział nieco napiętym głosem, co nie było do niego podobne.
– Co się stało?
Nie chciał wracać myślami do tamtego wypadku. Nie chciał wpychać palca we wciąż otwartą ranę, jednak Isidoro zasługiwał na chociaż krótkie wyjaśnienie.
– Byliśmy świeżo po pasowaniu na rycerzy. Rada wysłała nas na pozornie prostą misję. – Zmrużył delikatnie oczy. – Ochrona konwoju z zapasami żywności. Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem, jednak potem się okazało, że przeoczyłem coś ważnego. Popełniłem błąd, który kosztował życie mojego towarzysza…
– Eliasie…
– Nie rozmawiajmy teraz o tym. Powiedz mi o pozostałych wizjach. Czuję, że coś ciąży ci na sercu.
Isidoro skinął niepewnie głową, odpuszczając niewygodny dla mistrza temat.
– Obrazy przeszłości przeszły w teraźniejszość, a następnie w przyszłość. Widziałem jej ścieżki i setki rozgałęzień, a w tym wszystkim odnalazłem siebie. – Skrzywił się delikatnie. – Jednak nie byłem zadowolony z tego, co zobaczyłem.
– To znaczy?
– Kierowany emocjami podjąłem złą decyzję. Zawiodłem, podjąłem nieodpowiedni wybór… Przeze mnie przeznaczenie obrało zły kierunek… Dobry Jedi by tak nie postąpił… – Zawiesił głowę i zmartwiony zaczął żuć dolną wargę.
Elias spojrzał na niego ze współczuciem. Wiedział, że jego uczeń ma dobre i czyste serce, dlatego pomimo wiadomości o wizji nie martwił się przyszłością. Jego nadzieje i zaufanie były większe niż jej widmo.
– Jak sam powiedziałeś, to jest przyszłość. Prawdopodobnie jedna z wielu opcji, która może się kiedyś wydarzyć. – Pochylił się i złączył palce z tymi należącymi do młodzieńca. – Wiele rzeczy może ulec zmianie i tak naprawdę nic nie jest pewne w życiu.
– Ale moje wizje zawsze się sprawdzały – wyszeptał uczeń i z niepokojem zajrzał mistrzowi w oczy.
– Racja. Ale dalej uważam, że nic nie jest do końca przesądzone – Elias poklepał go po dłoni. – A nawet jeśli coś się stanie, to wierzę, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, żeby naprawić swój błąd. – Mrugnął do niego, po czym wyprostował się nieznacznie. – A teraz koniec z tymi pesymistycznymi myślami. Powinniśmy cieszyć się twoim sukcesem.
Isidoro wciąż czuł się niepewnie, ale mimo to zmusił się do łagodnego uśmiechu.
– Sugerujesz świętowanie?
– Oczywiście, tylko nie mamy nic mocnego do polania – zażartował, dobrze wiedząc, że gdyby rzeczywiście się napił, to długo to świętowanie by nie potrwało. – Ale to nic. Może zacznę od toastu. – Podniósł swój do połowy wypełniony kubek. – Za najlepszego padawana w całym wszechświecie i przyszłego rycerza.
Młodzieniec zaśmiał się radośnie, a Elias ucieszył się, że udało mu się go rozbawić.
Rozluźnił się nieco. Dopił już letnią herbatę i z cichym westchnieniem wyjrzał przez okno pędzącego statku.
Teraz gdy Isidoro miał już własny miecz świetlny, mógł przystąpić do pozostałych pięciu prób Jedi. Będzie to dla nich obu intensywny okres, ale nie obawiał się tego. W końcu ten cały trud był tego wart i wiedział, że jego uczeń bez większego problemu poradzi sobie z czekającymi go zadaniami.
Elias stanął przed padawanem. Wszystkie spojrzenia zostały zwrócone ku nim – stojącym na samym środku skrytej w półmroku komnaty.
Za plecami miał Wielkiego Mistrza, a wokół członków Rady Jedi wraz z innymi mistrzami, którzy mogli się tego dnia zjawić.
Miecz młodzieńca brzęczał, zakłócając ciszę i rozpraszając ciemność bijącą od niego bielą. Miecz, który symbolizował jego bliski związek z Mocą i podkreślał jego gotowość do stania się obrońcą pokoju.
Mistrz skinął na ucznia, a ten uklęknął przed nim, pochylając delikatnie głowę.
– Choć osiągnąłeś już tak wiele, pamiętaj, że nauka Jedi nigdy się nie kończy. Każdy dzień przynosi nowe lekcje, nowe wyzwania. Bądź zawsze gotowy do nauki i rozwoju, niezależnie od tego, jak daleko zaszedłeś.
W pomieszczeniu rozbłysło zielone światło.
Mężczyzna ujął delikatnie warkoczyk padawana i spojrzał na niego nieco rozczulonym wzrokiem. Musnął go ostatni raz palcami, po czym przeciął go swym mieczem. Po tym ostrze zgasło, a młodzieniec podniósł się na nogi, przyjmując od mistrza warkoczyk.
Elias uśmiechnął się lekko i przemówił donośnym głosem:
– Moc jest w tobie silna. Od tej chwili stajesz się rycerzem Jedi. Od tej pory twoje życie będzie życiem służby. Musisz poświęcić się ochronie słabych, utrzymaniu pokoju i sprawiedliwości w galaktyce. Ciemna Strona zawsze będzie kusić, lecz musisz być silny i nie dać się zwieść. Moc cię prowadzi, ale to ty decydujesz o swojej drodze. Zaufaj sobie, słuchaj sprawiedliwości. Niech Moc będzie z tobą.
– Pewnie się zastanawiacie, dlaczego was tu zebrałam...
Elias ziewnął przeciągle i mlasnął pod nosem. Wytrwale walczył z ciężkimi powiekami i ogólnym zmęczeniem, co przykuło wzrok siedzącego obok niego Isidoro i siedzącej za gigantycznym biurkiem bibliotekarki – Millee Vale. Zignorował ich, chcąc jedynie, by to spotkanie szybko się zakończyło. Był wyczerpany.
Wrócił późnym rankiem ze swojej ostatniej misji, przespał może z trzy godziny, po czym został zbudzony przez nagłą wiadomość przesłaną za pośrednictwem hologramu. Został wezwany do kolejnego zadania i, jak się okazało, nie tylko on. Miał mu towarzyszyć jego ekspadawan.
Minęło już równe pięć lat od momentu, kiedy Isidoro stał się pełnoprawnym członkiem Zakonu. Elias musiał na nowo przyzwyczaić się do swojego poniekąd samotniczego trybu życia, ale ani trochę mu to nie przeszkadzało, tak długo, jak młody rycerz był szczęśliwy i spełniał się w swojej roli. Dalej rozpierała duma, gdy pomiędzy przerwami w misjach widział się ze swoim drogim przyjacielem, służąc mu swoim uznaniem i wsparciem.
Rzadko zdarzały im się wspólne zadania, dlatego, mimo że nie było tego po nim specjalnie widać, cieszył się, że w końcu nadarzyła się do tego okazja.
– Czy potrzebuje mistrz przerwy?
– Nie.
Zdusił w sobie kolejne ziewnięcie.
– Doskonale. Wracając. Musicie być zdziwieni tym nagłym wezwaniem.
– Tak.
Elias nie ukrywał swojego lekkiego niezadowolenia, że bez odpowiedniego odpoczynku musiał specjalnie lecieć na planetę Ossus, gdzie mieściła się Wielka Biblioteka Jedi, w której właśnie się znajdowali.
Kobieta z kolei udała, że go nie usłyszała i kontynuowała:
– Mam nadzieję, że przyjęliście sobie do serca moją prośbę i nie poinformowaliście nikogo postronnego o mojej wiadomości.
Obaj mężczyźni skinęli na potwierdzenie.
– Świetnie. Więc przejdźmy do sedna sprawy. – Wyświetliła przed nimi holograficzny ekran. Elias zmrużył oczy rażony jego drażniącym światłem. – Na zewnętrznych rubieżach Republiki udało nam się wyśledzić jak dotąd nieuchwytną asteroidę, która, jak przypuszczamy, jest pozostałością planety będącej niegdyś częścią Imperium Rakatan. – Bibliotekarka przesunęła palcami i pokazała im ową asteroidę, spokojnie dryfującą w przestrzeni kosmicznej. – Nie wiadomo tak naprawdę, co może się na niej znajdować, stąd właśnie prośba o zachowanie dyskrecji. Potrzebujemy, żeby ktoś tam poleciał i zbadał jej powierzchnię. Tutaj pojawia się wasza dwójka. Z waszymi umiejętnościami jesteście idealnym duetem do tego typu zadania. Więc… co o tym myślicie?
Jedi wymienili się spojrzeniami, komunikując się ze sobą na zrozumiany tylko przez nich sposób. Kobieta niecierpliwie wyczekiwała ich decyzji. Gdyby jej odmówili, miałaby spory problem ze znalezieniem lepszych kandydatów.
– Kiedy ruszamy? – Isidoro podniósł się z krzesła, a Elias podążył za nim.
– Jak najszybciej. – Millee wyszczerzyła się do nich i od razu skontaktowała się z hangarem, aby przygotowali statek. – Za mną, panowie.
Bez sprzeciwu podążyli za nią, wsłuchując się w jej paplanie.
– Jeśli natkniecie się na jakieś problemy, to kontaktujcie się bezpośrednio ze mną, będę wtedy starała się wam jak najlepiej pomóc. A! Zapomniałabym! Zbierzcie tam jakieś interesujące rzeczy, cokolwiek wam wpadnie w oko, my się potem temu przyjrzymy.
Elias wlókł się na samym końcu tej małej grupy wycieczkowej i niezbyt rejestrował, to co się wokół niego działo. To chyba już był ten moment, kiedy jego umysł przeszedł na funkcję czuwania, a ciało działało jak na autopilocie. Nawet nie zauważył momentu gdy stanęli przed statkiem.
– Gwiezdny Sokół – oznajmiła im z dumą Millee, jakby co najmniej sama go zbudowała – będzie waszym kompanem podczas tej podróży. Zdradzę wam, że ostatnio został trochę podrasowany... – Uśmiechnęła się tajemniczo.
Elias nieco bardziej rozbudzony spojrzał na imponujący rozmiarem lekki frachtowiec. Znał ten model i zawsze mu się podobały tego typu statki. W środku spodziewał się małego i ciasnego kokpitu z czterema miejscami – dwoma dla pilotów i dwoma pozostałymi dla innych członków załogi. Powinno się w nim także znaleźć przestronne pomieszczenie, które można by było wykorzystać do urządzania spotkań lub po prostu odpoczynku.
Maszynownia połączona z dolnym pokładem, kapsuła ratunkowa, ładownia i prywatne kabiny. Innymi słowy – cudowna maszyna.
Mruknął z uznaniem.
Wyglądało na to, że ekipa skończyła swoją robotę i statek był już gotowy do drogi.
– Jakieś pytania? – Bibliotekarka stanęła przed mężczyznami, zasłaniając swoim ciałem wejście do wnętrza statku.
– Nie – odpowiedzieli w tym samym momencie, a ona odsunęła się na bok.
– W takim razie powodzenia.
Elias zerknął na Isidoro. Ich spojrzenia się spotkały.
– Ruszamy?
– Tak, ale ty prowadzisz. Muszę się porządnie wyspać.
Rycerz zachichotał i pokiwał głową, na znak zgody. Starszy Jedi uśmiechnął się nieznacznie i po chwili ramię w ramię wkroczyli na pokład Gwiezdnego Sokoła.
Opowiadanie sprawdzone i poprawione przez cudowną Queen, której dziękuję z całego serduszka za pomoc. Jesteś moim aniołem. 💖
Obrazek w nagłówku autorstwa @02png
Cytat z filmu "Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz