Znowu dostała naganę. Wpisaną do poturbowanego dzienniczka (któremu już w drugim tygodniu roku szkolnego odpadła okładka. Ale czy to jej wina, że teraz robili takiej słabej jakości zeszyty? To nie tak, że specjalnie zrzuciła go z trzeciego piętra. Miał spaść na balkon pod nimi, a nie na ziemię) zawijastą kursywą, bo nauczycielka, która ją przyłapała, uczyła historii. Oczywiście. I wcale w ogóle nie przyłapała jej na niczym złym. Zakazane jest palić na terenie szkoły, a miejsce pod trybunami teoretycznie nie było już na terenie szkoły, bo góra siedzeń wychodziła jakimś cudem za ogrodzenie. Więc Zahra miała pełne prawo siedzieć tam i palić.
Fakt, ze sprzedawaniem już był nieco większy problem, bo to, i w kodeksie szkoły i prawnym, było nielegalne. Tym bardziej sprzedawanie nieletnim, w dodatku przez nieletniego. Ale wykaraskała się tym, że na dzisiejszy towar nikt nie miał chętki i ostatecznie wypaliła go całkowicie sama. Najgorszym widokiem było jednak to, jak woreczek, z którym babsko od historii ją przyłapało, ląduje w śmietniku z chemicznymi odpadkami w labie. Bo gdyby ktoś złapał ją grzebiącą w tym śmietniku, to chyba zadzwoniliby po karetkę i zamknęli w psychiatryku.
W każdym razie nauczycielka historii przyłapała Zahrę na paleniu trawy pod trybunami. Bo sama pewnie wychodziła na przerwie zapalić papierosa, więc nie była lepsza. To również Zahra jej powiedziała, i z uciechą obserwowała, jak belferka robi się cała czerwona na twarzy, czerwieńsza niż jej malinowy szalik.
– Ciesz się, że nie zadzwoniłam na policję – warknęła, wpisując naganę w dziennik piórem. Takim wiecznym piórem, z grawerem i lejącym się atramentem i wszystkim innym ą ę – Miałabyś to wtedy w kartotece i do żadnej pracy by cię nie wzięli.
Zahra ugryzła się w język, bo prawie wyrzuciła, że na co jej normalna praca, jak ona będzie sławną alltuberką i streamerką na vvitchu. I będzie grać w super feministycznym zespole na perkusji. I w ogóle to pani powinna się pocałować w dupę. Zamiast tego wyszczerzyła tylko ostre zęby, na co nauczycielka się wzdrygnęła. Zahra była w szkole postrachem wszystkim, jednym wielkim znakiem zapytania, Niewiadomoco, co pojawiło się z Niewiadomoskąd i w ogóle to cud, że jakaś rodzina ją zaadoptowała, nawet na skrócony czas. Zahra brała te tytuły na klatę z dumą. Ktoś musiał, a Zahra była świetnym przykładem do (nie)naśladowania, więc pasowało w sam raz. Najważniejsze było to, że wszystkie przezwiska nie wychodziły poza ściany szkoły, więc rodzina zastępcza nie musiała słuchać, jakim to okropieństwem i kulą u nogi dla wszystkich uczniów jest Zahra. A co lepsze, Gideon, przyszywany braciszek, wcale im nie wierzył. Może nie uważał Zahry za najlepszą siostrę na świecie, ale przynajmniej stał za nią murem, kiedy tylko jakieś kliki próbowały ukraść jej plecak. Głupole nie wiedzieli, że specjalnie dlatego trzyma w jednej z kieszeni cegłę.
Nauczycielka skończyła bazgrać, zamknęła dziennik z trzaskiem i rzuciła smutne spojrzenie na Zahrę. Jakby naprawdę jej współczuła. Jakby miała zaraz jej powiedzieć, że ma raka albo coś. To spotkanie z minuty na minutę było coraz bardziej irytujące. Miała się spotkać z jakimiś fajnymi deskarkami w skate parku. Przynajmniej na internetowym czacie wydawały się fajowe. I takie awangardowe i anarchistyczne i w ogóle. Może chciałyby założyć z Zahrą zespół… Wiedziała, że jest grupka chłopaków, którzy zajmują salę z instrumentami w prawie każde popołudnie. Fajnie byłoby utrzeć im nosa z jakimś dziewczyńskim zespołem. Nie to, że grali źle, wręcz odwrotnie, brzmieli zajebiście. I Zahra nie była ani trochę zazdrosna.
– No, to co będzie moją karą tym razem? Segregowanie książek w bibliotece? Ścieranie graffiti z kiblowych ścian? Byłam umówiona z kimś na wieczór, chciałabym stąd niedługo wyjść. Fajnie by było, gdyby mi pani powiedziała. A nie trzymała w napięciu. To nie jakiś kryminał – Zahra poderwała się z krzesła, ale ostry wzrok, którym zmierzyła ją profesorka, przyszpilił ją do siedzenia. Przykucnęła na rozchybotanym krzesełku, które jeszcze bardziej dygało, bo jej ogon skakał za nią na wszystkie strony. Naprawdę, śpieszyła się.
– Co z ciebie wyrośnie… – westchnęła nauczycielka, kręcąc głową – Ciesz się, że to twoje pierwsze wykroczenie.
Zahra ugryzła się w język, bo prawie wyskoczyła z tekstem, że w sumie to nie. Ale poprzednią osobą, którą ją przyłapała, był wuefista, który uznał, że pali, bo ma traumę po stracie nogi. I robi to, żeby rozluźnić mięśnie, bo przecież płacze na każdym wuefie, a robi to dlatego, że jej skrytym dziecięcym marzeniem było zostanie sportowym świrem. I teraz opłakuje stracenie świetlanej przyszłości. Wcale nie płakała, bo zakaszlała się dymem. Wcale nie miała czerwonych oczu przez trawę. Ale w każdym razie nic nikomu nie powiedział, bo kiwnęła na jego historyjkę głową. W sumie była całkiem śmieszna. No i jedyną osobą, która faktycznie wiedziała, co Zahra pali i sprzedaje, był jeden z woźnych. Obiecał, że nikomu słowa nie piśnie, jak tylko odda mu to, czego jeszcze nie zwinęła w szlugi. W sumie równy gościu z tego całego Bernarda. Ciekawe co zrobił, że skończył jako woźny w liceum.
Nauczycielka obeszła całą salę spokojnym krokiem, stukocząc swoimi niskimi obcasikami. Zawsze miała na sobie takie stare czółenka, kaczuszki, wściekle czerwone, z obrzydliwą wielką kokardą, która prawie sięgała ziemi. Może sama próbowała zmienić się w historię, żeby bardziej pasować do swojego przedmiotu? Wiekiem jeszcze nie sięgała starożytności, ale patrząc na to, jak bardzo krzywiła się na Zahrę, jeszcze kilka takich wybryków, i dorobi się zmarszczek za trzy osoby. Wreszcie podniosła wzrok na uczennicę, taki nieco błagalny, który stwardniał, jakby wpadła na wspaniały pomysł na karę.
– Napiszesz na tablicy zdanie: Nie będę łamać kodeksu ucznia. Na wszystkich jej częściach, tych zewnętrznych zamykanych również. Tyle, ile się zmieści. Zostaniesz tu, dopóki tego nie zrobisz. Porozmawiam z dozorcą, żeby wypuścili cię dopiero, jak skończysz.
Zahra prawie zwaliła się z krzesełka. Jeżeli ta głupia prukwa przejrzała jej dane, to dobrze wiedziała, że Zahra miała zaznaczoną dysleksję, dysgrafię, dyskalkulię, dysortografię, dyskografię, dyspraksję i wszystkie inne dysy. Musiała wiedzieć, że zmuszenie Zahry do pisania pełnych zdań, w dodatku w kółko, było jej personalnym piekłem. Po jej minie ewidentnie zdawała sobie z tego sprawę.
Nauczycielka zebrała swoje rzeczy, wcisnęła wszystko do kiczowatej torebki ze sztucznej skórki i kiwnęła głową, powstrzymując się przed szyderczym uśmiechem. Przynajmniej tak to wyglądało.
– Życzę miłego wieczoru. Mam nadzieję, że czegoś się nauczysz.
I ze stukotem swoich obrzydliwych butów wyszła z sali, zatrzaskując za sobą drzwi tak mocno, że Zahra poczuła powiew na twarzy.
– No to – westchnęła, uderzyła protezą w biurko nauczycielskie, które zachybotało się, ale nie upadło. Niestety. – Zajebiście.
Bernard, ten sam woźny, który wynegocjował jej wolność za trzy gramy, znalazł ją przysypiającą na stojąco przy tablicy. Nie skończyła nawet jednej części. Wsunął głowę do sali i aż zrobił słyszalne „aha” kiedy skrzyżował z Zahrą wzrok.
– To tu jeszcze są uczniowie? – brwi podskoczyły mu tak wysoko, że prawie zniknęły pod czapką. Czemu miał w budynku czapkę z daszkiem, to już w ogóle było ciekawe. Ale ewidentnie nikt w tej szkole, uczeń czy pracownik, nie mógł być normalny.
– Koza – westchnęła Zahra. Woźny rzucił jej współczujące spojrzenie, ale nie takie, jakby żałował jej całego istnienia, tylko bardziej jakby rozumiał. Jakby sam przeżył kiedyś podobne gówno.
Bernard byłby w sumie spoko wujkiem. Może gdyby spędzili więcej czasu, zapytałaby się go, czy nie szuka może kogoś do adopcji. I tak byłaby legalnie pod jego opieką jakieś dwa lata. Może byłaby to lepsza oferta, niż wzięcie jakiegoś kota albo psa? Może Bernard miał już zwierzaki? Ale fajnie byłoby mieszkać z jakimiś pupilkami. Rodzice Gideona, państwo Shivers, mieli oboje straszną alergię na sierść i jedyne, na co pozwolili synowi, to akwarium z rybkami. Ale rybek nie można było pogłaskać…
Zanim Zahra zdążyła zapytać się Bernarda, czy chciałby zostać jej opiekunem prawnym, ten odwrócił się na pięcie, wysunął się znów na korytarz, ale nie zamknął za sobą drzwi.
– W takim razie to tutaj.
Drzwi nagle otworzyły się na oścież, a próg przekroczyła nowa osoba. Zahra mniej-więcej kojarzyła dziewczynę z mijania się po korytarzu, ale chyba nie miała z nią żadnych zajęć. Na pewno by ją zapamiętała, gdyby się oficjalnie poznały.
Dziewczyna była wysoka, jeszcze wyższa dzięki potężnych butach na koturnie. Cała ubrana w czerń, ze skórzaną kurtką zarzuconą na ramiona, masą naszyjników na szyi, i ustami pokrytymi ciemną szminką. Zahra złapała się półki na gąbki i kredę, bo prawie upadła z wrażenia.
– Wow.
Dziewczyna podniosła na nią wzrok. Miała zielone oczy. Takie soczysto-zielone oczy, jak mech albo trawa (taka trawnikowa, prawdziwa trawa). Wow. W ogóle Zahra musiała powiedzieć to na głos. Poczuła, jak się czerwieni. Dobrze, że przynajmniej po niej tego nie widać.
– Masz koleżankę do kozy. Octavia też coś przeskrobała – Bernard westchnął, a dziewczyna, Octavia, posłała mu ostre spojrzenie, jak tylko wypowiedział jej imię – W sumie mało mnie obchodzi, co macie zrobić i za co tu jesteście. Ale wieczorem jest mecz i chciałem na niego zdążyć. Więc gdybyście się zebrały w jakieś dwie godziny, to byłoby super. Dzięki.
– O! Yyy, jaki mecz? – poderwała się Zahra, próbując jakimś cudem przetrzymać woźnego w sali. Przecież jak zostawi ją sam na sam z chyba najpiękniejszą uczennicą szkoły, to pewnie zrobi coś głupiego. Bernard zmarszczył brwi.
– Solmaryjska liga rugby – Zahra zacisnęła szczękę, bo chuja wiedziała o jakiejś solmaryjskiej lidze rugby. Nie miała nawet jak, o co się dopytać. Nawet gdyby coś wymyśliła, to nie zdążyła, bo Bernard zatrzasnął drzwi do sali i zniknął.
Octavia bez słowa ruszyła do jednej z ławek na tyle sali, wyciągnęła z torby zeszyt i zaczęła coś pisać. Pewnie kazali jej napisać jakieś wypracowanie, albo coś. Zahra wróciła do pisania, a raczej próbowania. Skąd mogła kojarzyć dziewczynę? To imię też włączyło jakąś lampkę w jej głowie, musiała tylko znaleźć połączenie między nimi. Marszczyła brwi, zagryzała wargę, mózg buzował jej, jakby miał zaraz wybuchnąć. Ale udało się, wreszcie sobie przypomniała.
– Zaraz, Octavia? – odskoczyła od tablicy, rzucając kredę za siebie. Octavia podniosła na nią wzrok, podniosła brwi. Zanim się obejrzała, Zahra była przy jej ławce – ta sama Octavia, która przyjebała Linette piłką lekarską?
– A co? – Octavia nachyliła się tak, że prawie się zderzyły z Zahrą nosami. Jakby rzucała jej wyzwanie. Jakby była gotowa strzelić Zahrę kolejną piłką lekarską. I to wcale nie czyniło jej jeszcze bardziej atrakcyjną. Ani trochę.
– Bardzo dobrze. Ktoś musiał utrzeć tej głupiej jędzy nosa. Sama bym to zrobiła, gdybym mogła rzucić taką ciężką piłką. Zazdro.
Gotka uśmiechnęła się lekko, jakby była zadowolona z odpowiedzi. W sumie Zahra pamiętała, jak wieść o tym, że Linette znów wylądowała w szpitalu, rozniosła się po szkole. Pamiętała, jak bardzo ciekawa była, kto jest nemezis czarodziejskiej smarkuli, i komu mogłaby przybić piątkę. Żeby poskładać kogoś tak ot, trzeba mieć mózg. Potężny. Godny poszanowania. Zahra wyszczerzyła ostre zęby i wyciągnęła w jej stronę rękę.
– Tak w ogóle to Zahra jestem. Z chęcią połączyłabym siły, żeby jeszcze kilku osobom pokazać ich miejsce.
Octavia uścisnęła dłoń Zahry. Jej ręka była chłodna, palce długie i wąskie. Zahra wcale ich nie obserwowała, zastanawiając się, jaki rozmiar pierścionka nosi. W sumie to ta cała koza nie była taka zła. Może powinna pozwolić się złapać częściej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz