Z desperacji nie wysyłał już swojego CV, tylko jeśli wierzył, że mógł dostać pracę. Dostawało je naprawdę każde przedsiębiorstwo w mieście, nieważne jak bardzo bezsensowne było zatrudnienie w nich szesnastolatka. Szczerze George stracił nadzieję na to, że uda mu się dostać jakąkolwiek z pozycji opisywanych w ogłoszeniach. Przynajmniej dopóki nie oddzwonili do niego z Freddy's.
Zdziwił się, kiedy dostał posadę mechanika w restauracji. Nie posiadał w końcu odpowiedniego wykształcenia ani doświadczenia. Mimo to został zatrudniony. Praca była skomplikowana, a pomagały mu w niej stare taśmy, na których nagrane były instrukcje obsługi robotów.
Chłopak zastanawiał się, kim był mężczyzna, którego depresyjny głos podpowiadał mu, jak dbać o animatroniki. Może miał on coś wspólnego z tym, jak dziwnie zostały zaprogramowane. Podczas ich pielęgnacji twierdził, że ciągle się na niego patrzyły, nawet gdy były wyłączone. Starał się myśleć, że była to jedynie iluzja optyczna. Oprócz tego George miał wrażenie, że w nocy roboty wcale nie zachowują swoich miejsc. Rano musiał zajmować się nimi tak, jakby właśnie skończyły długi dzień występów. Naprawdę chciał wiedzieć, co działo się w pizzerii nocą. Nie chciał jednak pytać o to stróży nocnych. W końcu na pewno była to tylko jego paranoja. Poza tym nieczęsto z nimi rozmawiał. Nawet gdyby wykształcił jakąś relację ze stróżami, szybko zostałaby zapomniana przez to, że nocni pracownicy Freddy's znikali szybciej niż się pojawiali.
Była jednak jedna osoba, z którą George mógł przegadać tę sprawę. Song An zatrudnił się w pizzerii niedługo po nim. Dzięki wspólnej pracy mogli spędzić ze sobą sporo czasu podczas mniej ruchliwych dla lokalu godzin. Tego wieczoru, tuż przed zamknięciem postanowił właśnie z nim porozmawiać o jego podejrzeniach. Na szczęście przyjaciel nie wyśmiał go, a nawet zgodził się z nim. Zaproponował mu nawet sprawdzenie całej sprawy, na co chłopak niechętnie się zgodził. Był oczywiście ciekawy, ale jednocześnie wizerunki animatroników nie były miłe dla oka nawet w świetle dziennym. W mroku oferowanym przez noc musiały wyglądać naprawdę przerażająco.
Mimo to wraz z Song Anem ukryli się w basenie z kulkami, gdzie czekali aż wszyscy inni pracownicy opuszczą budynek. George zastanawiał się, kiedy ostatnio kulki były myte. Jedna z nich, która dotykała jego prawego ramienia, była poważnie klejąca. Starał się nie myśleć o tym, co mogło ją pokrywać.
W końcu przyszedł czas na wynurzenie się z basenu. Zamierzali razem pozwiedzać pizzerię, jednak przerwała im zaprogramowana piosenka Freddy'ego. George stał sparaliżowany, wpatrując się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Był w stu procentach pewien, że poprawnie wyłączył animatronika. Mimo to Freddy grał właśnie na scenie. George miał wrażenie, że piosenka jest coraz głośniejsza.
Song An podszedł do drzwi pokoju zabaw, w którym znajdował się basen z kulkami. Tuż za nim podążał George. Gdy wyjrzeli za próg, zauważyli, że robot krążył po głównej sali pizzerii. Był do nich odwrócony plecami.
— Nie wyłączyłeś go? — zapytał zdumiony Song An. Kiedy do animatronika dotarł jego głos, natychmiast jego głowa zwróciła się w ich stronę.
— Na pewno go wyłączałem — zapewnił George. Przyjaciele opuścili pomieszczenie, by zbadać bliżej sprawę. Okazało się to być błędem, gdyż robot sam zaczął prędko zmniejszać dystans między nimi. George odsunął się znacznie, jednak zauważył, że Song An stoi w miejscu. Wrócił do niego, by złapać go za szaty i zaciągnąć do biura stróża nocnego, które na szczęście znajdowało się w pobliżu. Drzwi były otwarte, a gdy chłopak spanikowanym wzrokiem szukał jakiegoś sposobu na zamknięcie ich, znalazł znajdujące się obok nich dwa przyciski. W pośpiechu nacisnął oba. Spojrzał w stronę pancernych drzwi i zauważył, że Freddy znajdował się tuż przy nich, kiedy zatrzasnęły się z hukiem. Usłyszeli, jak rozpędzony animatronik uderza w nie.
— Nie podoba mi się to — wyznał George — czemu Freddy nas gonił?
— Myślałem, że to ty byś coś o tym wiedział — odparł Song An. Gdyby George był naprawdę wykwalifikowany na swoją pozycję, może wiedziałby wystarczająco o oprogramowaniu animatroników, by wyjaśnić to zachowanie, jednak tak nie było.
— Na pewno coś jest nie tak — westchnął. Nie wiedział, jakie intencje miał animatronik, ale według jego przeczucia nie były one dobre. Odwrócił się od drzwi, by rozejrzeć się po biurze. Przyglądał się dekoracjom, kiedy jego chwilowy spokój został przerwany przez Song Ana.
— George! Bonnie! — Faktycznie po drugiej stronie biura znajdowały się identyczne wrota, do których zbliżał się króliczy animatronik. Chłopak szybko wcisnął przycisk mający zamknąć drzwi.
— Dlaczego on też chce się do nas dostać?! Lubiłem cię, Bonnie! — wykrzyknął do animatronika, który wpatrywał się w niego przez szybę znajdującej się obok wejścia. Song An poklepał go po plecach, lekko rażąc go prądem.
— Czasami zdrada nadchodzi z niespodziewanych źródeł — powiedział, próbując pocieszyć przyjaciela — ale chcę tylko powiedzieć, że Foxy nigdy by nas nie skrzywdził.
George wciąż patrzył Bonniemu w oczy. Po chwili zauważył, że szczęka animatronika opada. Zmarszczył brwi i zbliżył się do szyby, by zajrzeć w jego wewnętrzne mechanizmy. Znalazł tam czerwoną ciecz zmieszaną ze smarem, a gdy przyjrzał się mu bardziej dokładnie, zobaczył też wystające z tułowia robota włosy. Przerażony widokiem zrobił krok w tył, przy czym potknął się o krzesło i wylądował na ziemi.
— Wszystko w porządku?
— Nie! — Wykrzyknął George. — Albo mam schizofrenię, albo w tym złomie jest...
Ciało. Słowo nie przeszło chłopakowi przez gardło. Nigdy wcześniej nie widział w animatronikach niczego podejrzanego. Oczywiście, że miały charakterystyczny smrodek, ale nie był na tyle poważny, by sugerować obecność zwłok.
— Nie ma go już, ale nic w nim nie widziałem — stwierdził Song An. Odrobinę uspokoiło to szesnastolatka. Musiał ufać swojemu przyjacielowi, jak i swoim własnym doświadczeniom, jeśli chciał przetrwać noc.
— Co teraz? — zapytał. Podniósł się z podłogi i starał się utrzymać spokój.
— Może sprawdźmy kamery? — zaproponował Song An. George zdążył już zapomnieć o ich istnieniu. Przysunął krzesło, które wcześniej przypadkiem wysłał na drugą stronę pomieszczenia potykając się o nie, z powrotem do biurka. Rozsiadł się w nim Song An, gotowy do przeglądania kamer. George w kieszeni miał gumowe rękawice, które zakładał podczas pracy z animatronikami. Podał je przyjacielowi tak, aby ten mógł swobodnie korzystać ze znajdującej się przed nim elektroniki. Chłopak nachylił się nad nim tak, aby móc również patrzeć na obraz kamer.
— Na scenie nie ma nikogo — zauważył George. Zaczął zastanawiać się, czy możliwe było, że faktycznie źle wyłączał animatroniki. Jednak nigdy nic podobnego nie działo się w jego obecności.
— Co znaczy ta ikonka? — zapytał Song An, wskazując na ikonę baterii, obok której widniały dwie cyfry.
— Mamy siedemdziesiąt siedem procent baterii — wyjaśnił. Spojrzał też na godzinę i z przerażeniem odkrył, że czas płynął w pizzerii bardzo wolno.
— Co się stanie, kiedy skończy się bateria? — rzucił znowu Song An. George zastanowił się przez chwilę.
— Drzwi się otworzą. — W pomieszczeniu zapadła cisza. Słychać było tylko buczenie wiatraka stojącego na biurku. Nagle od strony kuchni usłyszeli dźwięki sprzętów kuchennych uderzających zarówno o siebie, jak i o podłogę.
— Chyba tego nie chcemy — stwierdził przyjaciel. George skinął głową.
— Musimy oszczędzać baterię. — Spojrzał w stronę wejść i westchnął. Zdążył już poczuć się bezpiecznie w biurze, którego drzwi zostały wyraźnie specjalnie zbudowane tak, by były odporne na ataki animatroników. Ten wniosek sprawiał, że cała sprawa była jeszcze bardziej podejrzana. George'a przeszedł dreszcz na myśl o tym, co wydawało mu się, że widział w środku Bonniego.
— Nikt nie idzie, prawda? — zapytał Song Ana, który potwierdził ten fakt. W związku z tym chłopak otworzył drzwi do biura. Oboje czuli się bardzo nieswojo.
Zaczęła się ich walka o utrzymanie baterii w miarę dobrym stanie, a jednocześnie o zachowanie ich życia. Oboje zrozumieli, że sytuacja stała się poważna. Song An starał się uzyskać maksymalną ilość informacji o położeniu robotów w minimalnym czasie, jaki spędzał na przeglądanie kamer. George odpowiedzialny był za uderzanie przycisków zamykających drzwi w odpowiednio szybkim tempie. Trójka animatroników atakowała ich z każdej strony. Zatrzymywały się często na chwilę przy szybie, by przeszyć wzrokiem chłopaków. George starał się nie patrzeć na nich, a zwłaszcza unikał wzrokiem Bonnie'ego.
— Foxy? — Zawiedziony głos Song Ana sprawił, że szesnastolatek spojrzał na monitor. Widział na nim lisowatego robota, który wydostawał się zza kurtyny swojej pirackiej zatoczki.
— Czasami zdrada nadchodzi... — George nie miał czasu, żeby dokończyć zdanie. Animatronik biegł do nich z prędkością większą niż inne roboty. Chłopak rzucił się do drzwi, by je zamknąć. Foxy tuż po tym dobiegł do nich. Uderzał o metal uniemożliwiający mu wejście. Na koniec usłyszeli dodatkowo nieprzyjemne skrzypienie haka, w jaki zaopatrzony był animatronik.
Noc mijała im powoli. Częstotliwość ataków zwiększała się, a razem z nią zużycie baterii. Ich komunikacja ograniczała się do Song Ana wykrzykującego imiona robotów, które na szczęście zawsze przychodziły z jednej konkretnej strony. Dzięki temu George zawsze był w stanie zamknąć odpowiednie drzwi.
W końcu na monitorze widniała piąta trzydzieści. Zbliżali się czasu otwarcia pizzerii, kiedy to animatroniki zawsze funkcjonowały normalnie. Mieli nadzieję, że razem z pojawieniem się kierownika zmiany zakończy się ich koszmar.
Problemem okazała się ostatecznie przeklęta bateria. Najprawdopodobniej przez dłuższy moment, podczas którego zamknięte były obie pary drzwi, nie istniała szansa na to, by energia wystarczyła im na całą noc. Kiedy Song An włączał monitor, George spoglądał na godzinę. Wybiła piąta pięćdziesiąt. Został im marny jeden procent baterii.
Po chwili w pokoju zapanował mrok. Nie było słychać już żadnego buczenia elektroniki ani nawet dźwięków niszczenia sprzętu kuchennego. Słychać było tylko przyspieszający oddech George'a. Skończyła im się bateria. Przyjaciele siedzieli w ciemności, niepewni swoich szans na przetrwanie.
— George, będzie dobrze, może nawet nie chcą nas skrzywdzić — Song An próbował pocieszyć kolegę. Za prawymi drzwiami rozległa się muzyka. Zbliżał się do nich Freddy, chociaż powolnym krokiem. George próbował zapewnić się, że może wciąż Song An będzie w stanie uratować go przed przerażającymi animatronikami, które oprócz wyglądania jak postacie z horroru, mogły mieć w sobie zwłoki.
Niedźwiedź był coraz bliżej. W końcu zobaczyli jego wysoką sylwetkę w wejściu. Był naprawdę gigantyczny, nawet dla George'a. Po policzkach chłopaka polały się łzy. Oczy animatronika zaświeciły się, a ten kontynuował swoją piosenkę.
— Yaaaay! — Usłyszeli spoza pizzerii. Robot, zamiast rzucić się na dwójkę, podniósł łeb i zwrócił go w stronę dźwięku. Cofnął się, by odejść.
— George! Żyjemy! — ucieszył się Song An. George nie wierzył własnym oczom. Przetarł policzki tak, aby w razie, gdyby do budynku wrócił prąd, przyjaciel nie zauważył jego łez.
— Żyjemy? — Wciąż nie dowierzał. Wkrótce jednak usłyszeli dźwięk zamka, a chwilę później chmarę podekscytowanych dzieci wbiegających do budynku. Światła zapaliły się. Obecność innych ludzi dała dwójce tyle pewności siebie, by wyjrzeć za drzwi biura. Animatroniki grzecznie stały na scenie tak, jakby przez całą noc nie próbowały zamordować chłopaków.
— Song An? — zaczął George — zwalniamy się?
Przyjaciel skinął głową. Nigdy nie zostali już w pizzerii na noc. Właściwie nigdy nie zjawili się już w lokalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz