16 sierpnia 2024

Od Virgila – It’s gonna get to your heart (IV) [AU]

Ostatni koncert Voxa zebrał dwa razy większą widownię niż w zeszłym roku, gdy chłopaki grali na dokładnie tej samej scenie, to się po prostu prosiło o opicie. Poszli do dobrze im znanego, obskurnego baru, zamówili jedną, dwie, trzy, teraz już chyba czwartą kolejkę piw i shotów, śmiejąc się do siebie jak idioci, którymi byli, ta banda głupków uwielbiająca muzykę i swoje towarzystwo. Seymour trzymał go mocno w pasie, chichrając się w jego ramię, błądząc dłonią pod luźną koszulką, a Virgil całował go raz po raz w nos i policzki, choć z upływającą nocą i rosnącymi procentami we krwi, celność tych buziaków zdecydowanie spadała.
Tematy trochę się zmieniły, ekscytacja udanym występem przeszła w nostalgię za czasami, gdy dopiero zaczynali, aż ta w końcu dotarła do licealnych wspomnień i wyśmiewanych przez wielu marzeń Ignisa o zbudowaniu z chłopakami zespołu.
Vi słuchał jednym uchem kłótni Dantego i Zapałki o jakąś pierdołę ze szkoły, drugim wyłapywał spokojny oddech Seymoura starającego się odzyskać powietrze po salwie śmiechu. Mężczyzna westchnął, również przysłuchując się dwójce kretynów, oparł brodę o jego ramię.
— Vi? — zagadnął cicho, Virgil zerknął na niego. — Pamiętasz, jak Dante kazał ci mnie pocałować?
Virgil uśmiechnął się lekko, trochę smutno.
— Pamiętam bardzo dokładnie.
Seymour mrugnął, szafir okrył się zatroskaniem, lecz czymś jeszcze. Przeprosinami? Determinacją wynagrodzenia dawnych żali? Vi sięgnął dłonią, wsadził kosmyk jasnych włosów za ucho, tym razem uśmiech mając zabarwiony czułością. Jego Seymour, urocza zagadka, nieprzerwanie układająca się w nowe kombinacje, które Vi z przyjemnością starał się odszyfrowywać.
Seymour ujął jego palce, wzmocnił chwyt na talii. Virgil nie wiedział, że może być jeszcze bliżej swego Księżyca, jednak ten ściągnął go w swoją przepełnioną miłością przestrzeń, aż piersi praktycznie się stykały.
— Nie zrobiłem wtedy tego, co chciałem — wyznał, przygryzając wargę. — A wiesz, co chciałem?
Nastała chwila ciszy i wpatrzonych w siebie spojrzeń, szkolnych nadziei sprzed nieba spędzonego w szafie i młodzieńczych snów. Lekkie napięcie, to dobre, towarzyszące oczekiwaniu słodkiej przyjemności, przepłynęło łagodnym prądem między złączonymi dłońmi. Vi odwrócił się do chłopaków, krzyknął do Ignisa, by podał mu swojego papierosa. Fajka przeszła z ręki do ręki, aż wreszcie dotarła do niego. Virgil zaciągnął się, po czym zbliżył swoje usta do tych ukochanych, już rozchylonych i gotowych dla niego. Dym uleciał wraz z jego kolejnymi słowami.
— Pokaż mi — wyszeptał w klubowym hałasie, a Seymour usłyszał dokładnie każdą sylabę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz