12 sierpnia 2024

Od Isidoro do Serafina

Nie trzeba było jasnowidza, by wiedzieć, że przebywanie u boku księcia i arcymaga wykluczało nudę, a gdy owym księciem i arcymagiem był Serafin, prócz braku nudy można było doliczyć problemy i wyzwania w ilości hurtowej, do tego bez wyjątku trudne, egzotyczne, niebezpieczne i pokomplikowane. Isidoro nie narzekał.
Miał wrażenie, że ostatnie dwa lata trwały co najmniej dekadę. Skończył studia, postanowił zrobić sobie rok przerwy, nim zastanowi się nad tym, czego właściwie chce od życia i co dalej powinien robić. Decyzja o tym, by odwiedzić rodową posiadłość, obecnie przemienioną w coś pomiędzy muzeum, a naprawdę drogim centrum konferencyjnym, podjął po części pod wpływem impulsu, a po części pragnąc uciec od faktycznego zastanawiania się i podejmowania jakichkolwiek decyzji. Nie miał wtedy pojęcia, że to, co w owej posiadłości znajdzie, wśród kamiennych ścian zasypanego śniegiem zamczyska, wśród rozsypujących się dzienników, w zapieczętowanych magią komnatach, pchnie go do podjęcia decyzji, które w końcu miały zaważyć na losie całego odłamka. Z całkiem zwykłego jak na stellairskie standardy człowieka, który dużo patrzył w gwiazdy i miał doskonałą intuicję, Isidoro stał się pełnoprawnym jasnowidzem, a ten charakterystyczny, gwiezdny szlak, prowadził go bezpiecznie wśród wydarzeń nadających się na kanwę powieści przygodowej. Przeznaczenie kazało mu pozostawić list Mattii, następnie zaś dotknąć wibrującego magią kamienia i przenieść się do innego świata – tam, gdzie czerwone piaski ciągnęły się po horyzont, a Wieże Magii stały na straży wiedzy oraz mocy.
Spotkanie Serafina było punktem zwrotnym i elementem, bez którego życie Isidoro zakończyłoby się szybko i tragicznie, tak, jak kończyły się żywoty innych jasnowidzących mężczyzn w jego rodzinie, o czym wiedza zaginęła wśród lodowych zamieci i zapieczętowanych gwiezdną magią komnat.
Między katastrofami przejdą obaj albo żaden.
Wskazówki Przeznaczenia, przez Serafina uparcie nazywanego dziwką fortuną, były w tej materii jasne, lecz osobną kwestią pozostawało, by z tych wskazówek poprawnie skorzystać. Isidoro, obdarzony interesującym i rzadko spotykanym w Sallandirze rodzajem magii, przyciągnął uwagę i ciekawość arcymaga, Serafin zaś, posiadający przytłaczającą wiedzę i doświadczenie w sprawach magicznych, stał się ratunkiem dla błądzącego we mgle, początkującego jasnowidza.
Ty zaufasz jemu, a on tobie.
Doświadczenia Isidoro nabierał w boju, bo nauka u boku Serafina to nie było wygodne siedzenie nad książkami, ale raczej szybkie czytanie ich w podróży, gdy przemieszczali się, tropiąc kolejne, coraz bardziej przytłaczające zagrożenia. Antymagia, potwory, spiski, żywe legendy. Isidoro miał wrażenie, że w Sallandirze spędził co najmniej dekadę.
Mattia dołączył do niego gdzieś po drodze, przeczytawszy list od brata i podążywszy za zawartymi w nim wskazówkami. Isidoro wiedział, że w liście prosił go o niemożliwe, ale niemożliwe miało od teraz na zawsze już zagościć w jego życiu, a przez to – również i w życiu Mattii.
W chwili obecnej, drugi z braci spędzał urocze popołudnie ze swą świeżo poślubioną żoną. Aż dziw brał, że ten wesoły i towarzyski Mattia, lubiany przez wszystkich i zawsze będący w centrum wydarzeń, musiał odbyć podróż poza granice znanego świata, by odnaleźć w końcu to jedyne przeznaczone sobie serce.
Imię mitycznego sfinksa wywoływało w Isidoro całą lawinę emocji. Towarzysz Saladyna, na wpół legendarnego władcy Sallandiry, na dobrą sprawę zawdzięczającej mu swoje obecne oblicze, przez długi czas był dla niego po prostu postacią z bajki, jakkolwiek Isidoro nie byłby marzycielem, a bajki nie byłyby mu bliskie. A potem legenda stała się prawdą, przybierając formę z krwi i kości, objawiając się w aurze gniewu i potęgi, nieodróżnialnej swoją mocą od katastrofy w rodzaju tornada czy trzęsienia ziemi. Serafin był niemożliwie potężnym magiem, ale Prialan stanowił całą osobną kategorię, a obraz sfinksa nacierającego na nich obu, wtedy, w głębi grobowca Saladyna, kolejnego miejsca, które miało prawo istnieć jedynie w baśniach, wyrył się w jego pamięci na zawsze. I tak, jak w baśniach, czysta siła ustępuje przed szczerym sercem i intencjami, tak i gniew Prialana stopniał, gdy książę i jasnowidz dostali szansę, by ukazać mu swe intencje.
Dostali od losu ledwie chwilę oddechu, ledwie na moment ścieżka wygładziła się na tyle, by dało się nią spokojnie podążać i już na horyzoncie zamajaczyły ciemne chmury, a Isidoro, patrząc w rozłożone przed sobą karty tarota, ściągał brwi w pełnej niepokoju zadumie. Przewidywał już trudności i skomplikowane zawirowania przeznaczenia, ale nie sądził, by było to coś, do czego dało się kiedykolwiek przyzwyczaić. Los ponownie mówił mu, że nadciąga potężny sztorm, on zaś, zamiast zejść pod pokład i schować się przed furią żywiołu, miał wraz z Serafinem chwycić stery.
Oczywiście, że Mattia obdarzył go pełnym niepokoju spojrzeniem, Salomea zaś ściągnęła brwi, splótłszy ciasno dłonie, gdy oględnymi słowami wyjaśniał im, jakie zadania teraz czekają go razem z Serafinem. Oboje, podobnie jak sam arcymag, akceptowali już to, że momentami Isidoro nie może powiedzieć im zbyt wiele i nie wynika to z jego złej woli, ale z tego, jak pokrętnymi ścieżkami potrafiło kroczyć przeznaczenie, i jakimi zasadami się kierowało.
Zmiana, która nadciągała, była tak rozległa, że Isidoro nie był w stanie spojrzeć nawet na to, co miało przyjść po niej. Przypominała wielką, morską falę, przetaczającą się przez przyszłość, odkształcającą cały znany porządek rzeczy. I gdyby skupił się jedynie na ogromie fali i jej przytłaczającej sile, najpewniej umknęłaby mu ta jedna, jaśniejsza i wyraźniejsza ścieżka, prowadząca pomiędzy spienionymi bałwanami. Ścieżka nie umknęła, problem był tylko taki, że na owej ścieżce stał potężny sfinks, a jego obecność, jak Serafin z Isidoro już się przekonali, potrafiła tak mocno wpłynąć na magię jasnowidza, że nawet dla tych błękitnych oczu przyszłość okryta była nieprzeniknioną ciemnością.


Do grobowca Saladyna dotarli już pod wieczór. Słońce litościwie chowało się za płynną linią wydm, pozwalając piaskom zrzucić ostre złoto i czerwienie, i przyoblec się w łagodniejsze róże i oranże. Na nieboskłonie zamajaczyły pierwsze gwiazdy.
Isidoro nie potrzebował daru magii, by czuć, że ten grobowiec jest wyjątkowy. Masywne wrota, niegdyś zasypane zwałami piasku, ukryte głęboko w sercu pustyni, teraz wznosiły się dumnie, prowadząc daleko, ku zaklętym katakumbom. To był bodaj najstarszy grobowiec w całej Sallandirze, lecz drzwi wyglądały tak, jakby ledwie poprzedniego dnia rzemieślnicy zdjęli z nich rusztowanie – misterne reliefy cieszyły oko precyzyjnymi, ostrymi krawędziami, a głębokie barwy sprawiały, że namalowane postaci zdawały się jak żywe.
Serafin podszedł bliżej, zmierzył wrota spojrzeniem. Gdy za pierwszym razem starali się dostać do środka, drzwi sprawiały pewien problem – jeden z pierwszych, których pełen był grobowiec, lecz wspomnienie tego, co tam przeszli, było opowieścią na inny czas.
— Nie zdziwiłbym się, gdyby tym razem po prostu się nie otworzyły — mruknął arcymag, wpatrując się w zdobienia tak, jakby osobiście starały się powiedzieć mu coś obraźliwego.
— To też by nam coś powiedziało — odparł Isidoro, również podchodząc, stając zaraz obok maga.
Serafin zerknął na niego spod oka, westchnął, uniósł dłoń. Następnie zapukał, trzy razy, echo rozniosło się gdzieś w głębinach. Z ociąganiem, jakby wciąż drocząc się z księciem, drzwi uchyliły się bezszelestnie, a chłodny powiew podwiał popielatą grzywkę. Głęboka ciemność wnętrza grobowca rozjarzyła się nierzeczywistym, zaklętym światłem, zapraszając do środka tych, którym starczyło odwagi.
Isidoro postąpił krok z wahaniem. Czuł, że czoło fali zbliża się, niosąc z sobą zmianę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz