30 sierpnia 2024

Od Song Ana - Make Voltron Gay Again (II) [AU]

Spotkania z Dantem nigdy nie należały do tych najspokojniejszych, ale Song An i tak za każdym razem z ogromną chęcią widywał się z rezolutnym syrenem. Nawet jeśli zwykłe wyjście na lody kończyło się ucieczką przed tymi śmiesznymi, ubranymi na niebiesko panami. Przynajmniej nie było nudno!
Przynajmniej ostatnia wspólna wizyta w kawiarni miała potencjał, aby zakończyć się w miarę normalnie, gdy rozmowę boskiego sługi i syrena przerwał dzwonek telefonu. Wystarczyła jedna krótka konwersacja Dantego z nieznajomą Song Anowi dziewczyną, aby kolejno wylądować na placu budowy, a chwilę później przemierzać kosmiczne przestworza.
Do plusów całej tej zakręconej sytuacji boski sługa zdecydowanie mógł zaliczyć poznanie nowych wspaniałych osób! Octavia, Zahra i Cheems – cała trójka zrobiła na nim duże wrażenie. Mieli wiele niesamowitych pomysłów! Chociaż, gdyby Yunru Lei zobaczył, z kim zaczął zadawać się jego uczeń, niezwłocznie kazałby mu wracać, byleby jak najszybciej zerwał kontakty z nowymi znajomymi… (Mówili naprawdę wiele brzydkich słów. Dante szczególnie).
Zamek Lwów naprawdę spodobał się Song Anowi. Cały jego wystrój, światła, panująca wewnątrz aura – wszystko to napełniało boskiego sługę ekscytacją. Miał ochotę zwiedzić każdą znajdującą się tam komnatę, ale “pan ładny” (Dante go tak nazwał) zaczął zdradzać im historię tajemniczych mechanicznych zwierząt, bo jak się okazało, było ich więcej.
Okazało się, że cała piątka została właśnie mianowana nowymi, legendarnymi paladynami. Kimkolwiek by oni byli i czymkolwiek by się zajmowali. W każdym razie Song An zainteresował się dopiero na części, w której książę opowiadał o przeznaczeniu lwów i ich ogromnej roli w chronieniu całego wszechświata!
Song An nie mógł uwierzyć, że właśnie stanął przed tak odpowiedzialnym zadaniem! Od zawsze chciał pomagać ludziom, a teraz miał szansę naprawdę ocalić tak wiele niewinnych żyć! Nie mógł się doczekać, aż pewnego dnia opowie o tym swojemu mistrzowi!
W sumie, jakby się dłużej zastanowić: czy jego mentor wie, co właśnie robi jego uczeń? Czy nawet tak daleko w kosmicznej otchłani ma pojęcie, gdzie ten się znajduje? Song An, niestety, nie miał jednak czasu o tym myśleć, ponieważ właśnie na bohaterską listę zadań nowych paladynów wpadło nowe zadanie. Żeby ratować wszechświat, najpierw potrzebowali odnaleźć zaginione lwy.
Zahra odparła, że jej Blue jest już “polizana, zaklepana”, a czarny lew znajdował się już na terenie zamku, więc na wielką ekspedycję w poszukiwaniu przeznaczonych sobie statków kosmicznych musieli wszyscy pozostali. Znaczy się, głośna kobieta o czerwonej skórze nie chciała zostać na “tym głupim, nudnym pokładzie”, namówiła (co nie było, o dziwo, trudne) Octavię na przejażdżkę do swojego lwa i wspólnie wyruszyły, aby odnaleźć Yellow.
Song An trochę zastanawiał się, o co chodzi z “polizaniem”. Czy, aby lwa zachęcić do współpracy, należało to zrobić? Cóż, nie był pewien, ale nigdy nie zaszkodziło spróbować.
Przy odlocie Zahra trochę zahaczyła Blue o otwór w hangarze, ale poza tym bezpiecznie poleciały na podbój kosmosu. Zaraz po tym, Dante przez chwilę zastanawiał się, komu powinien towarzyszyć: Song Anowi czy Cheemsowi. Zmarszczył brwi, przerzucając spojrzenie pomiędzy młodzieńcami. W końcu głośno westchnął, a następnie zwrócił się bezpośrednio do boskiego sługi:
— Co zrobisz, jak jakiś kosmita zaproponuje ci podwózkę swoim statkiem kosmicznym?
— Odmówię? — Song An nie rozumiał pytania syrena, więc przekrzywił głowę w lewo, przyglądając mu się w konsternacji.
— Jesteś gotowy na samodzielną podróż — stwierdził Dante, odwracając się na obcasie do drugiego chłopaka. — Cheems, pakuj się na ten cholerny pokład!
Tak więc Song An został sam. Szczerze mówiąc, było mu nawet trochę przykro, ponieważ bardzo nie lubił samotności, a w tak niezbadanej, gargantuicznej przestrzeni kosmicznej, to uczucie jedynie przybierało na sile. Pocieszył się jednak wizją obejrzenia nieznanej planety z bliska, stąd rosnąca ciekawość szybko zastąpiła małe rozczarowanie.
Wsiadł do niewielkiego statku kosmicznego. Na jego szczęście, kierunek został już ustawiony, a autopilot bez najmniejszego problemu miał doprowadzić go na miejsce docelowe. Song An przez całą drogę nie musiał właściwie nic robić. Było mu to całkowicie na rękę: mógł oglądać piękno widzianej przez okno wahadłowca galaktyki. Nie potrafił oderwać wzroku od gwiazd, niezwykłych planet, lśniących komet o ognistych ogonach. Wszystko to zapierało mu dech w piersi. Nie zauważył nawet, jak szybko minęła mu cała droga. Nim się obejrzał, statek wylądował na planecie stanowiącej cel jego podróży.
Miał założony skafander — tutejsze powietrze raczej by mu nie służyło zbyt dobrze. Wyskoczył na pokrytą kwiatami polanę, rozglądając się wokoło. Nigdzie jednak nie dał rady dostrzec lwa. A tak ogromną maszynę raczej ciężko byłoby przegapić.
Postanowił wejść w głąb planety. Jako pierwsza zaskoczyła go grawitacja — całkiem odmienną od tej, którą znał. Song An nie znał się na fizyce, ale nie przeszkodziło mu to w cieszeniu się chwilą i tym, że teraz mógł skakać znacznie wyżej! W długich susach pokonywał więc kolejne odległości w poszukiwaniu lwa. Chociaż z początku nie przychodziło mu to z łatwością, a przyzwyczajenie się do nowych okoliczności zajęło mu chwilę, to po kilku mniej lub bardziej bolesnych upadkach przełamał się i oswoił z nietypową sytuacją.
Niestety, żadnego lwa nigdzie nie potrafił znaleźć. Przemierzał ogrom kwiecistych polan. Na samym początku podchodził do tego z nieopisaną chęcią, ale po przemierzeniu znacznej odległości trochę zwątpił, a nawet rozważał powrót na statek. Zatrzymał się wśród pachnących roślin. Chociaż nie znał ich gatunków, ich wygląd oraz woń naprawdę przypadła mu do gustu. Postanowił więc zrobić małą przerwę i nazbierać trochę kwiatów dla swoich nowych przyjaciół. Był niemal pewien, że im także się one spodobają.
Starając się skomponować jak najpiękniejsze bukiety, niemal całkiem zatracił poczucie czasu. A także kierunku. Zwyczajnie szedł naprzód – od jednej kupki kolorowych kwiatów do drugiej. Nim się obejrzał, znalazł się pod lasem. Tutaj drzewa rosły jeszcze rzadziej, ale im dalej Song An zerkał, tym mroczniejszą gęstwinę dostrzegał. Przełknął ślinę. Miał dziwne przeczucie, że to właśnie tam powinien iść.
Przedarł się przez jeżyny. A przynajmniej coś, co wyglądało całkiem podobnie. Przynajmniej zdaniem boskiego sługi. Na szczęście skafander doskonale chronił go przed wystającymi gałęziami, stąd nie musiał martwić się o utratę oczu czy o to, że jego włosy się zaplączą o jakieś patyki.
Las gęstniał, a korzenie, o które boski sługa ciągle zahaczał, stały się bardziej upierdliwe, niż kiedykolwiek. Trochę zaczął żałować, że zabrał ze sobą tyle kwiatów, ponieważ jedną rękę całkowicie miał wyłączoną z użycia. W żadnym wypadku nie myślał ich jednak zostawić. Zdobył je dla przyjaciół i czuł obowiązek je im dostarczyć.
Po dłużącej się drodze pomiędzy drzewami, kiedy Song An powoli tracił nadzieję, boski sługa dostrzegł przebijające się spomiędzy liści światło. Przyśpieszył krok do biegu, który na tej planecie przypomniał znacznie bardziej sekwencję długich skoków. W ten oto sposób dotarł na kolejną polanę, a tam jego oczom ukazał się zielony lew!
Song An przypomniał sobie, że ma przypięty do pasa komunikator. Postanowił od razu skontaktować się z Dantem. Musiał koniecznie pochwalić się, że Green została właśnie odnaleziona! Syren kazał mu niezwłocznie wracać.
Boski sługa przyjrzał się lwu, martwiąc się, widząc, że poszukiwany statek kosmiczny chroniony jest przez dziwaczne pole siłowe. Na szczęście, gdy tylko zbliżył się do niego, aby się przyjrzeć, tarcza zniknęła. Wszystko wskazywało na to, że zielony lew zaprasza na swój pokład nowego paladyna! Song An nie miał zamiaru zwlekać ani chwili dłużej. Już chwilę później siedział w kokpicie otoczony setkami kolorowych światełek i przycisków. Miał ochotę kliknąć wszystkie! Teraz, będąc w swoim lwie, nikt (a szczególnie Dante) nie mógł go powstrzymać!
Green ożyła. O ile maszyna w ogóle może to zrobić. W każdym razie mechaniczny lew podniósł się i bez najmniejszego problemu wzbił w przestworza. Song An rozsiadł się wygodnie w fotelu. Wtedy też ogarnęło go niespotykane uczucie.
O dziwo, Zahra nie kłamała ani nie miała omamów – lew naprawdę mówił. A właściwie mruczał. Warczał? Cóż, robił to jednak w tak dziwny, telepatyczny sposób, że Song An rozumiał, co Green chce mu pokazać.
– Potrafisz trafić do Zamku Lwów? – powtórzył na głos. – To wspaniale, bo ja kompletnie nie pamiętam drogi!
Lew odmruczał coś niejasnego w odpowiedzi.
– Okej, okej! Zostawiam wszystko w twoich rękach – odparł radośnie boski sługa. – Albo łapach. Bardziej łapach, co nie?
Reszta drogi minęła im w ciszy. Głównie też dlatego, że niepowstrzymywany niczyimi obawami Song An mógł sprawdzić każdy z kolorowych przycisków. Zabawę zaprzestał dopiero wtedy, gdy przypadkiem odpalił jakiś laser i doprowadził do wybuchu przelatującej obok komety. Miał chociaż nadzieję, że nikt na niej nie mieszkał.
Do zamku przyleciał jako pierwszy. Właściwie nawet go to trochę zaskoczyło. Na zbieranie kwiatów poświęcił wiele czasu, a co dopiero mówić o samych poszukiwaniach. Song An domyślał się, że reszta paladynów pewnie musiała stanąć przed trudniejszymi wyzwaniami, przez co dotarcie do hangaru zajmuje im więcej czasu.
Green zajęła przeznaczone sobie miejsce, a boski sługa przysiadł niedaleko niej. Nie mógł się doczekać, aż jego przyjaciele powrócą ze swoimi lwami! Wtedy dopiero cała przygoda się zacznie!
Pierwsza do hangaru wpadła Zahra. Dosłownie wpadła. Niebieski lew ledwo wyhamował, zatrzymując się idealnie przed ścianą. Yellow w równie szybkim pędzie pojawił się chwilę później.
– Ha! Wygrałam! Pierwsza! – wykrzyczała Zahra, wyskakując z Blue. Wtedy też nawiązała kontakt wzrokowy z siedzącym tuż u łap Green Song Anem. Chwilę milczała, wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, aż w końcu ściągnęła z głowy hełm i z impetem rzuciła nim o ziemię, krzycząc:
– Nosz cholera!
Niedługo później do bazy wróciła reszta. Dante i Cheems wyglądali, jakby stoczyli wojnę, a w ich pobliżu dało się wyczuć mocny zapach spalenizny. Song An, pomimo ciekawości, postanowił nie zadawać pytań.
Wszystkie maszyny cudownie prezentowały się obok siebie. Podobnie ich paladyni stali u ich podnóża, czekając na wielki moment: pojawienie się czarnego lwa. Szczególnie podekscytowany zdawał się być Dante, który jako jedyny na tę chwilę nie posiadał swojego.
Metalowe drzwi otworzyły się głośno. Po drugiej stronie stał on: znacznie większy od pozostałych, posiadający czerwone skrzydła przywódca pozostałych lwów. Syren na jego widok wyprostował się, zastukał obcasami, wypiął dumnie pierś i zaczął posyłać ukradkowe spojrzenia w stronę księcia, szczerząc lśniące kły.
Cała piątka była już gotowa, aby złożyć legendarnego obrońcę. Mieli Voltrona właściwie na wyciągnięcie ręki. Wszechświat na pewno nie mógł sobie wymarzyć lepszych bohaterów!
Song An nie potrafił powstrzymać uśmiechu, nie mogąc doczekać się, aż wróci na pokład Green i ruszy na pomoc całej galaktyce! Żaden S… Sa… Sar…, no, ten zły, nie ma z nimi szans!
Paladyni wymienili się porozumiewawczym spojrzeniem i już mieli ruszać w stronę swoich lwów, kiedy niespodziewanie drogę zagrodził im Coran, wołając:
– Myślicie, że wsiądziecie do lwów i ot tak złożycie Voltrona bez żadnego przygotowania?!
– Tak – odpowiedzieli wszyscy niczym jeden mąż od razu, gdy mężczyzna skończył zadawać pytanie.
Coran westchnął głośno, kręcąc głową.
– Czyli nie chcecie zobaczyć swoich bayardów?
Słowa doradcy księcia od razu wzbudziły zainteresowanie.
– Co to takiego? – zapytał Song An, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
– Spersonalizowana, tradycyjna broń paladynów Voltrona – wyjaśniał Coran, dumny z siebie, że w końcu udało mu się przykuć uwagę pilotów lwów.
– Ale, że prawdziwa broń? – upewniła się Zahra, równie podekscytowana, co boski sługa.
– Za mną!
Coran nie musiał dwa razy powtarzać. Paladyni od razu ruszyli za nim do pomieszczenia znajdującego obok hangaru. Tam na stoliku leżało pięć dziwnych obiektów. Wszystkie w kolorach odpowiadającym lwom.
– Nie wyglądają specjalnie groźnie – stwierdziła z żalem Octavia. – Chyba że to bumerang. One są trochę niebezpieczne.
– Cóż, to może być bumerang, wszystko zależy – przytaknął Coran, podnosząc dłoń, aby wygładzić wąs. – Weźcie je i skupcie na nich swoją uwagę, a zobaczymy, czym będą.
Każdy z paladynów chętnie sięgnął po przeznaczony sobie bayard, a już chwilę później przedmioty umieszczone w ich dłoniach zaczęły przybierać przeróżne kształty.
Zielony przedmiot w ręce Song Ana jako jedyny nie zmienił się drastycznie. Zaszły w nim niewielkie przemiany. Tak, jak jego główna część pozostała bez metamorfozy, to na wierzchniej części bayarda pojawiło się coś przypominające zaostrzony grot strzały. W pierwszej chwili boski sługa nie wiedział, co ma z tym faktem zrobić, ale kierowany intuicją wycelował przedmiotem w stronę pobliskiego manekina. Zaostrzona linka wystrzeliła do przodu, owijając kukłę. Cóż, Song An nie wiedział, czy to sama specyfika broni, czy jego samego, ale gdy tylko skupił się na rękojeści, cały zielony przewód przeszedł elektryczny promień.
Boski sługa, zaraz po wypróbowaniu swojego bayarda, zerknął na swoich towarzyszy, ciekaw, co los przypisał im. Cheory stał nieopodal, trzymając w dłoniach dwa pistolety, obracał je i co jakiś celując do zawieszonej na ścianie tarczy strzeleckiej.
Cóż, on przynajmniej starał się nie kierować broni w stronę istot żywych. Tego samego nie można było powiedzieć o Octavii. Dzierżyła ona podłużny karabin i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wystrzeliła nim prosto przed siebie. Laserowy pocisk odbił się od sufitu, zmienił trajektorię i teraz kierował się prosto w stronę zbitych w grupę paladynów. Laserowy nabój uderzył w ścianę tuż nad głową Dantego. Syren równie szybko, co nagły wystrzał, wyrzucił z siebie szereg bardzo obraźliwych słów, których Song An wolał nie słyszeć. Właściwie, nie miał nawet pojęcia, co część z nich znaczy, ale po tonie domyślał się, że nie były one miłe.
Mówiąc o syrenie – podczas nieplanowanego ataku prawie upuścił z dłoni niezwykle długi miecz. Jeszcze chwilę wcześniej prezentował go “ładnemu panu”, ale teraz opierał go o ziemię, a drugą ręką poprawiał zmierzwione podczas uniku włosy.
Zahrze przypadło coś na kształt sierpów. Wymachiwała nimi naokoło, wydając z siebie podekscytowane dźwięki. I może dalej by to frywolnie robiła, gdyby nie to, że podczas prezentacji broni była na tyle nieostrożna (i diabelnie szybka), że nim Coran się obejrzał, to stracił połowę wąsa.
– Dobra, chowajcie to, w tej chwili! – zawołał oburzony, zasłaniając dłonią połowę twarzy. – Zakładajcie skafandry i do roboty!
Po drugiej stronie sali treningowej zostały ustawione kapsuły. W każdej z nich znajdował się kombinezon, również w kolorze odpowiadającym lwu. Song An podbiegł do zielonego i od razu wyciągnął z gabloty. Uniform wydawał się być trochę na niego za duży. Zerknął w stronę Corana, który na ten moment przeglądał się w lusterku. Na chwilę jednak odwrócił spojrzenie i zwrócił się do paladynów:
– Nie martwcie się, dopasują się.
Niedługo później cała wielka piątka, uzbrojona w bayardy i odziana w odpowiedni kolorystycznie kombinezon, stała twarzą w pysk ze swoim lwem. Zdaniem Corana byli już gotowi (i godni) mienia nowych paladynów. To przyzwolenie oznaczało jedno: mogli wsiąść do swoich statków!
Song An wskoczył do Green. Lew poruszył się, jego oczy zalśniły. Boski sługa usiadł wygodnie. Długie włosy stanowiły niemałą przeszkodę w wygodnym założeniu hełmu, ale udało mu się go wcisnąć na głowę. Kask podobno miał umożliwiać im lepszą komunikację.
Wszyscy zajęli swoje miejsca, a przygoda zdawała się być na wyciągnięcie ręki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz