Głupek. Głupek i tyle.
Virgil szedł prędko korytarzem, starając się oddalić od sali muzycznej możliwie jak najszybciej, żeby żaden z chłopaków go nie zatrzymał, a już na pewno nie Seymour. Były takie momenty między nimi, bardzo krótkie i ulotne, lecz zawsze zauważalne przez niego, gdy niewidzialna bariera obaw i wątpliwości trzymająca ich z dala od siebie pękała, a w jej prześwicie Vi widział i ciepło, i szczęście, i wszystko, co mógłby mieć z Seymourem. Szafir patrzył na niego jakoś weselej, uśmiech miał pogodniejsze zabarwienie, cały Seymour wydawał się radośniejszy. Chłopak miał wrażenie, że młody Silverthorn zaraz sam to dostrzeże, za krótką chwilkę zbliży się do niego i cichszym, czulszym, nieco niepewnym głosem zapyta, czy zobaczą się po szkole, w weekend, a Vi powie tak, proszę, złap mnie za rękę, zabierz na niewinny spacer, na którym oboje będziemy chcieli zrobić to samo, ale będziemy się bać tego pierwszego ruchu, aż przeklniesz pod nosem i po prostu mnie pocałujesz.
Ale czar zawsze pryskał, przerwany ostrym komentarzem Megajry, jej ciężkim westchnieniem, marudnym poleceniem, samo wspomnienie jej imienia wystarczało i wszystko wracało do przykrej normy – Seymour widział w nim tylko kolegę i Vi był tak okropnie naiwny, za każdym razem wierząc, że to się magicznie zmieni.
Głupek. Kretyn. Co on sobie myślał?
Twarz mu płonęła nadzieją i wstydem. W życiu by się z tego nie wytłumaczył, gdyby został przy Seymourze moment dłużej.
Przeczesał nerwowo włosy, wypuścił głośno powietrze, marząc już po prostu o tym, żeby wpaść w łóżko, zagrzebać się pod swoimi pluszakami, sokołem wędrownym oraz czarnym wilkiem, i zapomnieć o tym całym dniu, zostawić we wspomnieniach tylko solo Seymoura. Minął salę kółka rzeźbiarskiego, skręcił w lewo, schody na parter miał już w zasięgu wzroku.
— Spieszy ci się gdzieś?
Vi zatrzymał się momentalnie, zimny pot spłynął mu po plecach. Znał ten głos aż za dobrze. Ścisnął mocniej pasek torby, by powstrzymać drżenie dłoni i spojrzał za siebie, na uchylone drzwi jednej z sal. Eneasz posłał mu zadziorny uśmiech, który kiedyś się Virgilowi podobał. Teraz wzbudzał w nim strach.
Ich bliższa znajomość zakończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Znaleźli się na jednej imprezie, Vi spoglądał na niego trochę za często, Eneaszowi zaś spodobała się jego uwaga, a potem błyskawicznie poniosła się po klasie plotka, że Moeris ma ze starszego rocznika chłopaka. I przez jakiś czas sam Virgil uważał, że to prawda, dopóki nie zobaczył na korytarzu wywieszonej pracy Eneasza będącej podróbką jednego z jego szkiców. Wszystko się posypało, choć chyba tylko dla Vi, bo starszy chłopak był cudownie niewzruszony jego poczuciem zdrady. Od początku chciał go wykorzystać, a Virgil naiwnie wierzył, że jest inaczej. Jak zwykle, ślepo zakochany kundel.
To miało się skończyć, ale Eneaszowi zbyt podpasowało wykorzystywanie jego kreatywności, a ponieważ był starszy, to na Virgila nauczyciele od zajęć artystycznych patrzyli krzywo i zastanawiali się, dlaczego jego prace są podobne do niektórych dzieł pana Iliona.
— T-trochę — odpowiedział cicho, przełknął gulę w gardle. Powinien po prostu pokazać mu środkowy palec, pobiec i nie patrzeć za siebie, ale Eneasz miał nad nim niewytłumaczalną kontrolę i Vi nie potrafił zrobić kroku ani wzmocnić brzmienia swojego głosu. Nigdy nie wychodziło mu mówienie „nie”, a przy dręczącym, zastraszającym go chłopaku stawało się to jeszcze trudniejsze, pomocy zaś nie szukał, nie chcąc mieszać w to przyjaciół i przysparzać im problemów. W końcu Eneasz się znudzi albo skończy szkołę, minie samo. Tak sobie powtarzał.
Starszy chłopak wyszedł z sali, zamknął za sobą drzwi, zaczął iść nonszalanckim krokiem.
— No to lepiej będzie — zamruczał, Virgil postarał się nie wzdrygnąć — jak szybciutko dasz mi nowe szkice.
Gula powróciła. Tenisówki bezwiednie poczęły się wycofywać pod szafki na korytarzu.
— Nie… nie mówiłeś o żadnych nowych…
Eneasz prychnął drwiąco, znalazł się już zdecydowanie za blisko.
— No tak, bo mi się wydawało, że może pomyślisz — ręka wystrzeliła gwałtownie, trzepnęła Vi w bok głowy, chłopak się skulił — choć raz samemu i przygotujesz coś dla mnie.
— Przepraszam — szepnął, patrząc na własne buty.
— Mam, kurwa, nadzieję, że jest ci przykro. Muszę plakat skończyć do końca tygodnia. Przygotujesz mi jego projekt.
— Nie mogę…
— Co proszę? — Vi zdawało się, że Eneasz samą siłą swojego zirytowanego głosu wbił go plecami w metal szafek.
— Mam dużo lekcji i sprawdzian w poniedziałek…
Śmiech poniósł się po pustym piętrze. Ciężkie glany Eneasza prawie stykały się z jego tenisówkami. Chłopak złapał śniady podbródek, uniósł go, by Vi spojrzał w jego oceniające oczy. Zrobiło mu się niedobrze na wspomnienie tamtej imprezy, gdy zadrżał z ekscytacji na taką bliskość Eneasza.
— Vi — powiedział z nieszczerą czułością. — Jesteś absolutnie beznadziejny. — Oblicze stwardniało. — Potrzebuję tego projektu.
— Nie mam jak…
— Czy jak cię pocałuję, to zepniesz dupę i to ogarniesz? — zadrwił.
Chyba by szorował usta druciakiem po czymś takim. Virgil szarpnął głową, Eneasz go puścił.
— Nie chcę…
Nie miał pojęcia, co jeszcze mógł mu powiedzieć. Zwykle zgadzał się na te zachcianki, ale teraz naprawdę nie dałby rady zrobić dla niego tego projektu, chyba że zarywałby noce. Vi czuł na sobie świdrujące spojrzenie chłopaka oczekującego na właściwą odpowiedź. W desperacji spróbował wymknąć się do schodów.
Eneasz znów go złapał, lecz tym razem za nadgarstek i naprawdę mocno. Virgil syknął cicho.
— Kiedy, Vi? — naciskał starszy chłopak, wzmacniając swój chwyt. — Kiedy to zrobisz?
— Eneasz… — zaskomlał, kładąc bezradnie wolną dłoń na palcach chłopak. Trzymał on zbyt stanowczo, by Vi mógł cokolwiek zrobić.
— Skończ się mazgaić i mi odpowiedz. Kiedy? Jutro? — Kciuk naparł na kość, Virgil jęknął z bólu. — Za dwa dni, skoro taryfy ulgowej potrzebujesz?
— Eneasz… — szepnął, łzy nabiegły do oczu. — Eneasz, to boli…
Lecz te przykre wołania nie robiły wrażenia na chłopaku, wręcz przeciwnie. Denerwowały go jeszcze bardziej, a on jeszcze mocniej zaciskał dłoń, czekając, aż wreszcie coś sensownego przejdzie przez gardło Vi. Paznokcie wbiły się w skórę oprawcy, Eneasz tylko prychnął.
— Zostaw go, kutasie.
Przyjemny, kojarzony przez Virgila ze swoich głębokich brzmień głos przemówił w końcu do chłopaka. Eneasz spojrzał w jego kierunku. Metaliczne, szklące się zbolałym płaczem oczy rozwarły się szeroko, widząc Seymour gniewnie kroczącego korytarzem i stojącą za nim Megajrę.
— Co powiedziałeś? — burknął Eneasz.
— Żebyś go zostawił — powtórzył Seymour, nie zwalniając kroku. Jasne brwi marszczyły się, szafir próbował zamordować samym wzrokiem bruneta. — I że jesteś kutasem.
Do Eneasza nagle dotarło, z kim rozmawiał. Zmrużył oczy, cmoknął z niezadowoleniem. Każdy w szkole wiedział, że do końca życia by się nie wypłacił, gdyby prawnikowi Silverthorna zamarzyło się go dojechać. Puścił drobny nadgarstek, odstąpił krok z uniesionymi rękami. Vi nabrał głębszy oddech, zgarbił się, przydługa grzywka opadła na oczy.
— Przecież my tylko przyjacielsko gadaliśmy — odparł, uśmiechając się fałszywie do Seymoura, zerkając na Virgila. — Prawda, Vi?
Choćby chciał, nie miał jak pochwycić jego spojrzenia. Seymour znalazł się między nim a Eneaszem, szczupłymi barkami odcinając agresywnego chłopaka od niego.
— To ładnie wypierdalaj — mruknął — póki ja jestem równie przyjacielski.
Jeszcze jedno prychnięcie, pokręcenie głową, Eneasz w końcu oddalił się, nie mając nic więcej do dodania. Vi poczuł, jak opuszczając go siły, stres związany z nagłym atakiem odchodzi, a on nie umie ustać na zwaciałych nogach. Osunął się po szafkach na ziemię, pociągnął nosem. Seymour odwrócił się do niego błyskawicznie.
— Vi, dobrze się czujesz? — zapytał z troską, uklęknął przy nim.
Eneasz ściskał na tyle mocno, że Virgil myślał, że zaraz skręci mu nadgarstek, naruszy coś delikatnego, że uderzy go mocniej i nikt o tym nie usłyszy. Tak bardzo się bał, nawet nie miał o tym pojęcia, lecz teraz, gdy było już po wszystkim…
— Seymour — załkał cicho, świat rozmył się przez łzy. Jego obecność i widok przyniosły mu nieopisaną ulgę. Nie zastanawiając się za wiele, Vi pochylił się i wtulił twarz w ramię chłopaka.
Myślał, że dłonie o tych stwardniałych od strun opuszkach zaraz zacisną się na barkach, odsunął go od siebie, co jednak da radę uszczknąć z ciepła i zapachu Seymoura, będzie jego. Vi prawie zachłysnął się powietrzem, gdy chłopak zamknął go delikatnie w swoich objęciach, odszukał do tego piekący bólem nadgarstek, ostrożnie przesunął po nim palcami, sprawdzając, czy stało się mu coś poważniejszego. Był tak czuły, Virgil przez chwilę miał wrażenie, że przyciągnie jego dłoń do swoich ust i ucałuje śniadą skórę. Może wtedy nie powstałby żaden siniak.
— Hej, hej, spokojnie — szeptał, kiwając nimi łagodnie. — Palant spierdolił.
— Przepraszam — mruknął Vi niewyraźnie.
— Za co przepraszasz? Zmartwiłem, jak tak nagle zniknąłeś, a potem usłyszałem…
— Nie róbcie sceny — westchnęła Megajra, Virgil nagle bardzo wyraźnie usłyszał stukot jej obcasów. — A ty, Vi, przestań być taki żałosny.
Ramiona spięły się instynktownie na ostre słowa, sam Seymour musiał to poczuć. Ścisnął go w swoich ramionach mocniej, jakby i jemu coś podpowiadało, by bronić dalej Vi przed resztą świata, mimo że to jego własna dziewczyna znajdowała się krok dalej. Mogło mu się tylko to wydać, ale…
— Megajra — powiedział cicho Seymour z lekkim niedowierzaniem.
Ale Vi dobrze znał to spojrzenie wwiercające mu się właśnie w barki, przecież bardzo podobnym potraktował go chwilę temu Eneasz. W pewnym sensie nawet nie oczekiwał niczego innego po Megajrze, jej obecność tutaj tylko świadczyła o tym, że piekło się jeszcze nie skończyło. Virgil wyswobodził się z ociąganiem z uścisku Seymoura, popatrzył w górę na zirytowaną dziewczynę, jej zaplecione na piersi ręce i wykrzywione w wyszydzającym grymasie usta.
— Przyznaj — odparła, brzmiąc na niewiarygodnie zmęczoną tą aferą — po prostu pasuje ci bycie popychadłem, inaczej już dawno byś coś zrobił z tym gościem, bo to nie wygląda jak pierwsza taka akcja. Mam rację, co? — Prychnęła. — Ty chyba lubisz, jak ktoś ci mówi, co masz dla niego robić, jak jakiś pies.
— Spierdalaj — burknął tylko. Tłumaczenie Meg sytuacji z Eneaszem nic by nie dało.
— Płacz sobie ile chcesz, jak myślisz, że ci to pomoże, ale mógłbyś po prostu wziąć się w garść i pokazać, że jesteś facetem.
Virgil parsknął niewesołym śmiechem.
— No tak, bo każda osoba, którą ty kiedyś zgnębiłaś, to jest po prostu słaba, beznadziejna i na to zasługiwała. — Spojrzał jej prosto w oczy. — Że się nie potrafi ogarnąć, to jest jej wina.
Dobrze wiedział, jak Megajra traktowała ludzi, jak sam Seymour był tego ofiarą. Nie zamierzał wysłuchiwać rad od pieprzonej gnębicielki. Megajra uniosła wymownie brew.
— Masz jakiś problem? — syknęła.
Miał tysiąc problemów i każdy z nich był po kolei związany z jej istnieniem. Ale czy był w stanie teraz się z nią kłócić o cokolwiek, gdy drżał na całym ciele, a oczy wciąż łzawiły? Pokręcił z rezygnacją głową, schował twarz w dłoniach.
— Nie. Po prostu… po prostu zostaw mnie.
Seymour przez całą tę wymianę milczał, nie wiedząc, co właściwie ma zrobić. Z troską spoglądał na Virgila, Megajrze rzucał zmieszane spojrzenia. Vi poczuł, jak chłopak ostrożnie sięga znów jego nadgarstków.
— Vi, czy… — zapytał niepewnie.
— Dzięki, Seymour — przerwał mu mruknięciem, poderwał się z podłogi niezgrabnie i uciekł w stronę schodów, przełykając na nowo wzbierające w nim łzy.
— Seymour, chodź, bo jeszcze Vi wróci i obsmarka ci do reszty koszulkę. — Usłyszał za sobą kąśliwy komentarz Megajry. — Idziemy na te burgery? Zaraz umrę tu z głodu. A wiadomo, że dopiero jak kobieta najedzona, to kobieta szczęśliwa, nie? Chodź, w tej knajpie jest tak fajnie, razem posiedzimy, bez smęcenia nad byle czym, ile można coś takiego znosić po całym dniu w budzie. Nie mówiłam ci jeszcze, ale…
Zacisnął powieki, zagryzł boleśnie wargę, prawie potknął się na stopniach. Ani Eneaszowi i Megajrze się nie postawił, ani nie pomógł Seymourowi przejrzeć na oczy, że jego dziewczyna go zwyczajnie wykorzystuje. Odszedł jak jakiś tchórz bez słowa.
Może Eneasz miał jednak rację. Może był on absolutnie beznadziejny.
Siedzieli standardową ekipą – Raam i przycupnięty przy nim Arieth na jednej z kanap, Dante z Basharem na kolanach, jak panowie świata rozwaleni w największym fotelu, parę innych osób z ich własnej klasy i tych równoległych, rozrzuceni wokół brygady niczym przypadkowe asteroidy, które natrafiły na zniewalającą siłę przyciągania jego przyjaciół, zmuszającą do zostania w ich otoczeniu i czerpania z tej niekończącej się energii zawartej w śmiechu Dantego czy płomienistych komentarzach Ignisa. Virgil siedział zaraz obok Zapałki, a kilkanaście centymetrów dalej Seymour, pocierający dłońmi zdrętwiałe uda, bo Megajra wreszcie wstała na chwilę i poszła po coś do picia. Vi pociągnął solidny łyk drinka zrobionego przez Dantego, starając się udawać, że myśli o zajebistej imprezie zorganizowanej z okazji zdanego egzaminu z matmy, upiciu się i łatwo wpadających w ucho beatach dudniącej muzyki, a nie o tych smukłych palcach oraz wilgotnych od piwa ustach.
Szklana butelka zakręciła się na stole, wszyscy rzucili się z uszczypliwymi tekstami na Dantego, że jak ten się dobierze do kręcenia, to tylko przez jebany cud ta butelka im nie odfruwa. Chłopak wprawnie odbijał ciętym językiem wszelkie zarzuty, dopóki szkło nie zaczęło zwalniać, a szyjka powoli zmieniać swojego wybrańca z Zapałki na Virgila. Dante umilkł, wyszczerzył się do przyjaciela. Cholera.
— Brałeś dotąd tylko prawdę, Vi, czas na jakieś wyzwanie — rzucił, nim Virgil dostał choćby szansę się odezwać. Pojedyncze mruknięcia oczywiście poparły tego debila, Vi prychnął, wzruszył ramionami, jakby rzeczywiście mu to było obojętne, jakby serce nie przyspieszało na samą myśl o wyzwaniu, które cisnęło się na usta Dantego.
— Jeden pies.
— Pocałuj Seymoura.
Zmiana w powietrzu była natychmiastowa, podekscytowanie zabawą stało się nerwowością, napięciem, rozmowy ściszono do szeptów. Virgil poczuł dokładnie, jak najmniejszy mięsień w jego ciele się napina, protestuje przed zrobieniem tej głupoty, a zarazem szykuje się do wykonania jej w ułamku sekundy. Wystarczyło, żeby wyciągnął rękę, złapał go za kołnierz, przyciągnął do swoich ust i może, ale tylko może, wśród miliarda ścieżek, które doprowadziły do powstania alternatywnych wszechświatów, różniących się czasami od siebie jedną podjętą inaczej przez niego decyzją, w tym Stellaire Seymour nie odepchnąłby go od razu, może dla dreszczyku emocji przeciągnąłby pocałunek i dał reszcie widowisko, na które liczyła. A Vi miałby swój słodki moment, do którego wspomnienia zasypiałby przez kolejny miesiąc.
To była ładna wizja, lecz tylko wizja. Nie zamierzał nic takiego robić, nieważne, jak bardzo tego chciał, Dante zaś prosił się, żebym przywalić mu w ten morderczy półuśmiech, tak dumny z siebie, że wyczekał idealny moment na rzucenie tym wyzwaniem. Różowe okularki błysnęło tęczowym światłem kolorowych lampek, wytrzymując bez problemu twarde, metaliczne spojrzenie.
— Seymour nie może się całować — syknęła Megajra, pojawiając się znikąd z drinkiem w dłoni.
Wszystkie oczy zwróciły się na nią, głosy zamarły w ściśniętych gardłach. Mieli jedną zasadę ustawioną z góry przy tego typu grach – osoby w związkach wykluczano ze wszelkich wyzwań opartych na całowaniu czy innego typu podrywaniu. Dante najebałby każdemu, kto próbowałby go zmusić do pocałowania kogoś innego niż Bashara, ale chętnie łamał ich mały przepis, gdy sprawa dotyczyła Seymoura i Meg, chłopaki podobnie. Status dziewczyny Silverthorna zapewniał jej tolerowanie przez ekipę, lecz niewiele poza tym. Ciężko pomalowane warstwami cieni oczy zmrużyły się na Dantego, chłopak prychnął kpiąco w jej stronę. Oboje dobrze wiedzieli, że mogła mu chuja zrobić albo powiedzieć. Więc powoli Megajra przeniosła swoje niezadowolenie na Virgila, samym wzrokiem chcąc go wbić w poduszki, kazać się nie ruszać, nawet, kurwa, o tym nie pomyśleć.
Instynkt podpowiadał skulenie się, wyciszenie konfliktu, do którego Vi nigdy nie dążył. Poprawił się nieznacznie na swoim siedzeniu, zamrugał, metal błysnął odwagą i niespotykaną u niego krnąbrnością.
Instynkt mógł się iść jebać.
Nie był pewien, co się właściwie zmieniło – wypił więcej, niż mu się zwykle zdarzało? Idiotyzm Dantego przeniósł się na niego jak jakaś zaraza? Virgil odetchnął, wymieniając dalej spojrzenia z Megajrą. A może dotarł już do swojej granicy tego wieczora. Granicy oglądania, jak Seymour obejmuje Meg, trzyma ją blisko siebie, a potem wymusza u siebie uśmiech na jej komentarze zmieniające posmak żartu na języku w coś cierpkiego, jak nawet ta smukła dłoń na udzie dziewczyny jej nie wystarcza, żeby uśmiechnąć się do niego bez pierdolenia, kiedy Vi wznosił tysięczną modłę, by to jego dotknął Seymour i nie przestawał przez resztę nocy.
Może miał dość chowania ogona między nogi, gdy tej jednej rzeczy był bardziej niż pewien – że traktowałby Seymoura lepiej, bo go kochał całym sercem i darzył wręcz psią miłością. Wierną, bezgraniczną, totalną.
Vi nie spuścił wzroku z Meg.
— Nie musi — odparł, wysilając wszelkie pokłady swojej woli, by się nie uśmiechnąć na lekkie zmieszanie w jej oczach, by nie zdziwić się samemu na brak drżenia we własnym głosie. Bez słowa odwrócił się do Ignisa, wyjął na wpół wypalonego papierosa z jego dłoni, a potem spojrzał na Seymoura.
Prawie wzdrygnął się jak rażony prądem, nagle świadom napięcia powstałego między nimi, w tej przestrzeni nie większej od połowy kanapowej poduszki. Nie potrafił określić, jakiej dokładnie było natury, ale wisiało tam, wkradało się w ręce chłopaka, w palce zaciśnięte nieco mocniej na kolanach. A jednak spojrzenie miał dalej to samo, szafirowe i wiecznie patrzące z uważnie wymierzonym zainteresowaniem na niego, dalej te same ramiona, nonszalancko oparte o kanapę. Vi nie wiedział, co myśleć o tej postawie, więc przestał ją interpretować. Wyłączył mózg i zostawił same uczucia kierujące jego ciałem, nieudolnie ignorując aż bolesną potrzebę poznaczenia szyi Seymoura pocałunkami wilgotnymi od soku z limonki i pragnienia.
Dopiero teraz, przez szafir złączony z metalem, dłonie Vi zadygotały, lecz dał radę zbliżyć papierosa do ust, wciągnąć dym i pochylić się powoli do Seymoura.
Świat zamarł, ludzie wstrzymali oddechy, a jemu stało się to cudownie obojętne w momencie, gdy chłopak wyszedł mu naprzeciw. Niepewnie, ledwo, ale jednak czekał na jego ruch, wystarczająco przygarbiony, by Vi poczuł się kompletnie pijany przez tę bliskość.
Wbrew sobie zatrzymał się przed ustami Seymoura, dłoń zacisnął w pięść, walcząc z tym poczuciem, jak właściwe mu się wydawało zbliżenie, sięgnięcie tych miękkich warg i rozkoszowanie się nimi, jakby nic ich nie ograniczało. Wraz z opadającymi lekko powiekami, jego usta otworzyły się, wypuszczając trzymany w nich dym.
Widział, jak Seymour rozchyla wargi, a szara łuna muska gładką skórę tak, jak Vi czyniłby to swoim pocałunkami, gdyby tylko dostał szansę. Czy to właśnie widziała Megajra za każdym razem, gdy nachylała się, by go pocałować? Czy widziała te piękne rysy twarz, te spragnione czułości usta i mimo to decydowała się na traktowanie Seymoura nie lepiej od zwykłej zabawki? Vi wpuszczał dalej dym między kuszące go wargi, próbując w tym niepełnym dotyku powiedzieć o wszystkich sposobach, dzięki którym pokazałby Seymourowi, jak powinien być całowany.
Słowa piosenki przebiły się do jego uszu ponad harmidrem imprezy, It’s gonna get to you heart wyciągnęło z młodej piersi westchnienie, bo był gotowy zrobić więcej niż tylko prosić o to, by to uczucie pochłonęło jego serce w całości i nigdy już nie puściło. I nieważne, czy kiedykolwiek doczekałby się odpowiedzi. Niektóre osoby kocha się raz i na zawsze w swoim życiu, a Seymour był dokładnie taką osobą dla Vi.
Nie pozwolił sobie spojrzeć w szafirowe oczy. Gdy tylko ostatnia stróżka uleciała z jego warg, Virgil wrócił pospiesznie na swoje miejsce, z gorącymi policzkami, tłukącym się w piersi sercem i każdą myślą skoncentrowaną na Seymourze. Nie spojrzał na niego, bo by wtedy nie wytrzymał, a nie był jeszcze gotowy na odrzucenie.
— Zaliczone? — mruknął, bez cienia radości oglądając rozdziawioną buzię Dantego i zsunięte z nosa okulary. Chciał znów zacząć normalnie oddychać; chciał, żeby Seymour ukradł mu pozostałą w ciele resztę powietrza. Obu z tych rzeczy nie mógł dostać. Przyjaciel skinął ostrożnie głową, jakby testował poziom swojej nietrzeźwości. Vi, nie patrząc na innych, stanął na chwiejnych nogach i czmychnął w stronę kuchni. — To idę po piwo. Kręćcie za mnie.
Przez chwilę naiwnie nasłuchiwał, czy Seymour nie idzie przypadkiem za nim.
Nie poszedł.
Dante znalazł go potem na balkonie, ze łzami zaschniętymi na policzkach i pustymi, porozrzucanymi wokoło butelkami po piwie pitym przez Seymoura.
Długa przerwa zawsze sprawiała, że Dante, zamiast usiąść jak człowiek i zjeść lunch, dostawał dodatkowego zastrzyku energii i szukał najróżniejszych sposobów spożytkowania jej. Jeśli Bashara nie było w okolicy, to naturalnie drugi wybór stanowił wykłócający się z nim Zapałka, sam proszący się o wpierdol.
Grupowa okupowała jeden z tych dużych, drewnianych stołów z ławkami na podwórku, ciesząc oczy niczym rzymscy cenzorzy walką gladiatorów, czyli szczerzącego się Dantego i podkurwionego Zapałki, usilnie próbującego powalić drugiego chłopaka, a nie być bez przerwy przez niego obezwładnianym. Czarne włosy były już niemożliwie skołtunione od silnej pięści Dantego, który wpychał Ignisa pod ramię i tarł dłonią jego głowę.
Seymour parskał krótkich śmiechem na wyczyny dwójki debili, siedząc obok niego na stole, jakby tamta sytuacja na ostatniej imprezie albo w ogóle się nie wydarzyła, albo była przyjacielskim wybrykiem. Może tak właśnie chłopak ją traktował, a Vi za bardzo przeżywał jego wręcz zapraszającą do czegoś więcej reakcję. W każdym razie Seymour słowem o tym nie wspomniał, więc Virgil również nie zaczynał tematu. Zaklaskał w dłonie, kibicując Zapałce, który chyba tylko dzięki forom dał radę złapać jakoś sensowniej Dantego za barki.
Telefon zawibrował w kieszeni Seymoura, chłopak wyciągnął go, zerknął na wyświetlacz. Mina momentalnie mu zrzedła.
— Kurwa, przyszły wyniki olimpiady.
Wszyscy zamarli, nawet Ignis i Dante w jakieś komicznej pozie z uniesionymi spojrzeniami na kolegę.
— No i? — ponaglił go Dante.
Seymour poklikał coś w urządzeniu, westchnął ciężko.
— Drugie miejsce — rzucił jak przekleństwo.
Ale każdy miał gdzieś jego zmarnowany ton i złość wymalowaną na twarzy, zwycięski krzyk poniósł się między chłopakami, Raam chyba rozwalił im najbardziej bębenki. Zapałka wraz z Dantem przypadli do zdziwionego Seymoura, pociągnęli go i wpakowali siłą na krzesełko ze swoich rąk. I raz, i dwa, i w górę, chłopak zaczął ciskać przekleństwami w kretynów, gdy ci radośnie nic sobie z tego nie robili i podrzucali go dalej, wykrzykując swoje wiwaty. Zareagowaliby tak samo, nawet jakby Seymour znalazł się gdzieś na końcu rankingu, bo to przecież były tylko cyferki, a on był ich jedynym tak niesamowitym kumplem.
Virgil śmiał się, patrząc na Seymoura próbującego jednocześnie wkurzać się na chłopaków i przetrwać w powietrzu. Spojrzenia spotkały się przelotnie, kolejna kurwa zamarła w piersi, zastąpiona uśmiechem. Zdyszani Ignis i Dante odstawili go w końcu, a wtedy Vi wyciągnął ręce, zamknął Seymoura w objęciach, gratulując mu wyniku. Żywy humor chłopaków był idealną wymówką do tego, a Seymourowi chyba to nie przeszkadzało. Odwzajemnił uścisk, choć jakoś czulej, z głębszym uczuciem niż zwykłą chęcią podzięki. Vi zagryzł wargę, by powstrzymać się przed wtuleniem na dobre twarzy w jego szyję.
— Znowu ryczysz?
Jak niewiele tej dziewczynie było potrzebne, by zniszczyć wszystkim humor – dwa słowa, a sam wiatr zamarł, wzdychając ciężko na dźwięk jej głosu. Zwrócili się w jej stronę, Seymour puścił go, Virgil zamaskował przykrość w sercu, którą rozstanie wywołało. Podkreślone oczy dziewczyny wbijały się wściekle tylko w niego. Od akcji z papierosem i Seymourem zrobiła się strasznie cięta na niego i, co ciekawe, Vi uważał to nawet za przyjemnie. Takie przypomnienie, że dał radę jej dopiec.
— Seymour zajął drugie miejsce na olimpiadzie — powiedział.
Megajra przeniosła wzrok na Seymoura, nie wiadomo od czego zmęczony uśmiech pojawił się na jej wymalowanych szminką ustach.
— Powtórka z zeszłego roku. I dwa lata temu było to samo. — Westchnęła. — Szkoda, Seymour, że to jest twój limit.
— Pomyślałaś tak kiedyś, że odzywać się nie musisz czasami? — rzucił cierpko Dante.
— Albo w ogóle zamknąć tak na wieki jadaczkę? — zawtórował mu Raam.
— Dajcie, kurwa, spokój — uciął dalsze wykłócanie się z Megajrą Seymour. Vi zerknął na niego zatroskany. Dziewczyna zdążyła zburzyć tę krztę pewności siebie, którą radość chłopaków przyniosła, widział to w szafirowych oczach. — Sama jebana prawda. Ojciec mnie dojedzie do reszty, jak się dowie.
— Ale Seymour — zaczął Virgil cicho, położył dłoń na smukłym ramieniu — zdobyłeś drugie miejsce w międzynarodowym etapie. To jest…
— Chujnia do kwadratu — dokończył za niego Seymour cierpkim głosem.
— Nawet to nasze siedzenie w bibliotece nie pomogło, a ja odwoływałam wszystkie moje spotkania dla ciebie — mówiła dalej Megajra. Vi czuł pod palcami, jak Seymour garbi się przez jej słowa.
Metalicznie spojrzenie zwróciło się na nią.
— Jesteś niesprawiedliwa.
— Czyżby wilczek zaczął szczekać? — rzuciła niby w żarcie, wręcz swoje fałszywe uznanie kierowała do Virgila, tej beksy. Zacisnął usta. — Seymour, chyba potrzebujesz trochę odreagować. Zabiorę cię na pad thaia, co?
Jeszcze chwilę Seymour trwał pod jego dotykiem, a już w następnej zgarniał plecak i podchodził do Megajry, łapał ją za rękę i smutnym uśmiechem odpowiadał na jej własny.
— Seymour, kurwa… — mruknął Ignis.
— Widzimy się jutro — rzucił przez ramię chłopak i ruszył z dziewczyną do wyjścia z boiska, gotowy wymknąć się woźnemu i opuścić pozostałe lekcje.
Vi trzymał na nich wzrok do ostatniego momentu z bezsensowną nadzieją, że Seymour się odwróci, a on przyciągnie go jakoś z powrotem, lecz blond czupryna zniknęła za płotem, obojętna na jego spojrzenie. Znów pozwolił mu po prostu odejść.
Dante usiadł przy nim cicho, szturchnął go lekko ramieniem. Vi nawet nie zerknął na przyjaciela.
— Nie mam pojęcia, jak do niego dotrzeć, Dante — wyznał bezsilnie. — Wiem, że mi mówiłeś, że powinienem z nim pogadać, ale zawsze coś mnie powstrzymuje i… — Bliżej nieokreślony dźwięk frustracji umknął z jego piersi. — I mam ochotę wyrwać sobie włosy z głowy, jak widzę, co ona mu robi.
Silne ramię chłopaka otoczyło jego barki, dłoń ścisnęła pokrzepiająco ramię.
— Wiem, chłopie, wiem.
— Ona nie zasługuje na niego — szepnął.
— Ani trochę. — Dante pokręcił głową, zapatrzył się na bramę, przez którą przeszedł Seymour z Megajrą. — Trzeba go w końcu skutecznie kopnąć w dupę, żeby sam to ogarnął.
Virgil popatrzył w końcu na przyjaciela, zmarszczył lekko brwi, słysząc jakiś plan kryjący się za tymi słowami. On coś naprawdę wymyślił, odkrył z obawą, gdy Dante posłał mu swój charakterystyczny półuśmiech.
***
— To jest beznadziejna gra…
— To jest beznadziejna gra — przedrzeźnił Dante Virgila, cmoknął z irytacją. — Weź, zluzuj pasa i chodź.
Matka wręcz w idealnym momencie wyjechała na tydzień za granicę na jakieś konferencje czy inne ogarnianie umów z klientami, Dante nie słuchał, miał wyjebane w to, myślał już tylko o wolnym domu i zrobieniu w nim imprezy. I nawet nie chodziło o zwykłą chęć zabawy, ale on miał pomysł, genialny i mający zakończyć ten cały rozpierdol między Seymourem a Virgilem, do tego zaś potrzebował balangowego zamieszania.
Megajrze specjalnie podał jakąś późniejszą godzinę, o której powinna być, a wliczając do tego tendencję dziewczyny do spóźniania się, akurat wystarczyło czasu, by wszystko ogarnąć. Seymour co prawda jej się trochę wysypał, że jak to, przecież ludzie przyszli o dwudziestej, Dante coś naściemniał, że przypadkiem to zrobił, Meg i tak się wkurzyła, to zaś przyjął z całkiem szerokim, zadziornym uśmiechem. Po tym wieczorze to dopiero miała się wkurwić.
Jego partner w zbrodni, Zapałka, właśnie przekonywał Seymoura, by przestał czekać na Megajrę, ruszył tyłek z kanapy i dołączył do ekipy na piętrze w pokoju Dantego. On po prostu złapał za rękę Vi i nie puścił, dopóki nie usadził go u siebie na dywanie.
Grą było „Siedem minut w niebie”. Siedem minut w jego małej szafie za zamkniętymi drzwiami, o które Dante był gotów opierać się nawet do jutrzejszego ranka, byle te dwa klauny się ogarnęły.
Zaczęło się niewinnie, tak dla niepoznaki – wpuścili tam Raama z jakąś laską, potem wypadło na Dantego, więc bez kolejnego kręcenia, by wskazać, z kim tam miał siedzieć, chłopak po prostu pociągnął za sobą Bashara, potem coś jeszcze się pośmiali, ale ile można, jego aż nosiło z niecierpliwości. Butelka wypadła wreszcie na Virgila, a potem były spory, czy szklana szyjka jest na jakimś chłopaku, czy Seymourze. Kłótnie uciął szybko Dante, przesunął butelkę bardziej na blondyna i kazał bez większego pierdolenia im się pakować do środka.
— Bawcie się dobrze, macie siedem minut! — zakrzyknął melodyjnym głosem, po czym trzasnął drzwiami. Odetchnął głęboko, wrócił na swoje miejsce. Stopera nie włączył.
— Wiesz — zagadnął Zapałka — jak mi o tym powiedziałeś, to uznałem to za chujowy pomysł…
— Twoja stara.
—…ale to się może udać.
— To się uda, Zapałka. Widziałeś, jak oni na siebie patrzą? Nie po to siłą zamknąłem ich w ciasnym pomieszczeniu razem, żeby ci z niego wyszli i dalej płakali nam tutaj. Mają, kurwa, się dogadać i koniec.
Ignis skinął głową, zadziwiająco dobrze dogadując się z nim w tej jednej kwestii.
— Zwijamy zabawę? — zapytał z łobuzerskim uśmiechem.
Światło błysnęło zawadiacko w szkiełkach.
— Zwijamy.
I zaczęło się biadolenie, że wszyscy się już nasiedzieli, czy naprawdę kolejne siedem minut chce im się czekać, gdy piwo leje się na dole? Towarzystwa nie trzeba było bardziej przekonywać, zgodnie ustalono, że Seymour i Virgil najwyżej sami do nich przyjdą. Dante jednak miał nadzieje, że będzie wprost przeciwnie.
Salon pełen tańczących ludzi kusił, lecąca w tle składanka Ignisa zazdrośnie łapała za jego biodra, nim jeszcze w tańcu Bashar dostał na to okazję. Ale ostatnia rzecz czekała na wyjaśnienie – Megajra właśnie weszła do domu, z oburzeniem wymalowanym na twarzy podeszła do niego i Zapałki.
— Widzieliście Seymoura? — próbowała przekrzyczeć muzykę.
— A co my, informacja turystyczna? — prychnął Dante, Zapałka parsknął śmiechem.
— Dwójka palantów, to na pewno — mruknęła, przebijając się między nimi w stronę kuchni. Długie paznokcie stukały agresywnie o ekran telefonu, lecz Seymour od jakieś pół godziny nie odczytał żadnej wiadomości. Dante uśmiechnął się pod nosem.
A potem znalazł Bashara na kanapie, czekającego na pojawienie się swojego chłopca, przyciągnął go do siebie, i nic już poza pragnącym z nim zabawy, rubinowym spojrzeniem nie miało znaczenia, nic poza dłońmi spoczywającymi na jego talii oraz piersi. Telefon Seymoura w jego kieszeni włączał się co chwila przez nową wiadomość, lecz przecież sprawdzić powiadomień nie było komu.
Później Ignis powiedział mu, że widział przez okno w kuchni, jak Seymour i Vi wymykają się z jego domu, trzymając się za ręce, z zamienionymi koszulkami, a Dante wyszczerzył się zadowolony.
***
— Poczekaj! — Zaśmiał się, ścisnął ciepłą dłoń Seymoura. — Poczekaj! Sznurówka!
Szafir, cały roześmiany, odwrócił się do niego, chłopak pociągnął go w swoją stronę.
— Chodź, bo nas ktoś zaraz zatrzyma! — parsknął. — Zaraz ci ją zawiążę.
Więc pobiegł, śmiejąc się razem z Seymourem, upity do reszty czasem spędzonym w szafie, bliskością i powoli docierającą do niego świadomością, że przez te ostatnie miesiące oboje chcieli tego samego, tylko nie mieli pojęcia, jak po to sięgnąć.
Chłodny wieczór próbował dobrać się do nieosłoniętej kurtką skóry, lecz Vi wciąż czuł na sobie zaborcze objęcia Seymoura, usta mruczące raz po raz do niego, pocałunki starające się nadrobić stracony czas, wiatr i późna pora nie mogły go wyziębić. Przebiegli kolejną przecznicę, kierując się w stronę domu Virgila, w końcu Seymour pozwolił mu przystanąć pod latarnią. Uklęknął, dysząc ciężko, zaczął poprawiać te nieszczęsne sznurówki w jego tenisówkach.
Vi musnął palcami jasne kosmyki, uśmiechnął się szeroko. Niecałe trzy minuty – tyle chyba potrzebowali, żeby sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. A przynajmniej dla nich nieoczekiwany, bo Dante wydawał się ten jeden raz doskonale wiedzieć, co robi. Pewien ten idiota działał na spółkę z Zapałką…
Dłoń zamarła, powróciła rzeczywistość. Za drzwiami szafy siedziała cała ekipa, ale przecież na imprezę miał przyjść jeszcze ktoś. Poczuł nagły ucisk w gardle, bo co jeśli bariera między nimi nadal stała i teraz jedynie skorzystał z mocniejszego prześwitu?
— Seymour — odezwał się cicho — a co z Megajrą?
Chłopak skończył wiązanie jego sznurówek, spojrzał w górę. Dalej się uśmiechał, szafirowe oczy koiły go pewnością i uczuciem błyszczącym się w nich. Seymour niespiesznie stanął na równe nogi, zbliżył się. Vi natrafił plecami na latarnię, wypukłe zdobienia na niej wpijały się mu trochę w łopatki, ale nie zwrócił na to uwagi, nie gdy Seymour przymykał oczy i z tym uroczym, rozkochanym wyrazem twarzy nachylał się w jego stronę. Długi i czuły pocałunek rozbił myśli, Virgil zapomniał, o co spytał.
— To koniec z nią — odparł stanowczo, gładząc jego policzek. — Liczysz się tylko ty, Vi. Już zawsze tylko ty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz