W teorii George miał właścicielkę, jednak bliżej jej było do karmicielki. Wprawdzie nazwała przybłędę i dawała mu jedzenie, jednak nie dbała o inne aspekty jego życia tak jak jego bezpieczeństwo czy zdrowie. W związku z tym kociak spędzał sporo czasu nawigując miejską dżunglę. Mimo to na jego szyi znajdowała się fiołkowa obroża z metalową ozdóbką, na której widniało jego imię. Był kochany przez ludzi, na tyle by spędzał właśnie z nimi czas, zamiast z innymi kotami, ale nie na tyle, żeby być przez nich chroniony. Za ten grzech niewystarczającej miłości jego poturbowane ciało pokryte było bliznami.
Po raz drugi w jego życiu udało mu się wydostać z miasta. Podczas pierwszej próby tego wyczynu nieświadomie zjadł trutkę, ustawioną w miejscu dla kotów zbyt dostępnym, przez co nie zdołał dotrzeć do otwartych łąk. Zbyt zajęty był powolnym umieraniem. Za drugim razem jednak potrąciło go auto, co oznaczało, że czekała go równie szybka śmierć, jak i reanimacja, po której zebrał motywację na kontynuację podróży. Tym razem udało mu się przedrzeć do celu bez uszczerbku na zdrowiu.
Okazało się jednak, że nie tylko on starał się rozszerzyć swoje terytorium o pozamiejską polanę. Kiedy już miał skoczyć na jednego z ostatnich przedstawicieli zagrożonego gatunku ptaków, wyprzedził go inny kot, a właściwie kotka. George zauważył brak obroży na szyi obcej.
— Hej — przywitał się — gdzie twoja obroża? — pytanie sprawiło, że mięśnie wyrazowe pyszczka nieznajomej spięły się, by przekazać George'owi odrazę. Ten w zamian przechylił głowę jako znak ciekawości.
— Nie mam żadnego obrzydliwego, dwunożnego właściciela, w przeciwieństwie do ciebie — prychnęła, biorąc w zęby upolowaną zdobycz, po czym ruszyła w stronę pobliskiego lasu.
— Jak to możliwe? — Kotka porzuciła ofiarę, by odpowiedzieć.
— Należę do klanu — wyjaśniła. Wydawała się z tego faktu bardzo dumna.
— Klanu? Czym jest klan? — Obca stała się równie ciekawa co George.
— Jak tego nie wiesz? Klan to... moje plemię, moja rodzina i moi przyjaciele.
— Masz na myśli inne koty?
— Oczywiście, że tak, pieszczochu — przewróciła oczami — chociaż nie wyglądasz na pieszczocha... nie wiedziałabym, że nim jesteś, gdyby nie ta paskudna obroża — powiedziała, odrobinę raniąc uczucia kociaka. Uważał swoją ozdóbkę jako całkiem stylową.
— Co masz na myśli?
— Nie masz większości ogona i śmierdzisz krwią — po raz kolejny uderzyła w jego emocje. Widocznie nie umył się wystarczająco dokładnie.
— Przepraszam, to chyba od tego jak mnie wczoraj potrącili — skulił się speszony.
— Potrącili? Zostałeś potrącony przez potwora? — George nie wiedział, co było w tym tak niezwykłego. Będąc wypuszczanym na zewnątrz, a do tego w całkiem ruchliwym mieście często miał okazję stykać się z autami.
— No tak, co najmniej pięć razy
— Nie wierzę ci! Byłbyś już martwy, kłamiesz — oskarżyła go, jednak w jego głowie pojawiło się tylko zamieszanie.
— Martwy? Co to znaczy? — ponownie przechylił łebek.
— Co? No jak umrzesz to... trafiasz do klanu gwiazd — nagle patrzyła na niego już nie z odrazą, nie z ciekawością, a jak na kogoś, kto nie miał dużo wspólnego z rzeczywistością.
— Hm, a jakie to uczucie umierać?
— Chyba... bardzo boli, a potem nie ma nic, po czym trafiasz do klanu gwiazd — odpowiedziała po chwili zastanowienia. Ptak u jej łap stracił na znaczeniu.
— O! Mnie bardzo boli, kiedy mnie potrącają albo kiedy mnie próbuje zjeść lis, a najgorzej jest wtedy, kiedy trafi się jakaś trutka... wtedy boli bardzo długo... — przerwał na chwilę, by się zastanowić — a potem faktycznie niczego nie ma. Tylko że zamiast iść do jakiegoś klanu gwiazd to po prostu potem się budzę tak, jakby nic się nie stało. — Kotka próbowała ocenić to, czy to, co mówi George jest prawdą. Jedyne koty z większą ilością żyć, o których wiedziała to przywódcy. Stojący przed nią wychudzony, brudny kociak wcale nie przypominał lidera.
— Dobra, młody, przestań już z tymi bajkami — stwierdziła w końcu, że mu nie wierzy. Dla George'a było to niezrozumiałe. Wydawało mu się, że każdy kot posiadał jego zdolności.
— Ale...
— Wracaj do swoich, pieszczochu — warknęła — to teren naszego klanu.
— Przecież... — Kiedy tylko zaczął, nieznajoma nasyczała na niego. Stwierdził wtedy, że tłumaczenie kotce historii swoich wszystkich śmierci nie miało sensu i faktycznie usunął się z terenów klanu. Postanowił już nie wracać. Jeśli wszystkie koty były takie, jak spotkany przez niego osobnik, to nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Zawsze mógł trzymać się swoich miejskich terenów, gdzie nie brakowało niebezpieczeństw czekających na wychodzące z domów koty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz