02 sierpnia 2024

Od Raouna do Octavii, Dantego

Jeśli Raoun miał być szczery, to on najlepiej prowadził z całej trójki.
Dzień w jednej z dzielnic Stellaire przebiegał w miarę spokojnie. Pojazdy niezbyt spiesznie przemierzały ulice, przechodnie spacerowym krokiem chodniki, ptaszki ćwierkały, słońce przyjemnie muskało policzki razem z delikatnymi powiewami wiatru. Panował spokój i...
I syreny radiowozu?
Wszyscy przerwali swoje zajęcia, auta utworzyły korytarz życia, lecz nim kierowcy zdążyli całkiem się zatrzymać, między nimi mignął z niesamowitą prędkością radiowóz policyjny. Pojazd pędził jak szalony, wycie syren ledwo nadążało dawać innym ostrzeżenie, a w opanowanym przez radio środku siedziała oficjalnie nowo powstała ekipa.
Trójca.
Raoun przygrzmocił ramieniem w szybę, gdy radiowóz z piskiem opon skręcił na skrzyżowaniu. W tym momencie nie pożałował, że nikogo nie opętywał – gdyby przebywał w ciele losowego policjanta, to pewnie nieźle by się poobijał, ale z boskim ciałem lepiej znosił intensywną jazdę. Plus nie siedział na tyłach. Chociaż jeśli miał być szczery, to wolałby kierować. Nie to, że Dante źle prowadził (zdecydowanie lepiej od Octavii), ale Raoun osobiście uważał siebie z trójki za najlepszego kierowcę. Nikt tak idealnie nie driftował, co on!
Rozejrzał się; rozpoznając ulicę, na której się znajdowali, szybko określił, że pozostało im już niewiele drogi do przebycia.
— Dobra, to jaki plan? — rzucił.
— Pokazać tym frajerom, jak powinni wykonywać swoją robotę. — Dante zarzucił jednym z tych swoich charakterystycznych półuśmiechów, które u niego były jak metka na ubraniach.
— No tak, ale dobrze by było, gdybyśmy nie doczekali się kolejnej edycji portretów pamięciowych.
— Nie chcesz, żeby poprawili twój wizerunek? — spytała Octavia.
— Chcę móc dalej pracować jako lekarz.
Raoun nie mógł się doczekać całej tej akcji, ale mimo wszystko istniał pewien problem, a mianowicie z ich tożsamościami. To znaczy, jeśli Dantemu i Octavii jakoś na tym nie zależało, to niech im tam będzie, ale Raoun trochę się napocił (metaforycznie, bogowie się nie pocili), żeby mieć dowód, prawko, dyplom ukończenia medycyny na jakimś obecnie nieistniejącym uniwerku, licencję i ogólnie żeby móc żyć jako obywatel Novendii i świetny lekarz tworzący idealny teamwork z Basharem. Nie chciał tego ot, tak zrujnować w jeden dzień, bo zabrakło mu w życiu adrenaliny i jego nowi kumple zaciągnęli go w zamęt małej wojny z policją. Jeśli chciał następnego dnia pójść do szpitala jak gdyby nigdy nic, musieli mieć jakikolwiek plan. Przynajmniej on.
— Jak zabijemy wszystkich, to nikt nie będzie nas ścigał — odezwała się Octavia tonem, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.
Pozostała dwójka odwróciła głowy, by posłać jej nieco krytyczne, ale niezaskoczone spojrzenie. Raoun zamierzał westchnąć, lecz szybko złapał za kierownicę, żeby przypilnować na moment blondyna.
— Po prostu wykorzystajmy zamęt — powiedział ostatecznie, biorąc nieco głębszy wdech.
Dobrze, że gdy Dante i Octavia trudzili się z mundurami, on ogarnął pokój CCTV, żeby na komisariacie nie było żadnych nagrań z rozróby.
— Dokładnie, już dwa razy spuściliśmy im wpierdol i nadal nas nie znaleźli, mylę się? — rzucił lekko syren, poprawiając okulary. — Kiedy mówię, że pały są niekompetentne, to mam na myśli, że są kurewsko niekompetentne. Możemy otwarcie im wjebać, a oni i tak nie będą wiedzieli, co w nich uderzyło. Jeszcze ty masz tę swoją dziwną zdolność, dzięki której przejmujesz nad innymi kontrolę.
— Właśnie, Romuald! — wtrąciła się wtem Octavia, nachylając się do przodu. — Potem koniecznie musisz mnie tego nauczyć! Ja też tak chcę!
Oho? Czyżby jego wspaniała boska moc zyskała nowego fana? Cóż, Raoun się nie dziwił, w końcu jego moc była wywalona w kosmos. Ha, pochodziła spoza tego świata, więc musiała być wypasiona! Nawet tak potężne demony jak Bashar potrzebowały odpowiednich preparacji, żeby móc w pełni kogoś opętać – złamać ducha, otrzymać zgodę, te sprawy. Bóg Spirytyzmu zaś nie potrzebował od nikogo zgody! Nie musiał się trudzić; hyc i już siedział za sterami! Ach, Pramatka była dla niego naprawdę szczodra!
Usiadł wygodniej w fotelu, posłał dziewczynie dumny uśmiech. Jego źrenice na moment błysnęły mocniejszą bielą.
— Bądź dobrą członkinią Trójcy, to może cię pobłogosławię — powiedział.
Słysząc ostatnie słowo, Octavia niespodziewanie się skrzywiła.
— „Pobłogosławię”? Uch. — Udała odruch wymiotny. — Brzmisz jak jakiś bóg. Nigdy więcej tak nie rób — głos miała niecodziennie mroczny.
Reakcja ta zaskoczyła białookiego. Brzmiał jak bóg, bo, de facto, był bogiem, ale skąd taki wstręt do bogów u Octavii?
Na razie aż tak bardzo go to obchodziło. Cokolwiek to było, on sprawi, że jego jednego Octavia będzie odpowiednio traktowała.
— Tylko mam nadzieję, że solidarność Trójcy powstrzyma cię przed przejmowaniem kontroli nad nami, co? — spytał żartobliwym tonem Dante.
— Nie obiecuję. — Raoun uśmiechnął się zawadiacko.
Wszyscy niespodziewanie przechylili się na lewo, gdy syren szarpnął kierownicą, a radiowóz o włos minął inny pojazd. Blondyn zaklął siarczyście, dorzucił jeszcze komentarz o tym, że niektórzy naprawdę nie wiedzieli, co drąca się syrena znaczyła, na co Octavia odpowiedziała, że Donatello przecież się nie darł, to nic dziwnego, że tamci kierowcy nie uważali.
Jej słów nikt nie skomentował.
— Okej, drużyno, ostatni zakręt i będziemy na miejscu! — oznajmił Dante.
Zakręcił kierownicą, sprawnie skręcił i wjechał w inną ulicę, gdy nagle z radia dobiegł ich głos jakiegoś policjanta:
— Do wszystkich jednostek: sytuacja na Starowej 333 opanowana, więc wsparcie nie jest już potrzebne.
— Co?! — zawołała Trójca w tym samym czasie.
Dante nadepnął z całej siły na hamulec, przez gasnące syreny przedarł się pisk opon. Samochód zatrzymał się gwałtownie; pasy bezpieczeństwa przytrzymały wszystkich... poza Octavią, która oczywiście ich nie zapięła i uderzyła głową w zagłówek za Raounem. Cała trójka spojrzała w stronę radia.
No i tyle było z ich wielkiej akcji.
— Za chuja nie wierzę! — wypalił Dante. — Już załatwili sprawę?! Bez nas?!
— Może ktoś im pomógł? — zapytała Octavia.
— My mieliśmy pomóc!
Próbowali się skontaktować z policjantami na miejscu akcji, tamci jednak odpowiedzieli, że wszystko się skończyło, podejrzany złapany, straty rzekomo niewielkie, koniec dnia. Trójca oparła się plecami o swoje siedzenia, wszyscy jednocześnie westchnęli.
Może jednak nie było im dane bawić się w policjantów? Chcieli pokazać, kto tu rządzi, a jedynie pocałowali klamkę. A tak się napalili! Nawet Raoun przestał myśleć o swojej cywilnej tożsamości i po prostu chciał wpaść w wir akcji, załatwić wszystko i wszystkich, a na zakończenie pojechać do restauracji, żeby zjeść coś dobrego. Niestety moc Tesdin nie sięgała innego świata, więc los musiał pokrzyżować plany...
— Do wszystkich patrolujących jednostek — odezwał się wtem jakiś inny głos z radia. — Potrzebujemy wsparcia na ulicy Chybatyńskiej 3. Znaleziono siedzibę gangu i służby szykują się na rozbicie.
— Rozbicie gangu?! — Octavia momentalnie się ożywiła.
— To jak runda druga z bitki na komisariacie! — zawołał Raoun, prostując się.
Dante również usiadł prosto, z szerokim uśmiechem położył dłoń na gałce od skrzyni biegów.
— Dzisiaj coś intensywny dzień dla mundurowych. — Kły błysnęły spomiędzy warg.
— Liczysz też nasz wjazd na komisariat? — Bóg uniósł jeden kącik ust i lewą brew.
— Przede wszystkim.
Skradziony radiowóz kontynuował swoją przeprawę przez miasto, tym razem w zupełnie innym kierunku. Spalił gumę na tym samym skrzyżowaniu, co wcześniej, ponownie zwrócił uwagę tych samych przechodniów i uczestników ruchu drogowego, a Trójca z bananami na twarzy zmierzała ku ich nowemu celu.
Gdy zajechali na miejsce, kilkupiętrowy budynek już był obstawiony przez policję. Wszyscy znajdowali się na swoich pozycjach, czekając na odpowiedni sygnał. Trójca postąpiła tak, jak każdy policjant powinien (przynajmniej w ich mniemaniu) – zaczęła nonszalancko iść w stronę wejścia.
— Ej, ej, co wy robicie?! — szepnął do nich jeden z mundurowych. — Macie czekać na sygnał!
— My czekamy tylko na swój własny sygnał — odpowiedziała pewnie Octavia, niczym modelka podparła się ręką na biodrze.
— Ooooo, dobrze powiedziane! — pochwalił ją Dante.
— Widzę, że się uczysz od najlepszych! — Raoun posłał jej kciuka w górę.
Ignorując wypowiedzi innych gliniarzy, ruszyli w stronę drzwi wejściowych.
Według dodatkowych informacji, jakie otrzymali po drodze, w budynku przed nimi, składającym się z kilku biur, znajdowała się główna baza pewnego ulicznego gangu, Czerwonych Jaszczurek. Raouna aż rozpierało od środka, odkąd tylko usłyszał tę nazwę. Pamiętał, jak kiedyś natknął się na jednego z przedstawicieli Jaszczurek w szpitalu, który trafił do tej samej sali, co członek wrogiego im gangu, Tarantul. Dwójka zaczęła się okładać i siać zamęt, personel szpitala musiał czekać na nadejście ochrony, a wtedy do akcji wkroczył Raoun! Ach, to były czasy! Aż zakręciła się w oku wyimaginowana łezka wzruszenia! Wyimaginowana, bo białookich trudno było doprowadzić do płaczu. Cecha ich natury.
Ktoś z policji próbował powstrzymać trójkę, ale się nie dali. Raoun zacmokał z niezadowoleniem, pokręcił głową. Banda debili, oczywiście, że takim czatowaniem nic nie zdziałają, a jedynie dadzą gangsterom wystarczająco dużo czasu, żeby się przygotowali na walkę lub nawet uciekli z całym dobytkiem w inne, bezpieczniejsze miejsce. Trzeba było atakować od razu, najlepiej niespodziewanie.
Dante tradycyjnie wyważył kopniakiem drzwi, aż całe bezwładnie opadły na podłogę. Weszli do środka, od razu usłyszeli zamieszanie na wyższym piętrze. Bez zwlekania wskoczyli po schodach na górę.
— Dzień dobry, piękną mamy pogodę, co? — przywitał się ładnie Dante, gdy jednym ciosem powalił mężczyznę, który chował się za rogiem, prawdopodobnie czając się na nich.
Przeciwnik poleciał z impetem na podłogę, wypuszczając z rąk swoją broń, którą była stalowa rura. Raoun podszedł bliżej, spuścił na nią wzrok.
— Myślałem, że w tym świecie łatwo o dobrą broń — rzucił do siebie.
— Tacy debile nie są w stanie ogarnąć niczego lepszego — odpowiedział Dante. — A szkoda, bo może wtedy psy bardziej by się przykładały do roboty.
— Co takiego psy robią? — zapytała Octavia, unosząc nieco brwi.
— Tylko szczekają, to jest ten problem.
Blondyn ruszył dalej korytarzem, podczas gdy dziewczyna dalej stała w pewnej konsternacji.
— Psy, czyli gliny, policja — wytłumaczył jej Raoun, po czym sam poszedł tropem syrena.
— Aaaaaaa. — Octavia pokiwała głową i dogoniła resztę.
Skręcili w kolejny korytarz, lecz wycieczka została zatrzymana, bowiem im oczom ukazała się pokaźna grupa gangsterów, wypychająca ponad połowę przejścia. Przed wszystkimi znajdował typek ze śmiesznymi, wywiniętymi ku górze wąsami i łysą pałą, który stał pewnie, jak gdyby wyczekiwał nadejścia nieproszonych gości.
— No, nareszcie ktoś z was, durnych pieseczków, odważył się zawitać w naszych skromnych progach! — zaśmiał się ochryple, wygładził palcami koniec wąsa.
Dante zastukał obcasem, zmierzył gościa wzrokiem urodzonego krytyka.
— Ej, Trójca, widzicie, jak on wygląda? — Uniósł brew ponad oprawkę okularów.
— Czemu on wygląda jak człowiek? — zapytała Octavia niemal załamanym tonem. — Przecież to miały być czerwone jaszczurki! Gdzie łuski?!
— Ale przyznajcie, kolor na tej spalonej od słońca łysinie się zgadza — powiedział Raoun, ledwo powstrzymując śmiech.
Łysolowi niestety nie było do śmiechu. Jeszcze bardziej poczerwieniał, tym razem ze złości; sięgnął ręką za plecy, a po chwili wyciągnął zza pasa pistolet. Przeładował, wycelował w przeciwników, coś im pogroził, gdy nagle broń wyleciała mu z ręki i ze ślizgiem upadła prosto pod nogi Trójcy.
— Masz refleks, Octavia! — Dante pstryknął palcami. — To co, zaczynamy?
— Nie musisz pytać — odparł wyszczerzony bóg.
Octavia nie odpowiedziała, skupiając wzrok na czymś na podłodze. Pozostała dwójka jednak przeszła do ataku.
Korytarz nie był szeroki, lecz nie przeszkadzało to ekipie ani trochę. Choć tym razem nie towarzyszyła im muzyka, Trójca bawiła się równie dobrze, co na komisariacie. Syren gołą pięścią zablokował stalową rurę wroga, wyrwał ją z rąk tamtego i solidnym pchnięciem powalił aż kilka osób niczym domino. Jednego przeciwnika z prawej kopnął butem, drugiego wolną ręką cisnął w pobliską ścianę.
Coś mignęło, Dante odwrócił głowę. Dostrzegł gangstera, który użył jakiejś magicznej umiejętności, żeby znaleźć się tuż za nim. Wróg był gotowy do zamachu, ale wtem jego źrenice błysnęły bielą. Syren zatrzymał się w półkroku, zerknął na niego badawczo. Tamten natomiast ominął go i z całej siły przyłożył kijem w jednego ze swoich.
— Ej, co ty odpierdalasz?! — wrzasnął trafiony gangster.
I wtedy to jego źrenice zaświeciły się, a on zaatakował kolejnego gangstera.
Nie minęła chwila, jak walka w korytarzu stała się skupiskiem chaosu. Bandziory biły się między sobą, nie zwracając kompletnie uwagi na łysego, który krzykami starał się (ze znakiem zapytania) ich jakkolwiek opanować. Wszyscy po prostu nawzajem się okładali, rzucali przekleństwami zmieszanymi z wyzwiskami, próbując pięściami, kijami i rurami określić, kto to wszystko zaczął.
— No nieźle! — Dante zagwizdał, oglądając całe widowisko.
— Takie sztuczki tylko u mnie! — Raoun zmaterializował się tuż obok, zapozował dumnie.
O tak, uwielbiał tworzyć takie zamieszania. Sprawiać, że wrogowie zaczynali kłócić się między sobą i tracić do siebie zaufanie, o ile je w ogóle wykształcili. Dzięki temu Trójca miała łatwiejszą robotę – to znaczy, to nie tak, że kiedykolwiek mieli jakikolwiek problem. Po prostu teraz mogli jeszcze sobie popatrzeć na komedię.
Pach!
Głośny strzał rozległ się po całym korytarzu, wszyscy momentalnie zamarli... z wyjątkiem łysego, który padł jak długi na podłogę. Gangsterzy spojrzeli na niego, wtem jak jeden mąż wybuchli krzykami rozpaczy, a dopiero potem podnieśli głowy w kierunku źródła wystrzału. Ujrzeli Octavię, która właśnie trzymała w rękach pistolet i oglądała go dokładnie z każdej strony.
— Coraz lepiej mi idzie — powiedziała do siebie, pokiwała głową.
— Octavia, skąd ty to masz? — zapytał Raoun, marszcząc odrobinę brwi.
— Znalazłam! Moje! — Przytuliła broń do piersi, posłała bogu wrogie spojrzenie, zupełnie jak zwierzę, któremu ktoś próbował odebrać jego zdobycz.
— Ale od łysola, prawda? Nie od policji?
— Od łysola! Ale teraz jest moje!
— Dobra, dobra! Twoje, ale musisz...
— ZASTRZELIŁAŚ NASZEGO SZEFA! — wypalili gangsterzy.
Nagle zjednoczeni, w ten sposób rujnując cały plan Boga Spirytyzmu na rozrywkę, rzucili się wszyscy na Trójcę. Dante zamachnął się rurą, z głuchym hukiem przywalił jednemu z nich, lecz szybko porzucił nową broń, najpewniej za bardzo przyzwyczajony do własnych pięści. Złapał swoimi wielkimi dłońmi dwie głowy i zderzył je ze sobą, nabijając każdej solidnego guza. Wyprostował się, zmierzył wzrokiem całą grupę, która przez utratę szefa ewidentnie dostała jakiegoś szału.
— Octavia, zrób użytek ze swojej nowej zabawki i strzelaj do frajerów! — zawołał. — Gliny to wezmą za samoobronę!
— Nie musisz mówić dwa razy! — odpowiedziała dziewczyna.
Odgapionym od łysego ruchem przeładowała broń, po czym wyprostowała ręce, wyglądając, jakby celowała. Zmrużyła nieco oczy, pociągnęła za spust.
Raoun poczuł przeszywający ból w głowie i nim się obejrzał, runął bezwładnie na ziemię.
Wszyscy ponownie zamarli, tym razem spoglądając na nieruchomego białookiego oraz powiększającą się pod nim szkarłatną plamę. Nie widząc u niego żadnych oznak życia, wzrok momentalnie utknął na Octavii.
— Octavia, miałaś strzelać do frajerów, nie Raouna! — wrzasnął Dante.
Zepchnął najbliższego siebie gangstera na podłogę, a następnie z głośnym stukotem obcasów podszedł do czarnowłosej.
— Nie trzymałam jeszcze pistoletu w rękach tyle razy, co w grach! — broniła się dziewczyna, jednocześnie chowając broń za plecami, zapewne w obawie przed tym, że syren będzie próbował ją zabrać. — Czy nic mu nie będzie? — Zerknęła w stronę Raouna.
— A skąd mam wiedzieć?! — Blondyn rozłożył ręce. — Trafiłaś go prosto między oczy! — Wskazał palcem swoje czoło.
— Bo się wszyscy ruszali, a trudniej trafić w ruchome cele!
— Czyli wszyscy mieli grzecznie stać i czekać na kulkę w łeb?!
— Tak by było najlepiej!
Gangsterzy spoglądali to na kłócącą się dwójkę „policjantów”, to na ciało trzeciego. Wymienili się spojrzeniami, nic między sobą nie mówiąc, aż w końcu jeden z nich postanowił działać. Przerzucił swoją rurę do drugiej ręki, wykonał krok do przodu.
— A, a, a, nie tak prędko — usłyszał w akompaniamencie metalicznych uderzeń odbijającego się od podłogi naboju.
Cały gang uskoczył z przerażenia, gdy tylko ujrzeli podnoszącego się Raouna. Bóg stanął prosto, zaczął poprawiać kołnierz koszuli, pod nosem ciesząc się, że to nie jego ciuchy. Nie wyobrażał sobie swoich drogich koszul ubrudzonych krwią, nawet jeśli istniały proste sposoby na pozbycie się tego typu plam. Przestąpił z nogi na nogę, starł z twarzy część krwi, po czym, kompletnie ignorując na ten moment gangsterów, odwrócił się w stronę swoich towarzyszy.
— Octavia, musisz popracować nad celem — powiedział z niebywałym wręcz (zważywszy na okoliczności) spokojem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz