– Zgubiłaś się, maleńka? – przepity, męski głos tuż obok natychmiast przywrócił ją do rzeczywistości. Spojrzała wpatrzonego w nią gnoma. A raczej w torbę, której pasek wciąż mocno ściskała w dłoniach.
– Ja? Nie, skąd! Idę właśnie do mojej znajomej, bardzo wielkiej i groźnej… – wyrzuciła z siebie szybko. Zbyt szybko. – I ma taaaaki miecz! – Rozrzuciła szeroko ręce, próbując pokazać, jak wielkie jest potencjalne ostrze. Gnom wyszczerzył się. Maeve nie spodobał się ten uśmiech.
– O, tam stoi! – Krzyknęła, nagle palcem wskazując za plecy mężczyzny. Ten obrócił się gwałtownie. Gdy iluzja rozwiała się i znów spojrzał na miejsce, gdzie stała, wróżka, jej już nie było.
Odetchnęła głęboko, mieszając się w ten dziwny, podejrzany tłum. Szła szybko, ale nie biegła, nie chcąc zwracać na siebie jeszcze większej uwagi. Co jakiś czas oglądała się przez ramię. To dziwne mrowienie w karku, uczucie bycia obserwowaną, powróciło.
Bez większego namysłu podeszła do pierwszych uchylonych drzwi jakiegoś przybytku. Tuż nad nimi złowieszczo skrzypiał toporny szyld o zagmatwanej, dziwnej nazwie. Nad tym jednak nie myślała. Jedyne, co się teraz liczyło. To pozbycie się prześladowcy. No i wydostanie się z tego upiornego miejsca.
Wślizgnęła się do środka, niemal wstrzymując oddech. I tylko dlatego nie wrzasnęła natychmiast, zderzając się z wielką, zieloną orczycą. Skrzyżowane na piersi ramiona przypominały pnie drzew, a w złocisto-pomarańczowych oczach dostrzegała chęć mord… nie, zaraz…
– Co podać? – zapytała orczyca, opuszczając ramiona wzdłuż ciała.
– Ja… – wróżka zająknęła się, próbując przeprocesować, co się właśnie wydarzyło. Jakby to powiedział jej przyjaciel Dante, osoby takie jak orczyca zazwyczaj podają jedno, a mianowicie wpierdol, który bez wątpienia starłby w proch taką wróżkę jak ona. Dopiero po chwili Maeve wyczuła słodki zapach świeżych drożdżówek, ciepłego mleka i jakiś jeszcze, nieco gorzkawy, ale bardzo przyjemny. A od orczycy nie wyczuła żadnej wrogości.
– Gdzie ja tak właściwie jestem? – Spytała Maeve, wcale nie mniej zdezorientowana niż przed chwilą.
– Ja się tym zajmę, Kindra. – Obok orczycy pojawiła się kobieta, wyglądająca na zdecydowanie mniej groźną. Może to łagodne spojrzenie, delikatny uśmiech, a może miękki ton głosu sprawił, że wzbudzała zaufanie. W każdym razie – Maeve zaufała jej od razu.
– Witamy w W kawie i kropce, mieczem bronionej – powiedziała kobieta, zapraszającym gestem prezentując lokal, którego wnętrze bardzo różniło się od tego, co Maeve widziała na zewnątrz. Maeve mimowolnie uśmiechnęła się, a jej oczy zalśniły od ciekawości.
Wielka i groźna orczyca, Kindra, owszem, była wielka, ale wcale nie tak groźna, jak spiętej Maeve początkowo się wydawało. Jedynie sprawiała takie wrażenie, co w sumie skutkowało tym, że wiele szemranych typów trzymało się z dala od kawiarni. Jak się okazało, oprócz niej i Hotaru był jeszcze faun, współwłaściciel, który właściwie wcale nie zauważył wróżki, póki orczyca nie pokazała mu jej niemal palcem. Przywitał się uprzejmie, a potem właściwie zapomniał o jej istnieniu, pogrążony we własnych myślach. Maeve to właściwie nie przeszkadzało. W tej konkretnej chwili w całości oddała się malinowemu latte, które zrobiła dla niej Hotaru. Było niczym gorące, płynne szczęście w wysokiej szklance. I w tym momencie Maeve przestało się coś zgadzać. Jeśli wszystko było tak dobre, jak to latte, to dlaczego w lokalu były takie pustki?
Z tą myślą dopiła kawę, zapłaciła za nią i pożegnała się, by odwiedzić przybytek kilka dni później. Minęła chwila, nim udało jej się znaleźć odpowiedni adres, a w trakcie poszukiwań zagadka dręcząca ją od ostatniej wizyty powoli się rozwiązywała. Kawiarnia nie wyróżniała się absolutnie niczym na tle odrapanych, szarych budynków, jakich było pełno na tej ulicy. Nie przykuwała spojrzenia, a na miejsce w końcu zaprowadził ją nos, który podążał za smakowitym zapachem kawy i bułeczek z budyniem.
Nieco nerwowo skubała kubek ucha, siedząc przy szerokiej ladzie. Kindra właśnie czyściła lśniącą, parującą machinę wytwarzającą kawę, co jakiś czas zerkając na wróżkę. Hotaru sprawdzała z uwagą jakąś listę, a Orion… w sumie to równie dobrze mogło go nie być. Jedynie skrobanie pióra po pergaminie zdradzało, że siedzi przy jednym ze stolików, pisząc niestworzone historie.
– Ja bym chyba miała pomysł… – powiedziała w końcu Maeve, przerywając ciszę. Hotaru i Kindra spojrzały na nią. Orion by się ocknął dopiero, gdyby jakiś nawiedzony mag cisnął w kawiarnię fireballem. – Nie gniewajcie się, ale wasz szyld i front kawiarni… nie wyglądają zbyt zachęcająco.
Kindra i Hotaru spojrzały na siebie, później znów na wróżkę. Orczyca zmarszczyła brew.
– No jak? Jest nazwa, wielka i widoczna, prawda, a to chyba najważniejsze, żeby…
– Cóż, muszę przyznać, że faktycznie, przydałoby się coś bardziej ciekawego dla oka – przerwała jej Hotaru, na co Maeve uśmiechnęła się lekko i pokiwała energicznie głową.
– Tak się składa, że umiem trochę malować… mogłabym namalować dla was szyld, może ozdobić ścianę jakimś muralem? Mogłabym też dodać obrazki na tablicy – pokazała na szeroką, czarną tablicę nad ich głowami. – No wiecie, żeby trochę pokazać, co się kryje pod tymi tajemniczymi nazwami.
Hotaru uśmiechnęła się i pokiwała lekko głową. Spojrzała na Kindrę, wciąż marszczącą brwi.
– Co o tym myślisz, Kindra?
Orczyca wzruszyła ramionami.
– A róbcie, co chcecie. Gorzej i tak już nie będzie.
Po tym, jak spróbowała większość napoi serwowanych w kawiarni i niemal każdego podawanego tam ciastka, stworzenie szyldu nie było bardzo trudne. Smaki i zapachy też miały swoje kolory i kształty, które ze sznytem wykorzystała wróżka, tworząc barwny, przyciągający uwagę szyld. Na sam jego widok ślinka napływała do ust. Maeve z dumą zaprezentowała swoje dzieło i nawet Kindra nie mogła się do niczego przyczepić. Orczyca zawiesiła go nad drzwiami, a Maeve przyjrzała się z dumą swojemu dziełu. Wyglądał naprawdę świetnie.
– Teraz na pewno pojawią się nowi goście – powiedziała z pełnym przekonaniem.
Cóż. Pojawili się. Choć na pewno nie w takiej liczbie, jak wróżka oczekiwała. Z czasem do kawiarni zaczął przychodzić Dante, choć to raczej nie ze względu na szyld, a jej paplanie o tym miejscu. Po jakimś czasie przyszła też przemiła dziennikarka, również wróżka, która miała napisać artykuł o lokalu (a więc szyld jakoś jednak zadziałał!). Maeve dość szybko zorientowała się, że wraz z upływającymi dniami zaczęło chodzić o coś więcej niż artykuł. Pojawił sie wilkołak, którego znał syren, a potem jeszcze pojawiła się grupa muzyków, których Kindra w pierwszej chwili chciała wyrzucić na zbity pysk, a przez których Maeve zaczęła pojawiać się w kawiarni… nieco częściej. Zdumiewająco regularnie, akurat w tych dniach, kiedy grali. Dnia, w którym po raz pierwszy usłyszała śpiew Ignisa, z pewnością nigdy nie zapomni. Chyba nigdy wcześniej tak bardzo nie czerwieniła się z zażenowania, jak wtedy, kiedy wraz z pierwszymi słowami piosenki wypuściła pudełko z kolorową kredą, którą wypisywała menu na tablicy, a kruche kawałki rozsypały się po całej podłodze.
Potem już nie upuszczała rzeczy. Przeważnie. Dla bezpieczeństwa siadała przy jednym ze stolików, tych bardziej z boku, by jedynie czasem zerkać w stronę niewielkiej, przygotowanej specjalnie dla bardów sceny. Czasem zdarzało się, że ołówek kreślił na serwetce sceny, uwieczniając grafitem tę chwilę, kiedy pogrążeni w swoim żywiole muzycy zdawali się zapominać o całym świecie. Nie dało się jednak ukryć, kto pojawiał się na tych spontanicznych rysunkach najczęściej. Wokalista o magicznym głosie, trafiającym wprost do serca. W tym do serca wróżki, chłonącej jak gąbka nawet te najdelikatniejsze, najbardziej subtelne emocje. Te ciepłe, otulające jak ciepły, miękki koc w jesienny wieczór, te melancholijne, kojarzące się z zimnym jedwabiem pod palcami. I te najbardziej ulotne jak wiosenny powiew wiatru. Był kimś, kto zdawał się rozumieć. Rozumieć na poziomie, którego nie dało się opisać czy wyjaśnić słowami. Gdy śpiewał, nie czuła się tak boleśnie… zagubiona i samotna.
– No? To kiedy w końcu do niego zagadasz? – Zapytała konspiracyjnie Sapphire, sącząc mrożoną herbatę.
– Co? Ja? Kogo? – Maeve speszyła się. O mało nie wylała swojego napoju na stół.
– Tego barda – syrena ruchem głowy wskazała na wokalistę, który właśnie skończył piosenkę.
– Przestań – prychnęła Maeve. Znów spojrzała na mężczyznę, Nie obawiając się, że zostanie na tym przyłapana. Nie ona jedna patrzyła. Przykuwał spojrzenia wielu gości kawiarni. Zaczęła nerwowo skubać serwetkę. – Pewnie nie będzie chciał nawet ze mną rozmawiać – mruknęła. Siedząca obok syrena prychnęła.
– No ja wiem, że ty umiesz w te iluzje i emocje, ale nie wiedziałam, że jesteś jasnowidzką. Skąd to niby możesz wiedzieć, co? – zapytała, przypatrując się przyjaciółce.
– Nie wiem, ale… – wzruszyła ramionami. Dlaczego miałby chcieć?
Zwykle potrafiła przejrzeć takie podstępy, jednak tym razem nie wyczuła zupełnie nic. Za bardzo ufała Hotaru, aby dopatrywać się jakiejkolwiek manipulacji, dlatego też z wielką przyjemnością zgodziła się na testowanie nowych przysmaków. Dopiero później przebąkiwała coś, że powinna już wracać, robi się późno, a nie chciała sama wracać tą ulicą, ale też głupio jej było porzucić przyjaciółkę, skoro już się zobowiązała.
A wszystko wydało się dopiero na koniec. Nie mogła uwierzyć, że Hotaru zafundowała jej tętno szybsze, niż zrobiłoby to jakiekolwiek potężne espresso.
Ale nagle okazało się, że była trochę głupiutka w swoich obawach. Ignis jednak chciał z nią rozmawiać, droga do domu okazała się nie straszna, a przyjemna, choć boleśnie krótka, ucinająca pogawędkę, która tak naprawdę dopiero się rozpoczęła. Gwiazdy jakoś jaśniej świeciły na niebie, a zapach kawy już od zawsze miał kojarzyć jej się z szybszym, ciepłym biciem serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz