— Tak, niebo jest dzisiaj wyjątkowo pogodne — odparł Isidoro, uciekając spojrzeniem w stronę firmamentu. Jego jednolity, uśmiechnięty błękit go uspokajał. Mężczyzna wrócił wzrokiem do swojego rozmówcy. — Nasza podróż przebiegnie bez komplikacji.
Elias wstał ze swojego siedziska, uśmiechnął się nieznacznie.
— A potem?
— Potem zrobi się ciekawie.
Terminal międzynarodowy jak zwykle był zatłoczony – nowe kraje pojawiły się w nieodległym czasie, nie udało się jeszcze rozbudować wystarczająco infrastruktury, a wszyscy chcieli podróżować. Kolejki były dłuższe, kontrole bardziej uciążliwe, częściej ktoś utykał na bramce, bo jakieś zasady okazały się niejasne, u niego w kraju tak nie było i jak to nie można sobie przywieźć butelki wody z Pantalazji? Isidoro przebiegł wzrokiem wśród stanowisk, znalazł tą szczęśliwą liczbę – tam z boku, gdzie obsługiwano jedynie pasażerów VIP, prywatne loty i wszystko, co nie było mainstreamem. Dwaj podróżnicy pozbyli się głównego bagażu, następnie zaś przekierowano ich dalej, zupełnie jak walizki na pasie transmisyjnym, jakimiś bocznymi korytarzami i mało uczęszczanymi przejściami, prowadzącymi prosto w stronę płyty lotniska.
Ich samolot, drzemiący w przytulnym kącie lotniska, zbudził się leniwym pomrukiem śmigieł i cichym prychaniem silnika. Rozmiarami przypominał bardziej autobus ze skrzydłami, niż samolot z prawdziwego zdarzenia, taki zdolny wznieść się ponad chmury i faktycznie zanieść gdzieś podróżnych. Pilot wyszedł do nich, przywitał się, nastroszył lekko wąsa, a potem zaprosił do środka, polecił się starannie przypiąć. Zerkał na nich uważnie, bystro, a w całym zachowaniu mężczyzny było coś ptasiego. Isidoro podejrzewał, że mógł być zmiennokształtnym.
— Panowie podobno czarodzieje, tak? — zagadnął ich pilot, pstrykając coś na desce rozdzielczej. Śmigła przyspieszyły.
— Tak, obaj zajmujemy się magią.
— Ciekawe zajęcie.
Samolot ruszył, skręcił, nos zaczął kierować się w stronę wolnego pasa startowego.
— A mają panowie jakieś większe doświadczenie z lataniem? Oprócz mioteł i samolotów?
— Trochę z latającym dywanem — odparł zgodnie z prawdą Isidoro.
Pilot posłał mu uśmiech, odwracając się przelotnie od kokpitu, nim położył dłoń na jednej z większych dźwigni.
— Ho-ho, niezła egzotyka! Ale na pewno nie wyciąga tyle, co to cacko.
Jasnowidz spróbował coś odpowiedzieć, ale wtedy pilot naparł na dźwignię, samolot prychnął gniewnie, wyrwał do przodu, a przyspieszenie wgniotło w fotel. Chwila moment, trochę trzęsienia i już odrywali się od płyty lotniska, czując, jak przeciążenie odzywa się ciężarem w żołądku i tępym pulsowaniem w uszach. Samolot faktycznie wyrwał w górę z mocą, o jaką nie podejrzewano by tak niewielką maszynę, prując w stronę niskich chmur i bezkresu firmamentu. Teraz czekało ich dobre parę godzin lotu…
Lekki szum i terkot nie przeszkadzał w tym, by trochę porozmawiać. Isidoro był przygotowany na pytania o jego dar i to, jak się nim posługiwał – było to naturalne, bo ludzie mieli różne pojęcie o tym, jak jasnowidz i jego moce powinni działać. Ci mniej zaznajomieni z magią i ogólnymi zasadami, lubowali się w zadawaniu zabawnych pytań w rodzaju, czy zdarzyło mu się kiedyś przewidzieć kombinację cyfr i wygrać na loterii, albo skoro widzi przyszłość, to czy nie próbował wziąć udziału w teleturnieju, bo przecież znałby wszystkie pytania. Isidoro słyszał to już wiele razy i za każdym razem cierpliwie odpowiadał mówiąc, że takie działania są nielegalne, a samo widzenie przyszłości nie jest aż tak proste, że odpowiedzi nie pojawiają się mu na tacy. Ci bardziej zaznajomieni z magią pytali raczej o ograniczenia jego daru – czy to męczące, tak patrzeć poza zasłonę czasu, na ile dni do przodu jest w stanie coś przewidzieć, na ile sprawę ułatwiają różne utensylia wróżbiarskie, czy codziennie patrzy w przyszłość i jak w ogóle rozwija swoje umiejętności. Padało też często pytanie o to, gdzie się w ogóle uczył i który uniwersytet magiczny ukończył, gdy zaś Isidoro odpowiadał, że na dobrą sprawę żaden i że jego wykształcenie sprowadza się do zupełnie pozbawionej magii fizyki i matematyki, brwi unosiły się, spojrzenia wzbierały wątpliwościami, pytania jakoś zamierały. Nimi też Isidoro niespecjalnie się przejmował i nie denerwował – jego przygoda z magią przypominała szaloną kolejkę górską i była totalnym przeciwieństwem tego, jak magię powinno się studiować we współczesnym, cywilizowanym kraju.
Byli też ci, którzy z magią spędzili większość swego życia, wrosła ona w ich duszę i serca, a umysł już dawno zmienił się w olbrzymią bibliotekę magicznych grymuarów, pękających w szwach od zawartej w nich wiedzy. Ci zadawali najsensowniejsze, najlepsze, a przez to i najtrudniejsze pytania, na które odpowiedź nigdy nie zamykała się do prostego zdania, ale Isidoro nie narzekał. Takie rozmowy uważał za produktywne, a spędzony na nich czas za dobrze spożytkowany. Zresztą, czekało ich dobre parę godzin lotu, nie mogli przecież przespać całej podróży.
— Jaką naturę mają twoje wizje? — odezwał się w pewnym momencie Elias, jakby sam siebie wyrywając z zamyślenia. — Czy są one jedynie fragmentami przyszłości, czy też potrafisz dostrzec różne ścieżki, które mogą się rozgałęziać w zależności od podjętych decyzji?
— To trochę skomplikowane — odparł Isidoro, a wyraz twarzy Eliasa nie zmienił się, jakby to, że coś jest skomplikowane, nie było żadną przeszkodą. — To prawda, że widzę różne ścieżki oraz wybory, które sprawiają, że się one rozgałęziają. Chociaż „widzę” to nie jest do końca dobre określenie tego, jak odbieram wskazania przeznaczenia.
— To znaczy?
— Odbieram je wszystkimi zmysłami… i przeczuciem też. Ale nie zawsze… To nie jest tak, jakby się oglądało film albo śniło. Bardziej jakby się czytało książkę napisaną przez kogoś, kto lubi bardzo barwne porównania – realne fragmenty przeplatają się z metaforami i najczęściej jest tak, że wrażenia z jednego zmysłu odbieram też innym.
Elias uniósł lekko brwi, przesunął się na swoim fotelu.
— Synestezja?
Isidoro skinął głową.
— To się dzieje zawsze, czy tylko wtedy, kiedy używasz swojego daru?
— Tylko kiedy używam daru.
Elf zapadł się w swoje myśli i rozważania, na moment zostawiając temat, nim wrócił ponownie do rozmowy.
— Kiedy patrzysz w przyszłość, czy twoje wizje obejmują tylko pojedyncze osoby i zdarzenia, czy też dostrzegasz zmiany w całych strukturach rzeczywistości?
Tak, każde pytanie miało być skomplikowane.
— To zależy od tego, na czym się skupię. Najczęściej staram się patrzeć na osoby, które są mi najbliższe, jakoś chronić je swoim darem — odparł, splótłszy dłonie. — Jeśli w ich przyszłości pojawi się ktoś inny, kogo nie znam, ale będzie ważny dla dalszych wypadków, wtedy mogę spróbować przyjrzeć się też i losom tej osoby. W kwestii wypadków na skalę globalną…
Isidoro urwał na moment, zamyślił się. Pamiętał ten moment, kiedy wciąż jeszcze przebywał w Sallandirze, ta zaś nie stanowiła jeszcze części znanego świata, a nieprzebyta mgła oddzielająca ją od Bharatu dopiero miała się podnieść.
— Takie też jestem w stanie dostrzec. Chociaż może lepiej byłoby powiedzieć, że ich skala zmusza mnie do tego, bym to zrobił.
— Widzisz wpływ takich wydarzeń na los bliskich ci osób?
— Nie, chociaż… To znaczy, czasem tak. Ale z większymi wypadkami jest trochę tak… — Isidoro szukał przez chwilę dobrego porównania, Elias cierpliwie czekał. — Trochę jak ze słońcem wpadającym przez okno. Mogę skupiać się na tym, co jest w domu, ale jeśli słońce nagle skryje się za chmurami i zacznie padać, to mimowolnie to zauważę. Wizja pociągnie mnie, żebym oddalił się nieco od pojedynczych wydarzeń i zobaczył coś innego.
— Czyli można powiedzieć, że prowadzisz jakby dialog z własną magią? To nie jest tak, że rzucasz czar i on po prostu sam biegnie?
— Nie, nie, to bardzo aktywny proces. Po części zadaję pytania, po części podążam za odpowiedziami…
— To faktycznie bardzo przydatne — Elias skinął mu głową, znów na moment się zamyślił. — Wydaje mi się, że wspominałeś, albo Richard o tym mówił, że używasz narzędzi wróżbiarskich.
— Owszem. Poczekaj, pokażę ci je.
Isidoro odpiął pas, wstał, sięgnął kawałek za fotel – tam, gdzie tkwił jego własny plecak pełen wszystkich podręcznych rzeczy. Może i mógł spakować swoje utensylia wróżbiarskie do głównej walizki, przecież nie miał w planach tego, by używać ich w samolocie, ale bez nich czuł się nieco odsłonięty, lubił mieć je w zasięgu ręki. Na dłuższy czas pogrążył się więc w opowieści o tym, jak działało jego wahadełko – prosty onyks wiszący na srebrnym łańcuszku, który potrafił wskazać drogę, zlokalizować przedmiot, a umiejscowiony ponad mapą zataczał powolne kręgi, aż wyczuł położenie obiektu bądź osoby. Tym precyzyjniej, im osoba czy obiekt były bliższe, tak w przestrzeni, jak i w sercu. Potem była talia kart tarota, wycięta i namalowana przez brata bliźniaka Isidoro, Mattię. Każdy z obrazków przedstawiony tym charakterystycznym stylem, który ten tak doskonale znał. Elias nawet się nie zdziwił, kiedy Isidoro powiedział, że gdy kładzie karty na stół, rysunki ożywają barwą i wrażeniami, mówiąc mu więcej, niż powiedziałyby innemu jasnowidzowi.
— Mam takie pytanie — wtrącił się Elias, odchodząc na moment od tematu samych utensyliów wróżbiarskich. — Czy zdarzyło ci się kiedyś, że coś wpłynęło na twoje wróżby?
— Na przykład?
— Jakieś czynniki zewnętrzne. Ktoś rzucił czar i nie byłeś w stanie niczego dostrzec?
Isidoro pokiwał głową.
— Jak na razie jedyną osobą, która mogła wpłynąć negatywnie na moją wizję jestem ja sam. Jeśli jestem zmęczony albo coś mnie rozproszy, zaklęcie mi się rozsypuje. Ale nie miałem jeszcze sytuacji, w której osoba z zewnątrz próbowałaby wpłynąć właśnie na mnie…
— Albo znalazłeś się kiedyś w miejscu, które blokowało twoje zdolności?
Lekki cień przemknął po twarzy mężczyzny.
— Tak, zdarzyło mi się… Trafiłem w pole antymagii i hm… nie wspominam tego dobrze.
Jasnowidz wrócił do dawniejszych wypadków, gdy ścieżka przeznaczenia poprowadziła go w miejsce stanowiące kanwę koszmaru niemal każdego maga. Miejsce pozbawione magii, wydzierające ją z każdego, kto posiadał jej dar, bezlitośnie osłabiające ciało i umysł. Isidoro czuł się wtedy jak pęknięta butelka, z której coraz szybciej wyciekała woda, a jakkolwiek próbował sięgnąć wzrokiem w przyszłość, napotykał tylko ciszę i ciemność, przytłaczający ból głowy i niewiedzę.
— Wiedziałeś, że musisz dotrzeć do takiego miejsca? — spytał Elias, zaintrygowanie pobrzmiewało w głosie. — Czy zanim znalazłeś się pod wpływem pola antymagii, byłeś w stanie zobaczyć, co się wydarzy, kiedy już tam dotrzesz?
— Same skrawki — odparł Isidoro. — To były oderwane od siebie obrazy i trudno było mi je zinterpretować od razu. Musiałem dopiero dotrzeć na miejsce – wtedy to wszystko zaczęło mieć więcej sensu.
— Niebywałe — mruknął drugi mag w zamyśleniu, Isidoro zaś zaczął się zastanawiać, czy był to już odpowiedni moment na to, by spytać Eliasa o jego doświadczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz