26 sierpnia 2024

Od Bashara – Kwiaty i granat (II) [AU]

Gdy Kronos został strącony w najgłębsze czeluści Tartaru, przyszło do podzielenia świata między zwycięskich bogów. Niebiosa, bezkresne i dumne, gniewne burzą, strojne jutrzenką i lśniące letnim słońcem, przypadły w udziale zwycięzcy, najmłodszemu z braci i temu, który zadał decydujący cios, Zeusowi. Oceany, głębokie i niezbadane, spienione sztormem, zdobione perłami i skrzące księżycowym światłem, przypadły w udziale kolejnemu z braci i temu, który najgłośniej się wykłócał, Posejdonowi. Podziemia zaś, cuchnące i rozległe, buchające siarką, rozgrzane magmą i usiane ostrymi skałami, przypadły w udziale najstarszemu z braci i temu, którego zaszczyty nie obchodziły, Basharowi.
Nikt nie odważył się powiedzieć na głos, że podział ten jest niesprawiedliwy, choć wielu tak myślało. Oglądano się z niepokojem, gdy przytłaczająca sylwetka świeżo upieczonego boga umarłych znikała w wiecznej ciemności, a sam Zeus z obawą zerkał ku tym nielicznym przejściom między światami, spodziewając się, że jeśli ktoś postanowi podnieść rękę na jego władzę, strącić go z niebiańskiego piedestału, przybędzie właśnie stamtąd. Mierzył brata swoją miarą, przewidywał, że postąpi tak, jak on sam by to zrobił, siłą i przemocą wydzierając lepszy kąsek.
Jednak Bashar, swoim sposobem, nie dbał o to, co myślano o nim na powierzchni, i jakie to obawy spędzały sen z powiek jego młodszego brata. W tych początkowych dniach, gdy bogowie ledwie zaczęli umacniać swoje wpływy, nowy władca starannie obszedł swe dominium, uważnym wzrokiem objął siarkowe głębiny, płonącą magmę, przecinające Ereb rzeki, obszedł równiny, wśród których rozsypywały się wspomnienia, podążył wzdłuż żył zaklętych kryształów i lśniących metali, dotarł i na ten jeden trawiasty płaskowyż, gdzie nie sięgały wulkaniczne wyziewy. A gdy już zrozumiał prawa, jakimi rządziła się jego kraina, zebrał podległych mu bogów, mieszkające tam potwory i tę garstkę sturękich, wydał swe rozkazy, stawiając pierwszy krok ku temu, by uczynić Podziemie swoim domem.
Bazalt kruszył się i pękał, obsydianowe bloki spływały z najdalszych czeluści, bo oto w sercu tej nieprzyjaznej ciemności powstawał pałac, większy, niż ten, który Zeus kazał wyciosać dla siebie na szczycie Olimpu, bogatszy, niż ten, który Posejdon postanowił wznieść dla siebie na dnie oceanu. Lecz zamiast obfitować w wygodne pokoje, luksusowe łaźnie i egzotyczne ogrody, w tym pałacu pełno było rozległych hal, piętrzących się regałów pełnych zwojów, długich ław mieszczących petentów. Apartamenty władcy, urządzone gustownie choć skromnie, znajdowały się na najwyższym z pięter gigantycznej budowli, a tym, co według jego samego stanowiło ich największy klejnot, był widok – rozległy, niczym nieprzesłonięty, pozwalający spojrzeniem z okalającego go tarasu objąć całe to podziemne dominium. Od najgłębszych czeluści Tartaru, przez rozległe pola Erebu, aż po skąpane rosą i łagodnym ciepłem Elizjum – wszystkie te ziemie należały do jednego boga, od jego decyzji zależało wszystko, co się na nich działo.
Podziemie szybko weszło na właściwe tory, a nim pałac w ogóle ukończono, wzrok wszelkich podziemnych stworów i śmiertelnych dusz już zwracał się w jego stronę, szukając w tej przytłaczającej bryle czerni źródła oparcia, praw i zasad panujących wokół. Ci, którzy cały swój żywot spędzali w łaskawym blasku słońca, obawiali się twardego bazaltu i towarzyszącej mu ciemności, nie znając tego, kto zasiadał na tronie umarłych i postrzegając go jako zgorzkniałego, bo dostał we władanie najgorszą z krain, a także okrutnego, bo przecież to on musiał wymierzyć karę za śmiertelne przewinienia.
To dlatego pojawienie się niepowołanej osoby z powierzchni prowadziło tak często do całej serii nieporozumień i problemów.


Wśród szemrzącej przejęciem straży momentalnie zapanowała cisza, umilkł nawet dźwięk ciężkich łańcuchów, szarpanych wytrwale przez więźnia. Przytłaczająca czerń, bezkres i monumentalna surowość sali tronowej władcy Podziemia nie wywarła na rosłym mężczyźnie wrażenia, zuchwalec bez strachu spojrzał w oczy Tanatosowi, a nim dotarł do pałacu i sturękim udało się go schwytać, roztarł w pył cały oddział kościanych wojowników. Lecz gdy boczne wrota się rozwarły, a w przejściu pojawił się sam władca, heros nie znalazł żadnych butnych słów, by go przywitać, a wzrok sam opadł ku posadzce, gdzie powinien tkwić od samego początku.
Bashar wkroczył do sali, postąpił po kamiennych stopniach, rozsiadł się na swym obsydianowym tronie. Podążający wiernie u jego boku Cerber momentalnie zajął miejsce u jego stóp, ziewnął szeroko, prezentując trzy najeżone śmiercionośnymi kłami paszcze, następnie ułożył łby na skrzyżowanych łapach, przymknął leniwie ślepia. Surowe, ostre krawędzie tronu, te słupy z czarnego szkliwa, wznosiły się dumnie, stanowiąc dopełnienie monstrualnych skrzydeł boga, tak czarnych, że zdawały się wręcz pochłaniać światło. Wszystkie cztery pary spływały teraz gładko z ramion niczym drogocenny, zaklęty płaszcz. Basharowi nie trzeba było fikuśnych, ozdobnych szat, nie trzeba było ciężkiego berła, tańczącej u jego boku świty ani głośnych fanfarów. Wystarczyło to twarde, skupione spojrzenie charakterystycznie rubinowych oczu i chłodne milczenie, po którym następował wyrok.
Bóg patrzył przez pewien czas na spętanego herosa, od niechcenia gładząc jeden z łbów Cerbera. Studiował go, jakby jego słudzy przywlekli dla niego jakieś egzotyczne zwierzę. Brwi ściągnęły się w wyrazie zamyślenia, wzrok odnalazł coś w tych rysach twarzy, rozpoznał kolor oczu…
— Jesteś synem mego brata, Zeusa — oznajmił, podparłszy podbródek dłonią. — Jak cię zwą?
— Herakles.
Imię kojarzył mgliście, niewiele mu mówiło – Bashar stronił od spraw powierzchni, nie pojawiał się na Olimpie, jeśli nie został bezpośrednio wezwany, najświeższe plotki go nie obchodziły, a wszelkie informacje docierały do niego z opóźnieniem, przekazane chłodnymi ustami przybywających do jego dominium umarłych.
Ale skoro półbóg pojawił się w Podziemiu, pokonawszy wcześniej długą i pełną niebezpieczeństw drogę w dół, przedarłszy się przez oddział straży, by dopaść w końcu umiejscowionego w sercu tej krainy pałacu, najpewniej miał ku temu ważny powód, będący czymś więcej, niż typowym dla herosów widzimisię bądź chęcią zyskania chwały i uznania. Powierzchnia była o wiele ciekawsza dla śmiertelnych potomków bogów – gdzieś zawsze trwała wojna, a jeśli nikt z nikim nie walczył, nietrudno było taką walkę wywołać. Bogowie też nie próżnowali – potrafili zsyłać plagi i potwory według własnych upodobań, a przebłagać ich mogły tylko heroiczne czyny, nie ofiary bądź pokuta tego, kto zawinił. Powierzchnia pełna była ludzi, którzy znając skalę dokonań bohatera, układaliby o nim pieśni, sprawiając, że jego imię zyskałoby wieczność, gdy ciało rozpadnie się już dawno w pył. Powierzchnia to były zabawy, wino, dobre jedzenie, tańce i bogactwa. Podziemie? Tu nie czekało nic prócz trujących wyziewów i groźnych potworów.
— Heraklesie — podjął Bashar. Mężczyzna zrobił bałagan w jego dominium, poprzetrącał trochę kości i należała mu się za to kara, lecz władca nie należał do pochopnych, nie unosił się gniewem. Postanowił wpierw zapytać. — Co cię do mnie sprowadza?
Mężczyzna oblizał wargi, wzrokiem uciekł w kierunku Cerbera. Piekielny ogar, syn Tyfona i Echidny, bodaj najstraszliwszych potworów, jakie kiedykolwiek istniały, robił wrażenie na każdym, kto go widział. Od momentu, gdy tylko Cerber pojawił się w komnacie, wzrok Heraklesa zbiegał w jego stronę i to częściej, niż dyktowałaby zwykła ciekawość.
— Panie, doszły mnie słuchy, że… — zaczął, Bashar zaś usłyszał w jego głosie nuty, na które ucho miał wyczulone i które zawsze go irytowały. Bóg zmarszczył brwi, uniósł dłoń, uciszając herosa.
— Heraklesie. Tartar pełen jest śmiałków, którym wydawało się, że będą w stanie przechytrzyć bogów, sprzedając im sprytne kłamstwa i wplatając niedopowiedzenia między słowa. Z mojego pałacu to tylko krótki spacer, a i tak miałem iść odwiedzić dziś Tantala — powiedział spokojnym, obojętnym głosem. — Przemyśl swą odpowiedź.
Herakles przemyślał ją, westchnął, w końcu podniósł spojrzenie na Bashara i tym razem nie uciekał nim nigdzie. Bóg usłyszał o żonie i dzieciach, które mężczyzna własnoręcznie zamordował, gdy Hera przeklęła go szaleństwem, uznając taką karę za adekwatną do zbrodni mężczyzny, jaką było urodzenie się jako owoc zdrady Zeusa. Opowiedział też o niemożliwych do wykonania pracach, które mu zadano i o tym, jak krok po kroku sobie z nimi radził, rzucając wyzwanie samemu przeznaczeniu. Bashar słuchał, popatrywał na trzymających mężczyznę strażników, ci jednak wydawali się niepomni na doznane z jego ręki krzywdy, pogrążeni już całkowicie w niewiarygodnej opowieści. Cóż, służących mu potworów nie dało się zabić na terenie Podziemia – śmiertelne rany w końcu się zasklepiały, a urwane kończyny odrastały – więc to ciężkie poturbowanie pałacowych strażników było nieco mniejszą zbrodnią, niż można by przypuszczać, a w gestii Bashara leżało puszczenie całego zdarzenia w niepamięć.
— Ostatnią z moich prac jest — podbródkiem wskazał w stronę drzemiącego Cerbera — właśnie on. Eurysteusz kazał mi go porwać, sprowadzić na powierzchnię i zaprowadzić do niego, do Myken. Potem będę mógł wypuścić Cerbera i… sam będę wolny.
Bashar skinął głową w milczeniu, a to przenikliwe spojrzenie spoczywało niewzruszenie na Heraklesie, przeszywając duszę, wydobywając na wierzch najgłębsze myśli i emocje.
— Panie, błagam! — odezwał się mężczyzna. — Wiem, że źle zrobiłem, wtargnąwszy do Podziemia z zamiarem porwania Cerbera, ale… Nie widziałem możliwości, by wykonać to zadanie w inny sposób. Myślałem, że będę musiał wydrzeć go przemocą, albo wykraść tak, by nikt się nie zorientował, lecz teraz widzę, że to niemożliwe i poniosłem porażkę. — Herakles westchnął ciężko.
— Nikt i nic nie opuszcza Podziemia bez mojej zgody.
— Tak, teraz to widzę, dlatego… Panie, proszę cię, żebyś użyczył mi swojego psa. Pokażę go jedynie królowi Myken i natychmiast go wypuszczę.
Bashar zmrużył oczy, zwrócił się do psa.
— Cerber? Chciałbyś odwiedzić powierzchnię? Obejrzeć sobie Mykeny?
Obudzony z drzemki pies popatrzył na boga, w rozumnych ślepiach zajaśniały pogodne iskry, a olbrzymi ogon zaczął merdać wesoło. Cerber szczeknął, od dźwięku aż zatrzęsły się kamienie. Bashar poklepał po kolei wszystkie wielkie łby, zwrócił się do Heraklesa.
— Pozwolę ci zabrać Cerbera, ale pod jednym warunkiem.
— Jakim?
— Zadbasz o niego tak, jakby to był twój własny pies. Nie stanie się mu krzywda, nie będzie chodził głodny i nie będzie się z tobą nudził — zawyrokował Bashar. — Przystajesz na te warunki?
Herakles dźwignął się z kolan, żaden ze strażników jakoś nie zaprotestował.
— O tak! Będę dbał o niego, jak o własnego! Dzięki ci, panie!
Bashar skinął z namaszczeniem głową.
— Dam ci na drogę jego ulubione piłki, lubi za nimi gonić…


Intruzów przyprowadzano mu najczęściej w pętach i najczęściej robiły to jego harpie – te niełatwo było przechytrzyć, ich prędkości niemal nic nie potrafiło się przeciwstawić, włócznie i miecze rozbijały się o ich spiżowe pióra, a czujne spojrzenia nieustannie szukały obecności tych niepowołanych. Charon nie przepuściłby przez Styks kogoś, kto nie opłaciłby podróży, zresztą – ci, którzy naprawdę tego chcieli, najczęściej już przynależeli do Podziemia, przeżywszy na powierzchni tyle, ile Fata im przeznaczyły. Cerber rzadko pozwalał, by ktokolwiek przedostał się tam, gdzie nie powinien, zaś w kwestii przyprowadzania zbłąkanych wędrowców do samego pałacu, była to kompletna nowość.
Bashar zmierzył intruza spojrzeniem – lekkie szaty, zbyt barwne i jaskrawe jak na typowy dla Podziemia styl, brak jakiejkolwiek zbroi albo broni, która charakteryzowała przybywających do niego herosów, do tego sypiące się ze skroni kwiaty, kruche i pachnące, kompletnie niepasujące do krainy umarłych. W pierwszej chwili Bashar sądził, że okrutny los przyprowadził mu na próg jakąś biedną nimfę, lecz ta buta i arogancja, to obrażanie pana domu od pierwszego wypowiedzianego zdania, było znamienne tylko dla jednej grupy istot, mianowicie bogów.
Spośród nich, prócz swego rodzeństwa, Bashar znał jeszcze garstkę najważniejszych, chociaż było to powiedziane nieco na wyrost. Rozpoznawał ich – tak lepiej można by to było określić. Jeśli chodzi o pomniejsze bóstwa, jakichś kolejnych potomków, pojawiających się na świecie w bliżej nieokreślonych okolicznościach, Bashar nie zawracał sobie nimi głowy, tak samo, jak nie zawracał sobie głowy resztą wydarzeń na powierzchni.
— Kim myślę, że jestem? — powtórzył po nieznajomym mężczyźnie.
Na próżno usiłował dopasować rysy do jednej ze znanych sobie twarzy – krnąbrny bachor mógł należeć do każdego. Bashar powinien go złapać, przykładnie ukarać, a następnie wysłać zaryczanego z powrotem na powierzchnię, niech odpowiedni rodzic się po niego zgłosi. Ale wtedy bóg popatrzył, jak Cerber, ten groźny strażnik Podziemia, łasi się do dłoni intruza, jak ten bez strachu drapie bestię za uszami, uśmiecha się do niej i zmienił w końcu zdanie. Nie będzie nadto okrutny – pozwoli nieznajomemu dokazywać, jeszcze bardziej pogrążyć się w swoich nieuprzejmych słowach, by tym dotkliwszy okazał się moment ujawnienia prawdy, gdy intruz zrozumie, z kim miał przez cały czas do czynienia.
Drugą kwestią pozostawało to, że charakter danej osoby najlepiej było widać, gdy wydawało jej się, że w pobliżu nie ma żadnego sędziego zdolnego ocenić jej postępowanie, wymierzyć za nie karę bądź nagrodę, a wszyscy wokół nie mają nad nią władzy, będąc nikim więcej, jak tylko sługami. Jak okrutne potrafiły stać się serca, gdy nic za takie postępowanie nie groziło.
Bashar uśmiechnął się w duchu, intruz zaś stracił widocznie cierpliwość.
— Tak, właśnie cię o to spytałem. I miło by było, gdybym usłyszał odpowiedź, a nie kolejne marudzenie.
— Cóż, wykonuję tu różne prace.
— Na przykład?
— Pilnuję, by każdy trafił tam, gdzie potrzebuje…
— Ach, czyli jesteś przewodnikiem! — wykrzyknął nieznajomy, nie dając Basharowi skończyć zdania. — W takim razie możesz mnie oprowadzić po tym — wykonał szeroki gest dłonią — po tym wielkim przybytku, cokolwiek to właściwie jest.
— Po pałacu — podsunął Bashar.
— Z daleka wygląda jak pałac, ale w środku jest pusty i odpychający. Przydałoby mu się więcej kolorów — zawyrokował mężczyzna, krzyżując ręce na piersi. — Kto to w ogóle projektował?
Bashar pozwolił pytaniu wybrzmieć, nie odpowiedziawszy na nie. Zresztą, intruz szybko się znudził, zaraz zapomniał o tym, co chciał powiedzieć, skupiając się znów na Cerberze i jego merdającym pogodnie ogonem.
— Macie tu więcej takich uroczych piesków?
— Przykro mi, muszę rozczarować. Cerber jest jedyny w swoim rodzaju.
Piekielny pies szczeknął, w trzech parach oczu pojawiło się coś na kształt wyrzutu. Ja ci nie wystarczam? Zbłąkany bóg zaraz zajął się głaskaniem.
— Nie bocz się na mnie, Cerbuś, wiesz przecież, że nie miałem niczego złego na myśli.
Udobruchany obfitością głasków Cerber znów zamerdał ogonem, w końcu zerknął wyczekująco na Bashara. Za jego spojrzeniem podążyło i spojrzenie tych błękitnych oczu.
— Dobrze, to gdzie najpierw mnie zabierzesz?
— Proponowałbym… może spacer po ogrodzie? Mamy tu bardzo piękny…
Nieznajomy gniewnie zmarszczył brwi.
— Nie, mam już dość ogrodów, kwiatków i roślin. Przynajmniej na razie — westchnął ciężko, oparł dłoń na biodrze. — Zaskocz mnie czymś. Pokaż mi coś, czego nie ma na powierzchni.
Niewiele brakowało, by Bashar się roześmiał. Coś zaigrało na dnie tych rubinowych oczu, jakaś psotna nuta, o którą nikt nie posądzałby pana umarłych.
— W takim razie chodźmy. Mamy tu takie interesujące… gorące źródła. Na pewno będą ci się podobały.
Ruszyli przez pałacowe korytarze, Bashar zerkał od czasu do czasu za siebie, obserwując nieznajomego boga. Skoro kwiatków i ogrodów miał już dosyć, przynajmniej na chwilę obecną, do tego płatki kwiatów co jakiś czas sypały się spomiędzy złotych loków, musiał być jednym z bóstw natury. Tych jednak było dość sporo i Bashar musiał sam przyznać, że na nic więcej nie mógł liczyć w kwestii swej wiedzy i pamięci. Jeśli któreś z pomniejszych bóstw podległych Sappho się zgubiło, ta pewnie sama się w końcu po nie zgłosi albo zacznie szukać, a skoro jeszcze się to nie wydarzyło, widać irytujący bożek nie był na tyle ważny, by zawracała sobie nim głowę.
— Ten pałac ciągnie się w nieskończoność — westchnął intruz. — Ktokolwiek go projektował, miał chyba ego większe niż sam Zeus.
Skrzydła lekko drgnęły.
— Nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe. Ego Zeusa zdaje się największym istniejącym na świecie obiektem.
Nieznajomy parsknął śmiechem, zrównał się z nim krokiem.
— No prosze, to brzmiało prawie jak pełnoprawny żart. Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz.
Cerber szczeknął krótko, otarł się jednym z łbów o udo zabłąkanego boga, po chwili przeszedł z powrotem do Bashara, jego też trącił łbem. Bóg umarłych pogłaskał go, podrapał lekko za uchem.
Tymczasem zaś dotarli w końcu do przeciwległej strony pałacu, ostatni korytarz wyprowadził ich na rozległy przedsionek, za nim zaś rozpościerał się przestwór Podziemia. Dwa automatony przy drzwiach, prezent od Hefajstosa w zamian za wypożyczenie paru sturękich do pracy w kuźniach, ścisnęły mocniej swe spiżowe włócznie, lecz gdy kryształowe oczy rozpoznały sylwetkę władcy i towarzyszącego mu Cerbera, bojowa postawa przeszła w salut. Nieznajomy bóg machnął im tylko dłonią, nie patrząc na to, że tym samym gestem Bashar rozkazał im spocząć. Automatony stuknęły drzewcami o posadzkę, wróciły do swej wiecznej służby.
Kamienny most rozwijał się potężnym łukiem nad ciemnymi wodami. Cichy plusk, nieznaczne szemranie, podobne ludzkim szeptom i zawodzeniu, unosiły się nad śmiercionośną tonią. Coś błyskało wśród tych fal, przyciągając i hipnotyzując, wyciszając wszystkie myśli i uczucia, a im bardziej się temu poddawano, tym bardziej serce nabrzmiewało smutkiem, dusza gięła się pod ciężarem rozpaczy, a łzy płynęły same, żłobiąc w twarzy głębokie bruzdy.
— To Kokytos — powiedział Bashar, wskazując dłonią rzekę. — Gdyby zamknąć oczy, jej plusk brzmi jak ludzki płacz, a ci, którzy napiją się jej wody, pogrążą się w szlochu i lamencie nad swoją niedolą. Zrozumieją krzywdy, które wyrządzili innym, wrócą do nich wszystkie wspomnienia popełnionych niesprawiedliwości i będą płakać nad tym, czego się dopuścili.
Drugi bóg podszedł do ozdobnej balustrady, wychylił się, popatrzył w dół, ku zawodzącej toni.
— To działa tylko na śmiertelników?
Bashar uniósł brew.
— A na kogo więcej miałoby działać?
Mężczyzna oderwał się od barierki, wzruszył ramionami.
— Nie wiem, ale niektórym przydałaby się cała amfora do posiłku — mruknął, a przez spojrzenie przebiegł jakiś cień, zaraz jednak zagubiony bóg otrząsnął się, podjął ich wędrówkę. — Daleko jeszcze do tych gorących źródeł?
— Dość daleko. Ale po drodze miniemy jeszcze nieco zajmujących miejsc, więc droga nie będzie się dłużyła.
— Dopóki to nie będą żadne ogrody, to jakoś przeżyję.
Podziemie przez wieki stanowiło chaotyczną, dziką i niebezpieczną krainę, zaś pod panowaniem Bashara stopniowo stawało się krainą uporządkowaną, zadbaną i jeszcze bardziej niebezpieczną, bo teraz to nie przypadek stawiał na drodze intruzów śmiercionośne przeszkody, ale przeszkody owe aktywnie szukały intruzów, według ustalonego przez Bashara grafiku. Oddział harpii przemknął im nad głowami, kierując się ku innej części krainy, a nieznajomy instynktownie podążył za nimi spojrzeniem.
— Co tam się dzieje? — spytał, wskazując horyzont dłonią.
Srebrzysta rzeka dusz podążała w stronę innej części pałacu, znajdującej się nieco dalej, mocniej wysuniętej i takiej bardziej dostępnej.
— To taki budynek administracyjny — odparł Bashar.
— A coś więcej? Czym oni się tam w ogóle zajmują?
— Hm, można powiedzieć, że takim przewodnictwem duchowym — odparł bóg umarłych. — Każdy dociera do takiego punktu w swoim życiu, że musi się nad nim zastanowić i w tym właśnie budynku zasiada trzech… światłych mężów, którzy pomagają wybrać odpowiednie miejsce do tego zastanawiania się. Najczęściej dusze trafiają do jednego z dwóch tutejszych ogrodów, ale skoro nie chciałeś ich oglądać, odwiedzimy gorące źródła.
— To też miejsce, gdzie śmiertelnicy zastanawiają się nad swoim życiem?
— Tak. To miejsce dla tych, którzy mają bardzo dużo do przemyślenia.
Intruz wzruszył ramionami.
— Brzmi relaksująco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz