Z salonu rozległ się donośny, kobiecy śmiech, poprzedzony przez równie dźwięczne skrzypienie starego fotela. Mieszkanie zdawało się mieć ściany zrobione z kartonu, bo każdy odgłos w sekundę rozchodził się po wszystkich pomieszczeniach. Stojący przed lustrem chłopak syknął, przyklepując płatki pod oczami, nim wyszedł z łazienki i skierował się do salonu, do centrum tej całej kakofonii. Tak jak się spodziewał, przed telewizorem siedziała ubrana w koszulkę z logo Tyskie Oktawia. Dziewczyna pojawiła się w mieszkaniu znikąd, ledwo składając zdania. Sylwester początkowo myślał, że może jest po prostu głupia i nigdy nie skończyła nawet podstawówki, gotowy był zamknąć jej drzwi przed nosem, ale Ilonka miała więcej serca. Wysłuchała jej, brakujące słowa pokazały sobie na migi i wkrótce wszyscy dowiedzieli się, że Oktawia nawet nie była Polką. Przyjechała z Belgii i wynajęła wolny dotychczas pokój w ich małym, studenckim mieszkanku. Sylwek nie był z tego powodu zadowolony. Przyzwyczaił się do tego, że mieszkał tu sam z Ilonką, wzorową studentką stosunków międzynarodowych i jego bliską przyjaciółką. Nie potrzebował nikogo innego. Do tego musiał przestać traktować pokój jak graciarnię na swoje uniwersyteckie projekty i manekiny. Krótko mówiąc, obecność Belgijki była mu bardzo nie po drodze.
— Oktawia, zajęłabyś się w końcu czymś porządnym, a nie ciągle te głupoty oglądasz. Książkę byś jakąś przeczytała.
Dziewczyna jakby od niechcenia ściszyła telewizor i spojrzała w jego stronę.
— A ty miałeś kiedyś jakąś w dłoniach? Poza tym ja się uczę. Języka się uczę. — Wzruszyła ramionami i wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia.
Sylwester zamilkł, nie miał dla niej żadnej ciętej riposty, ani głupiej odzywki, więc po prostu usiadł na fotelu obok i również wbił wzrok w ekran. Nie mógł odmówić Oktawii racji, faktycznie coś z tych programów wynosiła. Może i nie mówiła z jakąś wielką elokwencją, ale przynajmniej coraz lepiej wychodziło jej składanie zdań po polsku. A to już coś.
Siedzieli tak przez chwilę, nim do harmidru w mieszkaniu dołączyło przeciągłe dzwonienie dzwonka do drzwi. Zarówno Sylwester, jak i Oktawia planowali to po prostu zignorować, ale niestety ich trzecia współlokatorka miała trochę inne plany. Usłyszeli skrzypnięcie drzwi i rozlewające się po mieszkaniu brzmienie Piosenki Księżycowej, które wkrótce spróbowała przekrzyczeć Ilonka.
— Czy możecie to w końcu otworzyć? Ja jestem zajęta.
Sylwester westchnął ciężko i od niechcenia podszedł do drzwi. Ledwo zdążył je otworzyć, a do środka wpakował się ubrany w elegancki garnitur, obcy mężczyzna. Chłopak ruszył za nim szybkim krokiem, chcąc go po prostu wyrzucić, jednak ten usadowił się już na kanapie, a na stole położył drogo wyglądającą aktówkę.
— Dzień dobry, nazywam się Jacek Krętacz, reprezentuję spółkę “Na dno” i sprzedaję ubezpieczenia. Mam dla państwa ofertę nie do odrzucenia. — Każde słowo podkreślał z wyraźnie słyszalną przesadą. — Nasze nowe ubezpieczenie “Zagłada 2000” chroniące od wypadków i zagrożenia życia! Niestety muszę państwo ostrzec, że to oferta ograniczona, mamy na nią ogromny popyt, więc musicie decydować się szybko!
Mężczyzna wyrzucał z siebie słowa z taką szybkością, że Sylwester ledwo nadążał za tym, co ten do niego mówił. Sądząc po minie Oktawii, ona rozumiała jeszcze mniej.
— Panie ja mam wszystkie kataklizmy już za sobą. Proszę pana naszą sąsiadką jest Ela Trochowska, nam już starczy nieszczęść. Wie pan jaka to jest wiedźma paskudna? Odezwać się w mieszkaniu nie można, bo już stuka miotłą, że za głośno. Raz nawet przebiła mi oponę w rowerze, bo według niej krzywo stał i blokował przejście. — Sylwester skrzyżował ramiona i wbił w Jacka zniecierpliwione spojrzenie. — Poza tym nie pozwoliłem panu wejść, proszę wyjść. Do widzenia.
— A widzi pan, gdyby pan miał nasze ubezpieczenie, to wszystkie starcia z panią Elą zostałyby zrekompensowane dużą sumą pieniędzy. — Na twarzy Krętacza pojawił się uśmiech.
Ostatnie słowo sprawiło, że Sylwester momentalnie zmienił zdanie o rozmówcy i poczuł się niezwykle wręcz zainteresowany. Ukradkiem spojrzał w stronę Oktawii, której oczy świeciły się jak pięciozłotówki. Poczuł, jak formuje się między nimi jakaś nieistniejąca wcześniej więź, połączenie mózgowe, którym dziewczyna przesyła mu impulsy, że powinien zgodzić się na propozycję gościa. Sam chłopak również zaczął skłaniać się w tę stronę. Potrzebowali pieniędzy. Byli trójką studentów i tylko jedno z nich studiowało jakkolwiek wartościowy kierunek. A jej akurat nie było w pokoju.
— A gdybyśmy jednak chcieli to ubezpieczenie, to co musielibyśmy zrobić?
— To nic trudnego! Proszę podpisać tutaj i tutaj. — Urzędnik podsunął im pod nos dwie kartki papieru. — Należy wpłacić również skromne 100 złotych od każdego ubezpieczonego członka rodziny i będziecie mogli spać spokojnie.
Oboje instynktownie poszli do swoich pokojów po portfele, akurat mieli trochę gotówki, więc sekundę później położyli na stole trzy stówki. Za Ilonkę też postanowili zapłacić, żeby się dziewczyna martwić nie musiała. Ubezpieczyciel wręczył im odpowiedni dokument, uśmiechnął się szeroko i wyszedł z mieszkania. Gdy tylko zostali sami, Sylwester i Oktawia przybili sobie piątki.
— Wiesz co Sylwek, nie jesteś wcale taki okropny.
— Wow, dzięki Oktawia. Ty też nie jesteś taka dziwna, jak myślałem.
Tę słodką chwilę międzynarodowego pojednania przerwała Ilonka, która nagle pojawiła się w salonie. Wyciągała z włosów papiloty i z zainteresowaniem wpatrywała się w leżące na stole dokumenty. Nie musiała nawet pytać, żeby usłyszeć to, po co tu przyszła. Sylwester z dumą opowiedział jej o wszystkim, co zaszło pod jej nosem. Dziewczyna ewidentnie nie podzielała jednak ich entuzjazmu, wpatrując się w nich z dezaprobatą.
— Zostawić was na chwilę, a wy dajecie się złapać jak dzieci! “Zagłada 2000”, naprawdę?
— Ilonka spokojnie, tu się i tak wszystko psuje, bo ten cholerny czynszojad nie chce nic naprawić, a my nie mamy kasy. Kwestia czasu aż dojdzie do jakiegoś wypadku. No i jest jeszcze stara jędza. A teraz jesteśmy ubezpieczeni i dostaniemy pieniądze. — Sylwester starał się jak mógł, żeby przekonać ją do swoich racji.
— To jest inwestycja w naszą przyszłość, Ilonka. — Oktawia nagle włączyła się do rozmowy.
Dziewczyna nie wydawała się jednak przekonana.
— Wzięlibyście się w końcu do pracy. Twoje erasmusowe stypendium długo nie pociągnie, a pozowanie na okładkach krzyżówek panoramicznych nie opłaci nam czynszu.
— Wypraszam sobie, grałem też w reklamie spisu powszechnego. To kwestia czasu, aż wezmą mnie do czegoś większego. — Sylwester niezwykle obruszył się, słysząc komentarz przyjaciółki.
— Cholera jasna, Sylwester, nikogo nie obchodzi spis powszechny. Myślisz, że ktokolwiek ogląda te reklamy?
No w sumie miała trochę racji. Nawet on nie oglądał reklam. Ale nie mógł przecież przyznać jej racji i przegrać tej kłótni.
— Zobaczysz, jeszcze dostaniemy za to masę pieniędzy i głupio ci będzie, jak nie dostaniesz ani grosza. — Obruszył się jak małe dziecko, mało brakowało, a tupnąłby nogą.
— Ciekawe skąd weźmiecie te pieniądze. Wiesz co Sylwester, rozpędź się i uderz głową w ścianę, może ci się w końcu coś naprostuje. A teraz przepraszam, ale się spieszę. — Odwróciła się na pięcie i po prostu wyszła.
Sylwester odprowadził ją wzrokiem, aż nie zamknęła za sobą drzwi. Patrząc na to, jak się wymalowała i wystroiła, to pewnie szła właśnie spotkać się z tą swoją dziewczyną z AWF-u. Ilonka zawsze powtarzała, że to tylko jej najlepsza przyjaciółka, ale on już dawno ją przejrzał. Zawsze uważał, że była trochę zbyt głośna na temat małżeństw jednopłciowych, żeby być heteroseksualna. Ale co mu przecież do tego, i tak by mu nie powiedziała. Sylwester przeniósł swoją uwagę z powrotem na Oktawię, która wyglądała, jakby myślała właśnie ciężej, niż kiedykolwiek wcześniej w swoim życiu.
— Ilonka miała w sumie trochę racji. — Odezwała się nagle, a Sylwester poczuł, jak serce rozpada się mu na kawałki.
— Oktawia już się wycofujesz? Myślałem, że mamy prawdziwą braterską więź. Polak, Belg dwa bratanki i tak dalej. Nie rań mnie tak.
— Nie, nie, nie z wycofywaniem się. Po prostu jak się rozpędzisz i walniesz głową w ścianę, to dostaniemy ubezpieczenie.
Sylwester wpatrywał się w nią, jakby pozjadała wszystkie rozumy. A może to on pozjadał wszystkie rozumy, bo nie zrozumiał absolutnie, o co jej chodziło. Wpatrywali się tak w siebie przez dłuższą chwilę, nim w końcu dotarło do niego, co dziewczyna miała na myśli. Poderwał się do pionu i uścisnął Oktawię najmocniej, jak potrafił.
— Ty to masz łeb!
Nie było przecież powiedziane, że coś faktycznie musi się im stać, żeby wypłacono im pieniądze. Jeśli wystarczająco się postarają i są gotowi na pewne poświęcenia, mogą sami sobie wymusić ubezpieczenie. I dokładnie to zamierzali zrobić. Chociaż jakby się nad tym chwilę zastanowić, to Sylwek wcale nie chciał wbiegać w tę ścianę. Miał przed sobą jeszcze długie życie, nie chciał go jeszcze tracić przez przypadkowe złamanie kręgosłupa. Musieli wymyślić coś innego, coś mniej ekstremalnego. Gdy podzielił się swoimi obawami z dziewczyną, ta niemal natychmiast stwierdziła, że jeśli chcą, żeby się im powiodło, to muszą zadzwonić po Żanetkę. Ona na pewno im pomoże. No tak, mógł się spodziewać, że bez Żanetki się nie obędzie. Dziewczyna Oktawii była jej nieodłączną częścią, którą ciągała ze sobą, gdzie tylko mogła. Jeśli Sylwester miał być całkowicie szczery, to trochę się jej bał. A przynajmniej do tego stopnia, że wolałby nie spotkać jej w ciemnej uliczce, wracając samemu z baru. Ale skoro Oktawia jej ufała i wierzyła, że jest ich najlepszą opcją, to postanowił w żaden sposób tego nie komentować.
Już godzinę później siedzieli wszyscy przy stole w jadalni, pochłaniając paluszki ze szklanki i popijając zimne piwo. Dziewczyny spojrzały najpierw na siebie, a potem na niego. W wyjątkowo straszny sposób, który ani trochę się mu nie podobał.
— No, plan jest taki, że ty stajesz w miejscu, a Żanetka wjeżdża w ciebie rozpędzona rowerem. Łamie ci rękę albo nogę, albo oba. A ja jestem dobrym przechodniem, który zadzwoni po karetkę i po ubezpieczyciela. — Oktawia powiedziała to, jakby zaproponowała właśnie najnormalniejszy na świecie plan.
— O nie, nie. Dlaczego to w ciebie nie może wjechać rowerem, to twoja dziewczyna! — Był tak oburzony, że prawie wylał piwo na stół.
— No właśnie. Dlaczego miałabym wjechać w moją dziewczynę rowerem, skoro mogę w ciebie? — Żanetka wydawała się niewzruszona sprzeciwem Sylwestra.
Chłopak jedynie ciężko westchnął, wiedząc, że został przegłosowany i nie ma nic do gadania. Miał jedynie nadzieję, że będzie bolało mniej, niż się spodziewał. Po dogadaniu szczegółów, wyszli z mieszkania i poszli na boisko pobliskiej podstawówki, żeby Żanetka miała się jak na tym rowerze rozpędzić. Gdy Sylwester tak stawał w odpowiednim miejscu, myślał jedynie o tym, że jego dziewczyna go zabije, kiedy się dowie. Jeśli oczywiście jako pierwsza nie zabije go dziewczyna Oktawii. Stał dzielnie, prawie na baczność, jednak w ostatniej chwili instynktownie odskoczył, unikając rozpędzonego roweru. Jego ciało zareagowało samo, a on nie potrafił nic na to poradzić. Żanetka wyhamowała maszynę i fuknęła na niego zirytowana. Próbował się tłumaczyć, wyjaśnić im dlaczego zrobił to, co zrobił, ale żadna z dziewczyn nie chciała go słuchać.
— A masz jakiś lepszy pomysł?
Tak. Tak miał lepszy pomysł. I do tego taki, w którym żadne z nich nie ucierpi naprawdę. Wrócili do mieszkania, a Sylwester wyciągnął spod łóżka ciężką szkatułkę z produktami do makijażu artystycznego. Wiedział, że te studia mu się do czegoś przydadzą. No bo nikt nie powiedział przecież, że rana musi być prawdziwa. Musi tylko wyglądać na tyle realistycznie, żeby oszukać ubezpieczyciela. To, czy oszuka potem lekarzy to już zupełnie inna sprawa. Sylwek usadowił więc Oktawię na poduszce na podłodze, a Żanetce kazał podawać odpowiednie specyfiki. Zajęło to znacznie dłużej, niż powinno, bo jedna nie potrafiła przestać się wiercić, a druga kilka razy pomyliła etykiety. Ostatecznie udało się jednak stworzyć dzieło, które Sylwester zdecydowanie uznałby za jedno ze swoich najlepszych. Oktawia wyglądała, jakby coś głęboko rozcięło jej cały lewy policzek i łuk brwiowy, sztuczna krew zlepiła jej włosy, a jej strużki spływały po szyi. Wyglądała idealnie. Koszmarnie i obrzydliwie, ale idealnie. Teraz wystarczyło jedynie zadzwonić po urzędasa i liczyć na to, że da się nabrać.
Kiedy Krętacz ponownie znalazł się w mieszkaniu, Oktawia odegrała taką scenkę, że nawet Sylwester przez chwilę uwierzył, że coś faktycznie się jej stało. I plan najprawdopodobniej by się powiódł, gdyby nie fakt, że z powodu bardzo żywiołowej gry aktorskiej, silikon zaczął odklejać się w niektórych miejscach, aż w końcu puściła całkowicie na samej górze. Cały plan chuj strzelił.
— Widzę, że nie mają jednak państwo problemu. Do widzenia.
Urzędnik uśmiechnął się pobłażliwie i zaczął zbierać się do wyjścia. Ale na to Sylwester nie mógł pozwolić. W sekundę poderwał się do pionu i w klapkach wybiegł na ulicę. Nie wiedział jeszcze, co właściwie chciał powiedzieć Krętaczowi, ale na pewno chciał spróbować przekonać go, żeby nie rozwiązywał z nimi umowy z powodu jednego małego oszustwa. Może udałoby mu się go zmanipulować, że dziewczyna faktycznie była ranna.
Pogoń za ubezpieczycielem pochłonęła Sylwestra do tego stopnia, że nie zwracał uwagi na nic, co działo się wokół niego. Przypadkiem potrącił jakąś panią, prawie wpieprzył się w kosz na śmieci i oczywiście nie rozejrzał się na boki, przechodząc przez ulicę. I to był jego największy błąd. Sylwek usłyszał jedynie pisk opon i gruchot własnych kości, nim upadł na jezdnię. Spróbował podnieść się do siadu, ale szybko zdał sobie sprawę, że to okropny pomysł. Zawył z bólu. Miał złamaną nogę i obite żebra. Rękę może też mu złamano. Ostatnim, co zobaczył, zanim stracił przytomność, była twarz pochylającego się nad nim Krętacza i wyjątkowo wściekła, wysiadająca z samochodu Ela Trochowska.
— Trzy siedemset, trzy osiemset, trzy dziewięćset, cztery…. — Ilonka odłożyła ostatni banknot na leżącą na stole kupkę. — Dali ci za to cztery tysiące. — Wskazała palcem na popisany przez Oktawię gips Sylwestra.
Rozwalony na fotelu chłopak uśmiechnął się jedynie szeroko.
— Widzisz Ilonka, nawet nie musieliśmy tak bardzo kręcić. A tej starej rurze podobno odbiorą prawo jazdy.
Cała trójka wydała z siebie wręcz rozmarzone westchnięcie.
— To co, jak noga ci się zrośnie to idziemy za to na piwo? — Rzuciła Oktawia, wskazując palcem na zdobyte pieniądze.
— Idziemy na piwo.
Opowiadanie luźno bazowane na odcinku 45 Świata według Kiepskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz