Statek kołysał się na spokojnych falach, a gwiazdy leniwie migały na nocnym niebie. Ktoś cicho nucił melodię popularnej szanty, jednocześnie myjąc podłogę na pokładzie. Młody marynarz stał na bocianim gnieździe, opierał się o jego drewnianą barierę, zadzierając głowę wysoko ku niebu. Oddychał głęboko, chłonąć zapach nocnej bryzy. Wiatr niósł jego włosy, niczym średnio uzdolniony golibroda, układając je iście chaotycznie.
Podziwiał gwiazdy. A przynajmniej tak na pierwszy rzut oka mogło się wydawać. Nie ujmując lśniącym na niebie iskrom, młodzieniec drugorzędnie zwracał uwagę na ich urok. Zależało mu na oszacowaniu odpowiedniego kierunku.
To nawigator, niegdyś jeden z najlepszych i najbardziej szanowanych. Flota królewska z dumą korzystała z jego usług. I pewnie dalej by tak było, gdyby nie te niesłuszne oskarżenia…
– Ej, słuchasz ty w ogóle, psiakrew?!
Młodzieniec otrząsnął się z zamyślenia. Otępiale spojrzał w dół. Przy maszcie, gdzie zawieszone było bocianie gniazdo stał mężczyzna pełniący funkcję pierwszego oficera.
– Złaź na dół! – wołał do rozkojarzonego młodzieńca.
Nawigator chwycił za pobliską linę. Przytrzymał się mocno, a następnie zsunął się wzdłuż jej długości na pokład. Dłonie dawno przestały go boleć od tej czynności. Przyzwyczaił się już, dlatego też zręcznie zeskoczył na drewniane podłoże.
– W czym mogę pomóc, proszę pana? – Song An zwrócił się do niego niezwykle kulturalnie, chociaż na tym pokładzie wszyscy o podobnych grzecznościach już dawno zapomnieli.
– Upewniłeś się, że kurs na Syrenią Wyspę jest w porządku?
Młodzieniec pokiwał głową. Wyciągnął zza pasa mapę i zerknął na nią.
– Obrana została najszybsza trasa – potwierdził, kiwając głową. – Chociaż…
Pierwszy oficer uniósł krzaczaste brwi.
– Jakieś wątpliwości? – prychnął. Widać było, że niechętnie chciał słuchać nawigatora. Od dawna podważał jego umiejętności. Głównie ze względu na jego młodzieńczy wiek.
– Powinniśmy skorygować kurs i płynąć w kierunku Gwiazdy Polarnej – tłumaczył, wskazując na Polaris.
– Mówiłeś, że płyniemy dobrze – przypomniał brodaty mężczyzna, nie kryjąc swojej irytacji. – Cóż to znów za głupi pomysł?
– Utrzymując tę drogę niedługo wpłyniemy na przeklęte wody – wyjaśnił, mówiąc pewnym głosem. – To niebezpieczne rejony. Lepiej jest je ominąć, póki jeszcze na to szansa.
Pierwszy oficer otworzył usta z zaskoczenia. Przez kilka sekund wpatrywał się z niedowierzaniem w nawigatora, a następnie wybuchnął głośnym śmiechem. Song Ana owiał obrzydliwy zapach przepitego rumem oddechu. Musiał cofnąć się o krok.
– Przeklęte, a jużci! – Rechotał na cały głos pirat. – Cała załoga powiada, żeś się słonej wody nażłopał za dzieciaka i głupoty gadasz. Teraz widzę, co mieli na myśli!
Song An westchnął cicho. Nie słyszał po raz pierwszy. Wszyscy wokół żartowali z tego, że nawigator jest zabobonny. Ale młodzieniec swoje wiedział i nie miał zamiaru wątpić w swoje przekonania. Klątwy istniały, a na morzu dodatkowo przybierały na sile. Znajdując się pośrodku oceanu, nie można przed nimi uciec.
– Czyli nie ma szans na zmianę kursu…?
Pierwszy oficer spoważniał i rzucił groźne spojrzenie na nawigatora.
– Kapitan o świcie chce się dostać na wyspę – mruknął surowo. – Wiatr nam sprzyja, więc nie przewidujemy żadnych poprawek.
Song An próbował coś dodać, ale mężczyzna kazał mu iść pod podkład “poszukać rozumu”. Młodzieniec w ciszy wykonał polecenie. Złe przeczucia jednak go nie odstąpiły. Miał wrażenie, że wpłynięcie na przeklęte wody przyciągnie do nich pech.
Mimo tego, wiedział, że na tym pokładzie nie ma zbyt wiele do gadania. Tak podrzędny marynarz, jak on, musiał siedzieć cicho. Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie jego talent do nawigacji, załoga odstawiłaby go na ląd już przy pierwszej możliwej okazji.
Postanowił więc zdać się na (jego zdaniem trochę wątpliwe) doświadczenie innych piratów. Wszedł pod pokład, gdzie od razu owiał go zapach mężczyzn, którzy chyba już dawno zapomnieli, czym jest kąpiel. Zmarszczył nos, ominął kilka beczek z rumem, aby dotrzeć do swojego hamaka. Znajdował się on na samym końcu w oddaleniu od reszty wiszących łóżek pozostałych marynarzy. Na szczęście.
Próbował odpocząć. Z początku wychodziło mu to nawet dobrze – delikatne kołysanie uspokoiło go, pozwoliło zmrużyć oczy choć na chwilę.
Błogość nie trwała jednak długo. Zasypiał, gdy nagle poczuł mocne szarpnięcie. Było ono na tyle mocne, że wypadł z hamaka. Uderzył o drewnianą podłogę, co całkowicie go rozbudziło. Wśród dopiero co obudzonej załogi zapanował chaos.
– Co to do cholery było?
– Rozbiliśmy się?
– Widział ktoś moje drewniane oko?
Song An pomasował obolałe od upadku kolana, aby zaraz po tym pobiec po schodach na pokład. Na zewnątrz okazało się, że rozpętała się burza. Porywy wiatru wprawiły żagle w ruch, liny latały nad głowami przerażonej załogi, wszyscy się przekrzykiwali przez ścianę lejącego się z ciemnego nieba deszczu.
Wtem przy sterze pojawiła się rudowłosa kobieta. Jedną dłonią trzymała swój kapelusz, spod którego powiewały grube loki, a drugą rękę uniosła wysoko, wskazując na maszt.
– Zwińcie żagle, do cholery! – rozkazała pani kapitan. – Poluzujcie resztę lin! Szybko, upewnijcie się, że skrzynie są przywiązane do burty!
Młody nawigator przysłonił oczy dłonią i odgarnął mokre włosy z czoła, aby cokolwiek widzieć przez padający z ukosa deszcz. Dopadł do najbliższego pakunku. Sprawdził, czy jest odpowiednio przymocowany. Na szczęście tak było.
W czasie sztormu liczyła się każda sekunda. Źle zabezpieczony sprzęt jedynie by przeszkadzał i utrudniał poruszanie się po pokładzie, który i tak był niezwykle śliski. W takich chwilach niełatwo o katastrofalny wypadek.
Mimo, że żagiel pośpiesznie został zwinięty, statek dalej niebezpiecznie się kołysał. Fale unosiły go wysoko, bujając we wszystkich kierunkach. Załoga z trudem utrzymywała równowagę.
Song An lubił burzę. Już od dziecka uwielbiał wyglądać przez okno, żeby podziwiać lśniące pioruny. Na morzu sytuacja, jednakże, lekko się zmieniła. Chociaż błyskawice bijące nad głowami nie utraciły swojego uroku, ich urok mógł być niemal zabójczy. Szczególnie wtedy, gdy jakaś z nich postanowiła uderzyć w maszt, powodując pożar.
Tak, jak teraz. Jak na złość deszcz się uspokoił, a ogień zajął najpierw żagiel. Po nim żar pochłonął wiążące go liny. Niedługo później materiał runął na pokład, przygniatając pod swoim ciężarem kilku nieszczęśników. Rozpoczęła się chaotyczna akcja ratunkowa. Ktoś próbował wyciągnąć współtowarzyszy spod płonącego płótna, inna osoba wiadrem pełnym deszczówki nieudolnie starała się ugasić pożar. Wszystko na marne.
Piraci przeklinali w niebogłosy. Song An kręcił się, próbując pomóc każdemu, kto nabawił się poparzeń. Jedyny pozór spokoju zachowywała pani kapitan. Z kamienną twarzą, zmarszczonymi brwiami, trzymała za ster, starając się utrzymać statek, co nie było tak łatwe w obliczu szalejącego żywiołu.
– Uwaga! – wykrzyknął ktoś. W tej samej chwili cała łajba zadrżała. Song An chwycił się barierki. Uderzenie było naprawdę mocne. Zwęglony maszt zadygotał, aby już chwilę później z hukiem opadł na pokład. Młody nawigator ledwo zdążył odskoczyć. Zaliczył jednak przy okazji bolesny upadek na mokre deski.
Statek zaczął się przechylać. Ewidentnie tonął po tym, jak przed chwilą się z czymś zderzył. Cała załoga wpadła w popłoch. Nawet pani kapitan utraciła typową dla siebie zimną krew.
– Ewakuacja, szybko!
Ogień podniecany przez szalejący wiatr strawił już całkiem dużą część statku. Dym nie tylko utrudniał widoczność, ale też sprawiał, że Song An nie mógł złapać oddechu. Sytuacja na pokładzie stała się krytyczna.
Piraci w popłochu wyskakiwali za burtę, chwytając się czegokolwiek, co akurat było pod ręką. Szalejący ocean wydawał się bezpieczniejszy, niż pochłonięty pożarem statek. Co gorsza, płomienie dostały się do ładowni. W mgnieniu oka resztkę łajby ogarnęły niekontrolowane mniejsze i większe wybuchy. Nie można było tutaj dłużej zostać.
Song An musiał podjąć trudną decyzję. Wskoczył do wody wraz z resztą przerażonej załogi. Ostatnie, co zobaczył, nim całkowicie zanurzył się w lodowatej wodzie skłębionej rozszalałymi falami była nadpalona czarna flaga z czaszką, która tonęła razem ze swoim statkiem.
***
Myślał, że morze pochłonęło go doszczętnie. Odebrało dawno zaciągnięty dług. Śmierć wśród fal stanowiła ryzyko, na które dobrowolnie się zgodził. Którego nigdy nie żałował. Na które zdecydowałby się za każdym kolejnym razem.
Podniósł się, z trudem łapiąc oddech. Miał wrażenie, że jego płuca w całości wypełnione są słoną morską wodą. Próbował ją wykaszleć, niemal zdzierając sobie przy tym całe gardło.
Ból w klatce piersiowej udowadniał mu, że ewidentnie jeszcze żyje. Siedział, trochę zgarbiony i całkowicie zagubiony. W głowie mu huczało, a w ustach dalej pozostawał nieprzyjemny słony posmak. Czuł się okropnie. Ale przynajmniej był żywy.
– Obudziłeś się.
Melodyjny głos rozbrzmiał tuż za jego plecami. Song Ana przeszedł dreszcz. Skoczył na równe nogi, jednocześnie sięgając po swój pistolet z flintą. Nie myśląc zbyt wiele, skierował ją prosto w stronę nieznajomego i od razu pociągnął za spust. Ku jego zdziwieniu, broń nie wypaliła. Proch zamókł, oznaczając, że jedyna możliwość obrony młodego pirata przepadła.
Song An podniósł wzrok na swój niedoszły cel. W rzecze, tuż obok miejsca, gdzie się przebudził, na płaskim kamieniu siedział najprawdziwszy syren! Jego długie, niebieskie włosy, aktualnie całkowicie mokre, przylegały do szarej skóry mężczyzny z ogonem o ciemnych, granatowych łuskach. Uniósł wysoko brwi na widok pistoletu w dłoni młodego pirata.
– No tak, mogłem się tego spodziewać – zaśmiał się łagodnie tryton. – Czy wszyscy ludzie tak dziękują za uratowanie życia?
Nawigator nie wiedział, co powiedzieć. Pierwszy raz w życiu widział syrenę. Oczywiście, to nie tak, że wątpił w ich istnienie. Po prostu nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie dane mu jakąś zobaczyć. Dlatego stanął tuż przed nim, otworzył usta i wpatrywał się w nieziemską postać niebieskiego trytona w milczeniu. Oraz totalnym otępieniu.
Syren przewrócił oczami.
– Chyba twoje obrażenia są poważniejsze, niż mi się wydawało – mruknął. – W ogóle rozumiesz, co do ciebie mówię? Czy uderzyłeś się w głowę?
Song An wziął głęboki oddech. Spodziewał się, że syreny są raczej zwyczajnie niebezpieczne, a nie po prostu niemiłe.
– Wszystko w porządku. – Pirat czuł, że jego gardło płonie od każdego słowa, jakie wypowiada. Zdarte gardło dawało się we znaki. – W każdym razie, dziękuję za ratunek.
Syren machnął ogonem. Uśmiechnął się szeroko, zeskoczył z kamienia i podpłynął do brzegu. Oparł się łokciami o trawę. Song An dla własnego bezpieczeństwa cofnął się o krok. Poczuł się trochę niekomfortowo pod wpływem intensywnego spojrzenia niebieskich oczów trytona.
– Nie jesteś taki, jak oni – stwierdził, po krótkim przyjrzeniu się nawigatorowi. – Twoje ubranie nie jest zniszczone, nie śmierdzisz na milę rumem, no i masz wszystkie zęby. Ogólnie mam wrażenie, że pojęcie kąpieli nie jest ci obce. Wszyscy inni wyglądają znacznie gorzej od ciebie.
Song An zaśmiał się na ów niecodzienny komplement od syrena.
– Niestety, mylisz się – odparł rozbawiony. – Jestem takim samym okropnym piratem, co inni. A przynajmniej cały świat tak na mnie postrzega.
Syren przekrzywił głowę. Mokre włosy spłynęły po jego szyi i ramionach.
– Ale nie byłeś nim zawsze, prawda? – zgadywał.
Młodzieniec poczuł się dziwnie, będąc wypytywanym przez nieznaną sobie osobę. Szczególnie, że była nią istota niemal mityczna. A co najgorsze, tryton wydawał się naprawdę bystry. Song An westchnął cicho i usiadł na trawie.
– Wystarczająco długo, żeby zapomnieć, kim byłem wcześniej – odpowiedział, lekko wzruszając ramionami. – Przeszłość nie jest taka ważna.
– Ale nie wydajesz się być aż tak zadowolony z tego, kim teraz się stałeś – zauważył syren.
– Skąd ten wniosek?
– Nie szalejesz i nie dopytujesz, gdzie podziała się załoga – zaśmiał się, machając powoli ogonem. – Nie jesteś z nimi za bardzo związany, co nie?
Dopiero słowa syrena uświadomiły Song Anowi, że to prawda. Całkowicie zapomniał o reszcie piratów. Faktycznie nie czuł się częścią załogi. Pływał z nimi, ponieważ nie miał wyjścia.
– Ja… – zająknął się. – Po prostu nie mogę wrócić na ląd.
Syren uniósł brwi. Wydawało się, że jest bardzo zadowolony z tego, jak bardzo przejrzał swojego rozmówcę. Uśmiechał się szeroko, szczerząc zaostrzone zęby.
– To, skoro nie chcesz pozostać tutaj na stałej ziemi, mogę pomóc ci się wydostać! – zaproponował. – Chodź za mną!
Song An zawahał się. Nie wiedział, czy może zaufać syrenowi. W końcu, według legend, przedstawiciele jego gatunku słynęły z tego, iż lubowali się w wyprowadzaniu marynarzy na manowce. Co, jeśli ten tryton wyłącznie sprawia pozory i stara się go zwieść? Jednakże, zważając na okoliczności, pirat nie miał zbyt wielu opcji. Pozostał sam, nie wiedząc, co powinien począć.
Z powodu braku jakichkolwiek innych możliwości, Song An wzruszył ramionami i ruszył za syrenem. Gorzej i tak być nie może.
Jego przewodnik zręcznie płynął pobliską rzeką. Pirat z trudem dotrzymywał mu tempa. Biegł brzegiem, przebijając się przez nietknięte nigdy ludzką ręką zarośla. Potykał się o wystające korzenie, a gałęzie szarpały go za włosy i szaty. Po szaleńczej pogodni las zaczął się przerzedzać, a oczom Song Ana ukazała się plaża. W tym miejscu rzeka łączyła się z morzem.
Na brzegu pozostawiony został ogromny okręt. Nie był to statek, którym pirat tutaj przybył. Tamten najpewniej swoją ostatnią podróż zakończył na dnie oceanu.
Ta łajba na pierwszy rzut oka nie wydawała się być w najgorszym stanie. Song An nie zauważył żadnych dziur, maszt i żagle również wyglądały w porządku. Statek został tutaj zabezpieczony, nie porzucony po katastrofie morskiej.
– Co się stało z załogą? – zapytał pirat, po wstępnych oględzinach okrętu.
– Przybyli tutaj kilka dni temu i od razu wyruszyli na poszukiwanie syreniego skarbu – wyjaśnił tryton beztroskim głosem. – Jak się domyślasz, nie wrócili.
O syrenim skarbie, podobnie jak o samej wyspie, krążyło wiele legend. Załoga, z którą aktualnie podróżował, również przybyła, aby go zdobyć. Jak mówią legendy: syreny kolekcjonowały kosztowności znajdowane na dnie morza, odnajdywane tam przez nie po katastrofach statków. Krótko mówiąc, ukrywany przez nie dobytek składał się ze złota, klejnotów, niezwykłej broni i wszystkiego innego, co pirat może sobie tylko wymarzyć! Nic dziwnego, że do tego skarbu ciągnęli marynarze ze wszystkich stron świata.
– Ale, że nawet jedna osoba nie powróciła? – dopytywał Song An, wysoko unosząc brwi. To dziwne, że taka łajba została tak brutalnie porzucona.
– Oczywiście, że nie! – odpowiedział rozbawionym tonem syren. – Skarb znajduje się w naszym leżu. Jeśli ktokolwiek obcy wejdzie do środka, to gwarantuję, że nie już nie wyjdzie!
Dreszcz przeszedł wzdłuż pleców pirata.
– A więc to pułapka?
– Jak zwał, tak zwał – przytaknął tryton. – Ale z drugiej strony, to wy wchodzicie do naszego domu z zamiarem kradzieży. Chyba mamy prawo się bronić, prawda?
Song An otworzył usta z zaskoczenia. Jednak, ciężko było się z tym kłócić. Syren właściwie miał rację. Ale jeśli, to co mówił, to prawda, to wszystkie załogi, które szukały skarbu musiał spotkać okrutny koniec. Wtedy nawigatora przeszedł jeszcze większy dreszcz, niż wcześniej.
– Wiesz może, czy jestem jedynym, który przeżył?
Syren szybko pokręcił głową.
– Grupa rozbitków ruszyła w poszukiwaniu skarbu – odparł, wzruszając ramionami. – Pewnie są już gdzieś w połowie drogi.
Song An zbliżył się do syrena i zaczął wymachiwać rękami. Oznaczało to, że jego współtowarzysze, a przynajmniej ich część, przetrwała. A co najważniejsze: nie zamierzała zrezygnować ze swojego celu.
– Muszę ostrzec załogę! – zawołał, łapiąc się za głowę. – Przecież idą prosto do paszczy lwa!
– Paszczy syren – wtrącił z rozbawieniem tryton. – Ale, co z tego? Mówiłeś, że wcale ci na nich nie zależy. Jeśli tutaj zostaniesz, tylko narazisz się na gniew mieszkańców wyspy. Nie są tak mili, jak ja, wierz mi na słowo.
– Ah, to nie tak! – bronił się Song An. – To, że podróżuję z nimi z przymusu, nie oznacza, że chcę, aby stała komukolwiek stała się krzywda. Wiele im zawdzięczam, odkąd… Zresztą, nieważne. Muszę im pomóc.
– Jeśli jesteś tego pewien, zaprowadzę cię – zaoferował tryton. – Ale pamiętaj, że jeśli spotkamy inne syreny, obawiam się, że nie będę mógł ci pomóc.
– Muszę zaryzykować – odparł z determinacją Song An. – W każdym razie, nie dam przecież rady sam popłynąć statkiem – mówiąc to, wskazał ręką na okręt. – Potrzebujemy siebie nawzajem.
Syren przewrócił oczami.
– Dziwne z was stworzenia – stwierdził, przewracając oczami. – Chodź za mną!
Pirat ponownie ruszył śladem trytona. W całkiem przeciwnym kierunkiem, niż statek, stanowiący jego jedyną możliwość ucieczki z tej wyspy-pułapki. Podróżowali w ciszy. Ale Song An nie lubił tak niezręcznej atmosfery. Postanowił chociaż trochę umilić im drogę rozmową.
– Hej, tak się zastanawiam… – zwrócił się do syrena. – Dlaczego uważasz, że jestem inny?
– Tak, jak już wspomniałem. – Tryton zatrzymał się i spojrzał w stronę pirata, szczerząc zęby. – Po prostu.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Syren podniósł wzrok, aby spojrzeć Song Anowi prosto w oczy. Lekko się uśmiechnął.
– Chcesz ratować jakąś bandę przygłupów, ryzykując własne życie. Musisz być naprawdę dziwnym piratem. Wszyscy inni już dawno by uciekli, bojąc się o własną skórę – przyznał. – Plus, wydaje mi się, że wcale nie zależy ci na tym skarbie, prawda?
Syren kolejny raz tego dnia trafił w sam punkt.
– Masz rację – przytaknął Song An. – To pewnie dlatego, że swój skarb znalazłem już dawno temu.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Pirat odwrócił się. Ze wzniesienia, na którym aktualnie się znajdowali, widział morze. Jego błękit przyciągał go do siebie, a widok fal napawał nieopisaną radością. Syren powędrował za jego wzrokiem. Domyślił się, co Song An ma na myśli. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.Pirat odwrócił się. Ze wzniesienia, na którym aktualnie się znajdowali, widział morze. Jego błękit przyciągał go do siebie, a widok fal napawał nieopisaną radością. Syren powędrował za jego wzrokiem. Domyślił się, co Song An ma na myśli. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– I dlatego nie chcesz wrócić na ląd?
– Po części – zgodził się nawigator. – Jestem też poszukiwany listem gończym. I to niestety główny powód.
Mówiąc to, również się zaśmiał. Dawniej rozpaczał, że został wyrzucony z floty królewskiej. Minęło jednak naprawdę wiele czasu, więc zdążył oswoić się już z aktualnym stanem rzeczy. Jego pozycja społeczna nie miała najmniejszego znaczenia, skoro dalej robił to, co kocha. Przemierzał oceany, nocami oglądał gwiazdy, wsłuchując się w szum fal… Niczego więcej od życia nie potrzebował.
W akompaniamencie miłej rozmowy dotarli pod wzniesienie. Była to obrośnięta lianami i mchem skała. Tutaj rzeka miała swoje źródło. Z tej wysokości Song An mógł podziwiać krajobraz wyspy. Przecinało ją naprawdę wiele strumyków. Nic więc dziwnego, że syreny wybrały to miejsce do życia. Taka ilość wody umożliwiała szybkie przemieszczanie się. Dzięki tej mobilności mogły opanować wysepkę bez najmniejszego problemu, a w jej sercu urządzić dla siebie schronienie. Miejsce wprost idealne dla nich.
– Jeśli się wespniesz – tłumaczył syren, wskazując ręką szczyt wzniesienia – dostaniesz się na trakt, którym najczęściej chodzą poszukiwacze skarbu. Prowadzi on do leża, ale nie polecam się zagłębiać, bo to się dla was źle skończy.
– Myślisz, że zdążę ich jeszcze dogonić? – zapytał zmartwiony Song An, spoglądając na liany, po których miał się dostać na górę. Wydawało się, że dostanie się na szczyt zajmie mu trochę czasu.
– Tak, ale musisz się pospieszyć – ostrzegł syren. – Już nie chodzi o to, że ich nie spotkasz, ale gdy nadejdzie noc, moi pobratymcy wyjdą na żer. A wtedy będziecie mieć cholerne kłopoty.
Pirat spojrzał na pozycję Słońca. Chyliło się one już w stronę horyzontu. Czas nie działał na jego korzyść.
– Tutaj będę musiał cię zostawić – powiedział niespodziewanie tryton. – Nie dam rady się tam wspiąć. Dalszą drogę pokonasz sam.
Chociaż Song An nie znał syrena długo, poczuł dziwny smutek, że muszą się rozstać. Czuł się bezpieczniej w jego towarzystwie. Oprócz tego, że znał wyspę i był wspaniałym przewodnikiem, potrafił rozbawić pirata oraz dodać mu otuchy. No, a przede wszystkim, uratował mu życie.
– Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować – zaczął Song An. Podszedł bliżej do syrena. Tam nachylił się nad wodą, zerkając na nowego przyjaciela. – Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić?
Tryton uśmiechnął się.
– Spędziłem z tobą dzień, to wystarczy – odpowiedział. – Wiesz, nieczęsto mamy tutaj gości, z którymi można porozmawiać i którzy nie myślą tylko o zdobyciu skarbu. Miło było poznać kogoś spoza granic wyspy.
Kąciki ust Song Ana również się uniosły. Odgarnął włosy z czoła i spojrzał w oczy syrena.
– W takim radzie, jeszcze raz bardzo dziękuję za pomoc!
Nie miał czasu na rozmowę. Musiał się pospieszyć, inaczej on i jego załoga będą mieli poważne kłopoty. Każda minuta spędzona na konwersacji mogła sprawić, że nie opuszczą wyspy żywi.
Chwycił się liany. Kilka razy pociągnął nią, żeby upewnić się, że wytrzyma jego ciężar. Na szczęście roślina mocno wrosła się w skałę. Song An podciągnął się. Był gotów do wspinaczki.
Przypomniał sobie jednak o czymś ważnym. Odwrócił się w stronę syrena.
– Jak cię zwą, przyjacielu?
– Lou – przedstawił się tryton. Poruszył potężnym ogonem, wyrzucając w górę falę wody.
– Song An! – zawołał w jego kierunku pirat. – Żegnaj, Lou! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy!
– Dopóki nie postanowisz osiąść na stałym lądzie, myślę, że jest na to szansa – odparł wesoło Lou. – Do zobaczenia, Song Anie!
Tryton chyba nie chciał przedłużać tego wzruszającego pożegnania, ponieważ zaraz po tym zanurzył się pod powierzchnię wody. Pirat przez chwilę obserwował, jak jego przyjaciel odpływa, a następnie kontynuował wspinaczkę. Lata spędzone na statku nauczyły go, jak sprawnie poruszać się po linach. Codziennie musiał dostać się na bocianie gwiazdo, a okazyjnie rozwiązywał liny wiążące maszt. Dlatego też bez najmniejszego problemu znalazł się na szczycie.
Tam rozejrzał się. Zdał sobie sprawę, że w sumie nie ma pojęcia, co robić dalej. Mógł ruszyć w stronę leża wskazanego przez Lou, ale wtedy naraziłby się na niebezpieczeństwo większe, niż by tego chciał. Nie mógł też zastanawiać się zbyt długo. Nie, kiedy noc nadchodziła.
Na szczęście nie musiał długo się wahać. Z kierunku lasu usłyszał znajome głosy. Z zarośli wyłoniło się kilka sylwetek. Na czele grupy stała rudowłosa kobieta, smagająca mieczem torujące drogę rośliny.
– Pani kapitan Smith! – radośnie krzyknął w jej stronę. Cieszył się, że widzi ją żywą.
– O, dobrze widzieć, że nie straciłam jednak tak wiele załogi – zaśmiała się. – Dołącz do reszty, przydasz się przy zdobywaniu skarbu.
– Nie możemy tam iść – powiedział pośpiesznie, z trudem łapiąc oddech. – To pułapka!
– Pułapka? – Kobieta uniosła brwi. – Jaka pułapka?
– Skarb znajduje się w samym środku leża syren – wyjaśniał na jednym wdechu Song An. – Nie jest możliwy do zdobycia!
– To tylko głupie legendy – wtrącił się pierwszy oficer. – A skarb jest już na wyciągnięcie ręki!
– To nieprawda. Chcesz ryzykować życiem dla odrobiny złota? – bronił swojej racji młodszy pirat. – W pobliskiej zatoce znajduje się okręt pozostawiony przez załogę, która zginęła z rąk syren. Nadaje się do podróży.
– Mówiłem, że ten dzieciak to same kłopoty – prychnął brodaty mężczyzna. – Ciągle gada głupoty! Syreny, morskie bestie, przeklęte wody!
Song An zacisnął usta w wąską linię. Mimo swoich najlepszych chęci, wątpił, że udało mu się przekonać załogę. Nikt nie traktował go tutaj na poważnie. Cóż, właściwie wcale im się nie dziwił. Sam by sobie nie uwierzył.
– Płynęliśmy przez przeklęte wody? – wtrąciła się niespodziewanie pani Smith, nie kryjąc swojego oburzenia. – Ze świadomością obrałeś na nie kurs?
Zwróciła się bezpośrednio do swojego pierwszego oficera. Zmierzyła go wzrokiem.
– A kto by wierzył w takie bzdury?! – oburzył się, wrogo zerkając na nawigatora.
– Każdy doświadczony pirat – prychnęła w odpowiedzi pani kapitan. Mówiąc to, odwróciła się na pięcie, plecami do bosmana i spojrzała na Song Ana. Ciężko stwierdzić, czy to żałosny widok chłopaka, czy jego przerażenie w oczach ją przekonało, ale głośno westchnęła i zwróciła się do niego:
– Prowadź do tej łajby.
– Ale pani kapitan! – Pojawiły się głosy sprzeciwu. – Co ze skarbem? Całe to złoto...
– Jeśli będziecie martwi, nie zdążycie się nim nacieszyć.
I chociaż nie obyło się bez przekleństw, psioczenia i mamrotania pod nosem, to cała załoga (a właściwie ta część, która przetrwała katastrofę morską) ruszyła za Song Anem. Ten bez najmniejszego problemu doprowadził ich do statku. Pani Smith obejrzała okręt, uśmiechając się delikatnie.
– Chociaż będzie mi szkoda naszej Nike, ten też jest niczego sobie – stwierdziła zadowolona. – Odwiążcie go i przygotujcie do drogi!
Załoga bez zwłoki zabrała się do pracy. Nie było to tak proste, ponieważ statek zdążył już tutaj mocno osiąść, udało się go wypchnąć na wodę. Następnie wszyscy bezpiecznie dostali się na pokład nowego okrętu.
Faktycznie zachował się on w dobrym stanie. Lou mówił, że jego załoga opuściła łajbę niedawno. Stąd w ładowni udało się znaleźć zapas wody pitnej i jedzenia umożliwiających dalszą podróż. Na statku znajdowały się też mapy skarbów i kilka szkatułek ze złotem, które zadowoliły spragnionych majątku piratów i sprawiły, że przestali narzekać na opuszczenie Syreniej Wyspy z pustymi rękoma.
– Rozłożyć żagle! – krzyknęła pani Smith. Statek oficjalnie ruszył w dalszą drogę.
Song An stał na pokładzie, opierając się o balustradę, wpatrując się w wodę.
– Jak ci na imię? – Usłyszał niespodziewanie. Pani kapitan oddała ster pierwszemu oficerowi i zeszła, aby porozmawiać z nawigatorem.
– Song An, pani kapitan – przedstawił się, prostując się przed obliczem kobiety. Stała przed nim wyprostowana. Na jej głowie znajdował się kapelusz, który najlepsze alta zdecydowanie miał już za sobą. Trzymał on w ryzach burzę kręconych włosów.
– Dobra robota, Song An – przyznała z uśmiechem na ustach. Sięgnęła w dół, do opaski biodrowej, skąd wyciągnęła mapę. – A teraz kieruj nas. Masz tam zaznaczony cel.
Nawigator spojrzał na podstarzały kawałek pergaminu. Na eleganckiej mapie, bogato zdobionej i malowanej mistrzowskim piórem, brutalnie został wyrysowany kawałkiem węgla “X”.
– Robi się, proszę pani! – zawołał z entuzjazmem.
Wspiął się na bocianie gniazdo. Chociaż na tym statku nie było ono tak stabilne i zdawało się być znacznie mniejsze niż poprzednie, Song An nie narzekał. Zadarł głowę, aby spojrzeć w niebo przepełnione światłem gwiazd. Bez problemu oszacował nowy kurs, który szybko przekazał pierwszemu oficerowi.
Powrócił na wysokość. Przysiadł na trochę spróchniałych deskach. Ogarnął go znajoma woń morskiej bryzy. Zapach wolności.
Kochał morze. Godzinami mógł patrzeć na fale, na wyspy w oddali, na gwiazdy. Uwielbiał, kiedy wiatr plątał jego włosy. Nie wyobrażał sobie żyć, bez smaku ryzyka morskiej codzienności. Nigdy nie wiedział, co przyniesie kolejny dzień i czy wiatry będą pomyślne. Zdawał sobie sprawę, że nie mógłby wrócić na ląd. To tutaj był jego dom.
Dzisiaj oprócz rozmarzonego wpatrywania się w gwiazdy, Song An co jakiś czas z utęsknieniem spoglądał w fale, mając nadzieję, że wśród spienionej wody uda mu się dostrzec lśniący, niebieski ogon…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz