Stepowa roślinność Dantooine kołysała się w wietrze. Trawa podsychała na skutek ostatnio nawiedzających planetę upałów. Nie sprzyjały one rolniczej naturze pracy większości z jej mieszkańców. Na szczęście rodzima flora była odporna na wysokie temperatury. George siedział oparty o jedno z niewielu dających cień drzew w okolicy. Dla jego przyzwyczajonych do suchego powietrza płuc, Dantooine było zbyt wilgotne. Pierwsze piętnaście lat swojego życia spędził w końcu na okrutnej planecie, jaką była Korriban. Chłopak patrzył przed siebie, udając, że nie słyszy rozmowy, jaka miała miejsce niedaleko.
— Chłopiec jest... specjalny, Vandar — mistrz Zhar Lestin był właściwie specjalistą, jeśli chodziło o wykrywanie wyjątkowo utalentowanych jednostek. Tym razem taka osoba została mu podana na tacy. Kiedy miał już opuścić Korriban, na którym kończył misję rekonesansową, w porcie gwiezdnym wybuchła bójka między mieszkańcami planety. Jedną z niewinnych ofiar stał się właśnie piętnastoletni George, którego Zhar zaciągnął na swój statek. Mimo tego, że użył mocy, by próbować wyleczyć nastolatka, jego serce się zatrzymało, a razem z nim zniknęła nadzieja Jedi, by chłopak przeżył. Gdy jednak już oddalał się od względnie martwego ciała, poczuł, że moc wcale go nie opuszcza. Obserwował więc, jak rany regenerują się w nadnaturalnym tempie i kiedy młodzieniec odzyskał przytomność, zadbał o poznanie go bliżej. Mimo tego, że George był z planety, z której pochodzili prawdziwi Sithowie, od młodego wieku jego matka dbała o to, by nie był po ich stronie, co uszczęśliwiło mistrza. Postanowił podjąć się próby wykrzesania talentu młodzieńca, wzmocnienia jego połączenia z mocą i wytrenowania w nim umiejętności dyplomacji, jakimi musiał dysponować każdy Jedi. Zabrał go do enklawy, gdzie musiał przekonać innych członków rady, by zrobili wyjątek w sprawie wieku nowego ucznia.
— Zgadzam się z tobą. — Kiedy to usłyszeli, zarówno Zhar, jak i George poczuli ulgę. Młodzieniec spojrzał w stronę niskiego staruszka nieznanej mu rasy. Mistrz Vandar był kluczową osobą, jaką musieli mieć po swojej stronie na jutrzejszym spotkaniu rady enklawy jedi. Zdążyli przekonać już mistrza Doraka, co dawało im wielką przewagę. W skład rady wchodził też mistrz Yunru Lei, który miał być następną osobą, z jaką twi'lek chciał rozmawiać. Niestety nawet bez negocjacji z jednym z radnych, Zhar był w stanie przewidzieć ich wynik.
— Mistrz Vrook sprzeciwi się — powiedział twi'lek — mamy nadzieję, że pomożesz nam go przekonać — wyjawił w końcu, co chciał uzyskać dzięki rozmowie. Vandar obrócił się tak, by patrzeć na młodzieńca. George czuł, jak staruszek ocenia jego potencjał. Chociaż sam uważał, że nie nadaje się na wiernego rycerza zakonu, wiedział, że jego więź z mocą jest w jakiś sposób wyjątkowa.
— Nie musisz się o to martwić. Nawet Vrook jest w stanie zobaczyć, że nie możemy go zostawić bez opieki — stwierdził, po czym zamyślił się — a zwłaszcza nie na Korriban, gdzie narażony jest na wpływy Sithów — dokończył. Zhar zareagował na to skinięciem głowy. Chłopaka przeszedł dreszcz na myśl o tym, że musiałby wracać na swoją rodzimą planetę.
— Powinniśmy się cieszyć, że nie znaleźli go pierwsi. — George skrzywił się. Nie tylko Jedi byli z tego powodu szczęśliwi. Chłopak wiedział, że powinien bać się Sithów. Dobrze zdawał sobie sprawę z ich brutalności, zwłaszcza jako były mieszkaniec Korriban. Nie raz zdarzało mu się zobaczyć ją na własne oczy, nawet podczas krótkich wypraw do portów, podczas których miał tylko sprzedać lub kupić parę rzeczy, a z których wracał z nowymi powodami do bezsenności. Nie tylko sami Sithowie byli problemem, ale też inne osoby, które miały nadzieję, że swoją bezwzględnością zagwarantują sobie miejsce w akademii Sithów, znajdującej się na pustynnej planecie. Cały ekosystem moralności Korriban nastawiony był na zepsucie.
Następnego dnia czekał przed komnatą rady jedi. Narada trwała niepokojąco długo. Usiadł na podłodze i starał się wyciszyć swoje emocje tak, jak nauczył go Zhar w drodze na Dantooine. Skupił się na swoim ciele. Czuł, jak jego serce bije coraz wolniej. Jego oddechy stawały się coraz płytsze. Niestety technika w jego przypadku miała swoje efekty uboczne. Wkrótce rozstał się ze swoim ciałem i jako duch obserwował je. Wyciągnął przed siebie połyskującą dłoń, by poprawić swoje włosy. Przyglądał się swojej twarzy. Efekty życia na Korriban były widoczne nie tylko na niej, lecz na całym jego ciele. Mała dostępność zasobów takich jak jedzenie wychudziła go. Na początku jego życia jego matka dbała o to, by miał go wystarczająco, jednak w pewnym momencie oboje zrozumieli, że ten system nie do końca miał sens. Nastolatek był w stanie wytrzymać bez jedzenia o wiele dłużej niż kobieta. Patrząc na swoje blade lico, znajdował w nim aspekty wyglądu jego matki. Zastanawiał się, jak bez niego radziła sobie na Korriban. Była silna i na pewno była w stanie sama przetrwać, jednak bał się o jej emocjonalny stan po jego zniknięciu. Na szczęście Jedi obiecali, że skontaktują się z nią tak szybko, jak będzie to możliwe i będzie świadoma tego, gdzie znajduje się jej syn.
Przed tym, jak był w stanie wymyślić najgorszy scenariusz obrazujący dalsze losy jego matki, drzwi do komnaty otworzyły się. Mistrzowie zobaczyli dwie wersje chłopaka, siedzące naprzeciwko siebie. Duch spojrzał na nich, podczas gdy ciało pozostało w bezruchu. Odrobinę zmieszane twarze Jedi uświadomiły George'owi, że rozmowę woleli przeprowadzić z nim wtedy, kiedy będzie w stu procentach żywy. W związku z tym wniknął z powrotem w siebie. W jego mięśniach pojawiła się lekka sztywność, jakby spał w nieodpowiedniej pozycji.
— Wciąż myślę, że wkrótce będziemy tego żałować — zaczął człowiek w czerwonych szatach, którego młodzieniec zidentyfikował jako mistrza Vrooka — lecz mimo wszystko, postaram się wierzyć w waszą mądrość. — Po powiedzeniu tego odszedł. George odprowadził go wzrokiem, masując swój kark.
— George — usłyszał. Obrócił się szybko z powrotem do pozostałych członków rady.
— Mimo swojego wieku, zostaniesz moim uczniem — powiedział Zhar. Od momentu, w którym usłyszał te słowa, jego życie miało zmienić się nie do poznania. Skończyło się właśnie ukrywanie jego zdolności, a rozpoczęły próby wykorzystania ich do niesienia pomocy potrzebującym.
Wpływy Dartha Diuviusa rozszerzały się, a razem z nimi rosła jego reputacja. Wprawdzie jego ofiary nie mogły już wypowiedzieć się na jego temat, ale świadkowie zapewniały o jego brutalności i sprycie. Mężczyzna przez przyjęte przez niego sithowskie imię stał się anonimowym postrachem galaktyki. Plotki mówiły też, że mężczyzna miał zdolności wcześniej nigdy
nieopisane. Należała do nich niesamowita regeneracja, która sprawiała,
że nie był w stanie umrzeć. Oprócz tego na zawołanie był w stanie
opuścić swoje ciało, a do tego dokonać transferu swojej esencji. Jego ataki skupiały się na planetach sąsiadujących z Korriban, chociaż niebezpiecznie szybko jego teren panowania się rozwijał. Rozpoczynała się era kolejnego z imperiów, którym miał przewodzić Sith. Raporty te sprawiały, że Jedi zbierali się z różnych stron galaktyki, by uczestniczyć w radach, które miały na celu ustalić sposób postępowania z podobno nieśmiertelnym Sithem. Nie inaczej było na Dantooine, gdzie mistrzowie spędzali coraz mniej czasu ze swoimi podopiecznymi.
George nie miał wielu znajomych pośród Padawanów. Kiedy trafił do enklawy rok temu, odizolowany był od innych przez indywidualny tok nauczania. Jedyną osobą, z którą rozmawiał, był Song An, z którym dzielił pokój, odkąd z trudem zdał swój test na Padawana. Odbył się on w naprawdę przyśpieszonym tempie i wszyscy wątpili, że uda mu się go zaliczyć. Najprawdopodobniej nawet by zginął, gdyby nie to, że nie było to dla niego możliwe. Za każdym razem, kiedy myślał o zdarzeniu, czuł lekki wstyd.
Dwójka przyjaciół siedziała na trawie przed budynkiem. Dina, będąca jedyną gwiazdą rozświetlającą Dantooine, chowała się za horyzontem, malując niebo na pomarańczowo. Widzieli już dwie naturalne satelity, jakie orbitowały planetę. Dla George'a sklepienie wciąż czasem wydawało się częściowo puste bez snujących się po nim siedmiu księżyców.
— Song An, mogę być z tobą szczery? — zapytał, chociaż sam nie wiedział, co go do tego skusiło.
— Oczywiście, George! — Entuzjazm Song Ana normalnie potrafił być zaraźliwy, jednak w tym przypadku temat męczący chłopaka był zbyt poważny.
— Zastanawiam się, dlaczego umiem to, co umiem — wyjawił. Żeby zaprezentować, o co mu chodziło, podniósł jedną rękę, jednak zostawił za sobą jej fizyczną część, w efekcie otrzymując dodatkową, przezroczystą kończynę, lśniącą niebieskawo. Gdy wróciła do ciała, czuł mrowienie.
— Hm? Cóż, niektórzy rodzą się z większą predyspozycją do używania mocy niż inni — wyjaśnił — nie mówił ci o tym mistrz Zhar?
— Mówił, nie o to chodzi — odparł — po prostu... zastanawiam się, dlaczego umiem to tylko ja i... ten Sith, o którym ostatnio tak dużo słyszymy. — Przyciągnął do siebie kolana, by objąć je rękoma. Song An patrzył na niego podejrzliwie.
— George, nie martw się tym, pewnie to tylko plotki — pocieszał go przyjaciel — przecież pokonaliśmy już tyle nieśmiertelnych Sithów! — Szesnastolatek skinął głową. Musiał przyznać mu rację. W końcu zakon w swojej historii rozprawił się z wieloma postaciami uważanymi za nieśmiertelne. Ten przypadek na pewno był podobny. Przynajmniej on, jak i wszyscy inni Jedi, mieli taką nadzieję.
Częstotliwość spotkań rady zwiększała się. Mistrzowie nie mogli dojść do porozumienia. Chłopak zmagał się ze swoją ciekawością. Emocją równą lub nawet przewyższającą jego zaciekawienie sprawą była wdzięczność, za przyjęcie go jako ucznia w jego wieku. Nie chciał więc naruszać prywatności mistrzów, zwłaszcza że było to niezgodne z morałami, które próbowali w niego wszczepić przez ostatni rok. Była to dla nich ciężka misja. Zwłaszcza trudne dla George'a było wyjście z wiecznej egzystencji w trybie przetrwania, które było niezbędne na Korriban. W końcu chłopak przyzwyczaił się, że nie musiał już walczyć o prawo do życia. Sam ten fakt był wielkim darem od zakonu, przez który nie był w stanie już mu się sprzeciwić.
Podczas narad wychodził z enklawy, by wraz z Song Anem zdobywać doświadczenie w walce wśród traw porastających Dantooine. Sparing z Song Anem wydawał mu się już prawie bezsensowny, biorąc pod uwagę to, że ten zawsze go pokonywał. Nie było nawet blisko.
— George, muszę cię o coś zapytać. — Rozmowa zaczęła się podczas odpoczynku, o który poprosił wcześniej George. Nie tylko nie dorównywał przyjacielowi do pięt w zdolnościach bitewnych, ale też jego kondycja była marna.
— Tak? — wydyszał. Chłopak stał z rękoma na kolanach, próbując złapać oddech.
— Dlaczego nie używasz swoich zdolności podczas walki? — zapytał. Po chwili stwierdził, że wyjaśni swoje pytanie, również podnosząc rękę tak, jak George zrobił to jakiś czas temu. Szesnastolatek uśmiechnął się, rozbawiony faktem, że Song An stwierdził, że nie wiedziałby, o jakie zdolności chodzi. Tak naprawdę nie posiadał żadnych wybitnych umiejętności oprócz właśnie nieśmiertelności.
— Właściwie to mistrz Zhar powiedział, że lepiej byłoby, jakbym skupił się na podstawach — przytoczył. Sam był też tego ciekaw. Przede wszystkim czuł, że nigdy i tak nie doścignie rówieśników, więc równie dobrze mógłby wykorzystywać swój talent. Ufał jednak swojemu mistrzowi i jego stylowi nauczania.
— Nigdy nie uczył cię z nich korzystać? — Song An sprawiał wrażenie zszokowanego.
— No wiesz, gdyby to robił... — zaczął — pewnie nie byłbym tak słaby.
— Oh, George! Nie mów tak, jesteś po prostu... nowy! — Pocieszenia przyjaciela nie znaczyły wiele, gdy miał kiedyś stać na straży pokoju w galaktyce. Westchnął.
— Jestem nowy od roku i mam wrażenie, że nic się nie zmieniło. — Usiadł na trawie, a zaraz za nim zrobił to Song An.
— Jak to? Przecież teraz się przyjaźnimy — powiedział. Ponownie miał rację. George z uśmiechem zerwał źdźbło trawy i rzucił nim pod stopy Song Ana. Zanim jednak upadło, przyjaciel zdążył je złapać. Szesnastolatek miał już komplementować jego zwinność, kiedy od strony enklawy usłyszeli ryki dzikich zwierząt. Oboje wstali, a ich dłonie sięgnęły po broń.
— Ogary Kath — ostrzegł nastolatek.
— Brzmi, jakby było ich dużo — stwierdził Song An — nie damy rady sami ich pokonać.
— Racja, może odejdziemy i poczekamy, aż przejdą? — Oboje uważali to za dobry plan, a więc przemierzali stepy, starając się zapamiętać drogę do domu. Zajęci konwersacją dopiero po dłuższym czasie zrozumieli, jak daleko zaszli. Żaden z nich nie był nigdy tak daleko od enklawy
— Powinniśmy chyba wracać — powiedział George, rozglądając się. Jedyna gwiazda na dziennym niebie powoli kierowała się w stronę horyzontu. Podczas gdy starał się określić, gdzie się znajdują, jego przyjaciel oddalił się.
— George? — przykuł tym uwagę młodzieńca — spójrz na to! — Wskazywał na zarośnięte ruiny, które z daleka mogłyby przypominać zwykły pagórek.
— Hm, jak myślisz, co to? — zapytał kolegę.
— Myślę, że to... — zaczął, po czym odwrócił twarz w stronę George'a — zagadka dla dwóch Padawanów! — Pobiegł w stronę ruin, a szesnastolatek zmuszony był do ruszenia za nim. Song An był od niego o wiele szybszy, a więc gdy dotarli do celu, po raz kolejny tego dnia miał trudności ze złapaniem oddechu.
— Jak myślisz, jak możemy otworzyć te drzwi? — Ciężkie, metalowe, okrągłe drzwi wyglądały na wręcz niezniszczalne. Wyrzeźbione w nich były runy o nieznanym dla dwójki znaczeniu. Cała konstrukcja wydawała im się praktycznie antyczna, jakby nie miała prawa pochodzić z takiego samego świata, w jakim żyli oni. Na samym środku drzwi widniało wgłębienie w kształcie ludzkiej ręki. Song An przyłożył do niego własną dłoń, lecz nic się nie stało. Mimo to utrzymywał pozycję. Zamknął oczy, skupiony na czymś.
— Song An, co robisz? — zapytał zdezorientowany George.
— Ćśśś, mówię im, żeby się otworzyły — powiedział — mocą.
— Nie wygląda, jakby działało — stwierdził skromnie. Po jakimś czasie Song An się poddał i mieli już wracać do enklawy, by zapytać o ruiny swoich mistrzów, lecz w ostatniej chwili do głowy niższego z dwójki wpadł kolejny pomysł.
— Patrz na to! — wykrzyknął, chociaż nie musiał. Uwaga George'a i tak była na nim skupiona. Zwrócił się ponownie do drzwi. — Proszę. — Chłopcy stali w miejscu przez dłuższą chwilę. Drzwi okazały się bardzo nieuprzejme i mimo starań Song Ana pozostały zamknięte. Podczas gdy szesnastolatek dalej przyglądał się runom, starając się zrozumieć ich znaczenie, jego towarzysz odwrócił się plecami do nich.
— Dobrze! Niech będzie! Nawet nie chciałem, żebyście się otworzyły. — Song An rozpoczął wędrówkę z powrotem do enklawy, ale George nie był gotowy na porażkę. Postanowił też spróbować znaleźć sposób na otworzenie wrót. Chociaż nie spodziewał się, że ta strategia zadziała, wyciągnął przed siebie spektralną rękę i wpasował ją w drzwi. Gdy włożył ją we wgłębienie, jakby idealnie dostosowane wielkością do jego dłoni, zdobienia rozświetlały się stopniowo, identycznym błękitem do jego duszy. Głośne dudnienie i skrzypienie zardzewiałych mechanizmów zaniepokoiło chłopaka. Szczerze myślał, że konstrukcja na niego spadnie, a więc oddalił się w bezpieczniejszy punkt. W końcu jednak drzwi przesunęły się, by dwójka mogła wejść do środka. W środku widzieli tylko ciemność, nienaruszoną od wielu lat.
— Muszę to zapisać — usłyszał od Song Ana — żeby otworzyć drzwi do dowolnych ruin, należy udawać, że wcale nie chce się ich otworzyć. — Wydawał się całkiem zadowolony z siebie. George uśmiechnął się i skinął głową.
— Chodźmy do środka! — wykrzyknął niższy z dwójki, po czym wbiegł w mrok bez zawahania się.
Drogę przez korytarz oświetlał im ich miecze świetlne. Tak naprawdę nie byli w stanie nawet zidentyfikować materiałów, z których powstało wnętrze. Dalej starając się dotrzymać kroku podekscytowanemu towarzyszowi, George pozwolił sobie przesunąć dłonią o ściany. Były zimne, połyskujące metalicznym turkusem, mimo zbierającej się na każdej innej metalowej powierzchni rdzy. Gdy nacisnął na nie, poczuł, jak uginają się pod naciskiem. Wsunął w głąb półprzezroczyste palce. Miał wrażenie, że przez jego umysł przeszło parę nowych emocji, głównie strach. Oprócz tego wydawało mu się przez chwilę, że w ciemności widział twarze, lecz gdy tylko wycofał spektralne części dłoni z powrotem do ciała, obie sensacje zniknęły. Zrozumiał wtedy, że miejsce może mieć mroczną naturę, ale oprócz tego być kluczem do wyjaśnienia jego zdolności. Postanowił więc oprzeć się chęci wyjścia z ruin. Jeśli mistrzowie nie chcieli oferować mu pomocy w nauce o swojej niefizycznej formie, musiał szukać własnych rozwiązań.
— Kto potrzebuje tak długiego korytarza? — mruknął Song An. Jak na zawołanie, przed chłopakami rozświetliły się dwa niebieskie punkty. Zatrzymali się, patrząc jak pojawia się ich coraz więcej. Zyskiwały na intensywności, po chwili oświetlając pomieszczenie. Przed nimi ukazał się gigantyczny, humanoidalny droid, przeszywający ich wzrokiem, a za nim także inne urządzenia, których nie potrafili jednoznacznie zidentyfikować. W niektórych miejscach zarówno robot, jak i inne przedmioty pokryte były materiałem, z którego zbudowane były ściany. Przez chwilę jedynie słuchali buczenia mieczy świetlnych, przyglądając się znaleziskom.
— Myślisz, że działa? — spytał George, wskazując na droida. Odpowiedź przyszła szybciej, niż tego chcieli. Niskie dźwięki wydawane przez robota ciężko było określić jako mowę, lecz zdecydowanie miało być to pytanie, skierowane w dwójkę.
— Nie znam żadnego języka, który by tak brzmiał. Rozumiesz go? — zapytał Song An. George pokręcił głową, a droid ponowił swoją kwestię.
— Nie, ale... chyba czegoś spróbuję — powiedział, po czym podszedł do wynalazku, by spektralną rękę zanurzyć w jego połyskających na niebiesko częściach.
— Witam ponownie, czy potrzebuje pan informacji na temat gwiezdnej mapy? — Nagle rozumiał pytanie tak, jakby było wypowiedziane w jego ojczystym języku. Po fizycznej części jego ciała przeszedł dreszcz. Miejsce było ewidentnie zbudowane dla kogoś podobnego do niego.
— Co masz na myśli ponownie? — zapytał zdezorientowany. Nie rozpoznawał dźwięków, które wydawał, a mimo to mówił w starożytnym języku bez zająknięcia.
— Masz rację, najmocniej przepraszam. Pomyliłem pana z poprzednią osobą, która tu zawitała. — Wnętrzności droida zawarkotały.
— Kiedy to było? — spytał. Jeśli jego poprzednik dostał się tu w ten sam sposób co on, oznaczało to, że mają ze sobą coś wspólnego.
— Ostatnie zarejestrowane użycie Gwiezdnej Mapy miało miejsce siedemnaście lat temu. — Od razu wiedział, że niedługo znowu będzie dostawał wykłady od mistrza, mające na celu przekazanie mu, do czego może doprowadzić ciekawość, która zżerała go od środka. Nie chciał niczego innego bardziej, niż dowiedzieć się więcej o tajemniczej postaci, która wcześniej stała na jego miejscu. Odpowiedź robota nie zgadzała się jednak z otaczającą go rzeczywistością. Siedemnaście lat to nie wystarczająca ilość czasu, by budynek stał się taką ruiną.
— A przed nim?
— Dwadzieścia pięć tysięcy sześćset trzydzieści dwa lata temu. — Przez podejrzliwy wzrok, jakim podarował go Song An, domyślił się, że na jego twarzy zbyt wyraźnie malowało się zaskoczenie.
— Co? Znaczy... jak to jest możliwe? Jak to miejsce tyle przetrwało?
— Nieśmiertelne Imperium buduje swoje najważniejsze budowle z równie nieśmiertelnych materiałów. — Wyjaśnienie tak naprawdę dało George'owi tylko więcej pytań. Nigdy nie słyszał o imperium o takiej nazwie. Co więcej, według wiedzy przekazanej mu przez mistrzów, zaawansowana cywilizacja pojawiła się później niż wskazywana przez robota data.
— Ta cała... gwiezdna mapa... — zaczął, chociaż kiedy tylko to powiedział, w pomieszczeniu pojawiły się świetlne linie, tworzące siatkę, na której umieszczone były mniejsze lub większe kule. George rozejrzał się, po czym jego wzrok spoczął na Song Anie, stojącym przy jednym z dziwacznych urządzeń.
— Jak to zrobiłeś? — zapytał go.
— Nacisnąłem ten przycisk — wyjaśnił, wskazując na największy z nich. Guziki były wypukłe, co w tych czasach było już rzadkością.
— Skąd wiedziałeś, że to nie jest jakaś autodestrukcja czy coś? — Słysząc pytanie, Song An przymrużył oczy.
— Moc mi powiedziała — powiedział z powagą. George uznał to za „nie wiedziałem". Oddalił się od droida, by spojrzeć na ułożenie świetlnych punktów. Najprawdopodobniej to właśnie była mapa, o której mówił robot. Starał się ją odczytać, jednak przeszkadzały mu w tym dwie rzeczy. Po pierwsze nie umiał obsługiwać tego typu map, a po drugie miała ona ponad dwadzieścia pięć tysięcy lat, co sprawiało, że wątpił nawet w istnienie zaznaczonych miejsc.
— To chyba Dantooine — usłyszał, co sprawiło, że ponownie zwrócił się do Song Ana. Stał przy jednym z punktów.
— Skąd wiesz? — zapytał z zaskoczeniem.
— Z ułożenia wnioskuję, że tutaj jest Manaan, tu Tatooine, a tutaj Korriban — mówił, chodząc po pokoju, by wskazać odpowiednie kule — nie nauczono cię nigdy czytać map?
— Um... nie, nigdy jakoś nie było okazji — powiedział. Nie sądził nawet nigdy, że opuści Korriban, a więc nie myślał o tym, by uczyć się gwiezdnej geografii. Podrapał się po karku, udając, że nie był lekko zawstydzony swoim brakiem wiedzy. Starał się ją powiększać i nadrabiać swoją edukację, ale ciężko było mu upchnąć w taki krótki czas tak wiele lat nauki. Zwłaszcza kiedy nie wszystko było dla niego interesujące. Chętnie uczył się o samej mocy, o naturze i różnorodnych aspektach planet, za to trudności sprawiał mu obowiązek uczenia się również o zamieszkujących je ludnościach i ich kulturach. Patrząc na Song Ana, wciąż wpatrującego się w mapę, wydawał się mu zamyślony.
— Jak myślisz, dlaczego to wszystko jest niebieskie? — zapytał w końcu. George uśmiechnął się do niego.
— Pewnie nie mieli kiedyś innego koloru — stwierdził. Zastanawiał się nad sensem istnienia ruin. Wrócił do droida, którego mechanizmy tykały oraz buczały.
— Po co zostawiono tu to wszystko? — rzucił w stronę robota.
— Gwiezdne Mapy powstały, by wojska Nieśmiertelnego Imperium mogły zawsze zlokalizować Gwiezdną Kuźnię — wyjawił. George zmarszczył brwi, kiedy droid użył kolejnego nieznanego mu terminu.
— Czym jest Gwiezdna Kuźnia?
— Przepraszam, ale jest to ścisła tajemnica wojskowa. Jeśli posiada pan identyfikator wojskowy, może pan włożyć go do skanera. — Klatka piersiowa robota otworzyła się. Niestety nie doczekał się dowodu na przynależenie do organizacji wojskowych nieśmiertelnego imperium. Chłopak westchnął. Zastanawiał się, nad sposobem, by obejść zabezpieczenia. Jednocześnie jednak myślał o tym, jak jego mistrz ostrzegał go przed tym, żeby nie nadużywał swoich mocy czy autorytetu jako przyszły rycerz Jedi do naruszania prywatności innych. Zdecydował się więc na staranie się, by droid wyjawił mu tyle, ile tylko był w stanie bez łamania swoich zaprogramowanych zasad. Chłopak próbował zadać pytanie innymi słowami, lecz ciągle uzyskiwał od robota tą samą odpowiedź.
— To może... jak ważna dla Nieśmiertelnego Imperium była Gwiezdna Kuźnia? — zapytał zrezygnowany.
— Gwiezdna Kuźnia umożliwiła Nieśmiertelnemu Imperium na objęcie swoimi terenami całej galaktyki, a każdemu pełnoprawnemu obywatelowi imperium dała niewyobrażalny dobrobyt. — George cieszył tylko przez chwilę z tego, że udało mu się uzyskać więcej informacji od robota. Nie spodobało mu się stwierdzenie „pełnoprawni obywatele". Im więcej wiedział o miejscu, w którym się znajdował, tym bardziej obrzydzony nim był. W związku z tym zerwał połączenie z droidem. Zanim jednak całkowicie połączył spektralną dłoń z ciałem, otrzepał ją. Nie przyniosło to żadnego skutku.
Kiedy wychodzili z ruin, George zamknął drzwi do ruin, przy okazji uświadamiając Song Anowi, jak właściwie zostały otwarte. Podczas powrotu do enklawy streścił mu konwersację z robotem.
— Gwiezdna Kuźnia brzmi jak naprawdę potężna broń — ocenił Song An — ale to niemożliwe, by ruiny stały tam tak długo.
— Też o tym pomyślałem, przecież pierwsze cywilizacje pojawiły się... nie pamiętam kiedy — przyznał się szesnastolatek. Cieszył się, że nie było przy tym jego mistrza.
— Dwadzieścia tysięcy lat temu — odparł przyjaciel — droid musiał się pomylić o pięć tysięcy lat. — George skinął głową. Nie chciał całkowicie ufać robotowi stworzonemu tak dawno temu, a zwłaszcza nie przez osoby, w których państwie istniał podział na pełnoprawnych i niepełnoprawych obywateli. Jedna rzecz była jednak dla niego zagadką.
— Jak myślisz, kim była ta jedna osoba siedemnaście lat temu? — spytał. Przez chwilę Song An zastanawiał się. Trawa szelestała pod stopami chłopaków. Gdzieś w oddali słyszeli Iriazy, co oznaczało, że zbliżali się do enklawy. Niestety te rogate stworzenia były częstym celem polowań. George rozumiał w pewien sposób tutejszych. W ciężkich warunkach, jakie oferowało mu Korriban, sam również często musiał polować. Wiązało się to z wielkim ryzykiem. Nie tylko sama atmosfera, klimat i flora (a raczej praktyczny jej brak) jego rodzimej planety były wrogie ludzkim życiom. Wzdrygnął się na myśl o jedzeniu wielkich nietoperzy. Często nie miał innego wyboru, zwłaszcza jeśli nie miał ochoty na spotkania z użytkownikami ciemnej strony mocy. Unikanie sithów było na Korriban tak trudne, jak unikanie pszczół w ich ulu.
— Twoja mama? — zaproponował w końcu Song An. George zaśmiał się.
— Moja mama nie jest taka jak ja — powiedział. To tylko sprawiało, że bardziej pragnął wiedzieć, skąd pochodzą jego umiejętności.
— W takim razie nie wiem — stwierdził — jestem ciekaw, czy znalazł Gwiezdną Kuźnię.
— Zastanawiam się, czy w ogóle istnieje — przyznał. Wprawdzie wszystko, co znajdowało się w ruinach, wyglądało jak nie z tego świata, jednak nie był co do wszystkiego przekonany. Głównie chodziło o niezgadzającą się z powszechną wiedzą data ostatniego wejścia do budynku oraz o energię, która otaczała miejsce. Zaczynał czuć, że we wszystkim maczała palce ciemna strona mocy. Kiedy myślał o twarzach osób różnych gatunków, które widział, kiedy dotknął ścian korytarza, przeczucie pogłębiało się. Oprócz tego sam fakt działania urządzeń po tak długim czasie sprawiał, że miał wątpliwości co do budowniczych.
Wkrótce dwójka znalazła się przed drzwiami komnaty rady Jedi. Akurat trwała narada, co było dla nich korzystne. George miał wrażenie, że ich znalezisko było naprawdę ważne, a być może miało nawet coś wspólnego z Sithem budującym własne imperium. W związku z tym zapukali do drzwi.
— Padawani — zaczął mistrz Vandar — co was tu sprowadza? — Najprawdopodobniej na myśli miał „dlaczego nam przeszkadzacie?", jednak na szczęście nie powiedział tego na głos.
Streszczanie historii ruin trwało długo. Ostatecznie przed Song Anem i George’em stało pięciu mistrzów Jedi, oceniających powagę ich sprawy.
Streszczanie historii ruin trwało długo. Ostatecznie przed Song Anem i George’em stało pięciu mistrzów Jedi, oceniających powagę ich sprawy.
— Biorąc pod uwagę umiejętności Dartha Diuviusa wasze doniesienia są martwiące — stwierdził staruszek, siedzący pośrodku sali. Mistrz Vandar był właściwie najważniejszą częścią rady.
— Jeżeli Gwiezdna Kuźnia istnieje — zaczął mistrz Dorak, widocznie niepewny — a Darth Diuvius ma zdolności, by ją kontrolować, znalezienie jej przez niego może skończyć się tragicznie.
— Wiemy już, że wiele lat spędził na Korriban — wyjawił Yunru Lei — mógł szukać tam Gwiezdnej Mapy.
— Myślę, że padawani powinni zbadać tę sprawę. — Rada ucichła. Mistrz Vandar zdawał się w tej chwili jedyną osobą w pomieszczeniu, która myślała, że był to dobry pomysł. Nikt nie wątpił w ponadprzeciętne umiejętności fizyczne oraz wiedzę Song Ana, jednak progres George'a był powolny. Chłopak spojrzał w stronę swojego mistrza.
— George nie jest gotowy — powiedział Zhar — jednak zagrożenie może być zbyt wielkie, aby czekać.
— Nie jest to sprawa dla dwóch padawanów — zaprotestował mistrz Vrook. W normalnych warunkach miałby rację i rada powinna wysłać na poszukiwania Gwiezdnych Map bardziej doświadczonych rycerzy.
— Przypominam o zdolnościach, które George dzieli z Darthem Diuviusem. — Słowa mistrza Doraka zainteresowały George'a. Wyglądało na to, że rada potwierdziła w pewnym momencie doniesienia o umiejętnościach Sitha. Chłopak zmarszczył brwi. Zdarzało mu się kiedyś czuć tęsknotę do osób, które przypominałyby go w swoich umiejętnościach. Kiedy więc dowiedział się, że jedyną osobą w całej galaktyce, z którą dzieli to doświadczenie jest Sith, poczuł zawód. Oprócz tego przypomniał sobie o energii, jaka otaczała ruiny. Nagle pojawił się w nim strach przed samym sobą. Wyglądało na to, że osoby o jego zdolnościach często przechodziły na mroczną ścieżkę.
— Song An może wiele nauczyć George'a — wypowiedział się nagle mistrz Yunru Lei — jeśli oboje wybiorą się na tą misję, jestem pewien, że sprostają zadaniu.
— Proponujesz więc, by Song An stał się nauczycielem George'a? — Dla mistrza Vrooka wydawało się to śmieszne. Yunru Lei mimo to skinął głową.
— Wszyscy członkowie rady muszą zostać na Dantooine — stwierdził Dorak — a Song An jest wybitnym uczniem.
— W takim razie Song An oraz George wyruszą na poszukiwania Gwiezdnych Map, a potem samej Gwiezdnej Kuźni — powiedział Vandar. Dla George'a jego plan wydawał się całkowicie przerażający. Na myśl o powrocie na Korriban przeszedł go dreszcz. Oprócz tego istniała szansa, że będzie musiał spotkać się z samym Darthem Diuviusem. Nie tego spodziewał się, kiedy zdecydowali się z przyjacielem na opowieść o ich znalezisku.
— Wciąż myślę, że wkrótce będziemy tego żałować. — Mimo tych słów mistrza Vrooka, spotkanie dobiegło końca.
Padawani przygotowywali się do odlotu. Nie musieli wiele pakować. Jedi odrzucali w końcu ideę materializmu. Jeśli moc chciała, by członkowie zakonu mieli więcej, dałaby im to, na co zasługują. Sami jednak nie szukali bogactw. W związku z tym młodzieńcy spędzili resztę dnia w ich pokoju, rozmawiając o planach na misję.
George długo nie był w stanie zasnąć. Przewracał się z boku na bok, myśląc o odpowiedzialności, która na nich spadła. Wiedział, że poszukiwania Gwiezdnej Kuźni będą ciężkie, a później czekała ich jeszcze podróż na nieznaną planetę. Czuł, że jego mistrz miał rację. Nie był wcale gotowy. Westchnął, oddalając myśl. Chociaż wypełniał go niepokój, starał się skupić na cichym chrapaniu Song Ana, co ostatecznie pozwoliło mu usnąć.
Niestety sen okazał się równie niespokojny. Z początku nawiedzały go zwykłe koszmary o Korriban. Zapachy palących się ciał, widoki niewolników i słowa jego matki przypominały mu, by nie zbliżał się do sithowskiej akademii. Te wizje zostały jednak w pewnym momencie przerwane inną, o wiele bardziej realistyczną i jednolitą.
George był w okolicach ruin, pośród drzew Blba i spokojnie kołyszących się traw. Przez chwilę myślał, że jest tam sam, dopóki nie zauważył innego młodzieńca, a także otaczających go ciał ogarów Kath. Dyszał po stoczonej z drapieżnymi zwierzętami walce, odwrócony do szesnastolatka plecami. George słyszał buczenie jego błękitnego miecza świetlnego, przypominające mu o jego własnym. Sposób, w jaki kryształ kyber odpowiadał na jego obecność, był tak podobny do koneksji, którą sam miał z własną bronią.
Kiedy nieznajomy odwrócił się, chłopak ujrzał jego twarz i pogłębiło się w nim uczucie tożsamości. Rysy młodej, ale zmęczonej twarzy przypominały mu o swoim odbiciu. Mimo wszystko coś było nie tak. Parę niedociągnięć sprawiało, że nie był w stanie z pewnością stwierdzić, że był to właśnie on. Mimo to czuł, jak łączy ich jakiegoś rodzaju więź. Zastanawiał się, czy młodzieniec zdawał sobie sprawę z jego obecności.
Ciało nieznajomego rozglądało się po otoczeniu, podczas gdy jego dusza ostrożnie wystąpiła z niego. George zmarszczył brwi, kiedy duch sięgnął do drzwi ruin, by je otworzyć. Spektralna forma młodzieńca była mniej wyraźna niż George'a, kiedy ten wychodził ze swojego fizycznego ciała. Wydawało mu się, jakby nieznajomy podzielił swoją niefizyczną część, przez co jednocześnie mógł kontrolować obie swoje formy. Szesnastolatek chciał myśleć, że absurd ten został zmyślony przez jego uśpiony umysł, lecz wszystko w tym, co widział i czuł wydawało mu się zbyt realne. Zrobił krok w tył. Pod jego nogą znalazła się gałązka, którą roztrzaskał, a z dźwiękiem jej łamania się zniknęło całe Dantooine. Wrócił na Korriban, gdzie kontynuował sny o gorzkim smaku mięsa Shyracków i piasku drażniącym jego oczy.
Następnego dnia czas było na odlot, przed którym odbyło się jeszcze szybkie spotkanie Padawanów z mistrzami, którzy przekazali im, jak ważne było zachowanie tajemnicy o istnieniu całej misji. W razie, gdyby ich poszukiwania zakończyły się sukcesem, nie chcieli by Sithowie dowiedzieli się o Gwiezdnej Kuźni i jej położeniu.
Na początku sądzili, że misja odbędzie się w typowych dla Jedi warunkach, jednak szybko dowiedzieli się, że ich poszukiwania będą musieli przecierpieć na statku przypominającym wrak. Mistrzowie twierdzili, że pomoże im to wtopić się w tłum na wszystkich planetach, które mieli odwiedzić.
Pilotem statku okazała się kobieta o różowych włosach, co było czymś naprawdę nietypowym dla członków gatunku ludzkiego, którzy znajdowali się na Dantooine. Oprócz tego brakowało jej szat typowych dla tej planety. Zamiast tego nosiła czarne, skórzane ubrania. George zastanawiał się, jak wyglądała jej historia z zakonem. Przed odlotem rozmawiała z mistrzem Zharem tak, jakby byli starymi przyjaciółmi. Postanowił jednak nie wypytywać o to kobiety.
— Po pierwsze nazywam się Kiana i tak macie mnie nazywać — powiedziała, wciskając przyciski w kokpicie. Dla George'a jej wszystkie ruchy były całkowicie bezsensowne. Równie dobrze mogłaby udawać, że potrafi sterować statkiem.
— Tak jest, pani Kiano! — wykrzyknął Song An, na co kobieta westchnęła.
— Wystarczy Kiana — poprawiła go — po drugie, jeśli ktokolwiek wejdzie na pokład, macie schować się w podłodze w magazynie. Żadnych walk! — Ostrzegła ich. George skinął głową. Domyślał się, że nie chciała, aby podczas tej misji ucierpiał jej statek. Był naprawdę wielki, wyraźnie przeznaczony do przemieszczania nie ludzi, a towaru. Z ilości tajnych skrytek szesnastolatek domyślał się, że nie zawsze wszystko było do końca legalne.
Padawani medytowali w półpustym magazynie statku. Buczenie silników rozpraszało George'a, ale nie tak, jak myśli o zjawisku, które zaobserwował w swoim ostatnim śnie na Dantooine. Pomysł rozszczepienia jego duszy na kawałki wydawał mu się przerażający, chociaż z drugiej strony w pewien sposób i tak był już rozłożony na części w większym stopniu niż inni, których energia życiowa zostaje zawsze w ścisłym związku z ich ciałem. Myślał więc o tym, jak mógłby podejść do nauki takiej zdolności. Jeśli było to możliwe, mogłoby okazać się przydatne.
George odczuwał swoje zdolności tak, jakby zwyczajnie posiadał dwa ciała, lecz jedno z nich tkwiło w drugim. Poruszanie ich obu naraz było tak naturalne, jak podniesienie jednocześnie obu rąk. Rozłączenie ich również z biegiem czasu stawało się coraz normalniejsze, chociaż powrót do ciała zazwyczaj kończył się nieprzyjemnymi efektami ubocznymi. Na szczęście zazwyczaj kończyło się na mrowieniu, chociaż zdarzało mu się też okazjonalnie stracić czucie w kończynach.
— George, jesteś w połowie poza ciałem — zauważył Song An.
— Wiem, przepraszam, próbuję się czegoś nauczyć — wyjaśnił, otwierając oczy, by spojrzeć na przyjaciela. Z grzeczności wrócił również do ciała.
— Czego chcesz się nauczyć? — zapytał po chwili. Rozprostował nogi, jako znak, że medytacja zdążyła już mu się znudzić.
— Miałem sen — westchnął. Opowiedział przyjacielowi o swojej nocy, pomijając koszmary o Korriban. Song An zamyślił się na chwilę.
— Może musisz po prostu poruszyć oba ciała, tylko w różne strony? — zaproponował w końcu. George uniósł jedną brew. Scalił się w jedność, po czym zamknął oczy, by spróbować rozwiązania Song Ana. Walczył z samym sobą, by mimo wyjęcia z prawej ręki jej spektralnego odpowiednika, utrzymać w niej czucie. Po kilku próbach zmienił podejście.
Porzucił chwilowo myśli o swoim fizycznym ciele, by skupić się na swojej duszy. Tak naprawdę to ją musiał rozszczepić, by wykonać swoje zadanie. Tak jak regularnie rozłączał obie swoje formy, tak postanowił zrobić z niefizyczną częścią siebie. Na początku miał wrażenie, jakby próbował poruszyć mięśniem, który nie istniał. Poczuł jednak jego pierwsze drżenie, a zaraz za nim falę bólu, jakby odrywał od siebie plasterek, położony jednak nie powierzchownie, a gdzieś w głębi. Uczucie przekonało go, że to, czego próbował dokonać, było możliwe, a więc kontynuował mimo dyskomfortu.
Stopniowo wynurzał się z ciała, jednak dalej czuł, jak jego serce pompuje przez nie krew. Jego mięśnie utrzymywały swój prawidłowy tonus, a co najważniejsze: jego układ nerwowy wciąż przyjmował i wysyłał impulsy tak, jak zawsze. Żył, mimo tego, że mógł już patrzeć na siebie z boku. Otworzył oczy, co okazało się jednak błędem. Od razu uderzyły go mdłości, spowodowane nienaturalnością jego położenia. Jego podzielona świadomość widziała z dwóch par oczu, słyszała z dwóch par uszu i czuła podwójnie swoje ciała.
— Wszystko w porządku? — zapytał Song An, kiedy ciało George'a pochyliło się. Próbował powstrzymać się od wymiotów, jednocześnie starając się dopełzać duszą do jego fizycznej formy. Miał nadzieję, że to przyniesie mu ulgę, jednak nawet kiedy scalił swoje ciała, jego błędnik szalał. Siedział oparty o jedno z pudeł znajdujących się w magazynie.
— Dzieciaki? Co tu się dzieje? — usłyszeli chłopcy. Gdyby George mógł, skierowałby wzrok w stronę stojącej w progu magazynu pilotki, jednak zajęty był próbami uspokojenia zmysłów przez utrzymywanie spojrzenia na jednym punkcie. Pierwszy raz od dawna czuł, jakby naprawdę miał umrzeć.
— George się uczy — wyjaśnił Song An, chociaż wydawał się niepewny.
— A przeżyje to uczenie się? — spytała Kiana. Jej ton przypominał złość, chociaż tak naprawdę przykrywał troskę. Chłopak słyszał, jak jej ciężkie glany uderzały o podłogę, gdy kobieta zbliżała się. Kucnęła przy nim. Próbował skinąć głową, by rozwiać jej zmartwienia, jednak okazało się to błędem, z którego wynikło tylko więcej obaw. George stracił przytomność.
Chłopak czuł, jakby odzyskał świadomość, jednak nie był do końca pewien czyją. Jego istnienie było zagmatwane, tak jakby brał w nim udział też ktoś inny. Nie widział wiele, gdyż znajdował się pod wodą, której ciśnienie na pewno zmiażdżyłoby ludzką istotę. Głębinę po chwili rozświetliły niebieskie linie. Jego umysł szybko połączył fakty. Widział Gwiezdną Mapę, gdzieś w najgłębszych częściach oceanu na Manaan.
Tak szybko, jak wizja się pojawiła, tak szybko zniknęła. George otworzył oczy i rozejrzał się. Znajdował się w ambulatorium okrętu. Leżał na jednym z łóżek, a gdy spojrzał na bliźniaczy obiekt stojący po drugiej stronie pomieszczenia, zobaczył siedzącą na nim pilotkę. Bliżej niego stał Song An, który zdążył już zauważyć, że chłopak się przebudził.
— George! — wykrzyknął — widzę, że moje próby pokierowania mocy, aby cię uzdrowiła zadziałały!
— Jest nieśmiertelny, a ty nie umiesz leczyć — powiedziała Kiana, wstając z łóżka, które zaskrzypiało w odpowiedzi. Nie wspominała nawet o tym, że George'a spotkało tylko zwykłe omdlenie.
— Właśnie się nauczyłem. Prawda, George? — zapytał Song An, pewny, że przyjaciel wesprze go.
— Tak, oczywiście, ale wiem gdzie jest mapa na Manaan — wyjawił, podnosząc się. W pokoju przez chwilę było słychać tylko buczenie silnika. Chłopak opowiedział im o swojej wizji.
— Song An, pamiętasz żeby uderzył się w głowę kiedy mdlał? — Pilotka zdecydowanie nie była skłonna ufać snom szesnastolatka. Tak bardzo jak go to nie dziwiło, chciałby żeby osoby nieczułe na moc miały większe zaufanie do Jedi. Życie stawało się łatwiejsze, kiedy sama energia splatająca ze sobą cały świat nim kierowała.
— Manaan to jeden wielki ocean. Jak mamy znaleźć w nim Gwiezdną Mapę? — zapytał zmartwiony Song An, który wydawał się mieć nieco więcej wiary w wizje. Jeśli umysł George'a się nie mylił, poszukiwania mapy na Manaan będą mocno utrudnione.
— Tak samo, jak znaleźliście pierwszą — rzuciła Kiana, kierując się do wyjścia — moc nas pokieruje. — Padawani ruszyli za nią. W pewien sposób kobieta miała rację. Jaka była szansa na to, że to właśnie oni odkryją ruiny na Dantooine? Prawdopodobieństwo tego, że natkną się na mapę znajdującą się gdzieś w głębinach nieskończonego oceanu, który pokrywał całą powierzchnię wodnego świata było całkiem podobne.
— W takim razie lećmy na Manaan! Oby moc pokierowała nas też do jakiegoś akwarium! — wykrzyknął Song An, podekscytowany pomysłem zobaczenia wielu ciekawych gatunków wodnych zwierząt.
Zdecydowali więc, że ich pierwszym zwiedzonym światem zostanie właśnie Manaan. Kiedy Kiana próbowała przekonać Song Ana, że nie mieli czasu na odwiedzanie zoo i akwariów, George stał oparty o ścianę, wpatrując się w towarzyszy podróży. Strach zjadał go od środka. Nie czuł się wcale gotowy na udział w tak ważnej dla galaktyki misji, jednak jego negatywne emocje były tłumione przez właśnie te dwie postacie. Wziął głęboki oddech, by uspokoić swój niesforny układ nerwowy. Nie mógł nic zrobić, by powstrzymać los, który nadała mu moc, a więc musiał starać się jak najlepiej go wypełnić. Przed nimi była długa droga, pełna bardziej i mniej przyjemnych przygód.
Pomysł z gwiezdną kuźnią i mapkami itd. zgapiony chamsko od Star Wars: Knights of The Old Republic (nie jest mi przykro). Obrazek w nagłówku z Reddita.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz