15 sierpnia 2024

Od Song Ana - Według woli [AU]

Konie parskały nerwowo, przemierzając opustoszały trakt. Dwójka jeźdźców w ciszy pokonywała kolejne odległości zapomnianej leśnej drogi. Zaczął padać deszcz. Młody mężczyzna naciągnął szeroki kaptur na głowę.
– Daleko jeszcze? – zapytał, odsuwając mokre włosy z czoła.
– Powoli się zbliżamy – odparł mężczyzna jadący tuż przed nim, zwalniając. – Jesteś tego pewien?
Pytanie zadał niepewnie, trochę ciszej, zwracając się wyłącznie do podążającego za nim młodzieńca.
– Podjąłem już decyzję – oparł jego rozmówca. – Nie zmienię zdania.
– Tak, wiem – westchnął starszy mężczyzna. – Po prostu myślę, że to miejsce jest… rozczarowujące. Z twoim talentem nadawałbyś się do czegoś większego…
– Chciałbym chociaż spróbować.
Dotarli do niewielkiego miasteczka. Minęli podniszczone czasem budynki, unikali nieprzyjaznych spojrzeń ich mieszkańców, aż dotarli na sam koniec wioski. Stała tam duża chata, chyba największa w tej okolicy.
Miejsce to nie wyglądało najlepiej. Część okien budynku została zabita deskami, dachówki w niektórych płatach były poprzesuwane, ogród otaczał podniszczony płot, a ścieżka do wejścia zarosła chwastami. Młody mężczyzn spoglądał na budynek ze smutkiem w oczach.
– To tutaj – usłyszał. Jego przewodnik zeskoczył z konia. – To twoja ostatnia szansa.
Młodzieniec westchnął cicho i podszedł do starych, dębowych drzwi. Zapukał żeliwną kołatką. Usłyszał, jak ktoś zbiega po schodach, następnie skrzypienie metalowego zamka, aż w końcu po drugiej stronie ukazała się kobieta w średnim wieku.
– Jesteście! – zawołała radośnie. – Tak się martwiłam! W taką pogodę podróż potrafi być naprawdę niebezpieczna! I to jeszcze nocą!
Przybysze zostali zaproszeni do środka. Wnętrze budynku także nie wyglądało lepiej. Przywitały ich podniszczone, miejscami dziurawe podłogi, stare meble oraz schody na piętro z brakującymi stopniami.
– Chodźcie do kuchni, zrobię herbaty! – Kobieta wskazała pobliskie drzwi.
– Ja się będę już zbierać – mruknął starszy mężczyzna. Rzucił ostatnie spojrzenie w stronę swojego podopiecznego. – Gdybyś się jednak rozmyślił, wiesz, gdzie mnie szukać.
Młodzieniec uśmiechnął się delikatnie.
– Jestem tu potrzebny – odparł spokojnie. – Dobrze o tym wiesz.
– W każdym razie, do zobaczenia.
Opuścił budynek. Kobieta westchnęła cicho i ponownie zaprosiła przybysza do kuchni na gorącą herbatę. Razem usiedli przy podłużnym stole. Miejsca przy nim starczyłoby dla naprawdę wielu osób. Nic dziwnego. W miejscach, takich jak to, tyle krzeseł należało do normy.
– Dzieci ucieszą się, że przyjechałeś! – mówiła kobieta z zadowoleniem wypisanym na twarzy. – Brakuje im towarzystwa. Odkąd zostałam sama z panią Emily, nie jesteśmy w stanie poświęcić im wystarczająco wiele czasu… A one tak tego potrzebują…
– Jestem tutaj, aby im pomóc – zapewnił młody mężczyzna, uśmiechając się przez całą rozmowę.
Wtem usłyszeli ciche kroki. Ktoś schodził po schodach. W drzwiach do kuchnio-jadalni pojawił się chłopiec.
– Proszę pani, nie mogę spać – poskarżył się pełnym żalu głosem. Wtedy też dziecko zauważyło, że jego opiekunka nie jest sama. – Kto to? – zapytał, wskazując palcem na młodzieńca.
Panna Terra sięgnęła po bańkę na mleko. Przelała trochę jej zawartości do metalowego naczynia, które położyła na palenisku.
– To Song An – przedstawiła siedzącego za stołem mężczyznę. – Zakonnik, który przybył tutaj, aby spędzić z wami trochę czasu.
– Cieszę się, że mogę tutaj z wami być – przywitał się młody zakonnik. – Od dzisiaj możecie na mnie liczyć!
Chłopiec przyglądał się przez chwilę młodzieńcowi.
– Nie jesteś tutejszy – rzucił, lekko przechylając głowę w bok, jakby miało pomóc mu to w dokładniejszym zbadaniu pochodzenia nowego opiekuna.
– Masz rację. Urodziłem się bardzo daleko stąd. – Zakonnik pokiwał głową, lekko rozbawiony rezolutnością swojego małego rozmówcy. – Spostrzegawczy z ciebie chłopiec.
– To dlaczego tutaj przyjechałeś? – dopytywał chłopiec, przesiadając się na krzesło obok Song Ana. – Myślałem, że wszyscy już o nas zapomnieli.
Z twarzy zakonnika zniknął uśmiech. Spojrzał na opiekunkę, nie wiedząc, co powinien odpowiedzieć chłopcu. Kobieta cicho westchnęła.
– Już późno, Song An na pewno jest zmęczony po podróży – wtrąciła się panna Terra, podając gliniane naczynie dziecku. – Napij się ciepłego mleka i idź się połóż.
– Ale…
– Gwarantuję, że będziecie mieli jeszcze okazję porozmawiać – przerwała podopiecznemu. – Pospiesz się i wracaj spać.
Chłopiec rzucił ostatnie ciekawskie spojrzenie w stronę zakonnika. Nie spuszczał wzroku z jego długich, ciemnych szat. Nigdy wcześniej nie widział kogoś tak ubranego. Song An siedział w ciszy, posyłając mu jedynie łagodny uśmiech.
Mały mieszkaniec sierocińca duszkiem wypił mleko z kubka. Następnie pożegnał się grzecznie i skierował się w stronę swojego pokoju. Song An odprowadził go wzrokiem. Pozostał w kuchni z opiekunką dzieci. Kobieta krzątała się po pomieszczeniu, myjąc naczynie pozostawione przez chłopca.
– Cóż, ja też właściwie się nad tym zastanawiałam – zaczęła rozmowę, zerkając ciekawsko na zakonnika.
– Oh? – Song An uniósł brwi. – Czy mógłby zapytać, nad czym?
– Dlaczego zdecydowałeś się tutaj przyjechać? – zapytała bez większego zawahania. – Słyszałam o tobie wiele dobrych rzeczy. Twoi bracia zakonni raczej niechętnie wypuścili cię ze swoich szeregów.
Młodzieniec zaśmiał się cicho.
– To nie zależało od nich – powiedział ze wzruszeniem ramion, a następnie dodał z powagą: – chcę pomagać ludziom.
Panna Terra nie spuszczała wzroku ze swojego rozmówcy, lekko marszcząc brwi.
– Wzniosłe słowa – odrzekła z westchnieniem. – Dla tych, którzy nie wiedzą, jak to wygląda w praktyce. Te dzieci potrzebują naprawdę wiele uwagi i cierpliwości.
Song An nie wiedział, co odpowiedzieć, aby nie zabrzmiało to źle.
– Nie oczekuję, że będzie łatwo – odparł po chwili namysłu. – Ale zrobię, co w mojej mocy, żeby wszystkim tutaj żyło się dobrze.
–Traktuję to jako obietnicę.. – Jej głos złagodniał. Mówiąc to, położyła przed zakonnikiem talerz z dwiema pajdami chleba z masłem. – Zjedz. Twój pokój znajduje się tam.
Wskazała ręką na drzwi znajdujące się po drugiej stronie korytarza widocznego zza ram kuchni. Sama życzyła dobrej nocy i zniknęła w dalszej części ciemnego holu. Song An został sam w pomieszczeniu. W ciszy skończył posiłek, wyczyścił talerz, aby następnie samemu udać się na spoczynek.
Jego nowe miejsca zamieszkania składało się z łóżka pokrytego słomianym materacem, małego stolika z krzesłem oraz niewielkiej szafki na rzeczy osobiste, których zakonnik i tak nie posiadał zbyt wiele.
Miał jednak ze sobą zestaw kadzideł. Wyciągnął go z torby, postawił przy oknem i zapalił. W ten sposób chciał oddać cześć swojemu Bogu, dziękując mu za bezpieczną podróż.
Czcił Bóstwo Burzy. Potężnego Pana, gniewnego, nieprzewidywalnego, ale niezłomnego i sprawiedliwego. Dzisiejszej nocy prosił go o siłę. O wytrwałość na nowej drodze życia.
Nie wiedział dlaczego, ale czuł, że to On wysłał go tutaj. Zakonnik nie mógł się Mu sprzeciwić. Chciał spełnić Jego wolę.
Modlił się w ciszy, nim oczy zaczęły kleić mu się ze zmęczenia. Przed snem myślał jednak o tym, jak podobny jest do tych dzieci. Również sierota, samotny, szukający swojego miejsca na świecie.
Wstał bladym świtem, gotów stawić czoła wyzwaniom dzisiejszego dnia. Najpierw został wysłany na targ do miasteczka. Później pomógł przygotować z zakupionych składników śniadanie dla dzieci. Podczas posiłku przedstawił się mieszkańcom ośrodka. Na ten moment znajdowało się w nim siedemnaścioro sierot.
Song An wpatrywał się w ich twarze ze wzruszeniem. Wiedział, że droga, którą obrał, raczej nie będzie łatwa. Ale nie zniechęcało go to. Był gotów spełniać Jego wolę i pomagać bliźnim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz