Las przysypiał ciepłem popołudniowej pory, sprawiając, że koty poddawały się swemu naturalnemu instynktowi i z chęcią wylegiwały w plamach słońca, odpoczywając po trudach nocnych polowań i patroli, skupiając się na dbaniu o swe futro, albo leniwie bawiąc, trącając łapkami pachnące szyszki. Życie Klanu Teflonu płynęło obecnie spokojnie, gdy żadna wojna nie wisiała na horyzoncie, granice pozostawały nienaruszone i wydawało się, że ich sąsiedzi też poddali się letniemu ciepłu i przyjemnym drzemkom. Noce były ciche i spokojne, deszcze przychodziły tylko okazjonalnie. Ten czas mógłby trwać wiecznie.
Czarny Pazur leżał na jednej z wyższych gałęzi, a te charakterystyczne, rubinowe ślepia, co jakiś czas otwierały się, by obrzucić spojrzeniem rozciągającą się niżej polanę. Księżycowe Serce pobiegł właśnie za poturlaną mu przez Szafirowego Okrucha szyszką, z wprawą urodzonego łowcy skoczył i przyszpilił ją do ziemi. Zaczarowana Łapa próbował chyba przekonać swoją mentorkę, Ćmie Skrzydło, żeby nie wybierać się do lasu na żadne badania terenowe, rekonesans, zbieranie informacji, i że zbieranie sił przez zadaniami też jest ważne. Dzierzbowa Łapa bawiła się właśnie z charakterystyczną, czarną kotką z naszyjnikiem z zębów, a Bursztynowa Bryza sam próbował zwinąć się w kłębek i odesłać gdzieś nagabującego go Sosnową Łapę. Czarny Pazur ponownie przymknął oczy, odnajdując spokój serca w tej przyjemnej, uroczej scenie.
A przynajmniej odnalazłby, gdyby jego instynkt łowcy nie zawołał do niego ostrzeżeniem. Kot zmarszczył lekko nos czując, jak futro samo wstaje na karku, a łapy napinają się, wysuwając nieznacznie pazury. Ktoś go obserwował i wzrok ten wywoływał nieprzyjemne mrowienie przebiegające mu wzdłuż kręgosłupa. Czarny Pazur prychnął, poprawił się na gałęzi, starając się zignorować cudzą uwagę.
Jasne, że gdyby to były inne okoliczności, wojownik już dawno zaalarmowałby resztę Klanu, a następnie udał się, by walczyć z zagrożeniem, problem był tylko taki, że owa niechciana uwaga, to obserwowanie jego osoby, nie było zagrożeniem, lecz upierdliwością. I Czarny Pazur zamierzał się jej pozbyć.
Nie poruszył się, gdy wrażliwe uszy wychwyciły zbliżający się dźwięk niemal bezszelestnych kroków, lekko przyspieszony oddech, szelest potrącanych ogonem liści. Nie poruszył się, gdy jego gałąź ugięła się pod dodatkowym ciężarem, do nozdrzy doszedł smakowity zapach upolowanej zdobyczy.
— Czarny Pazurze, dzień dobry! — Dobiegło jego uszu.
Czarny Pazur nie mógł już dłużej udawać, że śpi. Uchylił jedno oko, popatrzył na Złotą Burzę.
Kot stał ledwie parę kroków dalej, u stóp położył zwierzynę i przysiadł wdzięcznie, jasny ogon zalśnił w blasku dnia. Te niemożliwe do pomylenia z żadnymi innymi oczy, o głębokiej, mroźnobłękitnej barwie, wpatrywały się w Czarnego Pazura z radością równie płomienną, co i to świecące na nieboskłonie słońce. Drugi kot prychnął.
— Jestem zajęty.
— Przyniosłem ci małą przekąskę.
Złota Burza pochylił się, trącił nosem zdobycz. Zapachniało jeszcze ładniej, Czarny Pazur poczuł, ze zaraz będzie mu burczeć w brzuchu.
— Nie jestem zainteresowany.
— Ale siedzisz tu już długo, pewnie zgłodniałeś.
Czarny Pazur rzucił mu chłodne spojrzenie.
— Obowiązkiem wojownika jest, by podzielić się zdobyczą z Klanem.
— Przecież jesteś częścią Klanu.
— Mówiłem, że nie jestem głodny. Daj to komuś innemu.
To powiedziawszy, Czarny Pazur dźwignął się w końcu ze swej gałęzi, przeciągnął, wysuwając do reszty pazury, następnie zaś z gracją przeskoczył na inną gałąź. Złota Burza, oczywiście, złapał prezent, spróbował pognać za nim. Czarny Pazur jedynie się obejrzał, prychnął, następnie wspiął się, wyżej i wyżej, na coraz cieńsze i bardziej chybotliwe gałęzie – on doskonale radził sobie z zadaniami wymagającymi zręczności, a smukłe ciało niewiele ważyło, przechodził lekko po najdelikatniejszych gałązkach. Tego samego nie dało się powiedzieć o drugim kocie – Złota Burza był od niego dużo większy i masywniejszy, jednym ciosem łapy potrafił posłać przeciwnika na ziemię, stanowiąc postrach wszystkich przeciwników Klanu. Nie przeszkadzało to Płonącemu Patykowi zaczepiać drugiego kota, polana nie raz wypełniała się przez to wściekłym miauczeniem i syczeniem, lecz w jakiś tajemniczy sposób nigdy nie kończyło się to prawdziwą walką, raczej tylko przyjacielskim sparingiem. Może dzięki temu Złota Burza zaczął bardziej bojowo syczeć, a Płonący Patyk lepiej radził sobie z patrolowaniem granic i utarczkami na nich.
Czarny Pazur wspiął się na najwyższą z gałęzi, ostrożnie przycupnął w liściastym zagłębieniu. Spojrzał w dół – Złota Burza pozostał na niższej gałęzi, ale i ona uginała się już pod nim niebezpiecznie, grożąc, że zaraz kot będzie musiał testować umiejętność spadania na cztery łapy.
— Poczekam, aż zgłodniejesz — rzucił do niego Złota Burza, sadowiąc się niepewnie, układając zdobycz znów u swoich stóp.
Czarny Pazur prychnął, ostentacyjnie zajął się lizaniem prawej łapki.
Bezksiężycowa noc miała w sobie trudne do nazwania napięcie, sprawiające, że wąsy Czarnego Pazura stroszyły się, czujne na wiszące w powietrzu zagrożenie. Tyle poprzednich nocy okazało się spokojnych i pozbawionych jakichkolwiek incydentów, i chyba zdążył się rozleniwić. A może to po prostu inne Klany szykowały jakąś niespodziankę, kiedy oni odpoczywali i zbierali siły, korzystając ze spokoju i łagodnej pogody. Jakby pokój nie mógł trwać choć trochę dłużej.
Czarny Pazur przemykał wśród ciemności, bezszelestnie i zwinnie, a czarne futro wtapiało się w leśne poszycie, czyniąc kota niemal niewidocznym. Przystanął, zwietrzył obcą woń, futro nastroszyło się wzdłuż grzbietu. Załatwi to szybko, z zaskoczenia, bezlitośnie. Tak było najskuteczniej.
Skoczył na intruza, szpon błysnął w mroku, ciszę rozdarł koci wrzask. Zapachniało krwią. Czarny Pazur już był na nogach, odskoczył, już gotował się do kolejnego ciosu. I wtedy z mroku wychynęły inne kształty, a chłodny, nocny wiatr, przywiał zapach pozostałych wrogów. Czarny Pazur przypadł do ziemi, nastroszył się jeszcze mocniej, groźny syk wyrwał się z gardła.
— To nie są wasze tereny.
— Ale wkrótce będą nasze — warknął nieznany mu kot. — Ty musisz być Czarny Pazur.
— Odejdźcie, póki mam jeszcze cierpliwość. Bo poślę was z powrotem z czymś więcej, niż tylko jednym zadrapaniem.
Spojrzał. Trafił drugiego kota w bark. Futro ciężko spływało szkarłatem.
— Ty jesteś sam, nas jest pięciu. Kto tu wróci do siebie z czymś więcej, niż tylko zadrapaniem?
Czarny Pazur zerknął wokół. Sytuacja zrobiła się nieciekawa, ale miał jeszcze szansę – nawet, jeśli nie przepędzić przeciwników, to przynajmniej się im wyrwać, pobiec po posiłki. Da radę, był szybki i zwinny, nie pozwoli się tu osaczyć. Ale gdyby jeszcze miał pomoc…
I wtedy z ciemności ozwał się głos – ten sam, który niepokoił go i irytował przez te ostatnie dni.
— Członkowie Klanu Teflonu nigdy nie są sami.
Kot, silny i masywny, z grubą sierścią lśniącą złotem nawet w tych ciemnościach, wkroczył na polanę dumnym krokiem, zapowiadającym, że szale tej potyczki właśnie mocno się przesunęły.
— A wy macie tej nocy zajebistego pecha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz