20 lipca 2023

Od Raouna – Avoir

Tego dnia Raoun nie miał zbytnio planów. W sumie najczęściej robił rzeczy spontanicznie, ale tym razem jakoś nie przychodziło mu nic konkretnego do głowy. Bashar korzystał z wolnego, siedział więc w domu i robił same nudy, dlatego bóg odrzucił pomysł zajrzenia do niego; zresztą, niech spracowany lekarz ma choć trochę czasu na odpoczynek. W ten oto sposób udał się tam, gdzie go nogi zaprowadziły, a zaprowadziły do dobrze znanego mieszkania Kanno.
Przeniknął przez ścianę do środka, skierował się w stronę kanapy, przy której na stoliku leżała jego komórka, gdy nagle usłyszał dobiegający z sypialni szmer. Zaciekawiony tym poszedł do pokoju i ujrzał czarodzieja, który właśnie zakładał na siebie dość formalną marynarkę.
— Wziąłeś wolne? — spytał. — I gdzie się tak stroisz? — Zmierzył go wzrokiem z góry na dół.
Kanno zastygł na moment w bezruchu, po czym spojrzał na swoje odbicie w lustrze.
— Masz rację, przesadzam — to powiedziawszy, zdjął marynarkę i odwiesił ją do szafy.
Wyciągnął burgundową koszulę, założył na czarny sweter i, zapiąwszy od dołu na połowę guzików, schował do szarych spodni. Poprawił kołnierzyk, zagarnął kosmyk włosów za ucho.
— Dzisiaj mam zjazd rodzinny — poinformował boga.
Raoun przytaknął. Wtem uniósł brew.
— To już dzisiaj? — zapytał.
— Tak.
Kanno kilka dni temu wspomniał, że będzie musiał wykorzystać jedno, swoją drogą ciężko zapracowane wolne, żeby pojechać na coroczny zjazd rodziny Avoir. Czy się cieszył? Tak bardzo, że chciałby, żeby po drodze wjechała w niego ciężarówka. Raoun znał go na tyle, by bez najmniejszego problemu powiedzieć, że wycieczka do rodzinnego domu była ostatnią rzeczą, jaką chciał zrobić czarodziej. A blondyn jechał tylko i wyłącznie z czystego obowiązku. W końcu nie chciał im podpadać jeszcze bardziej. Chociaż, tak czy siak, nie otrzymywał od nich żadnego wsparcia, ani finansowego, ani moralnego. Aczkolwiek czekała tam jedna z dwóch osób, na których mu szczerze zależało, więc dla niej mógł się poświęcić.
Raoun stał z dobrą chwilę w milczeniu i patrzył, jak tamten się szykuje. Krążył trochę po sypialni, krążył, aż w końcu możliwie jak najbardziej naturalnie rzucił:
— A co ty na to, żebym się z tobą zabrał?
— A po co ci tam niby jechać? — odbił piłeczkę Kanno, zapinając w tym czasie zegarek na nadgarstku.
— A po to, żebyś nie był taki samotny. Żeby ci było raźniej.
— Mnie czy twojemu niematerialnemu żołądkowi?
— Obu.
Kanno ostatecznie nie odpowiedział na jego pytanie. Wsunął swoją komórkę do kieszeni, wyszedł z sypialni, zaczął ubierać w przedsionku buty. Założył płaszcz, upewnił się, że wszystko ze sobą zabrał i wreszcie opuścił mieszkanie.
Na parkingu wsiadł do auta, zapiął pasy. Uruchomił silnik, ustawił bieg, lecz nie ruszył, a rozejrzał się dookoła. Westchnął cicho, pokręcił lekko głową. Wyciągnął z kieszeni smartfon, zaczął coś w nim sprawdzać.
— Już jestem! — usłyszał.
Schował urządzenie, odwrócił głowę; widząc siadającego na miejscu pasażera Raouna, zmierzył go wzrokiem.
Bóg od razu dostrzegł to spojrzenie. Wskazał ręką szykowny płaszcz, jaki podłapał u najbliższego przechodnia, uśmiechnął się dostojnie.
— Nie mogę się pokazać w byle dresie — powiedział. — Nawet jak nikt mnie poza tobą nie zobaczy.
Kanno nic nie powiedział.
Będąc już w drodze, zagarnęli jeszcze Yen. Dziewczyna nieświadomie zmusiła boga do przejścia na tylne siedzenia. Otworzyła kamerę w komórce, sprawdziła swój makijaż, a dopiero potem zapięła pasy. Poprawiła swoją białą, w podobnym do gotyckiego stylu koszulę, wzięła głęboki wdech.
— Pomyśleć, że musiałam odwołać spotkanie z paczką na rzecz zjazdu rodzinnego — jęknęła, jeszcze chwilę gładząc palcami włosy.
— Trzeba było nie planować w pierwszej kolejności — rzucił obojętnie Kanno.
— No bo powiedziałeś, że masz wtedy pracę, więc pomyślałam, że ciebie nie będzie! — żachnęła się dziewczyna.
— Pracę jeszcze mogę zmienić, rodzinę już nie.
Ta, entuzjazm był wręcz niesamowity.
To był jeden z powodów, dlaczego Raoun postanowił się przyłączyć. Cokolwiek Kanno mówił o swojej rodzinie, zawsze to były narzekania i negatywne komentarze. Bóg aż chciał to sprawić. I też zjeść. To akurat był drugi powód.
Podróż zajęła półtorej godziny. W akompaniamencie radia rodzeństwo prowadziło ze sobą swobodną rozmowę. Chwilę obydwoje narzekali na rodzinę, jednak uznali, że nie mogą na samym wstępie się dołować, dlatego zboczyli na niepowiązane ze zjazdem tematy. Yen podgłośniła nieco radio, kiedy zaczęła lecieć piosenka świętej pamięci BenJohna. Dziewczyna lubiła jego twórczość, lecz niestety muzyk zmarł, kiedy ona miała zaledwie rok.
Gdy radio zapowiedziało reklamy, ściszyła je. Postanowiwszy kontynuować pogawędki z bratem, pochwaliła się, że ma nową oficjalną członkinię paczki i pokazała zdjęcia, jakie sobie grupka przyjaciół wspólnie zrobiła.
Kanno spojrzał na jedno zdjęcie, sekundę później powrócił wzrokiem na jezdnię.
— Lea zmieniła kolor włosów? — spytał.
— Tak — odpowiedziała z uśmiechem i błyszczącymi oczami Yen. — Osobiście uważam, że w czarnych wygląda najlepiej.
— Pasują jej.
Raoun również wykorzystał okazję: nachylił się do przodu i zapuścił żurawia przez ramię dziewczyny.
— Wygląda jak inna osoba — przyznał. — O dziwo doroślej.
— No, a to jest Souel, ten z niebieskimi włosami. — Wskazała widniejącą na zdjęciu twarz chłopaka. — A obok Lei jest właśnie Suyeon.
Kanno znów szybko spojrzał na jej smartfon.
— Ma dwukolorowe oczy?
— To soczewki. Nosi je ze względu na brata. Właśnie, oni to są bliźniaki, co prawda dwujajowi, ale wiesz, jacy podobni? Powinnam mieć gdzieś zdjęcie. — Chwilę przeszukiwała galerię. — O, mam!
Tak jak czarodziej, Raoun również obejrzał selfie Yen z jej nową przyjaciółką i jej bratem.
— Rzeczywiście wyglądają jak bliźniaki — przyznał blondyn. — Zwłaszcza że mają podobną długość włosów. Poznałaś ich na studiach?
— Nie, to było jakiś czas temu...
Dziewczyna zaczęła opowiadać o początkach znajomości z bliźniakami. Raoun usiadł po turecku, oparł się plecami o oparcie.
Dwójka rodzeństwa Avoir lubiła sobie dokuczać i dogryzać, ale mimo to byli ze sobą na tyle blisko, że swobodnie rozmawiali na wszelakie tematy, nawet te, które interesowały tylko jedną stronę. Idealnie to było widać w tym właśnie momencie. Choć Kanno nie znał zbytnio przyjaciół Yen (z wyjątkiem Lei, którą parę razy miał ochotę spotkać), uważnie słuchał tego, co siostra opowiadała o nich, a ponadto sam dopytywał. Podobnie było w drugą stronę – trochę wcześniej Kanno mówił o swojej pracy, a Yen reagowała, jakby sama również tam chodziła.
Wreszcie zajechali pod dworek rodziny Avoir. Gdy przejechali przez bramę, Raoun wyjrzał zza pleców fiołkowowłosej, spojrzał na ujawniający się przed nimi niemały budynek. Ściany były śnieżnobiałe, idealnie zadbane, w górę dwóch filarów przed wejściem piął się czerwony bluszcz, komplementarny do rosnących po bokach wyłożonej kostką brukową drogi ozdobnych krzewów. Bóg otworzył szerzej oczy, przyjrzał się tej skrytej w środku lasu, eleganckiej oazie ciszy. Na pewno niejedna osoba chciałaby tu mieszkać.
Po zaparkowaniu samochodu w odpowiednim miejscu wszyscy wysiedli. Yen poprawiła swój strój, założyła kardigan, który dotychczas trzymała w rękach. Trójka ruszyła w stronę wejścia. Kanno wystąpił przed resztę i otworzył dość spore, ciemne, zdobione misternymi wzorami drzwi.
Hol był pokaźny, wyłożony drogą, wypolerowaną na błysk posadzką. Przed nimi widniały szerokie, rozwidlające się schody na górę, po bokach zaś znajdowały się przejścia dalej. Raoun rozejrzał się dookoła, uniósł jedną brew.
— Ale że nie przywitał nas lokaj? — rzucił, cmokając z niezadowoleniem.
— Matka jest nieufna — szepnął do niego Kanno, korzystając z tego, że Yen była skupiona na swojej komórce. — Nawet służba jest mocno ograniczona. Zatrudniła dwie pokojówki, jedną kucharkę i jednego ogrodnika.
Słysząc to, bóg wybałuszył oczy.
— Na taką chałupę?! Jak oni to wszystko ogarniają?!
— Magia.
— Ach, no tak.
— O, jesteście! — usłyszeli wtem.
Cała trójka odwróciła się, ujrzeli wychodzącą na hol średniego wzrostu, młodo wyglądającą kobietę. Raoun zmierzył ją wzrokiem – choć pierwszy raz widział na oczy, szybko rozpoznał.
Iviya, starsza siostra Kanno i Yen. Przyszła dziedziczka rodzinnego majątku oraz córka idealna. Kanno opowiadał, że matka od zawsze najbardziej ją wychwalała z całej trójki dzieci. Iviya wyrosła na czułą, opiekuńczą kobietę, w pełni oddaną rodzinie; aż ciężko stwierdzić, jak w takim środowisku zrobiła się z niej tak dobra dusza. Przynajmniej była jedna osoba, która nie próbowała wskoczyć reszcie do gardła.
Kobieta przywitała się z młodszym rodzeństwem poprzez krótkie przytulenie każdego z nich. Spytała o zdrowie, gdy otrzymała odpowiedź, że wszystko w porządku, zaprosiła ich do jadalni.
Yen widocznie cieszyła się na widok siostry. Sięgnęła do kieszeni kardiganu, wyjęła eleganckie pudełeczko, które wręczyła Iviyi. Tamta przyjęła je z uśmiechem i od razu otworzyła.
— Ojejku, jaki ładny! — Wyciągnęła złoty naszyjnik z pszczółką jako zawieszką. — Ty zawsze znajdziesz takie cudeńka!
Czym prędzej zdjęła swój stary wisiorek i założyła nowy.
— Bo ja dobrze wiem, co ci pasuje! — odparła wesoło Yen. — Ach, wyglądasz cudnie!
— Dzięki! — Iviya objęła ramię fiołkowowłosej.
— Ja też coś mam — Podszedł od nich Kanno.
Wyciągnął z płaszcza drugie pudełeczko, które okazało się skrywać kolczyki z białymi kwiatuszkami.
— O bogowie, kwiatuszki! — zawołała Iviya, jej oczy świeciły jak u dziecka, które dostało wielkiego lizaka. — Ach, takiego rodzeństwa to ze świecą szukać! Dziękuję wam! — Również kolczyki zmieniła.
Trójka wykonała grupowego przytulasa. Raoun stanął z boku, uśmiechnął się lekko. Dobrze zrobił, że podsunął Kanno ten pomysł.
Blondyn zostawił w holu płaszcz, po czym grupka udała się do jadalni, gdzie służka kończyła właśnie nakrywać do stołu. Bóg popatrzył na bawiącą się w kącie dwójkę dzieci. Należały one do Iviyi... nie pamiętał jednak ich imion. Na szczęście najstarsza z rodzeństwa pomogła mu sobie przypomnieć, ponieważ zawołała je do siebie.
— Finze, Laura! Chodźcie przywitać się z wujkiem i ciocią!
Dziewczynka pierwsza do nich podbiegła, rzuciła się w objęcia Yen. Chłopiec przyszedł za nią, lecz stanął na bezpieczną odległość i nieśmiało się przywitał. Raoun przyjrzał mu się z góry na dół, podparł się rękami na biodrach.
— Finze? — zapytał. — Jak Finze Banggo? Ten malarz?
Kanno nie odpowiedział, jedynie ukradkiem przewrócił oczami.
Do pomieszczenia wszedł średniego wzrostu, ubrany w elegancki garnitur mężczyzna.
— Teść powiedział, że zaraz wszystko będzie gotowe.
Mąż Iviyi, Herard. Raoun nie pamiętał, czy Kanno kiedykolwiek wspominał, z jakiej dokładnie rodziny pochodził – wiedział tylko tyle, że nie z byle jakiej, żeby dzieci odziedziczyły duży potencjał magiczny. Tak, ślub był od początku ustalony. Aczkolwiek był to jeden z tych rzadszych przypadków, gdzie dobrani przed ich rodziny małżonkowie rzeczywiście się w sobie zakochali. To na pewno była zasługa Iviyi, Raoun nie widział innej opcji.
Zebrani po kolei zaczęli zasiadać do stołu (ze względu na całkowitą liczbę uczestników zjazdu nawet bóg mógł sobie przycupnąć). Z czasem pojawiały się kolejne osoby. Wpierw do jadalni wolnym krokiem zawitała pomarszczona, odrobinę, ale tak odrobinę z twarzy przypominająca kota sfinksa, siwa staruszka, czyli babcia Kanno, Janiphera Avoir. Bóg na początku nieco się zdziwił, gdy zajęła nie miejsce centralne przy stole, a pierwsze z boku, szybko jednak sobie przypomniał, że nie pełniła przecież roli głowy rodziny.
À propos głowy rodziny, zjawiła się ona krótko po babce.
Stukot obcasów dał krótki zwiastun ukazania się zza rogu sylwetki kobiety w nieco podeszłym już wieku. Włosy miała związane w kok, ewidentnie farbowane na czarno, z boku głowy widniała bogato zdobiona złota spinka. Ubrana była w prostą, acz dość formalną, brązową sukienkę i czarny żakiecik, z naciągniętych płatków uszu zwisały ciężkie, wysadzane kamieniami kolczyki. Raoun w tej formie nie miał zmysłu węchu, aczkolwiek mógł odgadnąć, że kobieta pewnie pachniała staromodnymi meblami, zamkowymi korytarzami oraz zakurzonym umysłem. Ach, i jeszcze jakimiś perfumami, niby drogimi, ale dającymi zapach tych, które można było w markecie przynajmniej dziesięć razy taniej kupić.
Matka Kanno, Sherylla Avoir. Nie było wątpliwości.
Weszła niczym dumna, samolubna władczyni (którą, jeśli mowa o posiadłości, niestety była), na wstępie skupiła swój wzrok na niepotrafiącej się ukryć w żaden sposób pośród reszty Yen. Uniosła swoje dorysowane markerem, to znaczy kredką brwi, otworzyła pomalowane krwistoczerwoną szminką usta.
— Yen, coś ty zrobiła z włosami? — zapytała wielce niezadowolonym tonem.
Yen jednak nie zraziła się ani trochę.
— Pofarbowałam — odparła spokojnie. — Nie masz przecież daltonizmu... — wtem teatralnie zamilkła, otwierając szerzej oczy. — Hyy, masz? Czy to efekt uboczny jakiegoś zaklęcia? Kanno umie usuwać efekty...
— Yen! — Matka wyraźnie się oburzyła.
Siedzący obok dziewczyny Kanno położył rękę na ramieniu siostry, nachylił się w jej stronę, nieco zniżonym głosem mówiąc:
— No właśnie, umiem usuwać zaklęcia, a nie staromodne przekonania.
Raoun siedział tuż obok nich na wolnym krześle, mógł więc to usłyszeć. Otworzył nieco usta.
Już wiedział o rodzinie wszystko, co najważniejsze. I wiedział, że ten obiad zapowiadał się emocjonalny.
Parę minut później zjawił się ojciec, czyli mąż Sherylli, Nerwig Avoir (warto tu zaznaczyć, że nazwisko Avoir nie pochodziło od jego rodziny). Przyszedł elegancko, acz skromnie ubrany, w rękach niósł misę z zupą, ponieważ w tym domu nie jadło się szybkich przystawek. Za nim podreptała kucharka z pokojówkami, które znosiły jedzenie.
Raoun też co nieco wiedział o Nerwigu. Pantoflarz. Nic więcej nie trzeba dodawać.
Wreszcie pojawiła się ostatnia osoba: modnie spóźniona ciotka. Weszła do jadalni, przywitała się z rodziną na dystans, jak gdyby trwała jakaś pandemia, musiała się jednak wrócić do holu, żeby odwiesić płaszcz przypominający mech, który rośnie na starych murach oraz kapelusz z wielkim rondem i przytłaczającą wręcz ilością sztucznych kwiatków. Po kilku minutach zajęła miejsce koło babki.
Ciotki Raoun w ogóle nie znał. Kanno nic o niej nie mówił poza jedną wzmianką, że jest podobna do matki, tylko gorsza. Ale bóg będzie miał za chwilę okazję lepiej ją poznać. Coś czuł, że ciotka nie lubiła siedzieć cicho na spotkaniach pseudotowarzyskich.
Korzystając z okazji, że wszyscy już siedzieli przy stole, Raoun postanowił po kolei im się przyjrzeć. Zmierzył wzrokiem z góry na dół wpierw matkę, potem ojca, zmarszczył brwi, przypatrzył się babce...
— Ej, Kanno, ale po kim wy jesteście ładni? — szepnął do blondyna, jak gdyby ktoś inny mógł go jeszcze usłyszeć.
Kanno wyjrzał zza siedzącej między nim a bogiem, zatopionej w komórce Yen.
— Nie wiem — odparł cicho.
Tymczasem matka poprawiła swoją pozycję, wyprostowała się dumnie.
— Dziękuję wam bardzo za przybycie — powiedziała tym swoim nieprzyjemnie szlacheckim tonem. — Niezmiernie się cieszę, że wszyscy się zjawiliście — słowo wszyscy wypowiedziała z pewnym naciskiem, przelotnie spoglądając na ciotkę i Kanno.
O tak, niezmiernie się cieszyła, szczególnie na widok tej dwójki.
— Ja przyszłam do mamy. — Ciotka napuszyła się niczym paw.
— Ta, ta — odburknęła ochrypłym głosem babka.
— Może zajmijmy się jedzeniem — zaproponował uprzejmie Nerwig. — Wystygnie.
W ten oto sposób wszyscy zabrali się za pierwsze danie. No dobra, prawie wszyscy.
Pomijając Raouna, który nerwowo przyglądał się innym, dumając nad tym, kogo by tu opętać, drugą osobą, która nadal nie tknęła sztućców, była Yen. Dalej siedziała ze spuszczoną głową, skupiona na tym, co robiła na komórce. Bóg nie mógł się powstrzymać przed zajrzeniem w ekran urządzenia, toteż dostrzegł konwersację na Teatalku między nią a jakąś inną dziewczyną.
— Nie siedź na telefonie, teraz jemy obiad — usłyszeli oboje.
Raoun podniósł głowę, spojrzał na matkę, świdrującą wzrokiem fiołkowowłosą. Lecz w przeciwieństwie do niego, ofiara spojrzenia nie drgnęła, a jedynie burknęła pod nosem:
— Chwila.
W odpowiedzi matka westchnęła, przewróciła oczami, ale ku zdziwieniu Raouna nie kontynuowała tematu. Z miną nadąsanej lampucery skupiła się na swojej zupie.
Pałeczkę zainteresowania dziewczyną przejęła Iviya. Na szczęście było jej tak daleko do matki, że znikała aż za horyzontem; nie zezłościła się ani nic, a okazała czystą, niewinną ciekawość.
— Z kim piszesz? — zapytała łagodnie. — Przyjaciele?
— Z nową przyjaciółką — odpowiedziała od razu Yen.
Tak jak przed matką była gotową do walki kocicą, tak przed siostrą stawała się potulnym pieskiem, który grzecznie reagował na każdą komendę. Choć zmiany jej nastroju nie dało się określić mianem drastycznej, wciąż bez większego problemu się ją zauważało, a Boga Spirytyzmu nawet odrobinę zaskoczyła.
— Jak jej na imię? — znów spytała Iviya.
— Suyeon.
Starsza z sióstr uniosła brew.
— Suyeon Moon? Siostra Jasnowidza Moona?
— Tak. — Dopiero w tym momencie zabrała wzrok z komórki i popatrzyła na kobietę. — Znasz ich?
— Tak. — Przytaknęła. — Mama ostatnio odwiedziła jasnowidza, żeby poprosić o radę.
To był właśnie moment, kiedy wszyscy skierowali na nich swoje spojrzenia, a matka niemal upuściła łyżkę z zupą. Popatrzyła na najstarszą córkę, oczy miała na tyle szeroko otwarte, że tęczówki wydawały się jakieś mniejsze.
— Iviya!
Zamierzała coś jeszcze dodać, lecz widząc wzrok wystraszonych tym nagłym podniesionym tonem dzieci, postanowiła milczeć. Zwilżyła językiem usta, Raoun poświęcił jedną sekundę, by zastanowić się, czy jej szminka smakowała starocią.
Ciotka teatralnie obróciła głowę w stronę matki, unosząc grubiańsko brew. Zmierzyła ją wzrokiem z góry na dół.
— U jasnowidza byłaś? — zapytała, niepotrzebnie przeciągając co drugą sylabę.
— Przynajmniej nie szamana — rzucił na boku Raoun, dobrze wiedząc, jak się kończą tego typu wyprawy.
— Mama u jasnowidza? — Yen po raz pierwszy, odkąd tu przyjechała, z własnej woli okazała matce zainteresowanie. — Zakładam, że dałaś się oszukać.
Matka nie poczerwieniała, ale Raoun był pewny, na sto dziesięć procent, że to przez tapetę na jej twarzy. Mógł się założyć o talerz zupy.
Iviya wyraźnie się speszyła, spuściła na moment wzrok. Przygryzła dolną wargę, spojrzała na siedzącego po jej prawej męża, który w pocieszający sposób położył swoją dłoń na jej plecach.
— Ale słyszałam, że Jasnowidz Moon rzeczywiście ma specjalne zdolności — powiedziała wolno, powracając wzrokiem na resztę rodziny.
Yen niestety (lub stety) widziała tę sytuację jako okazję do upokorzenia rodzicielki. Posłała siostrze szybkie przepraszające spojrzenie, po czym przybrała na twarz minę nieprzejętej, acz gotowej do potyczki dziewczyny.
— No ma, ale jak ktoś nie jest wystarczająco zdesperowany, to uznaje, że szkoda energii i wciska kit — rzuciła bez mrugnięcia okiem.
Ciotka prychnęła, przestała jeść, żeby, jak na nielubianą przez wszystkich ciotkę przystało, zmusić rodzinę do marnowania cennego jedzenia.
Matką tymczasem przełknęła możliwie jak najciszej ślinę.
— Ja byłam zdesperowana — bąknęła.
— Chyba mama pomyliła zdesperowana z dramatyczna.
Raoun aż się złapał za głowę.
To wojna na słowa, wojna na słowa!
Domyślał się, że atmosfera na zjeździe rodzinnym będzie, cóż, niezbyt rodzinna, ale nie przypuszczał, że zrobi się z tego rywalizacja o to, kto kogo bardziej dojedzie. To nie były żadne przelewki. A jeśli mowa o laniu, miał nadzieję, że do akcji nie wkroczy żaden alkohol. Aż bał się tego, co by się wtedy tutaj stało. Jeszcze skończyłoby się na tym, że po imprezie nie byłby jedynym niematerialnym na dworku.
Wracając jednak do tematu, sam się zdziwił na wiadomość, że matka rodzeństwa Avoir poszła do jasnowidza. Choć do teraz kobietę znał tylko z opowiadań Kanno, nawet raz nie przeszło mu przez myśl, że mogłaby pójść do takiego miejsca. Szczerze mówiąc, zakładał, że jest ona kimś, kto za mało ufa innym, a za bardzo wierzy w swoje zdolności, żeby prosić kogokolwiek o jakąkolwiek radę. A że był to akurat jasnowidz, pewnie nie pytała go o jakieś bzdety typu: kiedy znajdzie stówę na chodniku albo jakie są numery wygrywające w następnej kumulacji.
Chwila...
Schylił się, wyciągnął rękę w stronę siedzącego po prawej za Yen Kanno, by nie tyle, co go zaczepić, a zwrócić jego uwagę samym ruchem. Gdy czarodziej wychylił się nieznacznie do tyłu i posłał mu pytające spojrzenie, bóg rzucił:
— To wy nie macie przedmiotów, które przewidują przyszłość?
Kanno popatrzył na młodszą siostrę, potem znów na Raouna, wystawił dyskretnie za krzesło rękę, gestem nakazał mu się zbliżyć. Tamten posłusznie wykonał polecenie. Wstał, przeniknął przez fiołkowowłosą, w ten sposób skracając dystans między nim a czarodziejem.
— Żeby rzucić na obiekt zaklęcie, trzeba wpierw je znać — szepnął do niego Kanno.
— Aaaaa. — Wolno przytaknął. — Ma sens.
Powrócił na swoje miejsce.
Rodzinka skończyła zupę (oczywiście poza ciotką), przyszła więc pora na danie główne.
— Niestety musicie trochę poczekać — przeprosił pospiesznie ojciec. — Obawiam się, że mięso jeszcze się nie upiekło. Proponuję kilkuminutową przerwę.
Nikt nie skomentował jego słów. Matka posłała mu zażenowane spojrzenie, reszta z kolei wyglądała, jakby w duchu odetchnęła z ulgą. Raoun znów się zbliżył do Kanno, zaproponował wyjście na chwilę z jadalni.
Yen dostrzegła kątem oka ruch z prawej. Odwróciła głowę, ujrzała wstającego brata. Spytała go, gdzie idzie; gdy tamten odpowiedział, że do toalety, sama postanowiła podkraść mu pomysł, mówiąc, że zaklepuje tę na górze. Tak dwójka z rodzeństwa wymknęła się z jadalni.
Kanno wszedł do łazienki, zamknął za sobą drzwi. Odkręcił kran, zaczął myć ręce. Za nim do pomieszczenia przeniknął Raoun.
— Woah. — Rozejrzał się dookoła. — Tak duża jak twój pokój dzienny! Tutaj to się inaczej żyje! — Pokiwał głową. — Czemu się wyprowadziłeś?
Ponieważ czarodziej nie mógł go dostrzec w odbiciu dużego lustra, zmuszony został popatrzeć za siebie, żeby móc mu posłać krytyczne spojrzenie. Bóg od razu zrozumiał przekaz.
— No tak.
Z nieznanego nikomu powodu poczekał, aż blondyn skończy myć ręce.
— Masz naprawdę wyboistą rodzinkę — przyznał. — Tak się trochę przyjrzałem innym i hoho! — Skrzyżował ręce na piersi. — Ale najlepsza jest babka: totalnie wywalone na wszystko, ona tu przyszła tylko zjeść.
Choć jeszcze nie zaczęli drugiego dania, Raoun zdążył zauważyć, że babkę kompletnie nie obchodziło to, co inni mówili. Siedziała sobie w ciszy i powoli jadła, okazjonalnie wykorzystując nieuwagę reszty na wyciągnięcie sztucznych zębów, żeby wydłubać resztki pokarmu. Normalnie jakby sama tam była. Że też udawało jej się ignorować te wszystkie nieprzyjemne teksty. Może niedosłyszała...
Hm, nie, jednak jedna osoba czasami na nią spoglądała, dokładniej mąż Iviyi. Jeśli przypatrywał się jej w odpowiednich chwilach, to zagadka, dlaczego na pewien moment przestał jeść, właśnie się rozwiązała.
— Babcia już wystarczająco się na to wszystko napatrzyła — skomentował Kanno, wycierając dłonie w ręcznik. — Ja mam tylko trzydzieści lat, a tak samo staram się to wszystko ignorować.
— To dlaczego tu w ogóle jesteś? — Raoun uniósł brew.
— Z tego samego powodu, co babcia.
— Fakt.
Właśnie, jak tylko przyjdzie pora na danie główne, bóg będzie musiał sam coś zjeść. Jak tak obserwował innych, to przy okazji zastanowił się, kogo by tu opętać. Niektórych musiał z góry odrzucić, ale w końcu wybrał swój cel.
Kanno poprawił przy lustrze swoją koszulę. Gdy upewnił się, że wygląda w porządku, skierował się do wyjścia na korytarz.
— Już idziemy? — zapytał Raoun.
— Jak chcesz, mogę cię jeszcze trochę oprowadzić — odparł tamten.
— O tak!
Czarodziej otworzył drzwi, opuścił pomieszczenie. Akurat w tym momencie dostrzegł zmierzającą w jego kierunku, będącą już blisko ciotkę. Kobieta przyjrzała mu się uważnie, wydęła lekko usta.
— O, właśnie wychodzisz — to powiedziawszy, wyminęła go, przeniknęła przez Raouna i weszła do łazienki.
Zamknęła za sobą drzwi, Raoun podążył za nią wzrokiem.
— Tak przez chwilę poczułem się niekomfortowo — rzekł, choć dobrze wiedział, że komfortu jako-tako w tej formie nie odczuwał.
Aż takie wrażenie robiła na innych ciotka. Cóż, przynajmniej nie musiała się martwić, że ktokolwiek lub cokolwiek ją opęta.
Kilka minut później wszyscy z powrotem siedzieli przy stole. Każdy z dorosłych zaczął sobie nakładać jedzenie, poza Iviyą, która wpierw zajęła się dziećmi. Pokroiła ziemniaki oraz pieczeń na talerzu Laury, spojrzała na Finze'a i uniosła brwi.
— Sam sobie nakładasz? — zapytała.
Dokładnie w tej chwili Finze zastygł w absolutnym bezruchu. Z dobre kilka sekund tak trwał, w końcu powoli przeniósł wzrok z dźgniętego widelcem kawałka pieczeni na Iviyę. Powoli zaczął zabierać sztuciec, lecz mięso nie chciało puścić, więc nieco spanikował. Zaczął lekko nim trząść w nadziei, że się ześlizgnie z powrotem na półmisek.
Iviya wzięła nieco głębszy wdech.
— Kochanie, pomóż Finze'owi — zwróciła się do męża.
— Już — odparł Herard.
Sprawnym ruchem zabrał z małej rączki widelec i nałożył pieczeń na jego talerz. Gdy dokładał ziemniaki, Finze przygryzł dolną wargę. Popatrzył na siedzącego po drugiej stronie stołu Kanno, który, cały ten czas go obserwując, westchnął ciężko. Potarł palcami oczy; Yen dostrzegła ten ruch, zwróciła na siebie jego uwagę i ruchem spytała, co się stało. On jedynie pokręcił głową, a następnie wrócił do jedzenia.
Gdy Herard skończył nakładać synowi jedzenie oraz pokroił ziemniaki wraz z mięsem, Finze delikatnie zatańczył na krześle, jego źrenice błysnęły na sekundę białym światłem.
Jemy!
Oczywiście, co to byłby za posiłek, gdyby nikt nie zabawiał nikogo rozmową? Szczególnie w takim gronie.
— Yen, jak tam w ogóle studia? — aż dziwne, że to pytanie padło z ust ciotki. — Będziesz musiała zmienić nazwisko?
W normalnej rodzinie pytanie to mogłoby poniekąd nawiązywać do wzięcia ślubu. Tutaj jednak nazwisko Avoir było tym rodowym – zmiana go oznaczała spadek w hierarchii, jeśli nie całkowitą degradację. Dlatego właśnie Yen niezwykle się zaperzyła; aż sztućce odłożyła. Na szczęście Kanno w porę ją uspokoił, do tego stopnia, że dziewczyna mogła z czystym sumieniem odpowiedzieć:
— Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, jak tam studia, to czemu sama na żadne nie poszłaś?
Raoun w ostatniej chwili powstrzymał się przed pochwaleniem jej. Zamiast tego zaczął wsuwać obiad niczym popcorn do dobrego seansu.
Ciotka niemal zachłysnęła się powietrzem. Potrząsnęła głową, jak gdyby albo chciała w ten sposób zarzucić kosmykiem i tak spiętych z tyłu włosów, albo pozbyć się myśli, która pojawiała się w jej mózgu raz na dziesięć minut.
Straszliwie jednak próbowała nie przegrać z młodą, ponieważ wyprostowała się (aczkolwiek dalej była wyraźnie napuszona) i spróbowała wyglądać na nieprzejętą niemiłą odpowiedzią.
— Skarbie, ja się tylko o ciebie troszczę. — Trochę nie na miejscu stwierdzenie.
— Tak samo, jak o swojego męża, któremu pomogłaś odejść z tego świata — burknęła wtem babka.
Przy stole nastała grobowa cisza. Raoun z wrażenia aż się zakrztusił ziemniakiem. Zaczął kaszleć, nie mogąc znieść nieprzyjemnego uczucia wyskoczył z ciała Finze'a, zostawiając oszołomionego dzieciaka na pastwę losu. Iviya w panice zerwała się z krzesła, lecz jej mąż był szybszy. Wstał, wziął chłopca na ręce i, przepraszając, zabrał go do łazienki. Z pewnych przyczyn Laura zeskoczyła na podłogę, po czym pobiegła za nimi.
Kanno popatrzył na boga, westchnął cicho. Tamten uciekł wzrokiem gdzieś na bok, jego usta przemieniły się w długą, wąską kreskę.
Ciotce niemal szczęka odpadła na komentarz babki.
— Powinnaś mieć zażalenia do tej dwójki! — Ruchem głowy wskazała siedzącego obok Kanno oraz Yen, chcąc za wszelką cenę zmienić temat.
Babka jednak udawała, że nic nie słyszy – wróciła do jedzenia. Widząc to, ciotka puściła na nią focha i w dziwny sposób poprawiła swoją pozycję. Przełknęła ślinę, niezdolna do skrytykowania swojej rodzicielki postanowiła się uczepić siostry.
— Widzę, Sheryllo, że tobie to tylko jedno dziecko się udało — prychnęła do pani domu.
Matka trójki nie wyglądała na zadowoloną tą wypowiedzią.
— Najpierw musisz mieć swoje dzieci, żeby się czepiać cudzych — odpowiedziała.
— Wolę nie mieć ich wcale niż mieć pyskatą córkę i syna schizofrenika.
I wtedy wzrok wszystkich przeniósł się na Kanno.
Blondyn przerwał jedzenie, popatrzył po wszystkich. Jego lewa brew drgnęła.
Wyglądał na spokojnego, lecz Raoun znał go już na tyle, że potrafił dostrzec ukryte emocje. Czarodziej nie wiedział, o co ciotce chodziło, ale po brwiach pokazał, że miał pewne obawy. Z czym związane, to już trudno było określić. Bóg jednak wyczuł ciężką aurę, jaka zawisła nad stołem.
Teraz mu nie było do śmiechu.
— Schizofrenika? — powtórzyła za ciotką Iviya, głos jej zdradzał zmartwienie.
— Gdy szłam do łazienki, usłyszałam, jak mówi tam do siebie — wytłumaczyła pospiesznie tamta. — Na pewno ma jakieś urojenia!
Ojciec popatrzył na syna wzrokiem pełnym obawy.
— Jesteś chory? — zapytał.
Nerwig był jedną z tych osób, które nie wiedziały o specjalnej zdolności Kanno. Matka pilnowała, żeby to zostało między nią a synem (pomińmy, że siostry znały już prawdę od samego brata). Może właśnie dlatego głowa rodziny wyglądała na niezwykle poruszoną, kiedy wstała z krzesła tak gwałtownie, że mebel niemal się przewrócił do tyłu.
— Nie możemy rozmawiać o czymś normalnym? — wycedziła głośno.
— Kiedy to bardzo ważna sprawa! — odpowiedziała z udawanym przejęciem ciotka. — Jeśli Kanno coś dolega, musimy o tym wiedzieć!
— Lepiej się zastanów, czy chcesz udawać troskliwą ciotkę, czy zatruć resztę swojej rodziny — ponownie wtrąciła się babka, lecz tym razem brzmiała na złą.
Kanno siedział cicho. Yen spojrzała na niego, postanowiła przejąć inicjatywę.
— Jemu nic nie dolega! — zawołała głosem pełnym emocji.
— Ach, tak? — Ciotka najwyraźniej się nie poddawała. — To co on w takim razie robił w tej łazience? Rozmawiał z duchami?
— Perbora! — krzyknęła matka.
— Ha, czyli jednak! — Klasnęła w dłonie. — Wiedziałam, że on nie jest normalny! Och, Sheryllo, moje najszczersze kondolencje, taka przykrość cię dotknęła...!
— STOOOOOOOOP!
Do głośnego na całą jadalnię, jeśli nie dworek, wrzasku dołączyło uderzenie w stół, mocne do tego stopnia, że naczynia i sztućce zabrzęczały. Wszyscy przy stole zamarli, jak jeden mąż spojrzeli na Kanno.
Czarodziej stał z dłońmi na blacie, wpatrywał się w całą rodzinę (z pominięciem Yen, Iviyi oraz babki) oczami pełnymi furią. Zza rogu wyłonił się Herard, lecz powstrzymał siebie i swoje dzieci przed wejściem.
— Naprawdę nie dziwię się, że nikt nie chce tutaj przyjeżdżać! — zaczął Kanno głosem przeciekającym gniewem. — Kwas żołądkowy jakimś cudem wam przeżarł mózgi? Człowiek chce sobie spokojnie żyć, to się nie da, bo toksyczna rodzina włazi do dupy! Specjalnie się poświęcił, wziął dzień wolny, żeby tu przyjechać, a bliscy tak go traktują! O ile w ogóle można was bliskimi nazwać! Jak tak bardzo lubicie wytykać wady, to zajmijcie się sobą! Wtedy będziecie mieć zajęcie na całą wieczność!
Pozostali trwali w absolutnej ciszy, z ogromnym wręcz szokiem wymalowanym na twarzach wpatrując się w młodego blondyna. Yen zmierzyła brata wzrokiem, z pewnym wahaniem położyła swoją dłoń na jego; tamten jednak jednym ruchem ją strącił, mówiąc:
— Nie skończyłem.
Wskazał palcem ciotkę.
— Ty — przez ten krótki moment miał morderczy ton. — Gdyby napisać o tobie biografię, trafiłaby ona do ksiąg zakazanych. Każdy po przeczytaniu jej rzuciłby się z mostu! Jeśli ktokolwiek złożyłby cię w ofierze bogom, nastałby koniec tego świata! — Rozłożył teatralnie ręce, ruchem zakreślając skalę katastrofy. — Jak umrzesz, to dopilnuję tego, żeby twój duch nigdy nie przeszedł do następnego życia!
Wszyscy z przerażeniem wpatrywali się w Kanno. Matka zacisnęła na sekundę dłoń w pięść. Zwilżyła językiem usta.
— Kanno... — zaczęła.
— Ty nie jesteś lepsza! — zwrócił się do niej. — Widać, że jesteście siostrami! Rozmowa między wami jest tak bezrozumna, że słuchając jej, tracę szare komórki w czasie rzeczywistym! Szkoda tylko, że one nie mogą przejść do was, może byście w końcu dostały tę jedną, która by was sprowadziła na ziemię!
— Kanno... — odezwał się ojciec.
— A ty to kto? — Popatrzył na niego, uniósł brwi. — Ty jesteś obecny na tej sali czy tylko tak ciałem? W ogóle jesteś członkiem rodziny? — Posłał mu przykre spojrzenie. — Odłączyłeś się od reszty ukwiału? Mam cię z powrotem do niego zaprowadzić? A ty! — Wskazał palcem czyszczącą swoją protezę babkę. — Ty jesteś zajebista! Tylko broń czasem swoich wnuków, co? Trochę więcej starań!
Babka nie zareagowała.
Yen patrzyła na brata w istnym szoku. Nie mogła dłużej siedzieć bezczynnie, dlatego złapała go za rękaw koszuli.
— Kanno — powiedziała.
— Jeszcze nie skończyłem.
— Kanno!
Dopiero wtedy czarodziej popatrzył na nią. Zmierzył dziewczynę dokładnie wzrokiem, gdy się wymienili spojrzeniami, zamarł. Chwilę później odwrócił głowę w stronę reszty. W jadalni nastała cisza.
— Czemu się patrzycie na mnie? — zapytał w końcu.
Nikt nic nie odpowiadał. Kanno dalej wszystkim się przyglądał, gdy wtem zdał sobie z czegoś sprawę. Spuścił wzrok, wyciągnął ręce, popatrzył na nie. Otworzył szeroko oczy i usta, momentalnie skamieniał.
OPĘTAŁEM KANNO!!!
Super, pięknie, wspaniale, idealnie! Raoun opętał Kanno! Opętał Kanno! Jak do tego doszło – nie miał bladego pojęcia. W pewnym momencie wstał, podszedł do czarodzieja, jakoś tako zbyt wczuł się w kłótnię... no i tak wyszło. Opętał Kanno!
Nie sposób jednak panował w jego umyśle, a sam fakt, że w ogóle się to wydarzyło. W końcu co jak co, ale Kanno był ostatnią osobą, którą bóg powinien opętać. Naprawdę, już prędzej przejąłby kontrolę nad ciałem innego bóstwa. Kanno to była zupełnie inna kwestia. Na Najwyższą Złotą Boginię Pramatkę, przecież jak się czarodziej dowie, to go zabije! Wyśle w mroczne Zaświaty albo odmęty piekła, dopilnuje, by bóg nigdy więcej nie ujrzał światła dziennego!
— Kanno, wszystko w porządku? — usłyszał.
Zamrugał parę razy, popatrzył na stojącą po przeciwnej stronie stołu Iviyę.
— Jesteś blady — zauważyła kobieta.
Raoun uciekł wzrokiem, nerwowo zacisnął dłonie w pięści.
Skup się, nie możesz tego bardziej zrujnować!
Odchrząknął cicho, zakrył emocje pod maską spokojnej miny.
— To tyle, co miałem do powiedzenia — rzekł. — Miło było, ale jednak nie.
Odsunął bardziej krzesło, minął je i wyszedł z jadalni. Rodzina odprowadziła go wzrokiem, gdy zniknął z ich oczu, wymienili się spojrzeniami, lecz nikt słowem się nie odezwał.
Raoun w ostatniej chwili zabrał z wieszaka płaszcz, założył na siebie i wyszedł na zewnątrz. Odszedł na kilka kroków, zatrzymał się, przygryzł dolną wargę.
Opętał Kanno, opętał Kanno! Do większej tragedii nie mogło dojść! Już widział siebie rozpadającego się do poziomu atomów, które następnie się rozpraszają. Umrze całkiem, całkiem umrze, zniknie z tego świata, z tego świata zniknie! Jeśli teraz magicznym cudem nie objawi się przed nim Pramatka, to popadnie w obłęd.
Pramatka się nie objawiła.
Dobra, co teraz? Nie miał pojęcia, jaki krok poczynić następny. Cóż, wypadałoby opuścić ciało blondyna, ale wtedy przyjdzie kolej na wyjaśnienia, a tego to już nie przeżyje. Z drugiej strony nie mógł zwlekać. Zabranie czarodzieja do domu wydawało się jeszcze gorszą opcją. Czyli musiał wyskoczyć.
Okej, na trzy: raz, dwa...
Dwa i pół...
Dwa i trzy czwarte...
Dwa i cztery piąte...
— Okej, trzy! — wydusił z siebie.
Wyskoczył z ciała, stanął obok. Kanno zachwiał się lekko, lecz szybko odzyskał równowagę. Zamrugał kilkukrotnie, pospiesznie się rozejrzał. Nie potrafił ukryć zdziwienia oraz pewnego zagubienia. Popatrzył na boga.
— Słuchaj, już wszystko wyjaśniam! — Raoun wyciągnął przed siebie ręce w geście uspokajającym. — Nie mogłem patrzeć, jak twoja rodzina cię atakuje, więc się bardzo przejąłem, a wiesz, jak to ze mną jest, że mówię różne rzeczy i odpowiadam na teksty innych, mimo że w zasadzie nikt mnie nie słyszy, no ale pod wpływem emocji podszedłem do ciebie, żeby cię bronić, ale coś się wydarzyło, nie wiem dokładnie, co i jakimś cudem cię opętałem, a nim zdałem sobie z tego sprawę, powiedziałem twojej rodzinie, co o niej sądzę i no... — zakończył swoją audycję na najszybszego rapera roku.
Kanno stał, spoglądał na niego. Milczał przez solidne kilka sekund; ostatecznie głośno westchnął, pocierając palcami wewnętrzne kąciki oczu.
— Coś ty najlepszego narobił? — zapytał.
Jego głos o dziwo nie pokazywał wściekłości. Nawet złości. Kanno brzmiał na wielce zażenowanego... lecz Raoun jakoś tego od niego nie czuł.
Tak czy owak, było bogu strasznie głupio. Gdyby był uważniejszy i nie dał się ponieść emocjom, od razu zauważyłby, że opętał Kanno, ba, do czegoś takiego to by nawet nie doszło. A tak to sprzedał jego rodzinie taką laurkę, że czarodziej już chyba całkiem zostanie z niej wykluczony. Jeszcze każą mu zmienić nazwisko, a wiadomo już, co to oznaczało. I to wszystko przez Raouna. Jak zwykle narobił bałaganu, tyle że tym razem nie dało się go tak po prostu odkręcić. Najprawdopodobniej zostawił rysę na resztę trwania rodu Avoir.
Spuścił wzrok na ziemię, nie będąc w stanie spojrzeć tamtemu w oczy.
— Kanno, ja... — chwilę milczał — bardzo przepraszam. Jestem okropnym bogiem. Choć nigdy nie byłem najlepszy w relacjach z innymi, powinienem pomagać przynajmniej swoim wiernym... A ostatnio w ogóle tego nie robię. — Przestąpił z nogi na nogę. — A jeśli nie wiernym, to chociaż tym, którzy dla mnie coś znaczą. A zwaliłem totalnie. Najwyraźniej zasłużyłem na taki los. — Spojrzał na swoje częściowo przeźroczyste dłonie.
Kanno obserwował go, nie odzywał się; poruszył ręką, ale poza tym nic nie zrobił. Oboje więc tak stali w ciszy, którą zakłócał jedynie szum drzew.
Minęła dobra chwila, czarodziej otworzył usta, lecz dokładnie w tym momencie usłyszeli:
— Kanno.
Jak jeden mąż odwrócili się, spojrzeli na wychodzącą z dworku Iviyę. Kobieta podeszła do brata, poprawiła beżowy płaszcz, jaki na siebie w pośpiechu narzuciła. Spojrzała na twarz blondyna, widząc jego smutne spojrzenie, spuściła brwi. Wyglądała na naprawdę zmartwioną.
Widać, że Iviya, w przeciwieństwie do większości, była prawdziwą członkinią rodziny. Nie mogła tak po prostu zostawić młodszego brata, więc ignorując wszystko i wszystkich pobiegła za nim.
— Kanno — zaczęła — nie przejmuj się tym, co mama mówi. Wiesz, że ona jest... — Po krótkim zastanowieniu wzruszyła ramionami. — Cóż, konserwatywna i nic już nie zmieni jej poglądów. A na ciotkę tym bardziej nie zwracaj uwagi. Nadal nie wiem, jak to się dzieje, że ona co roku tu przyjeżdża.
— Ja też — przyznał Kanno, a po chwili dodał: — Nasza rodzina jest nieźle popieprzona, nie?
Iviya popatrzyła na niego, ze smutnym uśmiechem przytaknęła.
— Tak.
Między rodzeństwem zapadła cisza. Wiatr powiewał ich włosami, blond kosmykami Kanno i ciemnymi Iviyi. Raoun stał z boku, ukradkiem ich obserwował.
— Właśnie, mam coś dla ciebie — przypomniała sobie siostra.
Sięgnęła ręką do kieszeni. Wyciągnęła z niej prosty pierścień, który wręczyła bratu.
— Wcześniej ci go nie dałam, bo pomyślałam, że może jednak nie potrzebujesz — wytłumaczyła.
Kanno przyjął obiekt, obrócił go w palcach.
— Jaki ma efekt? — spytał.
— Sprawia, że nie widzisz ani nie słyszysz duchów, zjaw, demonów i innych podobnych bytów.
Usłyszawszy te słowa, Raoun uniósł brwi. Oczekiwał, że blondyn spojrzy na niego, lecz tego nie zrobił. Widząc to, skrzywił się, spuścił głowę. Przygryzł dolną wargę. Niezręcznie wsunął dłonie do kieszeni swojego płaszcza.
Iviya spojrzała na pierścień, miała pogodną, acz dalej smutną minę. Splotła palce dłoni, zaczęła bawić się kciukami.
— Musi być ci ciężko — powiedziała. — Pewnie jak jakiś zmarły zauważy, że go widzisz, to chce, żebyś spełnił jego prośbę. Z tym jednak będziesz mógł wieść normalne życie. — Ruchem głowy wskazała prezent.
Kanno popatrzył wpierw na nią, potem na pierścień. Z dobrą chwilę mu się przyglądał.
To była dla niego szansa. Tyle lat borykał się z umiejętnością widzenia niematerialnych; przez matkę musiał tylko mocniej ją w sobie dusić. Dopiero niedawno rodzeństwo się o niej dowiedziało, wpierw Yen, potem Iviya. Starsza siostra coś mówiła, że poszuka rozwiązania. I teraz mu je wręczyła. Nie był to żaden rodzinny artefakt, lecz jak dobrze ją znał, pewnie przeszukała wszystkie biblioteki, żeby zdobyć odpowiednie zaklęcie. Naprawdę się poświęciła.
Ponieważ nikomu innemu nie mówił o zdolności, zdarzało się, że nieznające go dobrze osoby odbierały jako kogoś zimnego, ignoranckiego. Nie spoglądał na nich, gdy się mijali na ulicy, na początku nie reagował na próby zwrócenia uwagi. A on robił to, żeby przypadkiem nie odpowiedzieć jakiemuś duchowi, który szuka kontaktu z kimś, nie wpaść do przygotowanego przez niego kociołka przeminiętego życia i przy okazji stać się wariatem wśród osób normalnych.
Jakiś czas zwlekał z odpowiedzią, lecz wreszcie złapał dłonie siostry i schował w nich amulet, mówiąc:
— Dziękuję, ale odmówię.
Usłyszawszy te słowa, Raoun zamarł.
Czy... Kanno właśnie zrezygnował z przyjęcia amuletu, dzięki któremu nie widziałby duchów?
Gdy się poznali, któregoś dnia czarodziej wyjawił Raounowi, że nie przepadał za swoją specjalną zdolnością. Nie tylko potrafiła mu przeszkadzać w życiu codziennym, ale też jeszcze bardziej popsuła relacje z rodziną. Matka zawsze się wzburzała niczym ocean w czasie sztormu na każde wspomnienie o niematerialnych. Bardzo nie lubiła tego, że jej syn zajmował się szamanizmem. Wydawała się jednak nie rozumieć, że Kanno nie widział duchów, bo parał się tą magią, a parał się tą magią, ponieważ widział duchy.
Kiedy więc powiedział nie swojej siostrze, bóg poczuł coś w sobie. Jego twarz zrobiła się dziwnie smutna, choć dało się stwierdzić, że nie był to smutek... a swego rodzaju wzruszenie.
Czarodziej popatrzył przelotnie na niego, w tym momencie Raoun ubrał możliwie jak najbardziej naturalną minę.
Tymczasem Iviya przyjrzała się dokładnie bratu.
— Jesteś pewien? — spytała powoli.
Kanno powrócił na nią wzrokiem, przytaknął.
— Tak. Uważam, że nie bez powodu mam taką zdolność. Jeśli nie chcę, żeby mi przeszkadzała, muszę ją po prostu dobrze wykorzystywać.
Kąciki jego ust wykrzywiły się lekko do góry.
Raoun otworzył szeroko oczy.
— Czy to jest uśmiech?! — zachłysnąłby się powietrzem, gdyby miał ciało.
Kanno nie uśmiechał się często. Nie był wcale gburowaty ani pochmurny, to fakt, co więcej, potrafił określić momenty, w których czuł się dobrze, lecz wolny dzień, dobra kawa czy znalezienie drobnych w kieszeni zostawionej na rok kurtki nie były powodem do uśmiechu. Nie potrafił ujawnić małego szczęścia, więc niektórzy odbierali go jako pozbawionego emocji. Szefowa z pracy nazywała go robotem.
Dlatego właśnie ruch ten twarzy, choć drobny, w rzeczywistości wiele znaczył.
Widząc usta brata, Iviya również się uśmiechnęła.
— Rozumiem — odpowiedziała lekko. — Czy będę mogła w takim razie zdjąć zaklęcie? Taki pierścionek mógłby się do czegoś innego przydać.
— Jasne, nie będzie mi on potrzebny — odparł pogodnie czarodziej.
— Świetnie! Może uda mi się zakląć go tak, żeby uspokajał mamę.
Zakryła dłonią śmiech. Kanno zaś cicho parsknął.
— O, a może chciałbyś, żeby w razie czego cię ochronił przed niematerialnymi? — zaproponowała wtem siostra.
Słysząc to, zmrużył krytycznie brwi, lecz widać było, że po prostu się droczył.
— Potrafię sam się obronić.
— No dobrze. — Wsunęła zgrabnie pierścionek do kieszeni. — Ale nie zostałeś szamanem? — Popatrzyła trochę wymownie, acz niezbyt poważnie na brata. — Mamie by się to nie spodobało.
— Kiedy ona do jasnowidza poszła! — usłyszeli.
Do grupki podeszła Yen. Machnęła ekstrawagancko swoim kardiganem, przyjęła teatralnie przejętą minę.
— Wielka i wspaniała Sherylla Avoir udała się do jasnowidza po radę! — Zaśmiała się głośno. — Nie mogę się doczekać, jak wypytam bliźniaki o szczegóły!
Fiołkowowłosa miała zdecydowanie lepszy humor niż wcześniej. Przy stole bez problemu można było określić, że od środka rozsadzały ją zaczepki oraz teksty rodziny. Dziwne, że ona sama nie wybuchła. Raoun był prawie pewny, że to była zaledwie kwestia czasu. A jednak wytrzymała. Cóż, nie pierwszy raz przyjechała na zjazd. Zapewne już ród przeżył jej wybuch. Kto wie, może wydarzyło się to w poprzednim roku?
— Nie zapomnij podzielić się nimi. — Kanno porozumiewawczo szturchnął młodszą siostrę w ramię, posyłając jej delikatny uśmiech.
— Jasne — odparła tamta. — Jeśli w zamian zdradzisz mi, jak tak ładnie obsmarować rodzinę przy stole. — Wykrzywiła swoje pełne, koralowe usta w zawadiackim uśmieszku.
Kanno skrzyżował ręce na piersi, spojrzał przelotnie na Raouna. Bóg popatrzył w innym kierunku, wyprostował się, udając, że pogwizduje.
— Nie masz czego się ode mnie uczyć — powiedział blondyn, powracając spojrzeniem na Yen. — Jesteś na bardzo dobrej drodze.
— Tylko pamiętajcie, dzieci — wtrąciła się z uśmiechem nauczycielki Iviya — takiej mowy używamy jedynie wtedy, gdy ktoś na to zasługuje.
Reszta rodzeństwa popatrzyła na nią.
— Dobrze — odpowiedzieli chórkiem niczym grupa pierwszoklasistów.
Cała trójka się zaśmiała.
Chwilę jeszcze rozmawiali, po czym przyszła pora na pożegnania. Przytulili się nawzajem, Iviya kazała Yen pozdrowić swoich przyjaciół, zaś Kanno częściej dzwonić. Młodsza dwójka z rodzeństwa udała się do samochodu. Kanno zajął miejsce kierowcy, Yen pasażera z przodu, Raoun zaś przeniknął na tyły. Gdy byli gotowi, pojazd ruszył. Odjeżdżając, pomachali jeszcze wszyscy odprowadzającej ich wzrokiem Iviyi; nawet bóg, którego kobieta nie widziała.
Wyjechali z terenu dworku, Kanno spojrzał w lewe lusterko.
— Na pewno nie chcesz zostać? — spytał Yen. — Mogę jeszcze zawrócić.
— Okej, ale ty ze mną tam wracasz — odpowiedziała śmiertelnie poważnie siostra.
Brat nieco przyspieszył.
Przez całą drogę powrotną rodzeństwo rozmawiało ze sobą na wszelakie, niepowiązane z rodziną tematy. Trochę żartowali, trochę się przekomarzali, lecz ostatecznie byli w lepszym nastroju, niż mogło się wydawać. Raoun w ciszy obserwował ich z tylnego siedzenia, w pewnym momencie odchylił nieco głowę do tyłu i zaczął wyglądać przez szybę.
Półtorej godziny później zajechali pod mieszkanie fiołkowowłosej. Yen wysiadła, sprawdziła, czy wszystko ze sobą zabrała, na pożegnanie pomachała bratu. Gdy zniknęła za drzwiami klatki schodowej, blondyn ustawił bieg.
Wykorzystując okazję, Raoun prześlizgnął się na przedni fotel, usiadł wygodnie (na tyle, na ile mogła niematerialna istota).
— A może by tak się napić czegoś? — Wykonał dłonią gest przechylania kieliszka, puścił czarodziejowi oczko. — Co ty na to, Kanno? Kumplu mój?
Kanno popatrzył na niego, wyglądał na oburzonego. Raoun zmierzył go wzrokiem, powoli opuścił dłoń i zmarszczył brwi.
— No co? — wydął na moment usta.
Tamten chwilę na niego spoglądał w milczeniu. Wreszcie rzucił:
— Tylko kumplu?
Raoun otworzył nieco oczy. Solidne kilka sekund trwał tak bez najmniejszego ruchu, gdy nagle wybuchł śmiechem. Oparł się o fotel, otarł z oka wyimaginowaną łzę.
— Widzisz to? — zawołał. — Dobrze zrobiłem, że wkroczyłem do akcji!
Kanno pokręcił głową, nie wyglądał jednak na złego.
— Proszę, nigdy więcej mnie nie opętuj, inaczej osobiście wyślę cię do Zaświatów — powiedział tylko.
— Jasne, jasne, powodzenia swoją drogą! — zawołał i znów się zaśmiał. — To, co, chodźmy się napić! Żeby uczcić!
— Co uczcić? — dopytał Kanno.
— Ten dzień!
Usłyszawszy te słowa, czarodziej chwilę na niego patrzył, lecz ostatecznie uśmiechnął się lekko. Powoli spuścił nogę ze sprzęgła, dodał gazu i wyjechał autem na drogę.



BONUS

Pole kwiatowe

Członkowie: Fiołek, Lilia i 3 więcej...


Zjazd rodzinny tradycyjnie był porażką


Zawilec
Opowiadaj, jak było?


Lilia
Opowiadaj, opowiadaj!!


Jak zwykle wszyscy się pokłócili, a
na koniec Kanno wybuchł

Co w sumie mnie zdziwiło trochę


Lilia
Kanno wybuchł?????

Jak to??????


Rodzinka go przyszpiliła, aż w końcu
nie wytrzymał

Ale nieźle im nagadał, aż wszystkim
szczęki opadły!

Nawet głos podniósł co do niego
niepodobne!

Krzyknął ,,STOP" i wszyscy zamarli

Byłam mega zdziwiona, ale w duchu
chciało mi się śmiać!!


Wrzos
Ej, ale to serio niepodobne do niego

Z tego, co opowiadasz, jest
przeciwieństwem mojego brata


Zawilec
Musiały go naprawdę urazić słowa
rodziny... Mam nadzieję, że nie będzie
go to długo dręczyło. Na takie osoby
nie powinno się poświęcać czasu.


Co ty, on nie jest taki, żeby się
przejmować, przynajmniej nimi

Pewnie mu aż przeszło, jak się tak na
nich wyżył

Więc będzie dobrze


Lilia
Szczerze mówiąc dziwię się, że
dopiero teraz to zrobił, ja bym dawno
im wszystkim powiedziała, co o nich
myślę

Pomijając Iviyę

Właśnie, pozdrowiłaś ją ode mnie?


Tak, tak

Ona również pozdrawia!


Lilia
Yayyyyy!


Właśnie, @Wrzos dowiedziałam się, że
moja matka u was była


Wrzos
Była??


Podobna do mnie, ale starsza i brzydsza

Pewnie przyszła z tą swoją nader ozdobną
spinką we włosach


Wrzos
Czekaj, spytam Cheoryeona


Zawilec
Chwila, twoja matka była u
jasnowidza?


Co nie, sama się zdziwiłam

Nie pomyślałam nigdy, że mogłaby pójść


Wrzos
Ej, co jest, była


Lilia
BYŁA?????????


KIEDY


Wrzos
W zeszłym tygodniu


Zawilec
Cooooooooooooooooo?


Co mówiła?


Lilia
Co na to Cheoryeon???


Czy była wystarczająco zdesperowana?


Wrzos
Nie


Lilia
XDDDDDDDDDDD


WIEDZIAŁAM


Wrzos
Ale Cheoryeon zrobił dla niej
czytanie przyszłości

Powiedziała mu coś o dziedziczeniu
majątku, więc uznał, że to ważne

Ale zamiast tego zobaczył kłótnię
przy stole


Lilia
Ach...


Zawilec
Ale kazał jej więcej zapłacić, nie?


Wrzos
No tak, tak

Co ty, kasa musi się zgadzać


Nie powiedział ci wcześniej o kłótni?

Tak to bym się przygotowała mentalnie


Wrzos
Twoja matka go popędzała, więc
nie zdążył rozpoznać twarzy w
wizji


Zawilec
Czemu mnie to nie dziwi...


Woah to naprawdę była moja matka...


Lilia
Ale Yen ma farbowane włosy, nie
połączył kropek?


Wrzos
Yen nie jest jedyną osobą w Novendii
z takim kolorem

Tak powiedział brat

To jego słowa


Zawilec
Ja tam bym się przyczepił, że matka
Yen nic z tym nie zrobiła

Przecież wiedziała, że będzie kłótnia


Lilia
W sumie racja


Ja tam się nie dziwię, że nic z tym nie
zrobiła

Pewnie nawet nie pomyślała, że to ona
jest jednym z głównych powodów
kłótni


Lilia
To co, rozmowa wideo?


Rozmowa wideo


Zawilec
Rozmowa wideo


Wrzos
Rozmowa wideo


Lilia rozpoczął(-ęła) rozmowę, która trwała 4 godziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz