Koła roweru leniwie kręciły się po brukowanej uliczce, właściciel różowej strzały ledwo co trzymał kierownicę jedną ręką, palce lekko muskały gumową rączkę. Ze słuchawek leciała melodia popowego klasyka, sielska i kojąca, łagodna dla skacowanej głowy. Pojazd to odbijał się od jednego krawężnika, to od drugiego, okazyjnie przejeżdżające samochody musiały czekać, aż blondyn wyrówna tor jazdy, da im przestrzeń do przejechania. Kierowcy nie omieszkali podzielić się z nim gestem mówiącym więcej niż tysiąc słów, na co odpowiadałam im tym samym, z cieniem zmęczonego uśmiechu.
Gdyby cokolwiek to zmieniło, pokazałby także środkowy palec słońcu. Nie było nawet tak ciepło, ale niebo było przejrzyste, ani jednej chmurki, zapraszając niemiłosierne promienie do drażnienia jego cierpienia. Przednio się bawił poprzedniego wieczoru z Virgilem i paroma jego znajomymi, zaprosili go do jakiegoś baru specjalizującego się w wysokoprocentowych piwach sprowadzanych za granicy, takich ciemnych i ciężkich, grzechem więc byłoby im odmówić. Dante miał jednak paskudną tendencję do dobijania się po takich wypadach, wychylając w wannie jeszcze po jednej butelce szampana, czasami nawet więcej, co było ostatnim gwoździem do trumny następnego ranka. Za każdym razem sobie powtarzał, że już więcej sam w domu nie będzie pił po powrocie z imprezy i za każdym razem popełniał dokładnie ten sam błąd.
Choć poruszając się dwa razy wolniej niż zwykle, znajoma witryna utrzymana w starodawnym stylu ukazała się w końcu jego oczom. Mieszczący się pomiędzy dwoma kamienicami zakład krawiecki „Guziki w Herbacie” zapraszał przytulnym wnętrzem, nostalgicznym i aż do bólu czystym. Obite zieloną tkaniną fotele były równie mocno uwielbiane przez klientów, co drzemiący spokojnie przy drzwiach maine coon, jasnoszara kulka o żółtawych oczkach, inteligentnych i ciekawskich. Szpilka, bo tak się ów zwierz nazywał, podniosła zaspany łepek, gdy Dante mocował się z zapięciem roweru. Śledziła wzrokiem mężczyznę, aż się nie zbliżył do wejścia, przepuścił opuszczającą właśnie przybytek młodą kobietę. Swoim zwyczajem uśmiechnął się do niej filuternie, skomplementował fikuśny makijaż, wywołując na jej twarzy wykwit rumieńca.
— Dante — dobiegło ze środka, odwrócił wzrok od oddalającej się klientki. — Dante, chodź no tu, przeczytaj tego maila.
Erwin Kuttner, jego szef i nieugięty perfekcjonista, opierał się skrzyżowanymi ramionami o ladę, spod krzaczastych brwi obserwował hybryda niczym swój kot, lustrując postać od góry do dołu. Zadzwonił dzisiaj rano do spóźnionego już blondyna, chcąc się upewnić, czy na pewno zobaczą się dzisiaj w pracy, mieli jakąś sprawę do przegadania. Kuttner był dość rzeczowym człowiekiem, działającym bardziej głową niż sercem, nie tolerując wszelkich niedociągnięć. Jako krawiec i właściciel zakładu zasłynął ze swojej uwagi dla szczegółów, czy to chodziło o porządek w zamówieniach i ilościach, jakie mogą jego pracownicy przyjąć, czy o finezję w zszywaniu garniturów dla poważnych biznesmenów lub zapierających dech w piersi sukniach dla gości weselnych, chcących przytłoczyć pannę młodą. Dlatego Dante, wiecznie spóźniony, z projektami zalegającymi nawet o tydzień za długo, z nigdy niesprzątanym chaosem na miejscu pracy i z pyskatym ryjem co do bardziej denerwujących klientów, był regularnie krytykowany przez swojego gorliwego przełożonego. Prawie każdą rozmowę Kuttner traktował jako możliwość żalenia się na styl pracy hybryda, każdy telefon po umówionej godzinie, na jaką blondyn miał się stawić w zakładzie, jako wypomnienie, że w normalnych warunkach nikt by tyle na niego nie czekał. Więc kiedy konwersacja zakończyła się po ledwie paru słowach niebędących naganą, krawiec zwęszył czający się na horyzoncie problem.
Lecz istniały priorytety.
— Aspiryna — westchnął blondyn głośno. — Aspiryna, Kuttner, a potem jestem cały twój.
Twarz starszego mężczyzny wykrzywił grymas niezadowolenia.
— Znowu ci się zapas w domu skończył?
— Nawet nie wiem kiedy. — Odparł niewinnie Dante, przeczesał włosy dłonią.
Erwin wywrócił oczami, wyciągnął spod lady niewielką saszetkę, poszedł po szklankę wody na zaplecze.
— Ooo, błogosławiony bądź, zbawco mój. — Blondyn pociągnął pierwsze kilka łyków, zanim jeszcze proszek zdążył na dobre się rozpuścić.
— Czy teraz możesz przeczytać tego maila?
— No dawaj go tu.
Szef przekręcił monitor, niedawno zresztą wymieniony na nowszy model, różowe okulary odbijały się w ekranie, wzrok przeskakiwał po małych literkach.
Z niedowierzania musiał przeczytać tekst jeszcze raz.
— Pierdolisz — zaśmiał się, pacnął dłonią o blat. — Żarty sobie robisz.
— Chciałbym — Kuttner wzruszył ramionami — ale sprawdziłem dane kontaktowe do ich managera i wszystko się zgadza. O tym chciałem pogadać. Nie jestem pewny, czy powinniśmy brać to zlecenie.
— O czym ty mówisz? — Dante lekceważąco się uśmiechnął. — Vox Metallica to przebój ostatnich lat, mają rekordowe zyski ze sprzedaży biletów i płyt. I teraz, dokładnie ta sama Vox Metallica napisała do nas, żebyśmy my zrobili im sesję zdjęciową — wziął głęboki wdech, kontynuował. — Czy ty sam na pewno to czytałeś? Poprosili o mnie, żebym to zrobił, bo spodobało im się moje portfolio. Wiesz, jak mi to będzie w papierach wyglądać? I ja mam przepuścić taką okazję?
— Zrobili się polityczni. — Odparł starszy mężczyzna, pokręcił głową. — Jeśli ci najwyżsi szczeblem otwarcie potępią podejście podobne do przekazu ich ostatniej piosenki, do której notabene okładkę masz robić, wszyscy, co z nimi pracują, dostaną rykoszetem. Ta okazja może bardzo szybko odwrócić się przeciwko nam.
— Och Kuttner, bojaźliwy się zrobiłeś na starość. — Blondyn wydymał wargi, poklepał czule ramie przełożonego. Ten spojrzał się na niego z iskrą wściekłości w oczach, zrzucił z siebie dłoń krawca.
— Nie bojaźliwy, tylko ostrożny. — Burknął, zerknął wymownie na pracownika, odwrócił monitor, przywrócił jego ustawienie do pierwotnej wersji. — Nie chce wyciągać nas potem z jakiegoś bagna.
— Jak ja im zrobię stroje, to żadnego bagna nie będzie. — Dante uniósł głowę dumnie, zbyt szybko, syknął z bólu. — Daj mi ten projekt. Nie będziesz żałował.
Kuttner trwał przez chwilę w milczeniu, zamyślił się.
— Normalnie pokłóciłbym się z tobą jeszcze trochę, ale z jedne strony też widzę dużo korzyści w tym dla nas. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, może nam to przynieść świetną reklamę. — Dante zacisnął zwycięsko pięść. — Tylko… Ej! Słuchasz mnie? Dante, masz pracować nad tym, jak mrówka, ma mi szczęka opaść, jak zobaczę efekt końcowy. Ponosimy ryzyko, zgadzając się teraz na tę sesję, więc ma to być genialne. Mają wszyscy to kupić.
— Czasami mam wrażenie, że ty w ogóle we mnie nie wierzysz. — Blondyn cmoknął, szefowi nie spodobał się zawadiacki uśmiech, w jaki ułożyły się jego usta. — Kuttner, to będzie tak dobre, już mam plan.
Niejaki Norbert Goldworthy, człowiek wielu talentów organizacyjnych, prowadził Dantego labiryntem korytarzy w stronę studia nagrań Vox Metallica. Czarne grube obcasy wybijały rytm kroków tego drugiego, ten przyciągający, acz nieco zadziorny półuśmiech nie schodził mu z twarzy. Przez ostatnie dwa tygodnie był w luźnym kontakcie z managerem zespołu, szkicując podgląd ubrań do sesji i wybierając próbki materiałów. Wstępnie zostało zamówione pięć kreacji, mających być kompletnie oryginalnymi i w tematyce nadchodzącego singla. Po drodze trzeba było rozwiązać spór w sprawie fotografa, bowiem Dante zarzekał się, że zna świetnego człowieka pracującego dla jednej z topowych gazet modowych i będą mogli załatwić i promocję, i zdjęcia w jednym. Menager obstawał przy już wcześniej zatrudnianych przez zespół fotografach, ale ostatecznie przystał na propozycje krawca, wysłał wiadomość do właściwej osoby. Ten bez oporów się zgodził, gdy zobaczył, dla kogo sesja ma być, obiecał wcisnąć ich gdzieś w grafik.
— Panie Selachinius — odezwał się w pewnym momencie Norbert. — Chciałbym, żeby miał pan pewną świadomość tego, z kim pan będzie pracował.
Hybrydzie oczy zwęziły się na moment.
— To znaczy?
— Vox Metallica to uparci artyści. — Mężczyzna zerknął przez ramię, upewnił się, że Dante go słucha. — Nawet jako ich manager mam problem, żeby się z nimi dogadać czasami. Liczę, że żadne niesnaski nie będą miały miejsca między wami, a nawet jeśli, to nie zniechęcą one pana do dalszej pracy. Zależy nam na dopięciu do końca wszystkich prac nad singlem w jak najszybszym tempie.
Krawiec zaśmiał się cicho, przechylił lekko głowę w geście pobłażliwości.
— Panie Goldworthy. — Naznaczone syrenią słodyczą słowa powędrowały w stronę managera. — Doskonale rozumiem pana obawy, sam jestem artystą, wiem, że z nami nie ma łatwo. Jestem jednak pewien, że znajdę z zespołem wspólny język. Mnie także zależy na tym projekcie.
Norbert odwrócił się nieco bardziej w jego stronę, skinął mu z lekkim uśmiechem, ramiona nieznacznie się rozluźniły.
Tyle ostatnio czasu spędził w necie, przeglądając zdjęcia zespołu, przyglądając się ich ostatnim sesjom zdjęciowym, biorąc pod uwagę zdanie managera o członkach, że zobaczenie ich na żywo było dużo dziwniejsze, niż gdyby mógł od razu te dwa tygodnie temu się umówić z nim na konsultacje. Taka jednak nie była możliwa, szybko dostał informację zwrotną, że będzie musiał działać intuicyjnie aż do pierwszego spotkania, potem już jego wizyty były skrupulatnie zaplanowane.
Perkusista był potężny, nie chciało mu się wierzyć w te grubo ponad dwa metry, gdy Norbert mu o tym napisał, basista do całego obrazka już bardziej nie pasować nie mógł, w dodatku nadal nie rozumiał, co Virgil widział w gitarzyście i, o ironio, najbardziej normalny z tej całej szajki wydawał się keyboardzista, mimo swojej rasowej specyficzności. Wokalista stał sztywno gdzieś pośrodku, sceniczny uśmiech posyłany fanom zastąpiły zaciśnięte usta, żywą iskrę w oczach - podejrzliwość.
Śmietanka sceny muzycznej jak się patrzy.
— Wystarczy Dante. — Odezwał się w końcu, poprawił okulary ozdobioną w pierścionki dłonią. — Będziemy pracować ze sobą przez najbliższe dwa miesiące, nie ma…
— Dwa miesiące? — No to było szybkie. Zaskoczenie w głosie Ignisa mieszało się z podirytowaniem, zwrócił się ku stojącemu nieopodal managerowi. — Zdjęcia za dwa miesiące? Mówiłeś, że to zajmie tyle czasu, ile niezbędne.
Hybryd zerknął na mężczyznę. Szczerze sądził, że zdjęcia paparazzi z jego dość prostym ubiorem są farsą dziennikarską, chcącą użyć ich do chwytliwych nagłówków, ale gość dosłownie wyglądał, jakby musiał czekać do dziesiątego na pensję, żeby kupić nowe spodnie. Temat oficjalnych zdjęć zespołu w zwykłych T-shirtach na razie przemilczał. Nic dziwnego, że ktoś tu nie doceniał jego pracy.
— Jeśli według pana Selachiniusa przygotowania do sesji mają potrwać dwa miesiące, to znaczy, że tyle będzie niezbędne. — Norbert bez pośpiechu odpowiedział, spojrzał znacząco na muzyka.
— Tsk, zaraz potrwają cztery, jeśli dalej będziemy tak narzekać. — Blondyn uśmiechnął się sarkastycznie, podparł rękoma o biodra. Oj, gościowi się ta odpowiedź bardzo nie spodobała.
Czy Ignis nie był przypadkiem genashi ognia? Takich to zawsze świerzbi.
— Zlecone mi zostało wykonanie customowych strojów do waszej kolejnej sesji zdjęciowej, a szycie takich cudów trwa — sięgnął do skórzanej torby, wyciągnął teczkę. — Nie macie narzucić na siebie byle jakich fatałaszków, ale podkreślające was kreacje, wyróżniające okładkę singla na tle innych i dobrze wyglądające na plakatach. Dzisiaj do omówienia po krótce mamy przygotowane wcześniej designy i zebranie miar, więc przejdźmy może do konkretów, co?
Kartki ze szkicami wylądowały na niskim stoliku, każda zawierająca podpis z imieniem poszczególnych członków. Przypomniał sobie, że miał poprosić Seymoura o autograf dla przyjaciela.
— Singiel jest o smokach, więc ma dużo być motywów ognistych, łusek, innych tego typu pierdół. — Dante poprzestawiał rysunki, żeby każdy było dobrze widać. Zespół zbliżył się ciekawsko do niego, jedynie Ignis pozostawał gdzieś bardziej z tyłu. — Będzie majestatycznie i dumnie, dużo czerwonego, czarnego i złotego. Będę kombinował ze znajomym rękodzielnikiem, żeby zrobić wam jakieś łuskowate akcesoria, nakładki na ramiona, ręce, tu przykład macie. Teraz tak, Raam - czarny golf wyszywany na brzegach złotą nicią, zapinany na zakładkę, do tego luźne czarne materiałowe spodnie i czerwona peleryna, również ze złotymi akcentami. Jesteś, chłopie, mocarny, tobie wiele nie potrzeba, żeby cię wyróżnić.
Perkusista otworzył usta, powstrzymało go stanowcze uniesienie ręki krawca.
— Najpierw ja skończę, potem wysłucham komentarzy. Dalej, Arieth. — Jak się ten typ przyjaźnił z całą resztą, nadal nie miał pojęcia. — Głównym elementem twojego wizerunku będzie ten czarny płaszcz zdobiony złotymi płomieniami, resztę zrobi subtelna koszula z szerokimi na końcu rękawami i biżuteria, złota oczywiście. Kolejny, co my tu mamy… A, Ignis.
Wokalista nachylił się bardziej nad stolikiem, znów zmierzył wzrokiem hybryda, poświęcając rysunkowi minimum uwagi.
— Pachniesz morzem. — W jego ustach brzmiało to jak obelga, potwierdzająca jakieś jego wewnętrzne przemyślenia. Dante zamrugał kilkakrotnie, wzięty z zaskoczenia tą dziwą uwagą. Tak, geniuszu, morzem, bo wyszedłem może z niego jakieś pięć godzin temu. Mężczyzna jednak zreflektował się prędko. Przecież skąd muzyk miał to wiedzieć?
Kącik ust nieznacznie się uniósł.
Hybryd mógł się odgryźć.
Albo mógł się zabawić.
Ale by dostał teraz przez łeb od szefa.
— Morzem? — Obrócił swoje zdziwienie na korzyść kłamstwa. — Ostatni raz morze widziałem, jak miałem dziesięć lat, mama mnie zabrała i tak mnie krab użarł w nogę, że od tego czasu mam awersję.
Ignis uniósł jedną brew, chyba nie do końca przekonany. Dante zaśmiał się.
— Jeszcze jakieś błyskotliwe komplementy, czy mogę dokończyć omawianie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz