Boga driftu karetkowego nadal trzeba było wytłumaczyć, bo kierowca nie pamiętał, by łapał za kółko, Bashar zaś pozostawał z tyłu, starając się zabezpieczyć pacjenta i nieprzytomną kobietę. Do szpitala zajechali w rekordowym tempie, strategicznie paląc gumę na skrzyżowaniach, mknąc po torach tramwajowych i ogłuszającym wyciem syreny, by utorować sobie drogę naprzód
Oczywiście, że się czepiali, bo przecież opętany przez Raouna mężczyzna nie miał prawa jazdy, ale od czego był obecny przy całym zdarzeniu onkolog? Wystarczyło nieco okrągłych zdań i wypełnienie raportu zgodnie z odgórnymi wytycznymi, by nikomu nie przyszło do głowy dalej się czepiać, szczególnie, że przecież w całej tej kabale brał udział lekarz, do tego taki o nieposzlakowanej opinii, jaki więc sens miało kwestionowanie jego ekspertyzy? Bashar pouśmiechał się, ponaciskał lekarskim spojrzeniem i twardą logiką, i wszelkie raporty zaraz zostały przyklepane przez odpowiednie piony szpitala.
Pacjent przeżył, zaś profesjonalnie udzielona pomoc i błyskawiczne przetransportowanie go do szpitala odegrały kluczową rolę w dalszej rekonwalescencji. O więcej Bashar nie mógł prosić, pozostało mu jedynie okiełznanie tego bałaganu pod względem formalnym, lecz demon nie przez takie problemy administracyjne przechodził i całość udało się w końcu okiełznać. Uff.
Nieczęsto zdarzało mu się gościć kogokolwiek w swoim mieszkaniu. Bashar był uprzejmym mężczyzną, który co prawda znał wiele osób i z licznymi był w dobrych stosunkach, lecz cenił sobie swoją prywatność, innych zaś wpuszczał do swojego życia nie dalej, niż do przedpokoju.
W sumie to nie był pewien, jak to się w ogóle stało, że wraz z Raounem zaplanowali coś takiego – pomysł powstał chyba pod wpływem przypadku i naturalnej dla bożka chaotyczności, rozwinął się wśród lekkich przepychanek słownych, podsyconych dodatkowo zamiłowaniem Raouna do jedzenia i skłonnością Bashara do próbowania nowych rzeczy.
Nabyty dla pana Wazo wok w końcu nigdy nie trafił do emerytowanego kucharza, zalegając Basharowi w kuchni i nie przydając się przez dłuższy czas, dopóki Raoun nie marudził mu wystarczająco długo o jedzeniu z Tenjitsu, zaś sam demon nie zatęsknił w końcu do smaków, jakie znał jeszcze z czasów, gdy przebywał w tym innym świecie. I co prawda wtedy to dla niego gotowano, a służba w napięciu śledziła oblicze pana, gdy ten zasiadał do posiłku, niemniej jednak lekarz znalazł w sobie zaskakujące pokłady pasji i zainteresowania, jeśli chodzi o kulinarne sprawy. Gotowanie może nie było dla niego zupełnie nowym terytorium, ale na pewno nie zostało przez niego odkryte w wystarczającym stopniu.
Praca lekarza sprawiała, że Bashar nie każdego dnia żył w tej samej strefie czasowej, co reszta społeczeństwa. Akurat nadarzył się taki moment – długa operacja, potem popołudniowy dyżur, kilka dni, gdy wracał do domu o dziwnych porach, a następnie odsypiał w dzień i nagle okazało się, że kolejny odlotowy pomysł Raouna wcale nie jest taki zły.
— Piżama party, Bashar — powiedział wtedy, siadając mu bez pardonu na biurku. — Weź, przecież to brzmi genialnie. Na pewno będzie ci się podobało.
Lekarz obdarzył go swym typowym spojrzeniem, po którym można było spodziewać się jedynie odmowy i jakiegoś kąśliwego komentarza, a następnie skinął głową.
— Piżama party. Tego jeszcze nie próbowałem.
Niemalże obrabowali sklep z egzotycznymi specjałami.
Bashar wracał wieczorem do domu, niosąc dwie wypchane siatki produktów. U jego boku podążał jakiś napakowany sebiks, taszcząc równie ciężko wyglądające torby, sarkając pod nosem, że się go używa jak parobka, kiedy on jest przecież…
— …bogiem, Bashar, to nie ja powinienem to wszystko nosić!
Lekarz zerknął na niego spod oka.
— Jak za ciężkie, to mogę część ponieść, jeśli nie dajesz sobie rady.
— Kto powiedział, że nie daję rady? — Burknął Raoun, przyspieszając kroku. — Ja ze wszystkim daję radę!
Przyspieszył na tyle, że Bashar został nieco w tyle. Bożek obejrzał się.
— Co, może to dla ciebie jest za szybko?
Demon prychnął.
— I tak to ja mam klucze do klatki i mieszkania, więc nie szarżuj.
Droga skręciła, zagłębiła się między obdrapane, obszczane kamienice. Odstręczający smród wypełnił powietrze, lecz dla Bashara nie był on odpychający – zbyt długo już mieszkał w miejscu, gdzie patrolujący policjanci nie zapuszczali się po zmroku, a podejrzany element zalegał w głębi okrytych mrokiem bram. Element ten podążał wzrokiem za postacią lekarza, lecz tym razem nie odważył się ruszyć, spróbować swego szczęścia z portfelem doktora. Nie, na wpół pijani mężczyźni wodzili spojrzeniem za jego towarzyszem, lecz postać chirurga zdawała się nie wpisywać w kanon ofiar, jakie mogły stać się łupem zamglonych przeróżnymi substancjami umysłów.
— Myślałeś kiedyś o tym, by kupić sobie jakieś sensowniejsze mieszkanie?
— Tak.
— I?
— Nie.
Klucz kliknął z trudem w zamku, pomazane drzwi klatki schodowej wpuściły do środka dwójkę mężczyzn. Jeszcze tylko te dwa piętra, jeszcze tylko kawałek zapuszczonej klatki schodowej, gdzie emaliowa farba ustępowała zadrapaniom i całym, odłażącym płatom, a potem Bashar na powrót wyciągnął klucze, zatopił je w markowym zamku drzwi noszących profesjonalną, mosiężną tabliczkę z jego mianem. Za nimi, kompletnie inny świat.
Salon przywitał ich brązem lakierowanego drewna i jasnymi, pastelowymi barwami. Półka z książkami zapraszała tłoczonymi na złoto grzbietami, zaś okryta grubym dywanem podłoga wprowadzała spokojne, miłe ciepło. Resztki światła wieczoru wlewały się przez okno, tylko dodając pomieszczeniu nastroju wyciszenia i kontemplacji, tak różnego od tego, co panowało po drugiej stronie drzwi wejściowych.
Bashar zamknął drzwi na zasuwkę, odwiesił swój płaszcz, zdjął buty. A gdy na stopach pojawiły się już te nieśmiertelne, filcowe kapcie, ruszył w stronę kuchni i znajdującego się na środku blatu, by wypakować wszystkie skryte w siatkach rzeczy. Raoun podążył w jego ślady – dresiarskie adidasy spoczęły gdzieś w okolicach wieszaka, a ta powyciągana kurka z napisem Abibas, wylądowała zaraz obok płaszcza. Ciężkie siatki dołączyły do tych na wpół wypakowanych, Raoun zajął się wyciąganiem rzeczy. Bashar zerknął na niego.
— Lepiej by było, gdybyś opętał kogoś innego.
— Co, myślisz, że ten się nie nada?
— Nie o to chodzi. Po prostu to członek tutejszej śmietanki towarzyskiej i lepiej, żeby nie siedział u mnie zbyt długo. — Bashar posłał w jego stronę spojrzenie. — Weź tamtego studenta z piętra wyżej. Przynajmniej się chłopak naje czegoś porządnego.
Raoun westchnął, wzruszył ramionami, wyszedł na klatkę. Bashar usłyszał tylko pospieszne kroki gdzieś na dół, Wojtuś znów się rozszczekał, napełniając kamienicę swym irytującym jazgotem. Potem było nieco ciszy, potem gdzieś trzasnęły drzwi i po chwili w progu pojawił się jakiś mężczyzna. Dużo młodszy, szczuplejszy, o smukłych dłoniach i nieco podkrążonych oczach, ubrany w piżamę, jakiej Bashar nie spodziewałby się po mężczyźnie jego statusu. Demon zmierzył „studenta” lekko zdziwionym spojrzeniem.
— No nie zgadłbyś, jaki gust do piżam ma ten gość. — Raoun przemierzył duży pokój, po drodze rozkładając ramiona, prezentując nadto szykowne odzienie warte raczej okładek czasopism w stylu Vogue, niż studenckiej szafy. — Tak to można spać, nie?
Bashar skwitował to uniesieniem brwi, lecz pozostawił bez komentarza.
— Pamiętasz przepis?
— Za kogo mnie masz? — Fuknął bożek, zawijając rękawy podomki. — Mam nadzieję, że naostrzyłeś noże i wypaliłeś woka.
Noże były ostre, wok gotowy do tego, by zmieścić w sobie dowolną ilość ryżu, kurczaka i warzyw, a także ostrych przypraw. Część produktów, zamarynowana już poprzedniego dnia, wylądowała w miskach na blacie. Bashar dobył stolnicy, wiedząc, że deska do krojenia to najpewniej będzie za mało, z szafek wyleciało nieco misek i miseczek, a potem demon wziął się za umycie wszystkich warzyw. Tymczasem zaś Raoun upolował ten pojedynczy fartuch kuchenny, którego demon prawie nigdy nie używał, profesjonalnym gestem go założył, a następnie przystąpił do szatkowania wszystkiego na odpowiednie fragmenty. Resztę mięsa oprawiono, już po chwili w kuchni rozległ się dźwięk skwierczącego oleju. Raoun objął wzrokiem bogactwo jedzenia, czekającego tylko na to, by podążyć do wnętrza odpowiednich garnków.
— Mam nadzieję, że jesteś naprawdę głodny.
— Nie miałem czasu zjeść niczego od rana — odparł demon, przykręcając cicho pyrkający na gazie ryż. — A twój śmiertelnik pewnie od wczoraj.
— Nie wiem, jak można nie jeść. — Burknął Raoun, pewnym gestem chwytając rączkę woka. Zaraz do skwierczenia oleju dołączył zapach przypiekającego się jedzenia i przypraw.
I tak jak obaj radzili sobie dobrze nad rozkrojonym ciałem pacjenta, tak i ten sam teamwork zadziałał w kuchni, gdy to wnętrze garnków, woka, pieca i dobry paru misek znalazło się pod pieczą dwójki długowiecznych bytów, skupionych w tamtej chwili na tym, by przygotować egzotyczny posiłek godny ich rangi. Bashar wyłowił gotujące się jajka, przełożył do wody z lodem. Raoun przełożył ryż do dwóch misek, zajął się przekładaniem przyrumienionych warzyw, aromatycznych kąsków mięsa. Całość rozłożyła się dekoracyjnie między ozdobnymi naczyniami, owal idealnie ugotowanego na miękko jajka dopełnił reszty, a na końcu Raoun osypał główne danie świeżą zielenią młodych pędów cebuli i tą dodatkową szczyptą sezamu. Wszystko znalazło swoje miejsce na stole w salonie, zaraz po tym, jak Bashar zapobiegliwie ściągnął z niego wazon pełen kwiatów. Jeszcze tylko zagotować wodę, jeszcze tylko zalać dzbanek herbaty i już, można było siadać do posiłku.
Obaj mężczyźni zajęli miejsca, chwycili pałeczki. Początkowo nad stołem panowała cisza, przerywana jedynie dźwiękiem pałeczek stukających o brzegi miseczek, gdy „student” westchnął, odchylił się na się na siedzisku, a na jego twarz wypłynął pełen satysfakcji uśmiech.
— Wiesz, co Giordano by na to powiedział?
Bashar przerwał na moment jedzenie, zmierzył mężczyznę wzrokiem.
— Że jest prawie tak dobre jak to, co gotuje jego słodki misio-pysio?
— Aish, czy ty musisz taki być?
Demon parsknął śmiechem, wrócił do jedzenia. To piżama party było całkiem w porządku – ciemność zaległa już za oknem, na zewnątrz zrobiło się nieco ciszej, gdzieś na klatce trzasnęły jakieś drzwi. Bashar nie planował tego, by w tym wcieleniu wpuszczać kogokolwiek dalej, niż za próg mieszkania, ale proszę bardzo – na stare lata robił się za miękki. Wzrok lekarza mimowolnie uciekł do kwiatów pozostałych w odstawionym na bok wazonie. Tak, zdecydowanie robił się za miękki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz