16 lipca 2023

Od Raouna do Bashara

Do mieszkania pachnącego starocią, przepełnionego meblami sprzed lat weszła starsza kobieta. Między jej nogami przemknął ostrzyżony na niemal łyso w torsie, z potarganymi włosami na głowie terier, który od razu skierował się do salonu i wskoczył na wyścieloną starym kocem kanapę. Staruszka zamknęła drzwi, gdy wtem jęknęła głośno z bólu.
— Ach, cholera, to kolano, ajjjjjj! — zawołała. — Nie powinienem zbiegać po tych schodach.
Siedzący w jej ciele Raoun skrzywił się niemiłosiernie. Pokuśtykał do salonu, nie dał jednak rady dojść do kanapy; zostawił Wiśniewską samą z tym zadaniem. Stanął obok niej, wyprostował się, przestąpił z nogi na nogę.
— No, od razu lepiej — powiedział do siebie.
Ignorując wijącą się z bólu staruszkę, wyszedł na korytarz. Szybkim krokiem zszedł po schodach, już miał wejść do mieszkania Wazo, gdy nagle wyskoczyli medycy z noszami i przeniknąwszy przez niego, zaczęli schodzić na sam dół. Bóg podążył za nimi wzrokiem, dopóki nie stracił ich z pola widzenia, a następnie udał się do środka.
W kuchni zastał Bashara. Lekarz właśnie pakował rzeczy do swojej torby, którą potem wziął do ręki i wyprostował się z głośnym sapnięciem. Poprawił wolną dłonią fryzurę, potarł palcami wewnętrzne kąciki oczu. Nie wyglądał najlepiej, co nieco zdziwiło Raouna. Bóg zmarszczył brwi w chwilowym zamyśleniu. Samo ratowanie nie mogło tak zmęczyć doktora; przecież była to część jego pracy. Może więc to ten cały kontrakt? W sumie istniała szansa. A myślał, że demony czerpią same korzyści z takich układów. Najwyraźniej Bashar nie był jakoś specjalnie potężny...
Nie to jednak go obchodziło w tym momencie.
Podszedł do mężczyzny, uśmiechnął się dumnie.
— Woah, uratowaliśmy go! — zawołał, podpierając się rękami na biodrach.
W odpowiedzi Bashar posłał mu dość krytyczne spojrzenie.
— My? — głos zdradzał powątpienie.
— My! — nacisnął Raoun.
— O ile dobrze pamiętam, ja uratowałem pana Wazo.
Słysząc te słowa, bóg prychnął z cieniem oburzenia.
— Hah, a niby kto poszedł po nitroglicerynę? Ja! — Wskazał dłońmi siebie. — Więcej, kto ci powiedział, że Jackue stracił przytomność? Ja! J-A! — Skrzyżował ręce na piersi. — Gdyby nie mój miłosierny gest, nie wiedziałbyś, że trzeba go ratować i o całej sytuacji dałby ci znać dopiero zapach rozkładającego się spróchniałego ciała.
Lekarz nie wyglądał na zadowolonego z wypowiedzi tamtego. Wziął głęboki wdech, oparł się o pobliski blat.
— A skąd mam wiedzieć czy czasem nie ty wprowadziłeś go w stan zawałowy? — rzucił tym swoim tonem, jak gdyby chciał wytknąć Raounowi jakiś błąd.
Na te słowa bóg udał śmiech. Otarł z oka wyimaginowaną łezkę, kilkukrotnie klasnął w dłonie.
— Gdybym chciał go zabić, to już bym dawno to zrobił — odpowiedział, po czym pokręcił głową, cmokając z dezaprobatą. — Naprawdę mnie nie doceniasz. Chyba będę musiał ci pokazać, jaki niesamowity potrafię być!
Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia z mieszkania, nim jednak zniknął całkiem, na pożegnanie zawołał do lekarza:
— Wok i książka, pamiętaj!



Bashar pożegnał pacjentkę; gdy kobieta wyszła z gabinetu i zamknęła za sobą drzwi, westchnął cicho, poprawiając swoją pozycję w obrotowym fotelu. Przysunął się bliżej komputera, w ciszy zaczął coś przeglądać, raz po raz wystukując jakieś litery na klawiaturze.
— Ej, taki teamwork między nami byłby czymś interesującym.
Lekarz wzdrygnął się lekko na nagłą wypowiedź. Wyprostował się, odciągnął wzrok od monitora i spojrzał na siedzącego po drugiej stronie biurka na krzesełku Raouna.
— Musisz zacząć dawać jakiś sygnał, pukać, cokolwiek — mruknął, głośno wzdychając.
W odpowiedzi Raoun uniósł wymownie jedną brew.
— Cóż — udał zastanowienie — raz pomyślałem, że mógłbym dawać jakiś sygnał, pukać, cokolwiek, ale widzisz, taka sytuacja...
Wykonał lekki zamach ręką, która świetnie zaprezentowała swoją niematerialność poprzez przeniknięcie przez biurko. Ruch ten powtórzył jeszcze parę razy, a następnie teatralnie wzruszył ramionami.
— A jak już mi się uda oprzeć o coś — oparł się łokciami o blat — to nic nie słychać. — Położył dłonie na biurku, lecz choć zrobił to dość szybko, w momencie dotknięcia ich o drewno nie wydobył się żaden dźwięk. — Nic.
Bashar cały ten czas go obserwował, ku zaciekawieniu tamtego z miną, jakby nad czymś się mocno zastanawiał. Bóg zmierzył lekarza wzrokiem z góry na dół, powoli oparł się plecami o oparcie krzesła, rozsiadając się wygodnie. O ile duch mógł mieć poczucie wygody, kiedy nie dało się odczuć dyskomfortu.
Dopiero po krótkiej ciszy doktor pokręcił delikatnie głową.
— Zresztą, o jaki teamwork ci chodzi? — spytał nieprzyjaźnie.
— Obejrzałem raz taki serial — zaczął Raoun. — Dwóch lekarzy, z czego jeden jest duchem. Świetny, do dzisiaj jeden z moich ulubionych. Ghost Doctor, polecam.
Nie musiał długo mówić, ponieważ Bashar szybko załapał, o co mu chodziło. Poprawił pozycję w fotelu, skrzyżował ręce na piersi, wyraźnie nieprzekonany.
— Żaden z ciebie lekarz — rzucił.
— Mówiłem, nie doceniasz mnie — odparł Raoun, wzruszył ramionami. — Patrz, są rzeczy, których sam mimo wszystko nie możesz zrobić. Tak jak wtedy. Pomogłem, opętując Wiśniewską.
— To była jednorazowa sytuacja. Poza tym, ty, pomagać? — Posłał mu krytyczne spojrzenie. — Po pierwsze: coś knujesz. Po drugie: niby jak pomagać?
Raoun zmierzył go wzrokiem, pokręcił głową, wyrażając swoje niezadowolenie. Oczywiście, że Bashar miał swoje ale. Zamiast się cieszyć, że bóg okazał mu łaskę poprzez zaprzestanie znęcania się nad nim, rzucał w niego oschłymi słowami, jeszcze sugerując, że tamten coś knuje. A co miałby niby knuć? Gdyby zamierzał mu zrujnować życie, to by się nie patyczkował. Mógłby odwrócić wszystkich przeciwko lekarzowi albo po prostu wyrzucić go z ciała śmiertelnika. Z tego, co wiedział, demony nie miały tak łatwo z opętywaniem, co on, więc mógłby w ten sposób nieźle mu napsuć. Powinien się cieszyć, że Raoun nie miał wobec niego szczerze złych zamiarów.
— Widać, kim jesteś, skoro masz takie skrzywione postrzeganie innych — rzucił chłodno w stronę doktora, lekceważącym ruchem na chwilę odwrócił głowę i spojrzał gdzieś indziej. — Jednakże, czy tego chcesz, czy nie, niestety musisz z powrotem przyzwyczaić się do mojej obecności. Nie mam teraz żadnego pożytku z Jackue'a, dopóki nie wróci do domu. Nawet z samego kaprysu nie mogę go opętać, ponieważ leży nieprzytomny.
Westchnął ciężko, oparł łokieć o biurko, dłonią zaś podparł podbródek.
Wazo musiał dostać tego całego zawału serca. Jak gdyby wyczuł, że jest nawiedzany i po prostu tego nie wytrzymał. Nie, nie wiedział. Choć Raoun już go kilka razy opętał, tamten nie doszedł do wniosku, że jakiś duch za nim łazi. Raz chyba powiedział do siebie, że ma sklerozę czy coś koło tego. Nic konkretnego. A tu bum, zawał. Jeszcze jak niósł zupę. Jakby zawał nie mógł sobie poczekać trochę, chociażby do czasu, aż bóg zjadłby posiłek. Nawet gdyby ból się pojawił podczas opętania, to co, to Raoun po prostu wyskoczyłby z ciała i on już po problemie. Ach, ten los...
Tesdin, weź coś zrób, no, daj mi trochę szczęścia!
Bashar spoglądał na niego z dobrą chwilę, lustrował wzrokiem, jakby zaraz miał postawić diagnozę. W pewnym momencie wziął nieco głębszy wdech.
— Nie możesz kogoś opętać, gdy jest nieprzytomny? — spytał.
Raoun przytaknął.
— Gdy jest nieprzytomny lub... — zamilkł wtem.
Spojrzał na Bashara, zmrużył oczy.
— Aaaaa, nie ma tak łatwo! — Zmierzył go wzrokiem z góry na dół. — Co, chcesz się więcej o mnie dowiedzieć? To dawaj teamwork! Kto wie, może jak okażesz szacunek Wielkiemu Bogu Raounowi, to zostaniesz przez niego pobłogosławiony.
Uśmiechnął się dumnie niczym panicz na zamku.
Czy Raoun coś wyniesie ze współpracy? Na pewno emocje. Lubił różne zabawy, a taka powiązana z byciem kimś, kto pomaga lekarzowi, i to jeszcze z ukrycia, wydawała mu się ciekawym doświadczeniem. Zresztą, był bogiem, potężną istotą z niezliczonym wiekiem – czemu miałby nie próbować tego typu nowych rzeczy? Jak się żyje setki, a nawet tysiące lat, to nie można polegać na zwykłych, przyziemnych, śmiertelnych biznesach. To nudne.
Czy Bashar coś wyniesie ze współpracy?
Miejmy nadzieję.
— Ty i te twoje pomysły — mruknął ni do siebie, ni do boga Bashar, podpierając ręką czoło.
Raoun popatrzył na niego, po czym wstał i poprawił kitel, który miał na sobie; oczywiście nie swój, a nazwiskiem neurochirurga, któremu go podkradł.
— Będę miłosierny i dam ci czas na namysł — oznajmił. — Jakby co to będę u Newrona.
To powiedziawszy, odwrócił się i poszedł.



Siedział w ciele Newrona i coś bazgrał długopisem po kartce w linie. Na komputerze leciał filmik, w którym Rob Boss malował na płótnie jakiś pejzaż. W przeciwieństwie do artysty, który używał farb olejnych, Raoun miał pod ręką jedynie długopisy. Przynajmniej w trzech kolorach: niebieskim, czarnym i czerwonym. Chociaż z tego ostatniego pożytku jakoś nie miał, ponieważ musiał to być krajobraz gór, jeziora i lasu iglastego w środku dnia, bez chociażby śladu promieni słonecznych. Nawet krwi nigdzie nie było.
Bóg popatrzył na monitor, zaklął cicho pod nosem.
— Za szybko, Rob, za szybko! — jęknął, przewijając wideo o dziesięć sekund do tyłu.
Rob nie mógł jakoś wolniej malować, musiał wsmarowywać w twarz oglądającego fakt, że był uzdolniony, artystyczny i lepszy. Pod tym względem Raoun miał do niego zastrzeżenia. Naprawdę trzeba było w pierwszej kolejności umieć malować, a dopiero potem podążać za jego tutorialami. Tyle dobrego, że była możliwość zatrzymania filmu oraz cofnięcia do wybranego momentu.
Spojrzał w prawy dolny róg monitora. Westchnął ciężko, zacmokał niezadowolony, widząc godzinę. Odłożył długopisy do kubeczka, wsunął kartkę do jednej z leżących na biurku książek, a gdy zamknął przeglądarkę, wyszedł z ciała.
Newron zamrugał parę razy, potarł palcami oczy.
— Co jest? — zapytał siebie.
Popatrzył na zegarek.
— Ach, zaraz mam operację. — Wstał. — Chyba przydałaby się jakaś przerwa od pracy.
Nie dodając nic więcej, wyszedł z gabinetu. Raoun został sam.
Minęło kilka dni od zawału Jackue'a. Kucharz dalej się nie obudził – lekarze mówili, że z powodu wieku oraz jakichś tam powikłań zdrowotnych powrót do przytomności może trochę zająć. Czyli Raoun został pozbawiony zabawy. Nawet zaczął się zastanawiać czy czasem nie okaże się, że to będzie koniec. Mogło wyjść na to, że emeryt jest chory i przez spory czas nie wyjdzie ze szpitala. W takim tempie to Bashar nie będzie musiał kupować żadnej książki kucharskiej ani woka. Pewnie się ucieszy.
A propos Bashara, lekarz jeszcze się nie określił w kwestii współpracy. Raoun co pewien czas do niego zaglądał, zobaczyć, jak tam, ale tamten tradycyjnie go odpędzał, narzekając, jaki to on biedny, zajęty pracą i w ogóle. Gbur jeden. Żeby w tym szpitalu był inny lekarz, który normalnie widział boga, to od razu by do niego poszedł. I nie demon. Demony były beznadziejne.
Pałętał się bez większego celu po szpitalu, zaglądając, co robią inni. Spotkał jakiegoś ducha w kostnicy, to trochę z nim porozmawiał, ale tamten szybko sobie poszedł. Śmiertelnicy się spieszyli nawet po śmierci.
Tak mu mijał czas.
Było już późno, dawno po zachodzie słońca. W szpitalu panował względny spokój, powiązany z nocną zmianą oraz tym, że większość pacjentów szykowała się już do snu. O takiej porze miejsce to było zadziwiająco nudne. Normalnie nie było na czym zawiesić wzroku. Większość lekarzy się ulotniła, została garstka, która i tak nic konkretnego nie robiła. Należący do tej grupki Bashar również nie był chętny na pogawędki. Mrucząc, że jest zmęczony, położył się na kozetce i tyle było z socjalizacji. A Raoun wtedy naprawdę żałował, że nie mógł w niego czymś rzucić.
Zatrzymał się w szpitalnym oddziale ratunkowym. Przeleciał wzrokiem po panującym tam niecodziennym spokoju. Skrzywił się nieco.
— Ale nudy — burknął do siebie. — Idę, jutro przyjdę.
Wykonał krok.
Z zewnątrz dobiegł dźwięk syren, z każdą chwilą stający się głośniejszy. Odwrócił się, spojrzał w stronę wyjścia.
Do środka wparowali ratownicy, wiozący ofiary jakiegoś wypadku. Ku zdziwieniu boga rannych było dość sporo, a z rozmów między pracownikami szpitala, którzy nagle zaczęli wpadać na SOR, wywnioskował, że doszło do wypadku drogowego, w którym brał udział autobus. Wtem Raoun klasnął w dłonie.
— Wiedziałem, że autobusy są zdradzieckie! — zawołał.
Na salę za innymi wparował Bashar. Podbiegł do jednego z pacjentów, zaczął mu udzielać pierwszej pomocy. Raoun przyczaił się kawałek dalej, postanowił obserwować.
— Uderzył klatką piersiową w kierownicę, prawdopodobnie doszło do obrażeń wewnętrznych — powiedział pospiesznie ratownik.
Doktor Karim zbadał rannego.
— Trzeba go otworzyć — stwierdził.
Kilka minut później Bashar, przebrany w odpowiedni strój, skończył myć ręce i wszedł na salę. Pielęgniarka pomogła mu założyć fartuch medyczny oraz rękawiczki; gotowy stanął przed stołem operacyjnym po stronie operatora.
— Gdzie asystent? — spytał, rozglądając się.
— Powinien zaraz być — oznajmiła instrumentariuszka. — To nowy lekarz, Eachan Ink...
— Nowy? — Bashar chwilę błądził wzrokiem. — Oby nie dał plamy.
Do sali wszedł młody chłopak, ubrany tak samo jak Karim. Nim podeszła do niego pielęgniarka z fartuchem, spojrzał na leżącego pacjenta. Choć połowę twarzy zasłaniała mu maseczka, w oczach i brwiach dało się dostrzec niepokój.
Gotowy fizycznie asystent stanął po drugiej stronie, wziął głęboki wdech. Próbował stać prosto, lecz trudno mu było ukryć lekko drżące dłonie, które nie mogły umknąć spostrzegawczym oczom Bashara.
— I tak chcesz brać udział w operacji? — rzucił oschle Karim. — Nie ma nikogo innego, kto by zajął jego miejsce? — Spojrzał na anestezjolożkę.
— Wszyscy są zajęci — odpowiedziała tamta.
Bashar zmarszczył brwi.
Sytuacja nie zapowiadała się świetnie. Operatorowi z pewnością przydałaby się dodatkowa para rąk, ale dostępny był jedynie ten nowy lekarz, który wyglądał, jakby za chwilę sam miał potrzebować pomocy. Istniało ryzyko, że w trakcie operacji popełni błąd, który może się okazać krytyczny. A przecież nie o to chodziło w tym zawodzie, żeby zabić pacjenta. Trzeba było go uratować.
Doktor Karim coś mruknął do siebie, przestąpił z nogi na nogę.
— Skalpel — rzucił.
Instrumentariuszka podała mu nożyk. Nachylił się nieco nad torsem pacjenta, ostrożnie wykonał nacięcie.
— Retraktor.
Dostał do dłoni kolejne, misternie wyglądające dla cywili narzędzie, za pomocą którego zaczął rozwierać skórę.
— Ssanie.
Cisza.
Bashar podniósł wzrok znad ciała, spojrzał na stojącego nieruchomo po drugiej stronie Eachana, który z paniką w oczach mierzył wzrokiem pacjenta.
— Ssanie!
— S-Słucham? — zająknął się tamten.
Operator otworzył usta; wydawać by się mogło, że za chwilę głośno zaklnie, po czym wyrzuci młodego z sali. I chyba by to zrobił, gdyby nie nagły ruch, jaki dostrzegł kątem oka. Odwrócił głowę, nim jednak zareagował w jakikolwiek sposób, młody lekarz niespodziewanie się wzdrygnął. Jego źrenice na sekundę błysnęły bielą.
— Ach, jakie spięte ciało! — rzucił wtem, nieco się przeciągając. — Ssanie.
Wziął od instrumentariuszki rurkę, włożył ją do rozwartego nieco nacięcia w ciele pacjenta i zaczął zbierać krew.
Karim spojrzał na niego, otworzył szerzej oczy.
— Raoun, co ty wyprawiasz? — szepnął do niego.
Eachan spojrzał na niego; choć usta miał zasłonięte maseczką, bez najmniejszego problemu można było stwierdzić, że się uśmiechał. W źrenicach na moment pojawił się biały błysk.
Raoun w akcji! Tak, postanowił opętać lekarza w trakcie operacji! Czy to była dobra decyzja? O tak! Tylko czekał na okazję, żeby to zrobić i wreszcie nadeszła!
Pora na teamwork!
— Jestem asystentem — powiedział pewnym siebie tonem.
Oczywiście, Bashar nie mógł odpowiedzieć nic koło: „Świetnie, czekałem na ciebie, chodźmy razem uratować komuś życie”. Musiał gniewnie zmarszczyć brwi, musiał się zezłościć...
— To nie czas ani miejsce na te twoje żarty — wycedził do niego. — Tu czyjeś życie wisi na włosku.
— Właśnie dlatego przyszedłem — odpowiedział spokojnie Raoun, dalej zbierał krew; widząc spojrzenie tamtego, westchnął. — Ej, nie wparowałem tak bez niczego! Odkąd się poznaliśmy, trochę połaziłem po szpitalu, czytałem kilka książek na biurku Newrona i oglądałem operacje innych. Dam radę! — zapewnił go lekkim tonem.
Bashar dalej nie wyglądał na przekonanego, wręcz przeciwnie: z każdą sekundą na jego twarzy pojawiało się coraz większe zirytowanie. Gdyby nie medyczny czepek, pewnie można by było ładnie zobaczyć pulsującą żyłkę na skroni.
— Tam, dasz radę. Gdyby zostanie lekarzem było takie proste, to świat by ich miał od groma.
— Nie doceniasz mnie, Bashar, jak zwykle nie doceniasz! — Raoun powstrzymał się przed skrzyżowaniem rąk. — Nie jestem byle kim! Jestem Wielkim...!
Zamilkł wtem, przeleciał wzrokiem po instrumentariuszce i anestezjolożce, które spoglądały na dwójkę lekarzy, nie ukrywając zdziwienia.
Aish, wiesz, kim! — dokończył, krzywiąc się. — Może nie domyśliłeś się jeszcze, ale ci, hm, mojego pokroju niezwykle szybko się uczą! Zresztą, jestem tylko asystentem, to ty wykonasz najważniejszą robotę, a ja ci po prostu w tym pomogę.
Kiedyś od Celtrioza usłyszał mądre słowa: „Bóg czegoś nie umie tylko dlatego, że umieć tego nie chce”. I to była najczystsza prawda, przynajmniej wśród bogów z jego kręgu. Bo gdy zachciało mu się zdobyć jakąś umiejętność lub wiedzę, to nie stanowiło to dla niego żadnego wyzwania. Gdyby trochę dłużej oglądał tutoriale Roba Bossa i razem z nim używałby farb olejnych na płótnie, również całkiem szybko osiągnąłby taki poziom, żeby namalować przyzwoity pejzaż. Podobnie było w przypadku tego, czym teraz się zajmował: pomocą w operowaniu śmiertelnika.
Wziął nieco głębszy wdech.
— Masz teraz tylko mnie lub tego tu — przypomniał mu, dyskretnym ruchem oczu wskazując na ciało, które opętywał. — Wybieraj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz