Drzwi od niewielkiego pomieszczenia powoli się rozsunęły, do środka wszedł detektyw. Od razu ujrzał stojący w samym centrum stół, przy którym już ktoś siedział. Przeniósł wzrok na średniego wieku mężczyznę, zajadającego się całkiem sporej wielkości kawałkiem steka; gdy tamten go zauważył, wyprostował się i odłożył nóż, po czym wskazał ręką wolne siedzenie naprzeciwko niego.
— Dzień dobry, proszę siadać — powiedział pogodnie.
Detektyw posłuchał go. Czym prędzej zajął miejsce.
— Dzień dobry — przywitał się cicho.
— Proszę jeść póki ciepłe — polecił mężczyzna, kontynuując jedzenie.
W odpowiedzi detektyw wziął do ręki sztućce. Zaczął powoli kroić mięso, ukradkiem obserwował tamtego.
Nie wierzył, że został zaproszony na wspólny posiłek z dyrektorem filii firmy, którą on ze swoim zespołem próbował nakryć na stosowaniu przekrętów oraz unikaniu płacenia podatków. Jeszcze kilka dni temu zjawił się w jego biurze z nakazem przeszukania oraz konfiskaty, a dzisiaj wieczorem siedział z nim przy jednym stole, jedząc wspólny posiłek. Momentami cała ta sytuacja wydawała mu się absurdalna.
— Jeszcze raz przepraszam za kłopot — usłyszał.
Podniósł głowę znad talerza, spojrzał na dyrektora.
— Ach, to my powinniśmy przeprosić za to całe śledztwo — odpowiedział pospiesznie.
— Policja tylko wykonywała swoją pracę. — Chwilę jadł w zamyśleniu, po czym dodał: — Najważniejsze, że sprawa się rozwiązała i to było jedynie nieporozumienie.
— Tak. Jeszcze raz przepraszam w imieniu policji.
Choć detektyw skinął nisko głową, nie potrafił odpędzić myśli dotyczących całej sprawy, nad którą jeszcze dzisiaj rano pracował. Był pewien, że dyrektor działu produkcji Oliar Benoth coś ukrywał, że jakiś przekręt się chował w działaniu firmy. Ślady jednak zostały zatarte tak szybko, że policja nie dała rady kontynuować śledztwa i jeśli ktoś z mundurowych nie został przekupiony to firma była niezwykle dobra w chowanego.
Westchnął cicho, spojrzał na ledwo ruszony stek na swoim talerzu.
Dyrektor zajadał się swoim obiadem; spokojną miał minę, aczkolwiek momentami przez twarz przeskakiwał subtelny skrawek triumfu. Włożył kolejny kawałek mięsa do ust, chwilę żuł, gdy nagle otworzył nieco szerzej oczy. Źrenice na dosłownie sekundę błysnęły białym światłem. Uniósł brwi, moment trwał w bezruchu.
— Mm! — Ponowił żucie mięsa. — Mmmmm!
Detektyw podniósł na niego wzrok, zmarszczył delikatnie brwi w konfuzji.
Widząc jego pytające spojrzenie, dyrektor odchrząknął cicho, przybrał poważną minę i w ciszy kontynuował jedzenie, choć tym razem o wiele szybciej pochłaniał swoją porcję. Odłożył nóż, wziął do ręki szklankę, pociągnął łyk. Ech, woda...
— Kelner! — zawołał wtem.
— Tak? — Do pomieszczenia zajrzała stosunkowo młoda kobieta.
— Poproszę wódkę, którą restauracja tak promuje i dwa kieliszki!
— Dobrze!
Kelnerka zniknęła za rogiem, a jakiś czas później wróciła. Postawiła dwa kieliszki, nalała alkoholu dyrektorowi. Kiedy skierowała butelkę w stronę detektywa, tamten, zakrył dłonią swoje naczynie, mówiąc:
— Ja dziękuję.
Dyrektor spojrzał na niego, uniósł brew.
— Przecież pan nie jest teraz na służbie, ja to wiem — powiedział.
— Ale i tak podziękuję...
— Panie detektywie – przerwał mu – ze mną się pan nie napije?
Detektyw z dobrą chwilę błądził wzrokiem, ostatecznie jednak odsłonił kieliszek. Kelnerka z lekkim uśmiechem wypełniła naczynie, postawiła butelkę z boku i po lekkim ukłonie odeszła.
— Wino to już klasyk w restauracjach — zaczął dyrektor, biorąc do ręki swój kieliszek. — Tutaj ostatnio zaczęli podawać wysokiej jakości wódkę prosto z — na moment zamilkł — w sumie to nie pamiętam, ale z jakiegoś dobrego miejsca. Czasami trzeba się napić czegoś mocniejszego, mam rację?
Uniósł nieco swoje naczynie do toastu. Detektyw badawczo go obserwował; wreszcie zrobił to samo i obydwoje się zderzyli kieliszkami.
— Ugh...
Dyrektor odchrząknął głośno, skrobiąc z talerza już resztki resztek. Nabrał je na widelec i włożył do ust, dokładnie oblizując sztuciec.
Detektyw cały ten czas przyglądał mu się w milczeniu, raz po raz unosząc jedną brew. Nie przypuszczał, że Benoth tak szybko się upije, zwłaszcza że nie wypili nawet pół butelki. Trochę nie rozumiał tej całej sytuacji, ale może mężczyzna miał powód do picia. Na przykład...
— Matko, prawie nas rozbroiliście! — rzucił wtem dyrektor. — Dobrze, że przenieśliśmy dokumenty do piwnicy.
Usłyszawszy te słowa policjant otworzył szeroko oczy. Wyprostował się gwałtownie na krześle, nachylił lekko w stronę Benotha.
— Zostały przeniesione? — zapytał, głos zdradzał zaskoczenie.
— Ta — odparł tamten. — Wiedziałem, że przyjdziecie z nakazem przeszukania, więc je zawczasu przeniosłem. Ale już wróciły na swoje miejsce.
— Czyli firma naprawdę stosuje przekręt?
— Tak.
Oczy detektywa błysnęły.
Nie minęła chwila jak dyrektor Benoth został aresztowany, a pół godziny później przebywał w celi na komisariacie. Usiadł na ławeczce z głośnym jękiem, oparł się plecami o zimną ścianę. Wtem źrenice zaświeciły się na biało, po czym mężczyzna osunął się do pozycji pół leżącej.
Raoun stanął na prostych nogach, przeciągnął się z dwa razy. Poprawił płaszcz, jaki sobie zgapił od dyrektora, wykonał pół obrotu. Spojrzał na mężczyznę, który właśnie powoli się podnosił, jeszcze nie do końca przytomny i niezdający sobie sprawy z tego, gdzie był.
— Bang! — zawołał niegłośno Raoun, wykonując gest pistoletu w stronę tamtego.
Statek zatopiony.
To był przyjemny wieczór. Zjadł naprawdę dobre mięso, napił się wysokiej jakości alkoholu i to za darmo! W sumie to ostatnio cały czas jadł za darmo. Przy okazji pomógł policji w aresztowaniu przestępcy. Ale z niego bohater! Może jednak powinien się przyznać do tego, a nuż dostałby jakąś nagrodę pomocnego obywatela czy coś w tym stylu. Chociaż nie, społeczeństwo było na tyle skomplikowane, że jakby źle trafił to zostałby oskarżony o nielegalne opętanie hurr durr. A tego nie chciał. Jeszcze mu brakowało trafić za kratki.
W ogóle dało się go posadzić w więzieniu? Przecież był duchem, mógł bez problemu po prostu przeniknąć przez kraty (co zrobił dosłownie przed chwilą, kiedy zostawił dyrektora na pastwę losu). Ponadto zdecydowana większość istot na tym świecie nie widziała go ani nie słyszała. Plus mógłby opętać klawisza, więc tym bardziej nikt by go nie przyłapał. Gdzie on niby trafi, do niematerialnej celi?
A może jednak istniały jakieś takie miejsca specjalnie dla zjaw i innych nienamacalnych bytów? Skoro społeczeństwo jakoś opatentowało smartfon, który Raoun mógłby normalnie obsługiwać (i którego Kanno nie chciał mu kupić, bo nie można wydawać tyle pieniędzy na byle gówno) to możliwe, że również stworzyło takie ściany, przez które duch już nie dałby rady przeniknąć.
Na samą myśl o byciu zamkniętym w miejscu, z którego nawet w niematerialnej formie nie można było się wydostać Raouna przeszedł wyimaginowany dreszcz. Momentami ten świat go przerażał i chciał do domu. Gdzie są moi wierni, którzy nie traktują mnie jak zbira? Którzy nie krzywdzą poprzez nazywanie mnie bóstwem opętania, a czczą, używając mojego oryginalnego tytułu?
Odchrząknął cicho, wsunął dłonie do kieszeni płaszcza.
Chyba pójdzie coś zjeść.
Szedł korytarzem, nonszalancko przenikając przez wszystkich pracowników na drodze. Zatrzymał się przy tablicy ogłoszeń, przeleciał wzrokiem ulotki z osobami zaginionymi lub poszukiwanymi. Odwrócił głowę, ujrzał detektywa ze wcześniejszego obiadu, rozmawiającego z innym policjantem.
— Myślisz, że pójdzie gładko? — pytał młodszy policjant. — Benoth przyznał się będąc pod wpływem alkoholu.
— Jeśli zdążymy przeszukać biuro zanim firma znów schowa papiery to wszystko się rozwiąże — odpowiedział detektyw.
— Ta, będzie dobrze, chłopaki! — wtrącił się Raoun, podchodząc bliżej. — W końcu pomogłem wam ja, Wielki Raoun!
Wskazał ręką siebie w sposób przepełniony dumą.
— Oby ta sprawa została wreszcie rozwiązana — powiedział policjant z cichym westchnieniem.
— Będzie dobrze — zapewniał go detektyw. — W końcu Benoth sam się przyznał do winy.
Obaj ruszyli dalej korytarzem. Raoun odprowadził ich wzrokiem, nieznacznie się krzywiąc.
— Sam się przyznał do winy — przedrzeźnił detektywa.
Nie dało się ukryć faktu, że Raoun preferował dostawać należne mu creditsy za jego uczynki. Jeszcze brakowało, żeby ci policjanci zaczęli dziękować Ao za złapanie przestępcy. Naprawdę w tego typu sytuacjach momentami przechodził totalny kryzys racji oraz poglądów – z jednej strony chciał się ujawnić z myślą, że inni go pochwalą; z drugiej obawiał się, że wszyscy pomyślą stereotypowo i go zniszczą jak osobę o innej niż większości opinii na Ćwierkaczu.
Postanowił jak najszybciej opuścić komisariat. Przeszedł przez lobby, wyszedł na zewnątrz, minął rozmawiających ze sobą pracowników komendy, gdy wtem usłyszał:
— Dzisiaj na stołówce jest spaghetti.
— SPAGHETTI? — zawołał.
Momentalnie odwrócił się na pięcie i przeniknął przez szklane drzwi z powrotem do środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz