Nie, to już nie było zwykłe odrzucanie zalotów, zgrywanie niedostępnego, wielce oburzonego doktorka. Nie było naturalnej oziębłości, irytacji ukazującej się przez zmarszczkę na czole, nie było stanowczego zaprzeczenia, lecz ignorancja pod przykrywką lekarskich formułek i eleganckich zwrotów. Karim wszedł na teren bitewny, dyktując prawem pierwszego, lepiej przygotowanego przeciwnika reguły rozgrywki. Wiedział, czego spodziewać się po pacjencie i skrupulatnie to wykorzystał, obracając sytuację na swoją korzyść, schował się za listą skierowań, jakby to sama boska tarcza miała go chronić. Chciał grać? Proszę bardzo, mogli grać. Jeśli doktorek myślał, że poszedł we właściwą stronę, rzucając wyzwanie jego charakterowi, spodziewając się, że ta prosta zagrywka zadziała, to powinien był od razu dać mu skierowanie na każdy możliwy oddział w tym przeklętym szpitalu, umówić go do najmniej dostępnego w całym mieście lekarza i zalecić wypełnianie książeczki z ciśnieniem lub poziomem cukru przez przynajmniej sześć miesięcy, zanim hybryd pojawi się znowu, bowiem trafił czerwoną płachtą w samiusieńkie bycze rogi… Nie, trafił w samo żądło skorpiona, dając sobie możliwość na krótki tryumf. Dante zamierzał z wręcz pedantyczną dokładnością zadbać o właściwe wykorzystanie swojego ruchu. Karim rzucił swoje karty na stół, a przekonanie o ich wysokiej wartości aż doprowadziło do opuszczenia na moment gardy profesjonalizmu i odesłania pacjenta z ulgą w duchu. Ręka hybryda pozostawała jednak wciąż zakryta, a wraz z nią krętacko upchane w rękaw asy.
Odchrząknął, przywołał na twarz zabójczo rozkoszny uśmiech.
— Ach, ja już dokładnie wiem, co pan doktor robi… — Westchnął, oparł głowę na jednej dłoni, przekrzywił ją leciutko.
— Indywidualnie podchodzę do każdego z moich pacjentów w trosce o ich należyty stan zdrowia — odparł doktorek, wrócił do nienagannej, podręcznikowej pozycji i stylu mówienia.
— Mhm… — Dante skinął powoli, wolna ręka jakoś tak sama powędrowała w górę, potarła obojczyk, rozchyliła poły ubrania. Taka pamiątka przed rozłąką. — Za trzy miesiące się w takim razie z panem doktorem widzę, tak?
— Jeśli szczęśliwie uda się panu do tego czasu zdobyć wyniki pozostałych zleconych badań.
— Naturalnie, przecież nie zawsze wszystko musi iść po naszej myśli.
Karim zawahał się. Gdyby nie bacznie obserwujące go za różowych szkiełek syrenie oczy, ta krótka wątpliwość odeszłaby w zapomnienie niezauważona.
— Życzę powodzenia z zapisami i zapraszam ponownie, jak pan wyniki otrzyma.
Hybryd wstał, pojedyncze loki zsunęły mu się z ramion, gdy lekko skłaniał się przed lekarzem. Wyprostował się, uśmiechnął zawadiacko, prawie zbójecko.
— Może pan doktor z tęsknoty zacząć zaznaczać już dni w kalendarzu.
— Żegnam pana.
Klamka kliknęła, następny oczekujący został wpuszczony do gabinetu z nienaganną kulturą, nawet Dante miło się uśmiechnął, zanim odwrócił głowę od drzwi i ze zmarszczonymi brwiami wczytał się w otrzymane papiery.
— Czym, do kurwy nędzy, jest holter…?
Trzepnął skierowaniami o udo. Potrzebował fachowej pomocy, żeby móc właściwie to rozegrać, kogoś, kto był mu jedyną sprzyjającą duszą w tym całym przybytku.
Drogę na parter do rejestracji znał już na pamięć, tak jak położenie biurka, przy którym z reguły zasiadała Grace. Kobieta wstukiwała coś w system, wzrok podniósł się znad ekranu monitora, dopiero gdy złota burza ukazała się na horyzoncie.
— Grace — bardzo rzeczowym, poważny tonem odezwał się do koleżanki. Podsunął sobie krzesło, usiadł, wyłożył dokumenty przed sobą. — Przychodzę ze sprawą życia i śmierci.
Kąciki ust w rozbawieniu się uniosły.
— Co tam się w tym gabinecie wydarzyło?
— Zostały wytoczone przeciwko mnie ciężkie działa lekarskie. — Skupienie i opanowanie w głosie mogły konkurować z samym generałem marynarki wojennej. — Skierowania. Pan doktor chce się mnie oficjalnie pozbyć.
— Skąd ten pomysł? — Nachyliła się, zerknęła na wypisaną płynnym, estetycznym pismem udrękę syrena.
— Przepisał mi zrobienie echa serca, na które czeka się minimum trzy miesiące. — Dante położył bardzo ciężki akcent na ostatnie dwa słowa, postukał palcem w papier. — Musisz mi pomóc.
— Pomóc? — Pielęgniarka zmarszczyła brwi. — Nie mogę cię wpisać poza kolejką.
— Nie, ale możesz mi polecić klinikę kardiologiczną.
Grace zamrugała kilkukrotnie, potrząsnęła głową.
— Co?
— Pan doktor, w całej swoje opatrzności, zaznaczył, że prywatnie badania zostaną wykonane dużo szybciej. — Uśmiech ironicznie się poszerzył, myśląc już o tych pięknych okrągłych kwotach na terminalu.
— I… pójdziesz prywatnie? — Niedowierzanie malowało się na całej jej twarzy. — Przecież tobie nic nie jest, ty tylko tam…
— Pan doktor tak orzekł, więc tak będzie — przerwał pielęgniarce, choć ciężko przechodziło mu to przez gardło. — To znasz jakąś?
— Jest jedna… Westfield, czasami ich chirurdzy przychodzą do nas na operacje. — Odkleiła jedną karteczkę od bloczka, zaczęła zapisywać nazwę placówki, popatrując nieprzekonanym wzrokiem na hybryda.
— Zrobią mi to echo serca i to holter gówno, czymkolwiek jest?
— Powinni. A holter to takie urządzenie, musisz je całą dobę nosić, tylko kąpać się z nim nie możesz.
Szczęka opadła, zamknęła się z wyraźnym stuknięciem zaciskanych mocno zębów. Wziął głęboki wdech, powolny wydech, gorliwie wykonując mentalną notatkę, żeby kiedyś, przy sposobnej okazji, odpłacić się doktorkowi pięknym za nadobne.
— Cudnie. — Dante zaśmiał się sarkastycznie pod nosem. — Kiedy jest najbliższy wolny termin do pana doktora?
Grace pokręciła znowu głową, zerknęła na komputer, parę kliknięć myszki i znała odpowiedź.
— Za dwa tygodnie, piątek o jedenastej dwadzieścia.
— Za wcześnie. Później?
— Za trzy tygodnie, czwartek o piętnastej.
— Wpisuj mnie.
Palce zawisnęły nad klawiaturą.
— Jesteś pewien?
Nie.
— Jak nigdy. — Potwierdził przekaz powalającym uśmiechem. — A jonogram? Gdzie mogę zrobić?
— Jonogram możesz zrobić nawet u nas — mruknęła, skupiła się na wypełnianiu rubryczki.
— Kiedy?
Myszka ruszyła się ponownie, kliknęła.
— Nawet dzisiaj, jest okienko o szesnastej. Ktoś musiał odwołać.
— O! I już jedno będzie z głowy! — Rozłożył ręce, światło zaigrało w szkiełkach. — Pan doktor będzie miał takie zdziwko! Trzy miesiące, na pewno… — prychnął.
Oczy pielęgniarki zwęziły się, uśmiechnęła się przelotnie.
— Starasz się całkiem dla pana doktora.
Stwierdzenie. Nie pytanie, nie zagadnięcie, nawet nie luźna refleksja, lecz stwierdzenie. Spojrzał na nią czujnym okiem, studiował chwilę, zanim myśl wdarła się do głowy, zniknęła zaraz, zostawiła za sobą smród niepewności. Czy mógł pominąć tak istotny fakt? Niemożliwe.
Nie rozważał tego wcześniej, ale Grace dużo wiedziała o doktorku. Uczynna, pogodna i pracowita zdawała się idealnie pasować do ram człowieka, którym Karim mógłby się zainteresować. Spędzali razem sporo czasu, w końcu pracowali w jednym miejscu, ona odpowiadała za rejestrację większości jego pacjentów, on przemierzał korytarze, wzrokiem jej może szukając… Nie mógł do końca zrozumieć, dlaczego akurat te słowa zbudziły takie uczucia, jednak sposób, w jaki je wypowiedziała, w jaki niewinnie wygięła usta, jakby o czymś wiedziała, czym niekoniecznie chciała się w tym momencie chwalić, wyczuliły podejrzliwość.
Pożałował tego. Jakim prawem mógł tak myśleć o Grace? Za kogo on się uważał? To, co on robił, było ledwie igraszką, nachalnym sposobem wyciągnięcia z drugiej osoby spełnienia swoich pragnień, samolubnych przyjemności. Chodziło o potrzebę posiadania kogoś blisko, choćby na jedną noc, oddania się wzajemnemu dotykowi, kłamliwym szeptom, utulenia w ramionach i wymarzenia, czym mogliby być, gdyby każde z nich nie było sobą. Dante brał, czego oczekiwał jego apetyt na dotyk, na zamiłowanie do ciepła drugiego ciała, sycił się, żeby zaraz upatrzeć następną osobę, porzucić uczucia, jakie przez tę nikłą chwilę zdążyły się zagłębić w sercu, porzucić ich imię, porzucić twarz, której kształt tak niedawno poznawały jego palce. Nie zależało mu na Karimie; zależało mu na tym, co Karim mógł mu dać, więc jakie prawo miał do oceniania czegokolwiek, co łączyło go z Grace? Był tylko przechodniem, kimś, kto naniósł za dużo błota za próg szpitala i miał zniknąć bez pożegnania.
Mimo to zazdrość ukłuła, jak bardzo nie chciałby tego przyznać.
— Można tak powiedzieć — odrzekł w końcu.
Nawet pompa akwarium, nawet padający deszcz, uderzający wytrwale w okna, nawet sącząca się z głośników rockowa składanka, nawet strzelający z kolejnej butelki szampana korek nie był w stanie zagłuszyć żywego tonu Dantego, spacerującego w kółkach po pokoju, zmieniającego miejsce stania co wypowiedziane zdanie.
— I wtedy on do mnie, że to Oliver! — Szampan prawie wylał się z kieliszka przy gwałtownej gestykulacji. — Rozumiesz? Oliver doprowadził mnie do problemów z sercem! Nie śmiej się, jak do ciebie mówię!
Virgil ledwo mógł usiedzieć na kanapie, odstawił już dawno własny kieliszek i próbował zatrzymać wstrząsający całym ciałem śmiech, lecz w kącikach oczu kręciły się łzy, a ręce trzymały się za spięty i bolący brzuch.
— Dante… — odezwał się, stracił głos znowu. — Dante, przestań, do… dosy… dosyć. — Wybuchnął kolejną salwą chichotów, niebezpiecznie zarażając swoją przypadłością hybryda.
— Nie, nie dosyć! Bo pan doktorek, szacowny doktorek Karim, myślał, że będzie taaaki sprytny — teatralnie zakreślił łuk w powietrzu ręką — i mi wypisze pierdyliard skierowań na chuj wie co, po chuj wie co, sprytna bestia, nie? No powiem ci, kurewsko sprytna, a jak zajebiście ładna przy tym!
— Dante…
— Nie skończyłem! — Złote loki pofrunęły w gniewnym pół obrocie, rond kieliszka niczym czubek miecza został wymierzony w wilkołaka. — I wtedy zaczyna coś pierdolić o naparach z głogu, widziałeś kiedyś głóg?
— Tak, widziałem głóg. — Virgil parsknął śmiechem.
— To zamknij mordę — rzucił szybko, jak piłeczkę w ping-pongu odbił, przyjaciel roześmiał się ponownie. — I tak pierdoli o tym głogu, pierdoli o tych lekach, ja sobie myślę, jakich lekach? Czym on mnie faszerować chce? Znaczy, jeśli doktorek by mi viagrę chciał opylić, to nie ma problemu, ja co prawda nie potrzebuje, ale to może jakiś inny afrodyzjak w tabletce, tak? Taki do wzięcia od zaraz i gabinet na kluczyk zamknąć, wiesz, o co chodzi. Potem zaczyna wypominać mi nieregularnie posiłki i palenie, takie bzdety. Jakby mi kto inny to zrobił, to by tak przez łeb zarobił, ja żadnych świętobliwych matron nie potrzebuję, cnotek pierdolonych, ale pan doktor? Nie no, to obiecałem poprawę, sam widzisz, nie zapaliłem z tobą! Picie to inna sprawa. A w tym wszystkim ten długopisik, proszę ja ciebie, jebany magiczny ołówek czy ki chuj jak to się nazywało w bajce?
— Nie wiem, zaczarowany ołówek? — Wilkołak spróbował wytrzeć mokre oczy w koszulkę.
— O, zaczarowany ołówek! Zaczyna zapierdalać po kartce jak olimpijczyk na końskich dragach, i jonogram wypisuje, srogram, pan jeszcze holter zrobi, jaki kurwa holter? Wiesz, co to holter?
— Tata musiał raz robić holter.
— Czekaj, serio?
— No, jak go po przemianach serce bolało, to mu kazali zrobić.
Syren popatrzył się na przyjaciela, wydął wargi.
— Ciekawe. Ale mniejsza! — Część szampana nie uchroniła się tym razem przed wylaniem na podłogę. — Ja ledwo mu się na ręce spojrzałem, swoją drogą, uwielbiam jego ręce, mówiłem już?
— Przestałem liczyć ile razy. — Virgil sięgnął po swój kieliszek, odważnie licząc, że najcięższa do przeżycia część wypowiedzi już się skończyła.
— Bardzo ładne ręce ma, kurwa, Vi, ty ich nie widziałeś, ale rzeczy, na które mógłbym im pozwolić…
Wilkołak błyskawicznie pożałował swojej lekkomyślności, opluwając się wziętym łykiem alkoholu.
— Do brzegu! — wybełkotał, sprawdził, czy spodnie mu ucierpiały.
— Dobrze, już dobrze! Więc nasmarował te skierowania, pyk pyk pyk, jedno po drugim, mnie odsyła z kwitkiem, mówi, że wyniki mam dostarczyć. A wiesz, ile na samo echo serca się czeka? Trzy jebane miesiące! Trzy! Nie no, nie może być, chyba mu się, kurwa, trybiki poprzestawiały, jak on myśli, że ja tyle będę czekał. I tutaj, mój drogi Vi, tutaj właśnie doktorek popełnił karygodny błąd! Bo nie będę! Nie docenił mnie, oj nie docenił, bo jak wjadę mu na pełnej do tego gabinetu za trzy tygodnie, to go w pół złoży! — Zamyślił się. — Co, w sumie, byłoby korzystne…
— Dante!
— No już! On myśli, doktorek oczywiście, że się tak wycwanił, przygotował skubany, wszystkie formułki z czasów studiów przerobił i jak z karabinu strzelał, na lewo i prawo mnie wertował, na koniec usiadł, dumny z siebie wielce pan i władca świata, no bo przecież nie pójdę prywatnie i tego szybciej nie zrobię, tak? I coś ci powiem, Vi - może ja równo pod sufitem nie mam, ale bardzo dobrze wiem, gdy ktoś mi rzuca wyzwanie!
— I mam rozumieć, że doktorek ci właśnie takie wyzwanie rzucił? — Wilkołak przetarł twarz dłońmi, przygotował się na dalszy wywód.
— Tak! Właśnie, że, kurwa, tak, Vi! Rzucił mi rękawicą prosto w twarz przy pomocy tych swoich medycznych sztuczek! Ale ja podejmę tę rękawicę! Ba, nawet już podjąłem! Z całą gracją i wdziękiem, wypiąłem dupkę i z tą wypiętą dupką podniosłem tę rękawicę, bo ja już umówiony jestem do prywatnej kliniki!
— Dante, nie… — Głos Virgila był wręcz błagalny.
— Dante, tak! — wykrzyknął, kieliszek uniósł się tryumfalnie. — Grace mi poleciła miejscówkę, wy naprawdę musicie się poznać, wiesz? Poleciła, ja się, rzecz jasna, świńskim truchtem wepchnąłem im gdzieś w kolejkę, pani na recepcji przez telefon to taka nieprzekonana była, ale potem osobiście przyszedłem, to rozebrała mnie wzrokiem w trymiga, wpisała na przyszły tydzień i to echo, i ten jebany holter mi zrobią. Dietetyka też mi Grace pomogła znaleźć, od koleżanki kontakt miała. Jej znajomi tacy fajni, jak twoi, wiesz? Przynajmniej, jak o nich mówiła, to tak mi się wydawało. — Na koniec para zaczęła z niego uchodzić, dopił szampana ze szkła, pacnął się ciężko na ziemię tuż obok kanapy. — I się naprodukowałem i się zmęczyłem.
Blond czupryna oparła się o nogi przyjaciela, ten pogłaskał delikatnie złote loki, zabrał kosmyk z czoła.
— Dante, ty wiesz, że debilem jesteś?
— Wiem… — jęknął. — Ale się uparłem, Vi… Nie mogę mu teraz odpuścić.
— Naprawdę wybulisz krocie na te badania? — Wilkołak prychnął, krawiec nie musiał nawet głowy podnosić, żeby zdać sobie sprawę z jego szerokiego uśmiechu. — Dlaczego akurat na niego się tak uparłeś?
— Och Vi… — Czupryna się przekręciła, wychynęło za loków znużone syrenie spojrzenie. — Vi, Vi, Vi, Vi, Vi… Ty go nie widziałeś.
— To też już za dużo razy dzisiaj usłyszałem.
Dante prychnął, czknął.
— On jest… jakby ci to opisać, bo ty nie rozumiesz… On jest tak ładny, jak aksolotl.
Virgil patrzył na niego w niemym niedowierzaniu, zanim wstrząsnął nim kolejny napad chichotu.
— Jak aksolotl? Aksolotle nie są ładne!
— Jak śmiesz! — Wilkołak zarobił karcące uderzenie w kolano, stęknął. — Nie, że wygląda jak aksolotl, ale podoba mi się tak bardzo, jak aksolotl.
— Ja z tobą czasami nie mogę. Jak aksolotl? — Virgil powtórzył cicho, parsknął krótkim śmiechem. Kolejne słowa wymsknęły się przez alkoholowe zamroczenie, nie miały paść. Odpowiedź na to przerobione tysiące razy pytanie była jasna, oczywista, nie było co do niej dodać. — I co zrobisz z tym swoim aksolotlem, jak już ci się znudzi?
Dante przysypiał, zmusił jednak powieki do uniesienia się, usta do zareagowania.
— Spierdalaj, Vi. — Jakoś otępiale mu odpowiedział, słabo uśmiechnął. Gdy grafik się nie odezwał, gdy nawet nie próbował się z nim kłócić, zapytał z westchnięciem: — Nie dam rady dłużej siedzieć. Idziemy spać?
Wiedział, o czym dalsze rozmowy by były.
— Idziemy spać.
Virgil także wiedział. I żaden z nich nie miał już na to siły.
Krawiec odetchnął z ulgą, zaczął wdrapywać się na kanapę.
— Co, że tu? We dwóch?
— Mhm. — Objął przyjaciela, zmusił do opadnięcia na podłokietnik mebla.
— Poczekaj, daj mi się pierwszemu położyć.
— Mhm.
— Dante, ta kanapa jest serio mała. Idź do wanny.
— Mhm.
— Dante, nie jest dobrze, jak porównujesz ludzi do aksolotlów.
— Mhm.
— Dante? Dante, słyszy mnie?
— Mhm.
— Dante, nie rób tego.
Słowa doleciały do niego przez schodzącą na umysł kurtynę snu, nie zrozumiał ich do końca, nie był nawet pewien, czy to Virgil je wymówił, czy on sam próbował siebie przestrzec.
Wpatrywał się wiszące mu nad głową lampy, powstrzymał westchnięcie, gdy urządzenie wydało z siebie kolejne dźwięki. Całe dziesięć minut, które przeleżał na fotelu w klinice, spędził na powracaniu myślami do czekającego za drzwiami rachunku.
— Koniec, może pan się wytrzeć. — Lekarka wcisnęła ostatni przycisk na maszynie, podała mężczyźnie papier. — Nie wiem, dlaczego pan to skierowanie dostał, ale z sercem jest wszystko w porządku. Dla kogokolwiek ono bije, powinien czuć się dużym szczęściarzem — dodała z uśmiechem.
Dante uniósł rzeźwo głowę, z pokerową powagą na twarzy spojrzał się na kobietę.
— Może pani to dopisać do wyniku?
Walczył, żeby nie wejść do wanny. Całą swoją silną wolną próbował wyprzeć syrenie jestestwo i nie dać się pokonać potrzebie wody. Czuł, jak cała skóra go swędzi, jak paskudnie sucha jest, choć prawdopodobnie większość ludzi uznałaby jej stan za normalny. Opił się hektolitrów, pokładając w tym jakieś nadzieje, że ciało wytrzyma, nie będzie prosiło się o zewnętrzne nawodnienie.
— Pieprzony holter — mruknął cierpko, zerkając w dół na nagą pierś z poprzyczepianymi elektrodami.
Ponowił rundkę wokół mieszkania, trzymając odpowiedni dystans od drzwi łazienki. Wyszedł na balkon, ale głęboko pożałował braku papierosów, wrócił do środka. Przysiadł do maszyny do szycia, nawet jednak jej nie włączył, popatrzył się na bałagan zalegający na podłodze, na manekinach, wstał znowu. Wypił kolejną szklankę wody, użalił się nad tą całą szaradą z doktorkiem, zaraz zmitygował się, powtórzył w myślach po raz enty, że będzie warto z nim wygrać.
Westchnął ciężko, odepchnął się od blatu kuchennego, pomaszerował do łazienki zamoczyć nogi.
Było cicho. Za cicho.
Pustka wżynała się w uszy, droczyła się z nim, wisząc w powietrzu nieuchwytnie. Każda piosenka zdawała się go irytować, każde słowa być niewystarczające, żeby ją zagłuszyć. Pluśnięcia wody nie przynosiły uśmierzenia, szum morza gdzieś uciekał, czekał za zakrętem, wymykał mu się z rąk, jak tylko sięgał po niego. Chciał się jej pozbyć, lecz nie potrafił, nic nie działało, wracała jak natrętny owad skubiący go w ramię. Brzydził się nią, lecz tylko jej mógł słuchać.
Odblokował telefon, wybrał rozmowę z Fay, poznał ją na jakieś imprezie, albo w sklepie? Nie pamiętał, nie obchodziło go to. Była jego ostatnią deską ratunku, ostatnim aktem przeciwstawienia się przytłaczającej ciszy. Wpisywał pytanie o spędzenie razem nocy, a gdzieś z tyłu głowy kotłował się rozsądek boleśnie świadom tej błędnej decyzji. Nikt nigdy nie pomagał, żadne westchnięcie, żadne wykrzyknięte w rozkoszy imię, żadne pocałunki nie wystarczyły, dawały zatracenie na jeden wdech, na minutę legnięcia w łóżku, a potem cisza zaczynała dopominać się o uwagę. Wysłał jednak wiadomość, bo jak zwykle chciał spróbować i odurzyć się błogim posmakiem płytkiej pożądliwości.
Gdy dzwonek do drzwi zadzwonił, czekał już w ludzkiej postaci oparty o kanapę, szlafrok miał niedbale zawiązany w pasie. Przez jeszcze chwilę oglądał pływające w akwarium rybki, jak wielokolorowe ogonki suną wśród plastikowych skrzynek z monetami i wyniesionych z głębin muszli. Koiły, jak wołające do niego fale, potrafił zatracić się w przyglądaniu łuskom, znaleźć moment wytchnienia od samego siebie. Ale nie teraz.
Wpuścił do mieszkania dobijającą się osobę, zapachem wanilii wdarła się do środka, zmąciła ciemiężcę, rozbiła na krótką sekundę szyki wroga. Coś mówiła do niego, zaśmiała się, torebka wylądowała na podłodze, wzrok na jawiącej się spod różowego materiału szerokiej piersi. Coś znowu powiedziała, nie słuchał jej, na pewno nie chciało jej się pić, nie chciała jeść, nie chciała pogadać. Chciała jego słodkich mruknięć i tylko dla tych pewnych, syrenich dłoni przyszła, żeby wykorzystać go do swoich pragnień w równie mocnym stopniu, co on ją. Z czarującym półuśmiechem zbliżył się, nie dał wypowiedzi dokończyć, głos zamarł jej w gardle, gdy kciukiem rozchylił jej wargi i musnął je własnymi, szukając w nich ulgi.
Odnalazł kolejne zmartwienie.
Całował popękane usta pomalowane mocną, czerwoną szminką, lecz nie tego głowa chciała, nie tego podświadomość nakazywała. Odsunął się od niej nazbyt nagle, pod powiekami widząc wymuszony, lekarski uśmiech, przyklejony na twarz ostatnimi pokładami opanowania. Nie cieszył się z opuszków palców na swoich polikach, nie były to przecież blade dłonie, zadbane, zgrabnie wypisujące skierowania, wprawnie unoszące podbródek. Były suche, drżące i raptowne. Zapytała, nie wiedział o co, odszukał na nowo wargi, rozmazując szminkę jeszcze bardziej, lecz mała satysfakcja mu w tym towarzyszyła, w kadrach wspomnień widząc wciąż zbywające go wąsko zaciśnięte usta. Walczył z nieustępliwymi obrazami, ale jak przeszywająca go cisza powracały, zmuszały ciało do nieznacznego uciekania przed obcym dotykiem, gdyż Fay była absolutnym przeciwieństwem tego, czego otwarcie pragnął.
Choć rude fale pokładały mu się na poduszce, wyobraźnia marzyła o czarnych, zaczesanych w tył kosmykach.
— Zwykle zwierzęta wodne mi wystarczają, ale od innych zamienników nie stronię. — Dante bawił się breloczkiem w kształcie piramidy żywienia, kółeczko kręciło się prędko na palcu. Zwolniło na chwilę, hybryd uśmiechnął się uroczo do nierówno oddychającego dietetyka, wprowadził jego dłonie w jeszcze większe drżenie. — To jest, krwiste steki, rzecz jasna.
— Panie Selachinius… — zaczął mężczyzna, zająknął się. — Ja nie mam specjalizacji w krwiopijcach…
— Ależ po cóż specjalizacja, przecież pan świetnie sobie radzi. — Breloczek ruszył znowu. Blondyn poszedłby do specjalisty, gdyby wszyscy nie mieli terminów na dopiero za dwa miesiące. — Ja nawet takiej szczegółowej konsultacji nie potrzebuję, zależy mi głównie na potwierdzeniu tą rozmową, że w istocie jem przykładnie.
Dietetyk pokiwał powoli głową, zerknął na kolejne pytanie.
— Czy coś wywołuje u pana wzdęcia? Czegoś pan wyraźnie nie trawi?
Piramidka zatrzymała się, pochwyciła ją syrenia dłoń. Różowe szkiełka błysnęły złowrogo.
— Opieszałości. — Zniżył głos, odsłaniając kły w szerokim uśmiechu.
Mężczyzna pochylił się nad kartką, długopis zaznaczył na raz pięć kratek.
Dante się nie odstawił, on się odjebał na tę wizytę. Nadszedł czas żniw ciężkich starań z ostatnich tygodni i zamierzał ukoronować bitewne zwycięstwo w godnym tego stroju.
Purpurowa, długa spódnica zdobiona jaśniejszymi w odcieniu wzorami opierała się nisko na biodrach, odsłaniała wcięcie mięśni, fragment zaróżowionej przy górze warstwy koronki powiewał z każdym krokiem grubych obcasów. Śnieżnobiała koszula nie była zapięta, acz zawiązana, kryła tyle, ile musiała. Fantazyjne naszyjniki podrygiwały na piersi, jeden długi aż do samej talii, wypełniony granatowymi koralikami, reszta krótsza, srebrna, nawet zauszniki okularów doczekały się drobnego, upstrzonego maleńkimi kryształkami łańcuszka.
Do szpitala wszedł jak sam dyrektor, lepiej, inspektor organizacji zdrowia z zamiarem przeorania i zrównania do parteru co do jednego pracownika tej placówki, jeśli taki miałby kaprys. Olśniewał uśmiechem, przytłaczał postawą, rozmarzał zapachem czerwonych kamelii dzierżonych z najwyższą czułością w dłoniach.
W różu szkiełek obijały się sterylne podłogi, kitle mijanych lekarzy, nie obejrzały się na nikogo, nie zatrzymały na nikim dłużej. Nogi same wiedziały, w którą stronę iść, sprężyście pokonywały schody. Gdy wszedł na właściwy korytarz, ich rytm zwiastował nadejście nieujarzmionego doktorkowego nemezis.
Drzwi gabinetu otworzyły się równo dwie minut po piętnastej, wyszła kobieta, zachłysnęła się powietrzem w zdziwieniu, jak tylko złote loki wdarły się do środka po zgrabnym jej wyminięciu.
Karim siedział sztywno na fotelu, wzrok miał utkwiony w kartach pacjentów, na jednej widniało duże, zamaszyste „S”. Brwi miał ściągnięte, wzrok raz jeszcze przeleciał po dokumentach, które pojawić się tak prędko, wręcz w ogóle już, mu na biurku nie miały.
— Panie doktorze, dzień dobry. — Nie mógł powstrzymać psotnego uśmiechu, dumnego, chowanego na specjalne tę okazję. — Pan doktor, spodziewam się, umierał z tęsknoty od mojej ostatniej wizyty.
Lekarz przyglądał mu się, przyglądał się kwiatom, zimne spojrzenie pozostało w końcu na szkiełkach, jakby chciało się przebić przez ich różową zaporę.
— Cieszy mnie wielce, że udało się panu tak szybko wykonać badania — odparł Karim, kąciki ust uniosły się profesjonalnie do góry, nie za nisko, nie za wysoko. — Poszedł pan jednak prywatnie?
Dante poprawił luźno zarzucony na ramiona biały żakiecik, podejść właśnie miał do biurka, biodrami odpowiednio zakręcić, usiąść grzecznie, ale uwagę przykuły przeczesane dłonią czarne włosy, elegancko ułożone na blacie dłonie i retrospekcja ekscesów z zeszłego tygodnia ożyła, przypomniała o sobie. Jasne brwi się uniosły, oczy nieznacznie rozszerzyły, musiał odwrócić głowę, odchrząknąć w pięść. Ruch był dziwny, szelmowski uśmiech jeszcze dziwniejszy, doktorek zmarszczył brwi, lecz w mig wrócił do nieprzejednanego wyrazu twarzy.
— Do kliniki Westfield, zgadza się, Grace mi poleciła. — Imię rzucił niby mimochodem, uważnie jednak zerknął na Karima. Mięsień mu nie drgnął. — Kwiaty dla pana doktora, pod kolor oczu pasują.
Mężczyzna nie poświęcił im nawet chwili.
— Ma pan wszystkie wyniki?
Dante cmoknął niezadowolony, odłożył bukiet na kant biurka, sięgnął do skórzanej torby. Kwiatów może nie chciał przyjąć, ale dokumentację już musiał.
— Panie doktorze… — zamruczał, wyciągając teczkę. — Pan doktor tak cierpliwie te skierowania ostatnio wypisywał, że niewybaczalnym by było się do zaleceń pana doktora nie zastosować. — Zszedł głosem trochę niżej, trochę głębiej sięgnął do pokładów syreniej aury, jednak ta zdawała się wciąż nie działać.
Krawiec oczekiwał jakiegoś większego zaspokojenia, wręczając doktorkowi wyniki skierowań, jakieś dogodniejszej możliwości chełpienia się zaskoczeniem Karima, trafił jednak na profesjonalistę, mistrza w fachu dzierżenia lekarskiej balistyki formułek i porad. Tak jak imię pielęgniarki nie wywołało w nim zmiany, tak podsunięte pod nos papiery osiągnęły dokładnie ten sam efekt. Ale Dante nie dał się speszyć, nie pozwolił na ograbienie siebie z sukcesu.
— A jonogram? — zagaił lekarz, coś cierpką radością zaigrało w spojrzeniu.
Hybryd dramatycznie przyłożył dłoń do rozwartych ust, westchnął w przestrachu, nie zwiodło to Karima. Lekka zmarszczka pojawiła się na czole, blondyn parsknął śmiechem.
— Panie doktorze, oczywiście, że jonogram też jest. — Ostatni świstek wyleciał z teczki wprost w lekarskie dłonie. Nachylił się w stronę doktorka, łańcuszek poruszył się, przerzucona przez kolano noga podrygiwała swawolnie. — Ja mógłbym panu doktorowi dać dużo więcej, gdyby pan doktor tylko mi na to pozwolił.
— Nie zdecydowałem nic jeszcze w sprawie dalszej diagnostyki. — Podtekst został gładko zignorowany, Dante wywrócił oczami. Musiał ten się trafić taki oporny na wszystko?
Najlepszy towar był poniekąd najtrudniej dostępny, więc hybryd musiał wytrwać.
— Pana doktora mój widok tak wytrącił z równowagi, ja rozumiem. — Cichy, przyjemny dla ucha chichot pozostał za zamkniętymi ustami. — Może wyjdę? Poczekam za drzwiami, żeby się pan doktor mógł lepiej skupić?
— To nie będzie konieczne. — Karim miał spojrzenie twardo wbite w papiery. W końcu uniósł wzrok, zdawkowo się uśmiechnął. — Chciałbym z panem omówić wyniki zleconych badań i zalecić powzięcie dalszych kroków związanych z pana przypadłością. Czy wyraża pan na to zgodę?
Głowa, podparta na dłoni, przekrzywiła się nieznacznie w prawo. Ta sama taktyka, doktorku? Dobrze, spróbujmy.
— Powinniśmy może ustawić bezpieczne słowo? — Uśmiech był iście zalotny.
— Przepraszam, jeśli wyraziłem się niejasno.
— Na pewno lepiej bym zrozumiał, gdyby pan doktor wyszeptał mi to do ucha, ale ten ostatni raz się zgodzę.
Lekarz jedynie przytaknął, uporządkował dokumentację w równy stosik, wyciągnął kartę pacjenta przed siebie.
— Zacznijmy w takim razie. Pańskie wyniki badań nie wykazały niczego niepokojącego, obawiam się jednak, że pańskie dolegliwości nie zniknęły?
— Przeciwnie! Wręcz się nasiliły ostatnimi czasy. — Głowa poleciała kawałek w lewo. — Bóle w sercu nie dawały mi wręcz spać po nocach, musiałem pocieszać się myślą o dzisiejszej wizycie, żeby to przecierpieć.
— Powinien pan był zgłosić się do lekarza wcześniej w przypadku zaburzających normalne funkcjonowanie bólach.
— Tylko że ja żadnemu innemu nie ufam poza panem doktorem.
— Strach przed lekarzami jest nieuzasadniony.
— A pociąg do nich? — odbił Dante, frywolnie się uśmiechnął, nie dał Karimowi odpowiedzieć. — Dostarczenie zaświadczenia od seksuologa nie będzie problemem, jeśli pomogłoby to zrozumieć panu doktorowi źródło mojej choroby.
— Nie wniosłoby one nic do diagnostyki pańskiego serca — odezwał się doktorek beznamiętnym tonem, zaczarowany ołówek pofrunął po kartce. — Ponieważ podstawowe badania okazały się niewystarczające, a pan wciąż skarży się na te same dolegliwości, przepisuję panu skierowanie do wykonania badania PET serca.
Hybryd wycofał się nieco, sam zmarszczył brwi.
— Ale że pan doktor tak już zadecydował? Ledwo co pan doktor pytanie mi zadał.
— Chciałbym lepiej panu pomóc, ale bez kolejnych badań się nie obędzie. — Lekarz przypominał kamienną statuę z tą swoją profesjonalnie powściągniętą sylwetką.
— Wystarczyłoby, żeby pan doktor otworzył się na inne możliwości… — Dante wymruczał z urokliwym uśmiechem.
— Jestem, dlatego wykona pan także rezonans magnetyczny głowy.
— Pan doktor żartuje. — Wyprostował się, ręka opadła bezwładnie na biurko.
Chwila ciszy, mężczyzna postawił ostatnią kropę, spojrzał się wymownie na syrena.
— Jestem śmiertelnie poważny. — Blondyn nie miał wątpliwości, że z każdym kolejnym ruchem długopisu doktorek pozbawiał go jego lichej wiktorii.
Karim miał cholernie ogromne szczęście, że był tak urzekający.
— Wspomnienie mogło się już zatrzeć, ale istnieje możliwość, że wypadek sprzed miesiąca z panem Oliverem był dużo gorszy w skutkach, niż pan pamięta — kontynuował lekarz. — Wykluczenie urazu mózgu lub czaszki może okazać się niezmiernie istotnym w pańskim przypadku. Miewa pan od tamtego czasu regularne bóle głowy?
— Nieustannie, jak na pana doktora patrzę. — Dante westchnął, pokręcił głową, lecz zawadiacki uśmieszek wciąż błąkał się po ustach.
— Tym bardziej rezonans będzie wskazany. — Pieczątka uprawomocniła wyrok na krawiecki portfel.
Westchnął znowu, stuknął obcasem.
Kurwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz