Ignis naprawdę starał się nie być uprzedzonym, ale ich stylista tego nie ułatwiał. Żywiołak zmarszczył brwi. Wyraźnie czuł coś odpychającego, odstręczającego, wydobywającego się z postaci owego Dantego, którego Norbert tak im polecał, a sam Ignis po prostu zaakceptował, nie przeglądając nawet portfolio mężczyzny, nie interesując się jego dorobkiem, choć dobrze wiedział, że ubrania to też był odłam sztuki. Po prostu… Ignis się nim nie zajmował. Pozostawał świadomie ślepy na wszystko to, co oferowała moda, preferując ubrania, które po prostu sprawiały, że nie dostawał mandatu za publiczne obnażanie się. I może czasem odróżniały go od bezdomnego, ale to tylko dlatego, że nie wydzielał żadnego przykrego zapachu. Długie lata, gdy był Scaldorem Fuegisem, dziedzicem gargantuicznej fortuny i doskonale prosperującej firmy, sprawiły, że miał awersję do nadto wymyślnych ubrań, wartych najczęściej więcej, niż materiały i poświęcony im czas. Z jednej strony była jego artystyczna dusza, która rozumiała, że rzeźba, malarstwo albo moda wcale nie ustępowały muzyce, z drugiej zaś były jego osobiste przekonania i doświadczenia, oraz ta niewyjaśniona niechęć skierowana w stronę krawca. Mężczyzna nie poprawił sytuacji swoim komentarzem, Ignis zjeżył się i już miał odpowiedzieć coś zgryźliwego, gdy do akcji wkroczył Ioannis.
— Też jestem ciekaw stroju Ignisa. W końcu to nasz wokalista.
— Ale nie dominuje za bardzo rankingów popularności — wtrącił Seymour.
Prawda, że spośród członków Vox Metallici Ignis zawsze zajmował pierwsze miejsce, ale czarodziej twardo następował mu na pięty.
— Nie wszystkie — wtrącił krawiec, wcale nie poprawiając swojej sytuacji. — Nie chciałbym zapomnieć… znajomy prosił mnie o autograf.
Ignis skinął głową – tyle razy już podpisywał różne rzeczy, nie robiło mu różnicy, by złożyć autograf na jakimś kolejnym przedmiocie. Lecz ku zaskoczeniu żywiołaka, Dante nie wyciągnął niczego w jego stronę, skupił się za to na Seymourze. Czarodziej uśmiechnął się trochę zbyt szeroko, złożył podpis nieco zbyt zamaszyście, potem siedział nadto wyprostowany, z nadmiernie wypiętą piersią. Żywiołak wywrócił oczami.
Ioannis poruszył się, dłonie splotły tym wystudiowanym gestem, jaki zawsze pojawiał się na wywiadach, gdy mężczyzna zajmował się jeszcze malarstwem. Nadciągająca burza ucichła, Dante gładko wytłumaczył, jak widział strój Ignisa i jak miał się on komponować z resztą zespołu, jak podkreślać przekaz krążka i dopasować się do muzyki. Wokalista trochę marszczył brwi, trochę kręcił głową, lecz popatrywanie od czasu do czasu na keybordzistę sprawiło, że jakiekolwiek uwagi miał, zachował je dla siebie.
Po ich pianiście nie było widać wieku, lecz Ioannis był najstarszy z całej ekipy, stanowił jej sedno i serce, a jego słowo, choć ciche i łagodne, nie napotykało nigdy oporu żadnego z członków. Pozostali muzycy mogli się sprzeczać, mogli się kłócić i obrażać na siebie nawzajem, a Seymour i Ignis mogli wyjaśnić sobie nieporozumienia za pomocą pięści (nie, żeby którykolwiek umiał ich używać), ale jeśli Ioannis coś powiedział, kończyły się wszelkie dyskusje i niesnaski. Nie było tego widać w wywiadach, nie było tego widać na koncertach. Jeśli cokolwiek stałoby się Raamowi, Seymourowi albo Ignisowi, reszta ekipy po prostu współczułaby tym, którzy odważyli się podnieść na nich rękę. Jeśli coś stałoby się Ariethowi, zespół nie miałby wątpliwości, że intelekt zwierzołaka wydobyłby go z dowolnej opresji. Lecz jeśli ktokolwiek podniósłby rękę na Ioannisa, Vox Metallica zadbaliby o to, by resztę życia wiązał buty łokciami.
— A mój strój? — spytał, siadając bliżej Dantego.
Arieth przycupnął obok byłego malarza, gotów opisać mu dokładniej to, co krawiec przygotował przedstawione na papierze. Muzycy, przez lata przebywania razem, przywykli już do tego, że Ioannis potrzebował czasem innych rzeczy, niż oni. Początkowo faktycznie niepełnosprawność ich pianisty była dla niektórych trudna do zrozumienia, ogarnięcia i tego, by wyjść jej naprzeciw. Lecz te lata, gdy grali i przebywali razem, sprawiły, że mężczyźni dostroili się nawzajem do siebie, zaś fakt tego, że Ioannis był niewidomy, przestał sprawiać problem.
— Dla ciebie myślałem, by pójść w coś bardziej ekstrawaganckiego — powiedział Dante, kartki zaszeleściły, gdy mężczyzna przewrócił parę stron w swym folderze. W końcu otworzył go na właściwej stronie. — Luźna koszula, podobna jak u Arietha, lecz zmienimy trochę pelerynę; myślałem o czymś bardziej zwiewnym, idącym w stronę dymu, a nie ognia. Zaś w kwestii biżuterii postawimy na coś odważniejszego, spróbujemy też zrobić coś interesującego z włosami, jeśli się uda.
Ignis zmarszczył brwi. Ioannis nie przepadał za tym, by ktokolwiek ruszał jego włosy, lecz to nie wokalista musiał się wypowiedzieć.
— Dobra, a jak zostawimy włosy Ioannisa w spokoju, to co? — spytał Raam, zapuszczając żurawia w notatki.
Ioannis uśmiechnął się tym swoim typowym uśmiechem łagodnego, pogodnego dziadka, wyciągnął dłoń, dotknął ramienia perkusisty.
— Nic się nie przejmuj. Jeśli Dante mówi, że tak będzie dobrze, to tak zrobimy.
Atmosfera ponownie się rozpogodziła, Raam rozluźnił ramiona, zapadł się głębiej w kanapę. Ioannis zwrócił się do Dantego.
— A kolory? Jak to będzie wyglądało?
Dante popatrzył przez chwilę na pianistę, wrócił wzrokiem do szkicu.
— W przeciwieństwie do Raama czy Arietha, proponowałbym cynober jako kolor koszuli, zaś co do samego płaszcza, poszedłbym od marengo przy ramionach, do hebanowego u dołu, choć nie wiem, czy pełna czerń nie byłaby lepsza. — Wyjaśnił, Ioannis zaś pokiwał głową. — Całości dopełniałyby akcenty przy ramionach, tak jak mówiłem wcześniej, przypominające złote łuski.
— To zawsze muszą być łuski? — spytał Ignis, zarobił trącenie w bark od Seymoura.
— Ale smocze, nie rybie, tak?
Wokalista pokiwał głową bez przekonania, zwrócił się do pianisty.
— Ioannis? Co sądzisz? Podoba ci się w ogóle?
Może nie był to najuprzejmiejszy komentarz, brzmiał też nieco dziwnie, skoro pytanie zadano niewidomemu. Ioannis uśmiechnął się, skinął głową.
— Kolory pasują do naszej muzyki, pasują też do twojego głosu.
Niemniej jednak ten wciąż unoszący się w powietrzu, rybi zapach, drażnił wokalistę bardziej, niż to miało sens. Wampir go irytował, a przecież Ignis widział już w swoim życiu całkiem sporą garść ekstrawaganckich osobistości – nie było tak, że wśród muzyków każdy był równie logiczny, co Arieth, albo ubierał się równie niedbale, co Ignis.
— Gdyby to się dało zrobić szybko…
Dante błysnął kłami w uśmiechu.
— Najszybciej będzie, jeśli nie będę słyszał między wierszami, jak bardzo niemile jestem tu widziany — odparł krawiec, sięgając do swej skórzanej torby, wyciągnął z niej centymetr i kolejny folder pełen kartek. — Tak jak mówiłem, chciałem dzisiaj zdjąć miary, by na następne nasze spotkanie mieć już pierwszą wersję strojów.
— Pierwszą?
Coś błysnęło w tych różowych szkłach.
— Tak, pierwszą. Poprawki zawsze robi się, gdy strój będzie już na modelu. Nie jesteście z drewna, do tego się ruszacie, a zaprojektowane przeze mnie kreacje muszą idealnie pasować w każdej sytuacji.
— Można je zrobić luźniejsze.
— Ja cię nie pouczam, jak stroić gitarę.
Ioannis złapał Ignisa za rękę.
— To może zaczniemy od zdjęcia miary z Raama? Najlepiej zacząć od najtrudniejszego.
Żywiołak wywrócił oczami, Raam zaraz zapalił się do bycia mierzonym.
— Dobra, możemy zacząć ode mnie — zwrócił się do Dantego. — Przynieść ci jakiś stołek?
— Poradzę sobie — odparł krawiec, wstając.
— A starczy ci tej miarki?
— Specjalnie wziąłem dłuższą.
Przydało się, na wdechu Raam ledwo mieścił się z klatką piersiową pod centymetrem. Mężczyzna był bardzo zadowolony z profesjonalnego pomiaru każdego ze swych czterech bicepsów, które po napięciu miały obwód oscylujący ładnie wokół równego metra.
— Raam, z ciekawości… Gdzie kupujesz sobie ubrania?
— W sklepach dla grubasów — odparł bez zastanowienia. — Koszulkom uwalam rękawy i jakoś idzie. Ale tak najczęściej, to chodzę w dhoti i z gołą klatą.
Krawiec przeniósł się na pomiary w okolicach bioder.
— Nie lubię jajogniotów — podsumował Raam. — Spodni, w sensie.
Ignis zapadł się głębiej w kanapę, odchylił mocniej na oparciu.
— Moglibyśmy zostawić Raama i wrócić do grania — mruknął cicho.
— Tak byłoby optymalnie — zgodził się Arieth. — Ale sam musisz się zgodzić, że byłoby to również bardzo nieuprzejme.
Ignis westchnął. Najczęściej starał się być uprzejmy, ale krawiec wywoływał w nim jakąś niewyjaśnioną niechęć i ten jeden raz żywiołak naprawdę nie miał ochoty na bycie uprzejmym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz